» 13 «
♦♦♦
Następnego dnia młódka pielęgnowała ogród z rozkazu Elif kalfy. Jeszcze nie zdołała zobaczyć sułtana i książąt z racji tego, że z samego rana wybrali się na przejażdżkę do lasu.
Dłonią odgarnęła kosmyki włosów, które łaskotały ją w nos i ponownie pochyliła się nad kwiatami, wyrywając spomiędzy nich chwasty. To nie była męcząca praca, ale klęczenie w tej samej pozycji od dłuższego czasu sprawiło ból pleców.
- Na Allaha! - krzyknęła kiedy kolec róży wbił się w jej dłoń.
Stanęła na równe nogi i zaczęła dmuchać w miejsce, gdzie tkwił niechciany kawałek rośliny. Szybko go wyjęła i patrzyła jak w tym miejscu wycieka niewielka kropelka krwi.
- Musi boleć. - Usłyszała zimny głos za sobą. Zastygła w miejscu wiedząc do kogo on należy.
Serce zabiło jej mocniej, a ona nie miała odwagi się odwrócić. Nie potrafiła spojrzeć w oczy mężczyźnie, który zniszczył jej dom i zostawił tutaj. Nawet nie przeprosił.
Wzięła głęboki oddech i powoli odwróciła się. Władca niewiele się zmienił. Ciemne tęczówki uważnie obserwowały jej ruchy, jeden kącik ust uniesiony do góry świadczył o tym, że jest lekko rozbawiony tą sytuacją. Jego ciemne włosy zakrywał czarny turban, jednak kilka kosmyków można było ujrzeć, ze względu na ich długość.
- Widzę, że cię zaskoczyłem. - Zrobił krok w jej stronę i zaczął rozglądać się wokół. - Jednak ty ponownym brakiem poszanowania mnie, ani trochę nie zdziwiłaś.
Po tych słowach Zişan prędko się skłoniła i spuściła głowę. Była rozkojarzona i nie wiedziała co ma robić, ani jak się zachować.
- Jednak ty, panie, spalając mi dom, także nie pokazałeś swojego szacunku do poddanych - odparła cicho, nie mogąc się powstrzymać.
Spojrzała ukradkiem na twarz władcy, ale nie mogła niczego dostrzec, sułtan umiał doskonale zamaskować swoje uczucia.
- Gdybyś potrafiła się zachować, oraz mieć krótszy język, nic złego by się nie wydarzyło.
- Wtargnąłeś do mojego domu bez uprzedzenia, zaatakowałeś mnie i groziłeś. Jak inaczej miałabym się zachować? - oburzyła się i już bez pohamowań patrzyła na mężczyznę. Murad uniósł wysoko brwi.
- Tak jak powinnaś w chwili gdy rozmawiasz ze swoim władcą. Przypominam, że nie jestem zwykłym człowiekiem, tylko padışahem, a ty tylko sprawiasz, że mam ochotę wyrwać ci serce, za twoje niewdzięczne zachowanie. - Jego głos był lodowaty, przez co na karku Zişan pojawiły się nieprzyjemne dreszcze.
- Za co... - Jednak nie dane jej było dokończyć, bo sułtan uniósł wyprostowaną dłoń do góry, co miało znaczyć, że ma zamilknąć.
- Ze względu na to, że wyrządziłem ci już krzywdę w twoim życiu, nie ukarzę cię za to w jaki sposób do mnie mówisz, Zişan - powiedział nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Jednak jeżeli jeszcze raz, będziesz tak się w stosunku do mnie zachowywała to zginiesz.
Odszedł zostawiając młódkę pełną myśli. Jasnooka stała wmurowana na zielonej trawie i patrzyła na miejsce, gdzie przed chwilą był władca. Nie wiedziała czy ma się bać, że sułtan groził jej śmiercią, czy cieszyć, że pamiętał jej imię.
♦♦♦
Murad wszedł do pałacyku i niemal natychmiast znalazł się w towarzystwie Elif kalfy. Kobieta nie odstępowała go na krok, gdy był w środku.
Spotkanie z dziewczyną, którą w czasie zimy pozbawił domu, delikatnie go zdenerwowało. Nie wiedział jednak z jakiego powodu, tak długo pozwolił jej mówić do siebie w ten sposób. Nienawidził jak ktoś nie okazywał mu szacunku.
Zastanawiał się czy to nie przez sny, w których często widywał młódkę. Nigdy nie były one koszmarami, dlatego lubił o niej śnić. Jeżeli jednak nie pojawiała się w jego krainie Morfeusza, widział jedynie śmierć swoich dzieci i miał wtedy niespokojne noce.
Wszedł do niewielkiej komnaty, która została dla niego przygotowana na czas pobytu w tym miejscu. Podszedł niemal natychmiast do okna i wyglądał przez nie na ogród, oraz na osobę, która się w nim znajdowała.
Dziewczyna wróciła do swojej pracy, ale robiła to o wiele wolniej niż wcześniej. Murad zauważył to ze względu na to, iż zanim się odezwał, jakiś czas obserwował jak wykonuje rozkaz Elif kalfy.
Uśmiechnął się na myśl, że wprowadził ją w zakłopotanie i sprawił zapewne, że jest teraz przerażona. Lubił wiedzieć, że ludzie się go boją. Właśnie taką obrał drogę władzy. Jego poddani go nie miłowali, a bali się go. Nie widział innego sposobu, aby słuchali rozkazów.
Nikomu się to nie podobało, ani jego sułtankom, ani matce, czy siostrom i braciom. Każdy zapewne między sobą nazywał go potworem, złym człowiekiem, który zabija niewinnych ludzi.
Starał się tym nie martwić i robić to co uważa za słuszne. Dopóki żadna z obelg nie trafiała wprost do niego, ignorował swoje przypuszczenia na ten temat.
Nadal jednak nie zdołał zaufać ponownie Bayezidowi. Książę odkąd dowiedział się, że to władca ukrył Zişan, zaczął zachowywać się inaczej. Nie opuszczał jednak pałacu, co ucieszyło Murada i pozwoliło mu zostawić brata w spokoju, dopóki ponownie nie zacznie sprzeciwiać się jego rozkazom.
Słysząc pukanie do drzwi, zezwolił na wejście i odszedł od okna, stając na środku pomieszczenia. Do środka wszedł aga i skłonił się nisko przed władcą.
- Panie są wieści ze stolicy - powiedział i czekał na zgodę, aby mówić dalej. Murad machnął dłonią pozwalając mu tym przekazać informacje. - Książę Ahmed zachorował, podobno medycy nie są wstanie go uzdrowić. Sułtanka Kösem wzywa cię, abyś wrócił do pałacu.
Serca Murada zabiło mocniej, a on poczuł się słabo. Jeżeli chodzi o jego potomków, był słaby. Dzień w którym stracił dzieci swoje i Huriçehre, był najgorszym w jego życiu. Nigdy nie czuł takiego bólu i bezradności jak wtedy. To uczucie zaczęło teraz się pojawiać.
W głowie zaczęło mu wirować. Podparł się dłonią o jedną ze ścian, a następnie osunął się na ziemię, zamykając oczy.
♦♦♦
Zişan wracała do pałacyku po skończonej pracy. Spokojnym krokiem zmierzała do swojej komnaty, gdy usłyszała głos jednego agi, który był widocznie zaniepokojony. Zmarszczyła brwi i wbiegła do pomieszczenia, które było przygotowane dla sułtana.
Zobaczyła władcę leżącego na ziemi, oraz agę, który próbował go obudzić. Szybko podeszła do nich i klęknęła nad mężczyzną.
- Otwórz okna i wezwij Elif kalfę - powiedziała i rozpięła górne guziki od kaftana władcy.
Położyła głowę w miejscu, gdzie bije serce i z ulgą przyjęła, że wszystko tam w porządku. Następnie policzek przystawiła bliżej jego otwartych ust, aby poczuć oddech.
Kiedy wszystko było w porządku, wzięła dzban i chlusnęła wodą w twarz władcy. Ku jej uciesze sułtan natychmiast się obudził i podniósł do pozycji siedzącej. Spojrzał wściekły na młódkę.
- Co ty wyprawiasz? - warknął i przetarł dłonią mokrą twarz. - Czy przed chwilą nie mówiłem ci coś o twoim zachowaniu i śmierci?
- Zemdlałeś panie, musiałam cię jakoś obudzić - wyjaśniła i odstawiła srebrne naczynie na swoje miejsce.
Murad powoli zaczął podnosić się z podłogi, gdy stanął na równe nogi, oprzytomniał całkowicie.
- Ahmed. Muszę wracać do stolicy - powiedział szybko i zaczął chodzić zdenerwowany po komnacie. Zişan zmarszczyła brwi słysząc o powrocie.
- Dopiero tu przyjechałeś, panie - mruknęła niepewnie. Jeżeli władca wyjedzie to na pewno nie uda jej się zrealizować planów, które snuła długi czas.
- Mój syn ciężko zachorował, nie są wstanie go wyleczyć - jęknął i złapał za czarny turban.
- Zachorował? - zastanowiła się szybko jak wybrnąć z tej sytuacji. Wzięła głęboki oddech i zatrzymała dłonią sułtana. - Panie może jestem w stanie pomóc twojemu synowi.
- Niby jak? Nie mam czasu na bzdury, Zişan. - Wyminął ją i ruszył ku wyjściu z pałacu.
U jego boku pojawiła się przerażona Elif kalfa i zaczęła zagadywać do niego, ale sułtan ja zignorował.
- Wezwij Kasıma i Ibrahima, wracamy do stolicy - rozkazał, a kalfa szybko się ukłoniła i pognała wykonać rozkaz padışaha.
- Jestem zielarką, panie. Moja matka nauczyła mnie wielu rzeczy. Jeżeli medycy nie są w stanie mu pomóc, to może mi się uda? Czy nie warto sprawdzić? - mówiła idąc za nim i starając się dotrzymywać mu kroku. Zrobi wszystko, aby wyjechać z nim do seraju.
- Jesteś młoda i na pewno nie wiesz więcej niż starzy uczeni, którzy są najlepszymi w imperium. Wracaj do pałacyku i nie zajmuj mi głowy - warknął i wskoczył na swojego konia, który został tu jeszcze po ich przejażdżce.
Po chwili pojawili się dwaj książęta i strażnicy władcy. Nie minęło dużo czasu, a zniknęli z oczu Zişan. Młódka wściekła wróciła do środka, wiedząc, że zmarnowała się jej zapewne jedyna okazja.
♦♦♦
Ayşe szalała z niepokoju o swojego syna. Nikt nie był w stanie ją uspokoić. Şah, Gevherhan i Atike patrzyły na kobietę, która klęczała obok łoża księcia i kiwając się w przód, i w tył płakała. To nie był nawet płacz, a rozpacz i strach, że jej dziecko może odejść z tego świata.
Nagle drzwi od komnaty się otworzyły, a do środka weszła Valide sułtan i swoim zimnym spojrzeniem omiotła każdego w pomieszczeniu. Wszyscy zebrani skłonili się przed sułtanką, prócz Ayşe, która nawet nie podniosła wzroku.
Kosem podeszła do niej i uniosła jej brodę do góry, patrząc w zapłakane oczy brunetki.
- Weź się w garść Ayşe. Twoja córka cię teraz potrzebuje, a ty zamiast ją uspokoić, to nabawiasz większego strachu. - Jej głos był stanowczy i władczy jak zawsze, ale po raz pierwszy nie zadziałał na matkę Ahmeda.
- Jak mam przestać, kiedy mój syn umiera, pani? - spytała pociągając nosem. Nie miała nawet już sił, aby otrzeć mokre policzki.
- Jak możesz tak mówić! Ahmed wyzdrowieje - rzekła pewna siebie Kosem i podeszła do swojego wnuka. - Moje lwiątko przezwycięży tą chorobę.
Książę leżał po środku wielkiego łoża z okładami na czole i brzuchu, które robiły medyczki obecne w komnacie. Nie potrafili zrobić nic więcej, oprócz chłodzenia go kawałkami materiału, zamoczonymi w lodowatej wodzie.
Mahpeyker usiadła obok niego i pogłaskała wilgotne włosy. Ahmed spał zmęczony chorobą, a o tym, że żyje świadczyła lekko podnosząca się klatka piersiowa. Kobieta zdjęła z jego czoła materiał i zamoczyła go w misie wody, wycisnęła i następnie ponownie położyła na poprzednim miejscu.
- Gdzie jest sułtan? - spytała nie odrywając wzroku od chorego.
- Powinien niedługo się zjawić - odezwała się Gevherhan i podeszła do Ayşe, aby podnieść ją z podłogi.
Brunetka ledwo usiadła na łożu obok swojego syna i wzięła chustę, którą podała jej jedna z córek Valide. Otarła swoje łzy, a następnie wzięła malutką dłoń syna i zaczęła delikatnie ją głaskać.
Potrzebowała teraz władcy u swojego boku, jego wsparcia. Powinna była już wcześniej go powiadomić, jednak chciała aby odpoczął od problemów, które miał w stolicy. Potrzebował tego i na to zasłużył.
Drzwi ponownie się otworzyły, a do środka wszedł padışah. Razem z nim przyszło dwóch starszych medyków. Sułtanki odsunęły się od łoża, na drugi koniec komnaty.
Patrzyły jak Murad podchodzi do swojego syna i dotyka jego rozpalonego ciała.
- Ma wyzdrowieć, albo skrócę was wszystkich o głowę. - Jego głos brzmiał strasznie, nawet dla Kösem. Przepełniony był surowością, ale i strachem o swoje dziecko.
Kiedy medycy zajęli się księciem, władca kazał wszystkim opuścić komnatę z wyjątkiem Ayşe. Şah zabrała ze sobą przestraszoną Hanzade, którą uspokajała, aby ta nie płakała widząc matkę i brata w tym stanie.
- Powinnaś mnie powiadomić od razu jak coś złego się zaczęło z nim dziać - warknął w stronę swojej konkubiny, a ta padła przed nim na kolana i zaszlochała głośno.
- Wybacz mi, ale pragnęłam, abyś odpoczął od trudności, które masz w stolicy. Myślałam, że to zwykłe przeziębienie, a medycy byli ciągle przy Ahmedzie - jęknęła i złapała krańce jego szaty w garści.
Murad podniósł za ramiona Ayşe wiedząc, że teraz nie czas na to, aby ją zbesztać. Pozwolił się jej do siebie przytulić i sam objął ją ramionami.
- On wyzdrowieje Ayşe - mruknął w jej włosy, przypominając sobie sytuację, kiedy powiedział to samo Huriçehre, kiedy dwójka ich synów zachorowała. Z jego oczu popłynęły łzy, czując wielki strach w sercu o życie swojego dziecka.
♦♦♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top