22
-Czemu my nie robimy tego częściej?! – Jess próbowała przekrzyczeć grającą w głośnikach muzykę, na co uśmiechnęłam się szeroko.
Może kojarzycie te wkurzające osoby, które w nocy jeżdżą po mieście z muzyką włączoną na full? To właśnie my w tamtym momencie. Ale cóż, to miasto i tak nie spało. Wszędzie wokół kręcili się ludzie, a światła paliły się niemal na każdym rogu. Pośród tego naprawdę trudno było o ciszę, a my z przyjemnością to wykorzystaliśmy.
-Jak ty potrafisz jednocześnie tak się bawić i skupiać na drodze? – uniosłam brew. Louis tylko wzruszył ramionami.
Jeździliśmy tak już dobre pół godziny i zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy już na końcówce. W sumie to był kolejny element, którego potrzebowałam do szczęścia. Chwila takiej beztroski w odpowiednim towarzystwie. To znaczy oczywiście z płytą ulubionego zespołu...
~***~
Wypiłam ostatni łyk soku i poderwałam się z krzesła, biegnąc w stronę drzwi. Byłam już prawie spóźniona, bo oczywiście ograniczony kontakt z bratem doprowadził do tego, że nie był łaskawy już nawet mnie obudzić, chociaż dobrze wiedział, że budzik rzadko na mnie działa. Fuknęłam pod nosem, szukając swoich butów, które oczywiście musiały być pod tysiącem innych par. Wybiegłam z domu dwie minuty później, starając się jak najszybciej dotrzeć do szkoły.
Będąc na kolejnej ulicy, zrezygnowałam, zwalniając tempo. Zdecydowanie do biegów długodystansowych się nie nadawałam. Największym pocieszeniem było to, że temperatura była znacznie niższa niż poprzedniego dnia.
Spojrzałam na zegarek w komórce, który wskazywał, że za minutę miały rozpocząć się lekcje. Nie miałam już nawet szans. Przeczesałam włosy palcami.
-Ty też spóźniona? – niemal nie dostałam zawału, na dźwięk głosu Nialla.
-Tak wyszło – westchnęłam. W przeciwieństwie do mnie chłopak wyglądał, jakby było mu całkowicie obojętne, o której w ogóle dojdzie do szkoły.
-Ładną mamy dziś pogodę.
-Serio? Rozmowa o pogodzie? Ni, co z tobą? – dźgnęłam go w bok, uśmiechając się pod nosem, na co ten parsknął śmiechem.
-No wiesz, dawno nie gadaliśmy.
-Trochę tak...
-To co, idziemy na burgery? – wyszczerzył się. To była kiedyś taka nasza mała tradycja. Z tym szczegółem, że „burgery" zawsze kończyły się tak, że ścigaliśmy się w jedzeniu frytek.
-W sumie mam teraz angielski... Okay, idziemy.
~***~
-Ej, to nie fair! – parsknęłam, gdy Niall jako pierwszy kończył swoją porcję. – Widziałam, jak je chowałeś!
-Ja nic nie zrobiłem – uniósł ręce w geście obronnym, próbując mówić z buzią napełnioną przysmakami.
-Ta, jasne. Następnym razem mi się uda – prychnęłam, już na spokojnie sięgając po kolejne frytki.
-Z mistrzem nie wygrasz!
-Jeszcze zobaczymy – zagroziłam mu palcem, przez co zaczął się śmiać. – Pff, nie wierzysz w moje możliwości!
-Nadal jesteś młodsza, innej płci i masz mniejszy żołądek.
-Ameryki nie odkryłeś – wywróciłam oczami.
-A może jestem potomkiem Kolumba? – uniósł jedną brew, próbując ustawić się w majestatycznej pozie, na co parsknęłam śmiechem. – I przez takie coś nie dam ci autografu!
-Jak możesz? Ranisz moje biedne serduszko!
-Nie udawaj i tak wiem, że nie masz serca – prychnął.
-No dobra przejrzałeś mnie – wydęłam dolną wargę, ocierając niewidzialną łzę.
~***~
Dotarliśmy z Niallem na drugą lekcję, którą była matematyka. Następnie przetrwałam jeszcze chemię i muzykę, po czym wybiła długa przerwa, kiedy to razem z Jessicą i Louisem mogliśmy połazić wszystkimi korytarzami.
-Ej, chodźmy na dół – zarządziła blondynka, kierując nas w odpowiednią stronę.
-Tak bardzo mi się już nic nie chce – mruknął Lou, na co parsknęłam.
-Połowa za tobą, jakoś dasz radę.
Weszliśmy do główny korytarz, śmiejąc się, sama nie wiem z czego. Poczułam, jak przyjaciółka dźga mnie w bok, więc zwróciłam swój wzrok na nią.
-Patrz – kiwnęła niepewnie na lewo, więc momentalnie popatrzyłam w tamtą stronę.
-No i co? – zmarszczyłam brwi, patrząc na niezłe zbiorowisko. Podeszliśmy nieco bliżej, a ja od razu rozpoznałam głosy. Przełknęłam głośno ślinę.
-Najlepiej będzie jak ty i ten twój zespolik pięknie się stąd zwiniecie – prychnął Harry.
-Ojej, jaka szkoda, że tego nie zrobimy – teraz miałam już piękny widok na to, jak Luke wzrusza ramionami, uśmiechając się szeroko.
-Jeśli nie zauważyłeś, to raczej nikt cię tutaj nie trzyma.
-Jeśli nie zauważyłeś, to nie masz prawa nam nic rozkazać.
-Jeśli nie zauważyłeś, przewaga wygrywa – odwrócił się w stronę ludzi i momentalnie połowa korytarza zaczęła piszczeć i wiwatować. Chwila, co?!
-Połową to ty za dużo nie zdziałasz, Styles. Nie nauczyli, że większość to ponad 50%? – kpiący uśmiech nie schodził mu z twarzy. Wokół niego zebrała się reszta Sosów, natomiast wokół Harry'ego – reszta 1D, nie licząc Louisa.
-Nie wmówisz mi, że umiesz liczyć choćby do pięciu, więc osób tutaj raczej też nie policzyłeś.
-Kurde, niezły pocisk jak na kogoś, kto wzeszłym roku nie zdawał z matmy – blondyn uniósł jedną brew, a ja dobrze widziałam, jak mój brat kipiał ze złości. Nienawidził, jak ktokolwiek wypominał mu tamte problemy z nauką.
-Wiesz, możemy się przekonać, ile osób jest za waszym odejściem – do dyskusji wkroczył Zayn. – Uczciwa, bardzo poprawna bitwa zespołów. Muzyczna, oczywiście.
-Mów dalej – Mike przysunął się krok bliżej, zdecydowanie zainteresowany taką propozycją.
-Coś typu bitwy występów, jaśniej tego nie wytłumaczę – wywrócił oczami. – I całkiem przyzwoita nagroda...
-Jeśli wygramy, wynosicie się z tej szkoły i naszego życia – dokończył Harry.
-Okay – Ashton wzruszył ramionami. – Jeśli my wygramy, to przestaniecie panoszyć się jak gwiazdeczki, bo to, że śpiewacie w zespole, nie zmienia faktu, że jesteście normalnymi ludźmi.
-I jeszcze – w tym momencie wkroczył Calum, jak zwykle uśmiechając się szeroko. – Jeśli wygramy, dasz wreszcie swojej siostrze normalnie żyć, zamiast ciągle jej pilnować i zabraniać wszystkiego. Pasuje?
Przez chwilę zapanowała cisza, podczas której sama wstrzymałam oddech. Luke, jako reprezentant wyciągnął rękę do mojego brata. Loczek zacisnął usta, po chwili kiwając lekko głową i uścisnął dłoń blondyna.
-Ale to będzie sztos! – pisnęła Jessica, przez co uwaga wszystkich skupiła się na niej. – To znaczy... Jako członkini samorządu uczniowskiego zajmę się organizacją – wyszczerzyła się, na co wszyscy zaczęli bić brawo.
Po chwili oba zespoły, łącznie z Louisem, rozeszły się w przeciwne strony, a ludzie wrócili do poprzednich zajęć i pogawędek. Ja nadal stałam na środku korytarza, zadając sobie jedno kluczowe pytanie. Co tu się właśnie wydarzyło?!
-Sel, no chodź. Pomożesz mi to wszystko ogarnąć – moja przyjaciółka pociągnęła mnie za rękę w stronę wolnego miejsca na korytarzu.
-Wiesz, nie chcę zbytnio brać w tym udziału – mruknęłam.
-Wiesz, od tego zależy czy Calum i reszta znikną z twojego życia, więc... Myślę, że powinnaś wziąć w tym udział – uśmiechnęła się lekko, na co westchnęłam.
Czy naprawdę musiało dojść aż do tego?
***
Ogólnie to to miał być przedostatni rozdział, ale kolejny wyszedł tak długi, że podzieliłam go na dwa XD
Dajcie znać, czy się podoba xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top