Niepewny
Leżenie z ukochaną osobą w jednym łóżku to cudowne uczucie. Tak samo jak jej posiadanie. Uczucie, że ktoś cię kocha jest niesamowite.
Tylko najgorsze jest to, gdy nie ma jej w pobliżu. Jesteś sam ze swoją miłością i nie masz jej gdzie wylać, nie masz do kogo się przytulić, pocałować czy uśmiechnąć, bo wiesz, że to nie twój wybranek.
-Hyunjin? - mruczę spod ciepłej kołdry, słysząc szelest walizki i mojego chłopaka, który nie może jej zamknąć.
-Tak kochanie? - jak poparzony odwraca się do mnie i siada na łóżku - Obudziłem cię?
-Nie, nie... po prostu... czułem, że nie leżysz koło mnie... Coś się stało? Która jest godzina?
Ciche westchnienie i głaskanie mnie po głowie. Coś ukrywa.
-Kolega z mojego kierunku napisał mi, że muszę szybko wracać na uczelnie, bo inaczej będzie nieciekawie.
-To znaczy?
-Mogą mnie nawet wyrzucić... Mówiłem ci o profesorze Wilsonie... Jak opuszczę jeden wykład to po mnie.
-Studia są ważniejsze ode mnie? - wyrywa mi się nagle, wpatrując w niego wzrok.
-Co? O czym ty teraz mówisz?
-Nic, nieważne. - odpowiadam szybko i odwracam się do niego tyłem - Jedź sobie na te studia.
-Jeongin... - wzdycha i ostrożnie kładzie dłoń na moim odsłoniętym ramieniu - Wiesz, że-
-Nie będę cię zatrzymywać. Rób co tam chcesz.
-Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji, proszę cię kochanie... - jego głos wydaje się być coraz bardziej smutny.
Nie odpowiadam. Leżę sztywno i zaciskam mocno powieki. Nie wiem nawet co mam powiedzieć. Czuję się, jakby to był jakiś zły sen.
Po kilku minutach bezsilnie odkłada rękę, wstając i nachylając się do mojej skroni, by zostawić na niej delikatny pocałunek.
-Kocham cię Yangie. - słysząc jego prawie załamujący się szept i trzask drzwi od domu, mam ochotę krzyczeć, płakać i rzucać się po całym pokoju.
Dlaczego za każdym razem boli coraz bardziej? Dlaczego nie może być wszystko dobrze? Mam wrażenie, że ciąży nade mną jakaś klątwa. Klątwa, gdzie każdy z moich bliskich ma odejść.
-Jeongin? - cichy głos mojego przyjaciela zmusza mnie do odwrócenia się w jego stronę - Gdzie jest Hyunjin?
Gdy tylko słyszę imię mojego ukochanego, zaciskam mocniej usta. Nie chcę wierzyć w to co się stało.
-Musiał pojechać wcześniej. - to jedyne co udaje mi się wydusić z siebie.
Automatycznie łzy napływają do moich oczu, a ja zakrywam twarz dłońmi, by Min tego nie zauważył. Ale on zawsze wszystkiego dostrzega.
-Yangie... - wzdycha i siada przy moim łóżku - Wiesz, że to dla niego bardzo ważne... Nie możesz mu-
-Wiem. - urywam - Ale to tak boli Seungmin... Nie chcę widzieć mojego chłopaka tylko raz na pół roku...
-Ale czasami tak trzeba... Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli.
Zwijam się w mały kłębek i zaczynam cicho łkać. Mój przyjaciel przyciąga mnie do siebie i otula mocno, gładząc po moich plecach, pozwalając mi tym samym wylać swoje emocje.
Wszyscy cię nienawidzą.
-Wszyscy mnie nienawidzą... - szepcze po dłuższej chwili jak w transie, nie myśląc o czym mówię.
-Nie waż się tam myśleć Jeongin, kto ci takich bzdur naopowiadał?
Ja. Ja rosnący w siłę.
-Nieważne. - mruczę, pociągając nosem i odsuwam się delikatnie od niego - Wychodzisz dziś z Misun?
-Niestety jedzie dziś gdzieś z Chanem. - wzdycha i spuszcza wzrok, ale po chwili na jego twarzy gości lekki uśmiech - Dlatego dziś spędzę czas z tobą. I odwiedzimy Felixa. Może nawet i Hana z Minho.
-Co właściwie z nimi jest? - pytam zaciekawiony - Ostatnio strasznie ich sytuacja się pogmatwała i już po prostu nie wyrabiam.
-Uwierz, że ja też. - śmieje się pod nosem - Chodź, ubieraj się, pojedziemy najpierw do Felixa, a potem do chłopaków. Po drodze coś zjemy.
Uwielbiam Seungmina. Zawsze wie co robić, wszystko ma pod kontrolą. W odróżnieniu ode mnie zawsze zachowuje zimną krew i myśli trzeźwo. Nie mogłem mieć lepszego przyjaciela jak on.
Gdy tylko zakładam na siebie ciuchy i biorę swój telefon, schodzę na dół i nakładam kurtkę zimową. Wsiadam po chwili z Minem do samochodu i ruszamy z zaśnieżonego podjazdu.
-Czemu nie jedziemy do Felixa? - pytam starszego, kiedy mijamy jego blok. Ten tylko spogląda na mnie i wzdycha, znów patrząc na drogę.
-Lixie jest w szpitalu, Yangie. Chyba nie myślisz, że Changbin mógłby go zostawić w domu.
-W sumie... racja... - mówię cicho i opieram głowę na dłoni, przyglądając się spadającym płatkom śniegu.
Hyunjin też tak ze mną siedział. Po mojej próbie samobójczej ciągle ze mną przebywał w szpitalu. Mimo, iż nie mogłem mu nic powiedzieć, a nawet dotknąć, to czułem, że ze mną był. Słyszałem każde jego słowo. Każde. Nigdy mu o tym nie powiedziałem, bo nie miałem okazji. Czasami paplał takie głupoty, że nie wiem, czy chciał rozśmieszyć mnie czy siebie samego.
-Jeongin, słuchasz mnie w ogóle? - głos mojego przyjaciela wybudza mnie z transu - Już jesteśmy.
Po tych słowach spoglądam przed siebie, widząc stary, brudny budynek, którego znam bardzo dobrze.
Nie wiedząc czemu, moje całe ciało sztywnieje, a głęboki dreszcz przeszywa moją skórę.
-Wszystko okej?
-Umm, tak tak, chodźmy. - mówię i od razu wychodzimy z pojazdu, ruszając do szpitala. Tam, gdzie kryje się moje całe życie.
/Jak i obiecałam tak jestem! Będę się starać dawać rozdziały raz na tydzień, choć zależy też to od wielu rzeczy. No cóż, mam nadzieje, że nie będziecie źli i będziecie mnie kochać tak samo jak ja was :((( Oczywiście bardzo bym was prosiła o opinie na temat tego rozdziału. Kocham was!! <33\
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top