» 11 «

  ♦♦♦  

Na zewnątrz zaczęło już świtać. Zişan spojrzała na nadal śpiące niewolnice, zamknięte tutaj przez Valide Mahpeyker Kösem Sułtan.

Podniosła się ze swojego posłania i szybko przebrała w suknię, którą jej dali. Nie mogła wyrzucić z głowy scen, które widziała we śnie. Scen, które wydarzyły się naprawdę w jej życiu.

Wyszła najpierw z komnaty, a później po niedługich poszukiwaniach, drzwi wyjściowych z pałacyku, wyszła na zewnątrz. Spojrzała w kierunku nieba, na którym przesuwały się powoli chmury. Spostrzegła samotny płatek śniegu wirujący razem z wiatrem, który spadł na wydeptaną ścieżkę.

Nie minęło dużo czasu, jak więcej białego puchu zaczęło spadać z nieba i pokrywać zamarzniętą glebę.

Zawiał mocny wiatr, który sprawił, ze na skórze Zişan pojawiła się gęsia skórka, jednak dziewczyna nie zdawała się tym przejmować. Wzroku nie odrywała od niebieskiego sklepienia, wspominając swoje życie.

Jedna łza spłynęła w dół jej policzka, a ona nie zadała sobie trudu, aby ją zetrzeć. Wściekłość na wszystkich tych, którzy sprawili cierpienie, narastała.

Zawsze starała się być dobra, niosła pomoc tym, którzy jej potrzebowali. Nigdy nie chciała sprawiać ludziom przykrości, pomimo tych wszystkich złych rzeczy, jakie oni zrobili jej. Nawet po śmierci matki z ich rąk, chciała uratować ich żałosne życia.

Jednak oni odwdzięczali się jej wyzwiskami i okaleczeniem niewinnego ciała. Nie była czarownicą, a jedynie zielarką, która umiejętności i widzę uzyskała od matki. Nikt tego nie rozumiał, łatwiej było nazwać dziewczynę wiedźmą i skatować na oczach wszystkich.

- Obiecuję. - Zacisnęła dłonie w pięści i zmrużyła niebezpiecznie oczy. - Obiecuję, że zemszczę się na każdym, kto sprawił w moim życiu cierpienie - szepnęła groźnie, a słowa zaszyły się w jej sercu.

Rezygnowała ze swojej niewinności, z dobroci i niesienia pomocy innym. Zastąpiła to wszystko zapłatą tym, którzy stworzyli w jej życiu drogę cierniową. Poprzysięgła, że i ona zmieni ich życie w piekło na ziemi.

- Wracaj do środka, dziewucho! Bierz się do pracy. - Usłyszała głos Elif kalfy z góry. Spojrzała na kobietę, która wychylała się z jednego z okien pałacyku. - Pomożesz kucharzom przygotować śniadanie.

Zişan natychmiast wróciła do środka i udała się do kuchni, aby wykonać swoje obowiązki.

♦♦♦

Murad siedział w komnacie i popijał wino z złotego kielicha. Co chwilę spoglądał na drzwi, jakby czekał, że ktoś zaraz ma przez nie przejść.

Ponownie przechylił naczynie i w tym momencie, do środka wszedł młodszy mężczyzna, ubrany w ciemne szaty. Widząc siedzącego w jego sypialni władcę, zamarł w miejscu.

- Bayezid - odezwał się sułtan, a po jego głosie można było usłyszeć, że nie szczędził sobie alkoholu. - Doczekałem się ciebie nareszcie.

- Panie - odezwał się oniemiały şehzade i skłonił przed obliczem władcy. Murad odstawił kielich na drewniany stół, stojący przed nim i podniósł się.

- Zadałbym ci pytanie i myślę, że wiesz jaka byłaby jego treść - odparł i wyminął stolik, aby znaleźć się z każdym krokiem coraz bliżej Bayezida. Dłonie splótł za plecami i wyprostowany patrzył na swojego młodszego, przyrodniego brata. - Dlatego mam nadzieję, że odpowiesz mi zgodnie z prawdą.

- Ja - zaczął, ale nie mógł wydusić z siebie więcej słów.

Spuścił głowę i przegryzł wargę, nie móc wytrzymać intensywnego spojrzenia sułtana. Murad dokładnie zdawał sobie sprawę gdzie był şehzade, ale chciał, aby sam się do tego przyznał.

Uśmiechnął się i niedowierzająco uniósł brwi. Bayezid nie był tchórzem to było wiadome, ale jeżeli chodziło o tą dziewczynę, stawał się innym człowiekiem. Nie słuchał rozkazów sułtana i zaczynał popełniać błędy.

- Nie znajdziesz jej - powiedział, a zdezorientowany książę uniósł spojrzenie. - I nawet nie próbuj jej szukać.

Podszedł do swojego brata i srogo na niego patrzył. Bayezid widział w takich momentach, jak bardzo Murad jest podobny do swojej matki. Valide Kösem sułtan także miała taki wyraz twarzy, kiedy ktoś zrobił jakąś rzecz, nie po jej myśli.

- Jeszcze raz się mi przeciwstawisz, to tego bardzo pożałujesz. - Uniósł wskazujący palec do góry, mówiąc z zaciśniętą szczęką, przez co jego głos był jeszcze bardziej surowy i jednocześnie przerażający.

- Co z nią zrobiłeś? - spytał Bayezid, patrząc głęboko w jego oczy.

- To już ciebie nie dotyczy.

Opuścił pomieszczenie i skierował swoje kroki do komnaty Şah. Bardzo szanował swoją starszą siostrę, ona czasami zastępowała mu matkę, która już dawno temu straciła instynkt macierzyński, a jedyne czego pragnęła to władzy.

 Kobieta siedziała przed lustrem i zakładała kolczyki. Najwidoczniej była zbyt zamyślona, aby zauważyć, że ktoś jeszcze znajduje się w środku.

Murad bezszelestnie stanął za swoją siostrą, która dopiero w tym momencie go zauważyła. Uśmiechnęła się ciepło w stronę jego odbicia w lustrze.

Władca wziął w dłonie kolię, która leżała w szkatułce i zawiesił ją na szyi Şah .

- Bracie. - Kobieta chciała wstać, ale dłoń Murada ją zatrzymała. - Co cię do mnie sprowadza?

- Chciałem zobaczyć moją piękną siostrę, czy to źle? - spytał, ciągle patrząc się na jej odbicie.

- Jednak ja widzę, że coś się dzieje. - Z twarzy Şah zniknął uśmiech, a ona natychmiast się podniosła. Położyła swoją dłoń na przedramieniu władcy i spojrzała na niego z wyraźną troską. - Usiądźmy.

Zasiedli na ottomanie i przez chwilę trwali w ciszy. Şah nie odzywała się, chciała aby Murad zebrał wszystkie myśli i dopiero wtedy powiedział jej o swoich problemach.

- Boję się, Şah - mruknął patrząc w podłogę. Sułtanka zmarszczyła brwi i opiekuńczo położyła dłoń na górze jego pleców. - Boję się, że zawiodę sam siebie.

- Murad zaczynam się martwić.

- Chodzi o Bayezida. On mnie nie słucha, ignoruje moje rozkazy. Nie chcę zrobić czegoś złego, co później będzie mnie prześladować - mówił, a jego głos był wyraźnie przygnębiony. Şah potarła jego plecy, chcąc dać mu tym trochę otuchy.

- Nie chcesz być jak nasz zmarły brat Osman, prawda? - spytała, a on jedynie pokiwał głową. - Tamtego dnia byłeś już wystarczająco duży, aby wszystko teraz pamiętać. To ty mnie poinformowałeś o tym co się stało. - Oboje wrócili wspomnieniami do tego okropnego dnia. - Osman żałował tego co zrobił, jednak myślę, że gdyby cofnął się w czasie, postąpiłby inaczej. Wątpliwości sprawiły, że przestał ufać Mehmedowi, matce, nawet i nam. To doprowadziło go do niewybaczalnych czynów i również jego upadku.

- Chcesz mi powiedzieć, że jeżeli pozbawię życia Bayezida to skończę jak Osman? - spytał i przechylił głowę, aby spojrzeć na siostrę.

- Chcę ci powiedzieć, że nie możesz działać pochopnie, bo tak zrobił Osman. Jeżeli nie ufasz Bayezidowi, jeśli myślisz, że chce ci odebrać władzę, możesz umieścić go w kafesie - wyjaśniła mu. - Jednak i to nie jest wyjściem. On jest twoim bratem, znam Bayezida od małego tak jak i ty. Jeżeli chciałby zająć twoje miejsce, musiałby mieć poważny powód. Nigdy nie marzył o władzy, bo wiedział, że będąc synem Gülbahar, nie zasiądzie na tronie.

Murad spojrzał przed siebie, dokładnie analizując słowa siostry. Czy zakazana miłość, której jemu zabrania, jest wystarczającym powodem, aby zechcieć przejąć władzę brata? 

                                                                                        ♦♦♦ 

Młódka wczesnym wieczorem już była gotowa do spania, jednak bała się oddać w ramiona Morfeusza ze względu na poprzednią noc.

Czuła również na sobie ciekawskie spojrzenia trzech dziewcząt, które dopiero teraz zainteresowały się nowo przybyłą.

- Ciebie też wysłała tutaj sułtanka Şemsperi? - spytała jedna z nich Zişan. Jasnooka odwróciła głowę w jej stronę, nie mając pojęcia o kim mówi. - Z tego co dzisiaj słyszałam to masz język, więc może odpowiedz.

- Nie wiem o kim mówisz - mruknęła jedynie i wróciła do gapienia się w ścianę naprzeciwko niej.

Słyszała jak dziewczyny do niej podchodzą, aż w końcu stanęły nad nią z skrzyżowanymi na piersi ramionami.

- Skąd się tu wzięłaś?

- Co was to obchodzi? To moja sprawa, a wy nie wtykajcie nosa w nie swoje sprawy - prychnęła przeskakując wzrokiem po ich twarzach. Najwidoczniej nie spodobał się ton jej głosu, blondynce po prawej stronie.

- Widać nikt nie nauczył cię porządku podczas pobytu w haremie - warknęła i nachyliła się nad nią. - Może my powinnyśmy to zrobić?

- Jeżeli nie zna Şemsperi to nigdy nie była w haremie, głupia. - Dziewczyna, która jako pierwsza odezwała się do Zişan odepchnęła blondynkę. - A to jest naprawdę ciekawe, ponieważ jeżeli nie wygnano cię z seraju, to jak się tutaj znalazłaś?

- Posłuchajcie. Nie obchodzi mnie jak wy się tutaj znalazłyście i was niech nie obchodzi moja historia - powiedziała i weszła pod pierzynę, odwracając się do dziewczyn plecami.

Najwidoczniej poddały się, ponieważ usłyszała jak odchodzą na swoje posłania. Żadna z nich nie powiedziała nic więcej, dlatego Zişan starała się zapaść w sen.

Przez większość czasu przewracała się z boku na bok, nie mogąc zmrużyć oka. Zdenerwowana brakiem snu, podniosła się z łóżka i opuściła komnatę, biorąc jedynie pelerynę, która w jakimś stopniu ratowała ją przed mrozem.

Następnie wyszła z pałacyku i stąpając po śniegu skierowała się na tyłu budynku. Usiadła na kamiennych schodkach i mocniej otuliła materiałem.

- Alp, gdzie jesteś? - mruknęła sama do siebie, zdając sobie sprawę, że nie widziała swojego psa przez cały dzień. Miała jednak nadzieję, że jej jedynemu przyjacielowi nie stała się żadna krzywda.

Spojrzała w ciemne niebo na którym można było dostrzec miliony świecących punkcików, zwanych gwiazdami. Z matką nocami w czasie lata, często obserwowały nieboskłon i nazywały najlepiej widoczne gwiazdy, różnymi imionami.

Wspomnienia sprawiały, że Zişan automatycznie stawała się smutna. Brakowało jej matki, która zawsze obdarzała ją ciepłem i miłością. Chciałaby wrócić do tych dni, kiedy były razem. Biedne, ale równocześnie szczęśliwe.

Dawniej dziewczyna nie pomyślałaby, że jej życie dojdzie do takiego momentu. Poznała księcia Bayezida, który się nią zauroczył, pomimo okropnego wyglądu. Zakochał się w niej od razu, nawet nie znając, ale gdy poznał jej charakter, jego uczucie do niej nie zmieniło się.

Udało jej się spotkać nawet władcę, chociaż z całego serca wolałaby, nigdy go nie widzieć. Znienawidziła go za to co zrobił i wiedziała, że ciężko będzie mu wybaczyć, nawet jeśliby tego chciała.

Czy można kiedykolwiek zapomnieć o tym, że dana osoba pozbawiła dachu nad głową biedaczkę, która nie miała ani grosza przy duszy? Czy można wybaczyć komuś kto odebrał wspomnienia, spalił je i splunął na nie?

Czując coraz większe zimno, wróciła na swoje posłanie, marząc o głębokim śnie.

♦♦♦

Kösem sułtan stała na swoim tarasie i obserwowała Konstantynopol z daleka. Z boku można by pomyśleć, że głęboko o czymś myśli. Może snuje marzenia, których jeszcze nie spełniła, albo planuje kolejne kroki do tego, aby posiąść całą władzę?

Jednak ona stała tak wpatrzona w jeden punkt i starała się w ogóle nie myśleć. Odpocząć od wszystkiego co ją otacza. Czasami chciałaby cofnąć się do czasów, gdy jej ukochany Ahmed żył i poprowadzić swoje życie inną ścieżką, zapobiec wydarzeniom, które zmieniły ją w takiego człowieka jakim się stała. Nie pragnęła nigdy stać się kimś, kto umyślnie szkodzi własnym dzieciom, stracić swoją niewinność i być mordercą.

Zabiła wiele ludzi, aby wspiąć się na szczyt i na nim utrzymać. Pozbawiła się sumienia, bo trudno było jej słuchać jego wyrzutów. Nie łatwe jest bycie regentką sułtanatu, nie łatwe jest bycie Wielką Kösem Mahpeyker Sułtan, a ona musiała dźwigać ten ciężar przez wiele lat i musi dalej to robić, inaczej przez jedno jej potknięcie, wszystko się zawali i spadnie wiele głów.

- Valide. - Usłyszała kpiący głos swojej córki za plecami. Odwróciła się powoli i spojrzała w ciemne tęczówki Fatmy. Wiele razy ją skrzywdziła, obie sobie to robiły i żadna nie umiała przestać. Były swoją najbliższą rodziną, a traktowały często jak wrogów. - Wzywałaś mnie.

- Fatmo - odezwała się Kosem i podeszła bliżej kobiety. - Nie zajmę ci dużo czasu. - Weszła do swojej komnaty i zajęła stałe miejsce na ottomanie. - Podjęłam decyzję o twoim kolejnym zamążpójściu.

- Nie wyjdę już za żadnego paszę, matko - prychnęła brązowowłosa patrząc z grymasem na twarzy na rodzicielkę.

- Udało mi się przekonać nawet twojego brata, więc wszystko już ustalone - oznajmiła patrząc z wyraźną wygraną w oczach, na córkę. - Weźmiesz ślub z Mahirem paszą na wiosnę. Możesz odejść.

Kösem obserwowała jak twarz jej córki zmienia się co kilka sekund. Pierw widoczny był strach, potem gdy zapewne słowa matki do niej dotarły, pojawił się żal, a na końcu złość.

Fatma jednak już nic nie odpowiedziała, opuściła komnatę trzaskając drzwiami.

Mahpeyker sięgnęła po wodę stojącą na stoliku obok i upiła jej łyk. Wierzyła, że to co robi, będzie dla jej córki najlepszą karą i nauką na przyszłość.

♦♦♦      

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top