』2. 21. 『

╔══════════╗

Biegła przed siebie tak szybko, na ile pozwalały jej siły. Co chwilę potykając się o krańce swojej sukni, upadła na ostre kamienie, raniąc sobie tym samym dłonie i nadgarstki. Znowu szybko wstawała i biegła dalej, jakby od tego zależało jej życie. 

Na zewnątrz było ciepło. Słońce paliło ją w twarz, a lekki wiatr rozwiewał jej poplątane kosmyki, na wszystkie strony świata. Nie słyszała jednak śpiewu ptaków, szumiących drzew, ponieważ w głowie miała tylko jedną myśl: jak najszybciej znaleźć się za bramą pałacu.

Widziała ją już na horyzoncie. Coraz ciężej łapała powietrze, którego zaczynało jej brakować, od nadmiernego wysiłku. Nie wiedziała czy ktoś za nią biegnie, bała się odwrócić. 

Zauważyła dwóch strażników, pilnujących wejścia na teren seraju, a oni widząc ją sięgnęli dłońmi do rękojeści szabli. Nie znali jej, nie wiedzieli kim jest. 

- Błagam. Wpuście mnie. Jestem ukochaną padişaha - mówiła szybko, nie mogąc unormować swojego oddechu. Złapała się za pierś, próbując uspokoić szybko kołatające serce.

- Idźże stąd dziewko. Nie jesteś pierwszą, która podaje się za żonę sułtana - odezwał się jeden z nich, nawet na milimetr, nie ruszając się z miejsca.

- Porwano mnie. Jestem Zişan, zapytajcie nawet samej Valide Sułtan, ona wam powie. Proszę uwierzcie mi. - Miała już klękać i błagać ich, aby wykonali jej prośbę, ale w tym samym momencie, za plecami,  usłyszała stukot kopyt konia poruszającego się po kamienistej ścieżce. 

Odwróciła się w stronę źródła dźwięku. Na wierzchowcu pędził Silahtar aga, wierny przyjaciel sułtana. Młódka odetchnęła z ulgą, widząc mężczyznę. On na pewno zabierze ją do władcy. 

Kiedy druh sułtana znalazł się obok, zeskoczył na ziemię i zmierzył wzrokiem od stóp do głowy Zişan, jakby nie dowierzał, że to ona. 

- Nawet nie wiesz ile żeśmy cię szukali, dziewczyno - powiedział spoglądając na twarz młódki. – Gdzie się podziewałaś i... Nie ważne, odpowiesz na wszystkie pytania władcy. Otwórzcie bramę – rozkazał, a strażnicy natychmiast wykonali jego polecenie. 

Ramię w ramię kroczyła z Silahtarem do seraju. Czuła się już bezpieczniej, miała nadzieję, że nie spotka ją już nic złego, że sułtan tym razem zadba o nią. 

Aga razem z nią czekał na pozwolenie wejścia do komnaty sułtana. Drzwi otworzyły się zaraz po tym, jak wszedł tam strażnik. W progu stał Murad i patrzył prosto w jej błękitne tęczówki.

Dziewczyna zastygła w miejscu, nie wiedząc jak ma się zachować. Od tylu dni pragnęła jedynie zatopić się w ramionach sułtana, ale teraz nie potrafiła wykonać żadnego ruchu. Po tak długiej i ciężkiej rozłące nie dowierzała, że znowu go widzi. 

To władca wykonał pierwszy ruch, szybkim krokiem podszedł do młódki i przyciągnął do swojej piersi. Wplątał swoje palce w jej skołtunione włosy, a ona dopiero wtedy objęła swoimi ramionami jego talię. Stali tak w uścisku kilka chwil. Dopiero chrząknięcie Silahtara przerwało tą magiczną chwilę. 

-Masz poranione dłonie - stwierdził, patrząc na ręce dziewczyny, które trzymał w swoich. 

Udali się do jego komnaty. Murad wskazał, aby usiadła na ottomanie, a on przyniósł misę wypełnioną wodą i bawełniany materiał, który zamoczył w płynie i zaczął ocierać jej rany. Starał się robić to jak najbardziej delikatnie, ale Zişan, mimo to krzywiła się przy każdym zetknięciu ze skórą. 

- Gdzie się podziewałaś? Co się wydarzyło? - zadał pytanie, które było pewne, że w końcu padnie. - Nawet nie wiesz jak odchodziłem od zmysłów, kiedy nie było cię przy mnie, a ja nie miałem pojęcia, gdzie jesteś. 

- Sama nie mam pojęcia co to było za miejsce - szepnęła, nie patrząc na władce, a gdzieś za jego plecami. - Porwano mnie, gdy szłam z marmurowego pałacyku do ciebie. Zamaskowany mężczyzna uderzył mnie czymś ciężkim w głowę i wtedy straciłam przytomność. Obudziłam się w jakiejś ciemnej piwnicy, bez okien, a jedyne światło dawała pochodnia. 

Murad ze zdenerwowaniem wypisanym na twarzy spojrzał na młódkę. Podczas jej nieobecności obawiał się, że uciekła sama. Wykorzystała okazje, aby uwolnić się od niego. Jednak były to błędne myśli, bo wróciła wcale nie odeszła z własnej woli. Teraz martwiło go to, kto chciałby skrzywdzić taką niewinną istotę. 

- Wiem, że chciałbyś wiedzieć kim oni byli, ale ja sama nie znam odpowiedzi na to pytanie. Nie widziałam ich twarzy ani razu. Przychodzili do mnie zakryci. Raz tylko powiedzieli, że niedługo umrę, ale czekają na kogoś. Tej nocy udało mi się uciec, ponieważ jeden z nich niedokładnie zakluczył drzwi, za którymi mnie zamknięto - wyjaśniała mu po kolei, co się działo, którędy biegła. Ze względu na ciemną noc, nie pamiętała dokładnie drogi, z której przybyła. Rozpoznała gdzie jest dopiero jak znalazła się w stolicy, ponieważ ich kryjówka była gdzieś poza jej granicami. 

- Nie pamiętasz nic? Cokolwiek, co by pomogło mi dorwać te psy? - mówił z mocno zaciśniętą szczęką. W jego oczach, można było dostrzec złość jaką teraz odczuwał. 

- Ja nie wiem panie - zająknęła się, a z oczu popłynęło kilka łez. - Wszystko działo się tak szybko, chciałam tylko stamtąd się wydostać. Pragnęłam jedynie ciebie zobaczyć. - Jej płacz sprawił, że wyraz twarzy władcy natychmiast się zmienił. Mocno objął ją swoimi ramionami, starając uspokoić.

– Już jesteś bezpieczna, mój Kwiecie. Nie pozwolę, aby znów stała ci się krzywda – szepnął do jej ucha, głaszcząc po głowie. 

╠══════════╣

Zamknęła oczy, kiedy w końcu mogła się w pełni zrelaksować. Służące polewały jej ciało wodą i dokładnie obmywały, każdy skrawek skóry. Nie była sułtanką, a czuła się w tym momencie jak królowa. 

- Proszę odchylić głowę do tyłu, to spłuczemy włosy -powiedziała jedna z niewolnic, a Zisan zrobiła to o co ją poprosiła. 

W parującym hammamie nie było nikogo oprócz nich. Cisza przerywana wyłącznie przez spływającą wodę. To pozwoliło się jej w końcu uspokoić. Myśli odpłynęły gdzieś daleko.

- Zişan! Jak dobrze, że cię widzę. - Dziewczęcy głos wyrwał ją z błogiego relaksu. Przed nią stała jedyna przyjaciółka, którą miała na tym świecie. 

- Dilruba! - Młódka uśmiechnęła się i podniosła z marmurowej ławki, aby objąć swoimi chudymi ramionami niewolnicę. 

- Umierałam ze zmartwienia i nie mogłam uwierzyć jak się dowiedziałam, że tu jesteś - mówiła jedną ręką, obejmując swoją towarzyszkę. - Mam dla ciebie suknie i buty. Jak będziesz gotowa pomożemy ci się ubrać. 

Odłożyła na bok strój i razem z resztą służących, zaczęła wycierać ciało dziewczyny. Włosy pozostawiły rozpuszczone, aby szybciej wyschły. 

Kiedy była już w pełni ubrana, razem z Dilrubą wyszły z hammamu. Wróciły do marmurowego pałacyku, lecz tym razem towarzyszyli im całą drogę strażnicy. Przy drzwiach do komnaty Zisan, także stała podwojona straż. 

- Cieszę się, że sułtan dba o moje bezpieczeństwo - powiedziała młódka siadając na łóżko. - Opowiadaj co się działo, kiedy mnie nie było!

Dilruba spojrzała zdziwiona na Zişan. Jej dłonie były poranione, ciemne sińce pod oczami, blada skóra i wystające kości policzkowe świadczyły jedynie o tym, jak bardzo była zmęczona i głodna.

- Pierw to powinnaś coś zjeść i odpocząć, przeżyłaś ciężkie chwile - odezwała się brunetka i jak na zawołanie do środka weszła hatun z tacą pełną jedzenia. 

- Sułtan przysłał mnie z posiłkiem - powiedziała i postawiła ją na pustym stoliku obok dużego okna. - Życzy ci również smacznego i oczekuje twojej obecności dzisiaj wieczorem. - Po przekazaniu tych wszystkich informacji, opuściła komnatę zostawiając je same. 

- Zjedz ze mną, to o wiele za dużo jedzenia - mruknęła niebieskooka, patrząc na te wszystkie przysmaki. 

Obydwie zabrały się do spożywania posiłku, rozmawiając o tym, co działo się w seraju pod nieobecność dziewczyny.

╠══════════╣

Murad siedział na swoim tronie, obracając na palcach swój pierścień. Starał się słuchać swoich wezyrów, którzy rozmawiali na temat sytuacji w kraju, a szczególnie na jego granicach, jednak teraz w jego głowie była tylko Zişan. Nie mógł się cieszyć z jej powrotu w pełni, jeżeli nie wiedział kto stoi za jej porwaniem. Kto odważył się na ten śmiały krok i z jakiego powodu. Komu ona tak bardzo wadziła?

- Koniec obrad. - Wstał nagle, przerywając wpół zdania jednemu z mężczyzn. 

Udał się w stronę drzwi, nie będąc na siłach, aby dzisiejszego dnia rozprawiać o tak ważnych sprawach, jak państwo. 

- Hunkarim! - Usłyszał za sobą głos jednego z wezyrów. 

Kerem pasa był już starszym człowiekiem, z siwymi włosami wystającymi spod jego turbanu i krótko przystrzyżoną, takiego samego koloru, brodą. Zaraz za nim kroczył jeszcze starszy Ayaz pasa, którego szacunkiem darzył Murad. Wiedział, że tej dwójce może ufać najbardziej spośród reszty swoich wezyrów. 

Stanął w miejscu czekając aż dwójka staruszków znajdzie się naprzeciw niego. Ukłonili się nisko i czekali, aż pozwoli im mówić. 

- Mówcie, nie mam za wiele czasu.

- Mam nadzieję, że wybaczysz nam naszą śmiałość, panie - zaczął Kerem pasa, patrząc z dołu na swojego władcę. - Nie chcemy cię urazić naszymi słowami, tylko to wszystko jest dla twojego dobra. 

- Przejdź do rzeczy, paso. - Murad uniósł brwi, ciekaw, co mają mu do przekazania. 

- Chodzą plotki, panie, że spotykasz się z wolną kobietą, a co gorsza, mieszka ona w twoim pałacu. - Tym razem głos zabrał Ayaz, na którego sułtan przeniósł wzrok. - Martwimy się, że lud się o tym dowie. Mogą się oburzyć, sułtan powinien dawać dobry przykład swoim poddanym co do wiary. My staramy się zapobiec tej katastrofie, złemu słowu przeciwko tobie, ale wezyrowie już szepczą między sobą. 

Murad zacisnął szczękę, starając się nie powiedzieć czegoś co będzie żałował. Mógł wypuścić z ust wiązankę słów, ale wtedy w jego głowie zrodził się pewien wspaniałomyślny, według niego, plan. 

- Nie martwcie się. Zamknę wszystkim usta - powiedział i odwrócił się, kierując swoje kroki do komnaty.

Przy wejściu czekał na niego Silahtar aga, którego skinieniem głowy zaprosił do środka. Przedstawił mu swój zamysł i zignorował niezadowolony wyraz twarzy przyjaciela, będąc przekonany, że to co robi jest jak najbardziej słuszne.

- Panie, czy jesteś pewny swojego zamiaru? Nie spodoba to się wielu ludziom, twoja matka na pewno będzie temu przeciwna - powiedział mężczyzna. Władca wiele razy pochopnie podejmował decyzje, mimo że nigdy nie wydawało się, iż ich żałował. 

- Czyż mój pradziad, sułtan Sulejman nie poślubił swojej ukochanej Roksalany? - spytał, a na jego twarzy czaił się uśmiech. - A mój ojciec mojej matki, sułtanki Kösem? - Silahtar nie wydawał się być przekonany, ale to nie miało znaczenia. Wypuścił ciężko powietrze i skinął głową. 

- Wszystko przygotuję mój panie. Powiedz tylko kiedy. 

- Niech w haremie ogłoszą zaręczyny. Niech wszyscy wiedzą, że Zişan niedługo zostanie moją prawowitą żoną.

╚══════════╝

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top