V Przebudzenie


Mrok, w którym tonął, przelewał się przez ciało blondyna, zaciskając na nim swe szpony. Nie widział zupełnie nic, wszelkie bodźce przestały do niego docierać. Nie słyszał już świergotu ptaków, słodkiego głosu bruneta czy szelestu pościeli. Jedyne co czuł, to ogarniający go chłód, który raz po raz wprawiał go w nieprzyjemne dreszcze. Czyżby umierał?

Nie miał kompletnego pojęcia, nie wiedział też co się dzieje i jak to wszystko dalej się potoczy. Jego wewnętrzne przerażenie wzrosło, gdy doświadczył nieprzyjemnego uczucia spadania, a do jego zamkniętych oczu dotarł rażący snop światła. 


Powolnie rozchylił powieki, jakby z obawą, jednak zaraz jego serce zatrzepotało w piersi z ogarniającej go radości. Był żywy, cały i zdrów, a w dodatku wszystko widział. Znów było mu dane zobaczyć twarz usłaną piegami, która spoczywała tuż obok, zaledwie kilka centymetrów dalej od jego własnej. 


Mimowolnie zaczął się śmiać, niezbyt cicho i niezwykle radośnie, kładąc się na brunecie i oplatając jego ciało ramionami. 

- Boże, jak miło jest znów cię widzieć. - Mruknął, nie zważając na niemiłosierne zaspanie chłopaka i złożył słodki pocałunek na lekko rozchylonych wargach. Przesunął dłonią po policzku starszego chłopaka i wplótł palce w ciemne kosmyki; tak przyjemnie miękkie i pachnące subtelną wonią.


- J-jean? - Chłopak mruknął cicho, płonąc rumieńcem, gdy w końcu przebudził się na tyle, by zrozumieć, co właśnie się dzieje. Ta ekspresja wywołała mimowolny uśmieszek u Kirsteina, który przyłożył palec wolnej dłoni do warg Bodt'a, uciszając go tym samym.

Przyglądał mu się z zadowoleniem i nie potrafił przy tym kryć lekkiego rozbawienia, w końcu był to jedynie grzeczny całus, nie pierwszy i nie ostatni; a i nocą nie ograniczali się do samych pocałunków. 

- Nie mów nic i pozwól mi się nacieszyć. - Blondyn wydał z siebie cichy pomruk i ponownie rozchyliwszy wargi chłopaka, pocałował go po raz kolejny; głęboko i tęsknie, wkładając w to wszelkie uczucia. Nie krył zadowolenia, gdy drżące palce nieśmiało wplotły się w jego jasne kosmyki, delikatnie za nie ciągnąc, a sam ich właściciel w końcu oddał się gorliwemu pocałunkowi.


Jednak ich czułości musiały się zakończyć, przerwane głośnym gwizdnięciem, które spowodowało, iż od razu oderwali się od siebie. Piwnooki uniósł wzrok i dostrzegł niskiego mężczyznę, który stał przed nimi w białych spodniach oraz eleganckim czarnym swetrze, który kolorystycznie pasował do jego kruczych włosów oraz nisko ściągniętych brwi. Ackerman? Dlaczego tak dziwacznie wygląda?

Młody mężczyzna nie wykazywał oznak zadowolenia, jednak on zdawał się być tym typem osoby, która potrafi posyłać jedynie karcące i lodowate spojrzenia. 

Oparł się o framugę drzwi, dzierżąc w dłoni filiżankę ze świeżo zaparzoną kawą i zniesmaczony pokręcił głową na boki, po czym wskazał palcem na nich obu. 

- Rozumiem, że nieźle pobalowaliście, ale nie będę tolerował obściskiwania się na moim dywanie. Powinniście być mi wdzięczni za to, że w ogóle pozwoliłem wam na nim spać. - Odparł obojętnie i po wybiciu parującego napoju, przyjrzał się porcelanie z takim zainteresowaniem, jakby w jego głowie zaczął tlić się pomysł zamordowania obu chłopców tym drobnym naczyniem. A zapewne był do tego zdolny. 


- Ackerman, zdajesz sobie sprawę z tego, do kogo się tak odzywasz? - Blondyn podniósł się na łokciach, posyłając mężczyźnie mordercze spojrzenie, co widocznie go zdziwiło. Otrząsnął się prędko i ponownie przybrał obojętny wyraz twarzy, przewracając jedynie oczami. 

- No nie wiem, twarz niby znajoma. Pomyślmy... - Odłożył filiżankę na blat i udał, iż zastanawia się nad tym ważnym pytaniem. - Może do hmm... Cholernego pijaczyny, który schlał się po kilku piwach i przespał trzy czwarte imprezy, którą sam organizował? Więc tak skończyło się twoje opijanie końca wakacji, Kirstein - słanianiem się po kątach, narzyganiem mi do doniczki i na koniec obściskiwaniem się na moim dywanie i ryzykiem, że zaraz boleśnie skopię ci tyłek. 


- Impreza? Wakacje? - Blondyn wymamrotał cicho i zmarszczył brwi. Jedyne co pamiętał, to zamachy i strach przed śmiercią, polityczne potyczki, własny ślub i myśl o przyszłej koronacji. Obrazy wirowały w jego wyobraźni, podsuwając kolejne to sceny; ślubną przysięgę, rozmowę z kapralem i mile spędzony czas z młodzieńcem, którego chciał obdarować wszelkimi najcieplejszymi uczuciami. 


Kompletnie nic z tego nie rozumiał, nawet zaczął się nieco bać, przez co uniósł dłoń bruneta ku swojej twarzy, dokładnie się jej przyglądając. Mimo długiego i dokładnego badania jej wzrokiem, i tak nie dostrzegł tego, czego właśnie szukał; obrączki ślubnej. I o zgrozo, na jego palcu również nie znajdował się złoty pierścionek. 

Tak powolnie zaczął łączyć ze sobą fakty i wypuścił dłoń bruneta ze swoich objęć, po czym spojrzał w jego twarz z lekkim przerażeniem. 

Zaraz po tym wygrzebał się spod koca, schodząc z chłopaka i uciekł z materaca, niczym wystrzelony z procy. Minął niezadowolonego Levia i na chwiejnych nogach przeszedł cały korytarz, kierując się w stronę łazienki. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak cholernie było mu niedobrze, a otępiały ból zalewał jego czaszkę, jakby potwierdzając słowa usłyszane wcześniej od szatyna - wypił zdecydowanie zbyt dużo. 

Gdy wreszcie dotoczył się do drzwi łazienkowych, z impetem wpadł na bruneta, który aktualnie mył zęby i jednocześnie próbował ułożyć niesforne włosy. 


Od razu obrócił się w stronę Kirsteina z zamiarem zbesztania go, jednak zamiast tego parsknął, prawie dławiąc się szczoteczką i pianą, która zebrała się w jego ustach. Wypluł wszystko i obmył twarz wodą, po czym zaczął jawnie śmiać się ze stanu w jakim zastał blondyna. 

- No jak tam, śpiąca królewno? A może księciu, co? - Zapytał z przekąsem i spojrzał wymownie na brokatową spinkę w kształcie korony, która wplątała się w jasne kosmyki Jeana. - Przespać własną imprezę... 


- Przymknij się, Jeager i lepiej opowiedz mi wszystko, zanim zamorduję ciebie lub siebie. - Warknął, na co brunet zareagował kolejną salwą śmiechu. Pohamował się dopiero po chwili, dostrzegając jak ekspresja chłopaka znacznie się zmienia, przybrał on proszący wyraz twarzy, a sam wyglądał na widocznie zmizerniałego i zrezygnowanego. Cała duma, którą zawsze przybierał, teraz uleciała z niego w jednej chwili, niczym z przebitego balonika. 

- Więc zacznę od podstawy podstaw, bo widzę, że za bardzo nie kontaktujesz, co? - Uśmiechnął się chytrze i oparł plecami o umywalkę. - Więc dziś jest najgorszy dzień na świecie i zmora uczniaków; poniedziałek. Niedawno skończyły się wakacje, a po rozpoczęciu roku, namówiłeś nas wszystkich do urządzenia imprezy. Jednak wielki pan gospodarz - Jean Kirstein - zasnął, nim zdążyła się dobrze rozkręcić. Mieliśmy z ciebie niezły ubaw.


- Mój Boże, więc to wszystko... To wszystko jedynie mi się śniło. - Jęknął męczeńsko i przetarł twarz dłońmi w akcie kompletnego zrezygnowania. 

Popełnił tak karygodny błąd! 


---------------------------


Czas uciekał zadziwiająco szybko, a z każdą upływającą minutą, coraz dogłębniej docierał do niego fakt, iż wszystko było jedynie złudzeniem. Zamachy, królestwo, polityka i małżeństwo... Wszystko to było jedynie jednym wielkim snem, który doprowadził do tego, że rzucił się na swojego najlepszego przyjaciela, w dodatku na oczach świadków. 

Było mu cholernie wstyd, uszy oraz policzki paliło niemiłosierne uczucie gorąca i soczysta czerwień, której nie mógł pozbyć się z twarzy, za każdym razem, gdy choć na ułamek sekundy spotykał wzrok Levia czy też Marco. Nie mógł uwierzyć, iż senna fantazja aż tak go zdradziła, łapią  go w swoje kpiące sidła. 

Niech to szlag, miał ochotę zapaść się pod ziemię przez to wszystko.


Najgorsze były dla niego łączone ze starszą klasą zajęcia malarstwa, które dzieliły go od długiej przerwy obiadowej, podczas której miał zamiar uciec jak najdalej od Piegusa, który aktualnie siedział na przeciw niego. Chłopak zerkał na niego nieśmiało, jednak w głównej mierze starał się całkowicie skupiać na monologu profesor Zoe, która z fascynacją opowiadała o różnych technikach, chcąc nakierować drugoklasistów na tę jedną jedyną, którą wybiorą do wykonania swojej pracy; namalowania starszego partnera z ławki.

Bodt i Kirstein od zawsze byli nierozłączni, wiecznie trzymali się razem i każdy doskonale wiedział o tym, iż i tym razem będą wspólnie pracować. Jednak nikt nie spodziewał się tego, iż ich współpraca będzie aż tak ciężka, niezręczna i przeplatana grobową ciszą. W końcu obaj nie mieli pojęcia, co myśleć o całym porannym zajściu. 

Zapomnieć i udawać, iż nic nigdy się nie wydarzyło? Czy też może spróbować poruszyć ten niewygodny temat? Nawet jeśli którykolwiek z nich chciałby o tym pomówić, żaden z nich nie miał wystarczającej odwagi, by chociaż pisnąć słówkiem. 
Tak też siedzieli na przeciw siebie, wzajemnie unikając kontaktów wzrokowych i czekali na upragniony dzwonek. Lekcja przedłużała się w nieskończoność i choć Kirstein dawno skończył już malować swojego przyjaciela, wciąż udawał, iż dokłada kolejne to poprawki. Nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą, iż boi się unieść wzrok i spojrzeć w bursztynowe oczy, które co jakiś czas spoglądały ku niemu. 


Odłożył w końcu pędzel, otarł dłonie i odsunął się nieco, by obejrzeć swoje dzieło. Zaraz po tym jak lekko odsunął drewniane krzesło, tuż za jego plecami rozległ się głośny dźwięk dzwonka, sygnalizujący koniec lekcji i tym samym; najdłuższą przerwę w ciągu szkolnego dnia. Chłopak wziął do rąk swój plecach i podpisawszy pracę, wystrzelił niczym strzała z sali, przepychając się przez tłum ludzi. Gdy tylko przedostał się przez chmarę uczniów, pognał w stronę stołówki, gdzie zajął najmniej zajmowane miejsce, przy którym siedział drobny blondynek. Czytał grubą i pożółkłą książkę, powolnie przewracając kolejne strony i czasem poprawiał okulary, które zjeżdżały z jego nosa. Dopiero po chwili Jeanowi udało się rozszyfrować tytuł, który zdobił okładkę. Cierpienia młodego Wertera. 

Oh, on również cierpiał i to cały boży dzień. I miał zamiar opowiedzieć o tym blondynowi. 


- Coś się stało, Jean? - Arlet zapytał po chwili, przyglądając się starszemu koledze, który nie wyglądał najlepiej; niczym chodzący kłębek nerwów. Cierpliwie poczekał aż chłopak weźmie kilka głębokich oddechów i zaraz po tym zaczął swą tragiczną opowieść. Podzielił się z blondynem każdym szczegółem, mówiąc mu o swoim śnie i niezręcznej sytuacji. Drobny chłopak nie mógł powstrzymać się przed cichym  chichotem, nieco rozbawiony, jednak zaraz przetarł twarz dłonią, widocznie zmieszany, chcąc zachować odrobinę taktu. 

- Hm, masz rację, sytuacja nie jest zbyt komfortowa... Ale nie jest też tragiczna. - Uśmiechnął się łagodnie i odłożył książkę na blat, by móc swobodnie gestykulować podczas mówienia. - Marco bardzo cię lubi, jesteście najlepszymi przyjaciółmi od lat i powinien wszystko zrozumieć. 


- Myślę, że gniewa się na mnie przez to wszystko. Unikamy się wzajemnie od rana. - Westchnął ciężko i zrezygnowany opadł na blat, wspierając brodę o splecione dłonie. - Mogę sobie tylko pogratulować. 

- Ale ty bzdury gadasz, Jean. - Mruknął lekko niezadowolony i skinieniem wskazał mu bruneta, który przez cały ten czas wlepiał swój wzrok w ich stolik. Dopiero, gdy zorientował się, iż jest on obserwowany, odwrócił się natychmiast i zaczął nerwowo jeść, jakby nie chcąc zwracać na siebie uwagi. - Gdyby był zły, nie zerkałby tak, jakby liczył, że zaraz wstaniesz i przysiądziesz się do niego jak zawsze. Fakt, zrobiłeś głupotę, ale to nie koniec świata. Więc jak będziesz gotów, masz wtedy do niego iść i z nim porozmawiać, wyjaśniając całą tę sytuację. 


Kirstein niemrawo pokiwał głową w odpowiedzi i postanowił jakimś cudem przeżyć ten dzień, by na koniec zaryzykować i zaczepić Piegusa, próbując z nim porozmawiać. 

I jak pomyślał; tak też zrobił. Cierpliwie czekał aż reszta lekcji dobiegnie ku końcowi, a gdy upragniony dzwonek rozbrzmiał po raz ostatni, udał się do szatni by przebrać się z mundurka w swoje codzienne ubranie. Cisnął błękitny materiał do swojej szafki, zamknął ją i niemal biegiem udał się na szkolny parking, gdzie zawsze czekał z przyjacielem na rodziców. Również i tym razem Bodt siedział na murku, machając nogami i wyglądając srebrnego auta, które miało po niego przyjechać.

Był to gorący dzień, jednak mimo tego, chłopak wciąż był w dopasowanych jasnych spodniach i koszulki, która ładnie kontrastowała z jego opaloną skórą i czekoladowymi piegami, które ją zdobiły.  

Przez dłuższy moment przyglądał się ów widokowi z nikłym uśmiechem, jednak w końcu przypomniał sobie w jakim celu przybył właśnie na te miejsce. Zaczął niepewnie kroczyć ku brunetowi i gdy znalazł się obok, usiadł na murku, jakby nigdy nic i podał starszemu chłopakowi butelkę zimnego napoju, którą kupił chwilę temu w automacie. Otworzył swoją, upił sporawy łyk i gdy otarł spierzchnięte i pogryzione z nerwów usta, spojrzał niepewnie na Bodt'a. 


- W ogóle dzisiaj nie rozmawialiśmy - Zaczął nieśmiało, niesfornie machając nogami. - Szkoda, brakowało mi wygłupów z tobą na przerwach. 

- Myślałem, że nie potrzebujesz mojego towarzystwa, w końcu przesiadywałeś dziś z każdym, tylko nie ze mną. - Brunet mruknął cicho i rzucił przed siebie kamyczkiem, który miał akurat pod ręką. Nieśmiało łypał na Kirsteina, którego swoim zachowaniem rozczulał już do granic możliwości. W końcu Marco wyglądał w tej chwili jak mały obrażony lub nawet zazdrosny chłopczyk. 

- Możemy teraz to nadrobić, porozmawiać. - Blondyn odparł cicho i uśmiechnął się łagodnie, na powrót czując się nieco swobodniej. - Cały ten dzień jest cholernie dziwaczny i pomyśleć, że wszystko zaczęło się od durnego snu. 

- Snu? - Brunet zapytał zdezorientowany i zmarszczył lekko brwi, kompletnie nie rozumiejąc. 

- Śnił mi się piękny pałac i kilka przykrych zdarzeń, które w nim zaistniały, jednak uogólniając; byłem tam księciem. - Mruknął, machając ręką z rozbawieniem. - Ackerman był kapralem, pani Petra moją krawcową, a profesor Zoe i Smith dowodzili wojskiem. Każdy miał ważną rolę.

- A ja? - Brunet zapytał z zaciekawieniem i usiadł wygodniej na nagrzanym już murze. - Kim ja byłem? Pewnie znając moje szczęście, skończyłem jako stajenny lub gorzej. 

Blondyn zarumienił się mimowolnie i roześmiał niezręcznie, pocierając przy tym kark dłonią. 

- Można powiedzieć, że trafiłeś dużo gorzej. Przez polityczne zagrywki... Z najlepszego przyjaciela i sługi, stałeś się moim mężem. Obaj zostaliśmy zmuszeni do małżeństwa i jakoś wszystko dalej się potoczyło. - Odparł i widząc soczysty rumieniec na twarzy Bodta, odruchowo odwrócił wzrok i delikatnie przygryzł wargę. - Najwidoczniej, sądziłem, że ranek jest kontynuacją mojego snu i dlatego zrobiłem, jak zrobiłem. 


Po tych słowach obaj przez dłuższą chwilę trwali w ciszy, a ich twarze palił szkarłatny odcień. Nie odzywali się do siebie, aż srebrny samochód nie podjechał na umówione miejsce, trąbiąc kilka razy na Bodt'a. 

Zgrabnie zeskoczył z muru, jednak po niedługiej chwili odwrócił się na pięcie i spojrzał na blondyna z nieśmiałym uśmiechem.

- Tak po dłuższym zastanowieniu, to całkiem fajny ten sen. - Mruknął, bawiąc się pustą butelką i przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, nerwowo stąpając w miejscu. - I nie martw się, nie jestem zły. Ja... Nawet nie obraziłbym się, gdyby wszystko skończyło się tak jak w twoim śnie... czy gdybyś chociaż budził mnie tak, jak dzisiaj rano. 

Przez te słowa, obaj już chyba po raz setny zarumienili się, jednak tym razem coś się zmieniło. U obu prócz soczystego odcienia policzków, pojawił się również radosny błysk w oku i delikatny uśmiech, który wymienili między sobą. Zrozumieli się w tym wymownym milczeniu, przez co brunet przysunął się znacznie i nie bacząc na kogokolwiek; na nauczycieli, uczniów czy też własnych rodziców, musnął wargi blondyna. Zaraz po tym odsunął się i zachichotał pod nosem, nie mogąc uwierzyć w abstrakcję całej sytuacji czy też ogólnego dnia. 

- Mogłoby być całkiem ciekawie. - Jean odchrząknął cicho i spuścił głowę, śmiejąc się pod nosem, gdy klakson samochodu państwa Bodt ponownie rozbrzmiał na parkingu. 

- Trzymaj się, Jean! - Mruknął, machając mu i odszedł kilka kroków z szerokim uśmiechem na ustach. - A może książę Kirstein, co? - Parsknął i pobiegł w stronę auta, do którego wsiadł, tym samym zostawiając blondyna samego.
Chłopak wciąż siedział tak w cieniu topoli i nie zważał już na fakt, iż mur palił go nawet przez spodnie i przez to było mu dodatkowo niewygodnie. Nic nie miało znaczenia, nic prócz tego, iż cieszył się z jednego faktu, że wszystko potoczyło się właśnie w ten sposób. 


Może nie miał już wpływów, bogactwa i ogromnego królestwa, nie miał też statusu królewskiego i własnych poddanych, ale tego dnia otrzymał coś znacznie cenniejszego, co zapamięta na długo. Pocałunek swojego słodkiego księcia. 

-------------

Tadadada, dotrwaliśmy do końca małego raka, przy którym całkiem miło się bawiłam i jak mówiłam; wyszła z tego niemała komedyjka. Przepraszam z góry za wszelkie filsy, ale jak widać; żadne z tej gejowej dwójki nie umarło i mają się dobrze, nawet całkiem dobrze *wink wink* 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top