Prolog
Deszcz padał już od kilku długich godzin, a ciężkie krople wciąż uparcie rozbijały się o szyby okien. Ten widok niezwykle irytował niskiego blondyna, który z wyczekiwaniem spoglądał na świat pogrążony w nieustającej ulewie. Za nim zaś cicho trzaskał ogień, który palił się w kominku, napełniając ciepłem całe pomieszczenie. Przed nim siedział drobny brunet, który w skupieniu czytał książkę, spoczywającą mu na kolanach. Czasem uśmiechnął się do pożółkłych już stronic i przewracał je delikatnie, zatapiając się w kolejnych słowach zapisanych na starych kartkach, które szeleściły przyjemnie pod naciskiem jego palców. Irytowało to Jeana, cały ten spokój i cisza, gdy on chciał się bawić. Dziesięciolatek zakradł się do ciemnowłosego i znienacka uwiesił mu się na szyi, odkładając książkę na bok. Bodt wydał z siebie jęk niezadowolenia, po czym spojrzał na młodszego chłopaka z wyrzutem, nie kryjąc swojego oburzenia wywołanego przerwaniem mu w czytaniu.
- Co żeś wymyślił? - Burknął odsuwając się na bezpieczną odległość. Przyglądał się chłopcu, który przysiadł na jedwabnej poduszce, podsuwając kolana pod brodę i westchnął ciężko, rozpoczynając swoją grę na emocjach starszego bruneta.
- Nic takiego... Jedynie chcę się pobawić. - Odparł nad wyraz spokojnie, co zaczęło go nieco niepokoić. Ciemnowłosy przyjrzał mu się uważnie, lekko marszcząc brwi. Cóż mogło mu wpaść do głowy i jak bardzo będą mieli przez to kłopoty?
- Jeśli pomyślałeś o wyjściu na dwór przy takiej pogodzie - Bodt wymownie spojrzał na okno, które usłane było najróżniejszymi kroplami. - Wybij to sobie z głowy i to już. Twoja matka mnie zabije lub zginiemy obaj przez te twoje pomysły.
- Ale Maaarco... - Zawołał prosząco, siląc się na niewinny i pokrzywdzony grymas, chcąc zmiękczyć tym swojego przyjaciela i sługę zarazem. - Jak tak dalej pójdzie, to sam zaraz umrę i to z nudów, przysięgam!
Starszy chłopak uniósł dłoń z palcem wskazującym wysuniętym ku górze, gotów trwonić pouczające wykłady na temat etykiety, zasad i nakazów pani Kirstein, które po latach znał już na pamięć, jednak nim tak się stało, Jean pochwycił jego nadgarstek, zamykając go w mocnym uścisku. Zmusił chłopaka do wstania i pognał niczym szalony, ciągnąć nieszczęśnika za sobą, puszczając mimo uszu jego krzyki protestu.
- Bądź cicho, nudziarzu. Trochę zabawy ci nie zaszkodzi! - Parsknął, mijając marmurowe kolumny, wytworne i równie ogromne obrazy w złotych ramach, które przedstawiały jego przodków, pozostawiał w tyle zabieganą służbę i wszystko inne, co oddzielało go od wrót prowadzących na dzieciniec. Razem pokonali schody, uważając by się nie poślizgnąć, po czym zeszli ku ogrodowi i znajdującemu się w nim labiryntowi z ozdobnego żywopłotu, który Jean kochał całym swoim dziecięcym sercem.
- A teraz mnie złap, jeśli potrafisz i nie boisz się malutkiego deszczyku! - Zawołał, a zaraz blond czupryna zniknęła z pola widzenia za pierwszym zakrętem. Biegł przed siebie ile sił w nogach, nie martwiąc się rozmiękłą ziemią pluskającą pod jego trzewikami, które kosztowały więcej niż dożywotnie zarobki jego poddanych. Śmiał się głośno i co moment odgarniał posklejane już pukle, czasem oglądając się za siebie. W końcu dotarł do swojego ulubionego miejsca, samego serca labiryntu, w którym znajdowała się kamienna altana, w której wiele razy odbywały się śluby lub same zaręczyny. Labirynt był do tego dość niecodziennym miejscem oraz mało romantycznym, jednak wyszło to z tradycji przenoszonej przez pokolenia oraz starej przypowieści o tym, iż dotarcie do serca swojego wybranka, z którym chce się dzielić swoje życie już do końca dni, jest równie ekscytujące, trudne i pełne pomyłek, jak i próby pokonania labiryntu. Jean myślał o ów powiedzeniu, ktore wygrawerowano na jednej ze ścian. Zagapił się na nie w takim stopniu, iż nie dostrzegł zdyszanego chłopaka, który wsparł się o boczny filar i dopiero po chwili skrył się pod dachem, trzęsąc się z zimna. Grube krople spadały z jego ubrania oraz włosów, a sam chłopak wyglądał na niezbyt zadowolonego, wlepiając wzrok bursztynowych oczu w Jeana.
- Czy możemy już wrócić do zamku? Muszę teraz osuszyć ubranie i w dodatku wytłumaczyć się przed twoją matką. A co jeśli zachorujesz? Królowa mnie przecież zabije!
Młodszy roześmiał się mimowolnie i po chwili zastanowienia zdjął z siebie płaszcz wyszywany drogimi nićmi, po czym rozłożył go w dłoniach, podając jego koniec chłopakowi.
- Trzymaj go nad głową, tak nie zmokniemy. - Uśmiechnął się łagodnie, a gdy wciąż dostrzegał niezadowolenie na twarzy młodzieńca, zerwał z muru rosnący na nim fiołek i wplótł go w ciemne i mokre włosy. Wywołało to nikły rumieniec chłopaka, jednak nie wyjął on kwiatka i spełnił radę swojego towarzysza, trzymając płaszcz nad głową. Tak obaj schronili się pod nim i niespiesznym krokiem wracali w stronę zamku, mijając rozbieganą i nieco nerwową służbę. Był to jak najbardziej normalny widok, jednak jeden szczegół zaniepokoił Marco, który instynktownie przysunął się do blondyna, bojąc się, choć nie mógł tego otwarcie przyznać.
Matka i tym samym królowa, zbiegała po schodach, trzymając w dłoniach poły swej sukni, chcąc ułatwić sobie pokonanie niezbyt długiej odległości, która dzieliła ją od syna. Po jej różanych policzkach spływały łzy, których nie potrafiła kryć.
- Chroń księcia! - Słowa wykrzyczane przez kobietę, sprawiły, iż serce Marco zamarło i skierował przerażony wzrok na swojego wieloletniego przyjaciela. Nie bacząc na jego zdezorientowane okrzyki, wziął go w ramiona, unosząc lekkie ciało i zaczął biec ku zapłakanej pani Kirstein. Rozglądał się dyskretnie, automatycznie biorąc każdego za potencjalnego nieprzyjaciela, który mógłby chcieć skrzywdzić blondyna, a do tego nie mógłby dopuścić. Nie chciał do tego dopuścić, był gotów chronić go, nawet za cenę własnego życia.
Gdy w końcu pokonał dzielącą ich odległość, nogi Bodt'a nieznacznie zadrżały. Nie miał pojęcia co właśnie się działo, jednak wiedział jedno; niebezpieczeństwo wisi w powietrzu.
- Moje kochanie, myślałam, że mi cię odebrali. - Zaszlochała, przyciskając chłopaka do piersi i wzięła go na ręce, gotowa by odejść. - Musimy uciekać, schować się gdzieś, Jean. Tutaj nie jest bezpiecznie - Odparła drżącym głosem, wspinajac się na kolejne stopnie. Przerażony wzrok Kirsteina spoczął na drżącej piegowatej postaci, po czym obrzucił matkę karcącym i nieco nienawistnym spojrzeniem.
- Mamo, nie zostawię Marco. - Cicho wypowiedział ów słowa i wyciągnął dłoń ku niemu. Brunet jednak wiedział, iż nie ma prawa uciec razem z członkami rodziny królewskiej, przez co jedynie mógł przyglądać się jak chłopak odchodzi.
- Nigdzie nie pójdę bez Marco. Nie obchodzi mnie, co się dzieje i czy cokolwiek mi się stanie. Marco ma być ze mną, bezpieczny. - Wycedził przez zęby i wyrwał się z uścisku matki, gnając ku brunetowi. Spojrzał w zapłakaną twarz Bodta i z determinacją ujął jego dłoń, mocno ją ściskając. Nie słuchał nawet jego wyjaśnień czy protestów, nie słuchał nawet krzyków matki. Zignorowal również swój pisk, gdy przed jego stopami wylądowała strzała wbita w ziemię, płonąc na swym końcu. Jedynie przyspieszył kroku i pozwolił by matka poprowadziła ich do podziemi, które miały okazać się ich bezpiecznym miejscem, do którego nikt nie miałby mieć dostępu.
Gdy cała trójka teoretycznie była już bezpieczna, królowa spojrzała na swojego syna z niemałą złością.
- Mogłeś zginąć! Jesteś wszystkim co mam, wystarczy mi, że właśnie odebrano mi już twojego ojca. - Wycedziła przez zęby, przyglądając się chłopcu, który mimo strachu i nikłego smutku, uniósł ku niej twarz z wymalowaną na niej dumą.
- Tata zawsze uczył mnie, by opiekować się rodziną. A Marco do niej należy, nie mógłbym pozwolić by cokolwiek mu się stało. - Mruknął, stojąc przed piegowatym chłopcem, który jakby kurczył się pod surowym spojrzeniem blondynki. Po chwili jednak błękitna tafla jej oczu powolnie łagodniała, a sama kobieta przykucnęła przy swoim synu, w końcu rozumiejąc najważniejsze; oboje z mężem doskonale wychowali syna, który miał teraz jedynie ją i swojego przyjaciela. Zostali sami w tym wrogim świecie. Zamknęła go w swoich objęciach, by zaraz i Marco utulić czułym matczynym ramieniem.
- Masz rację, Jean. Rodzina powinna trzymać się razem i wzajemnie się chronić. - Wyszeptała, całując ich obu w czubki głów. - Uważajcie na siebie, dobrze? Dom, który znalismy, dziś przestał istnieć. Ktoś chce naszej krzywdy.
* *
Plusk chłodnej wody roznosił się echem od ceglanych ścian, zakłócając ciężką ciszę, która panowała między nimi. Marco patrzył przed siebie, bojąc się chociażby spojrzeć na przyjaciela, który tego dnia poniósł ogromną stratę. Bał się zawiesić wzrok na drżącej i skulonej w wannie postaci, która w myślach przeklinała swój los i praktycznie cały znany jej świat. Tak brunet jedynie przesuwał gąbką po jasnej i porcelanowej skórze, aż w końcu ta zamarła pod wpływem głosu blondyna, który wydobył się z jego ust po raz pierwszy od dwóch godzin.
- Nigdy nie sądziłem, że mój ojciec zostanie zabity. - Westchnął ciężko, powolnie prostując nogi, które zdążyły już zdrętwieć. Niemiłe uczucie mrowienia jednak zostało stłumione przez ból, który teraz rozrywał jego serce. - Wiedziałem, iż wielu królów zabijano. Spiski, wrogowie... Ale mój ojciec nigdy nie mógłby tak zginąć, był zbyt dobry i pogodny... A jednak.
- Bardzo mi przykro, Jean. - Wyszeptał, czując jak jego głos grzęzie gdzieś w gardle. Bał się całej sytuacji, nie wiedział jak reagować czy jak pomóc przyjacielowi. Mógł jedynie patrzeć na to jak ich szczęście oraz dzieciństwo zostają tłamszone przez spiskowców, którzy otruli i zamordowali wielkiego i dobrego pana Kirstein'a.
- Myślisz, że i mnie zechcą zabić?
Po raz wtóry serce piegusa zamarło, a oczy mimowolnie się zaszkliły. Dłoń bruneta nerwowo zacisnęła się na szorstkiej gąbce, gdy spuścił wzrok, nie chcąc odpowiadać na to pytanie. W końcu jego przyjaciel, był zarówno jego panem, jedynym synem pary królweskiej oraz dziedzicem, następcą tronu. Teraz w czasie zamachu stanu, gdy jego ojciec zginął z nieznanych rąk, również i jego życie wisiało na włosku.
- Pewnie tak. - Ciche słowa opuściły drżące z emocji wargi. Chłopak opuścił gąbkę, którą dzierżył w dłoni i przykucnął przy wannie, by mógł spojrzeć w twarz Jeana, której wyraz był chłodny niczym zamarznięta tafla. Zacisnął drobne pięści i wciąż pamiętając o bohaterskim, ale i bezmyślnym czynie chłopaka, który ukazywał lojalność i prawdziwość ich przyjaźni, chciał okazać mu równe oddanie. - Jestem pewien, że będą chcieli twojej śmierci. Jednak nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić, Jean. Nie pozwolę. - Mówił coraz to ciszej i mimo chłodu oraz spoczywających kropli na ciele Kirsteina, pozwolił by chłopak zmusił go do wstania i rozpaczliwego przytulenia go.
- Zostanę królem. - Wyszeptał, a Marco pokiwał jedynie głową, zatapiając niemal dziewczęce palce we włosach chłopaka. - Nawet wtedy ze mną zostaniesz, prawda? - Zapytał, a nieme skinienie ponownie mu odpowiedziało.
Od zabójstwa króla minęło siedem długich lat, przez które całe królestwo musiało przyzwyczaić się do tej niecodziennej straty. Za murami Siny po raz pierwszy od setek lat wydarzyło się coś tak makabrycznego jak królobójstwo, którego dopuścił się klan, mający w planach obalenie ówczesnego rządu, zajęcia terytorium i przejęcia władzy w całym kraju.
Przez ten czas wiele się zmieniło; polityką zajęła się matka, królowa-regentka, a książę wyrósł na siedemnastoletniego młodzieńca, z rok starszym przyjacielem u boku. Dorastał on jednak w nienawiści do znanego mu świata oraz chęci pomszczenia ojca oraz ochronienia swojego ludu, wraz z nieodłączną chęcią odpłacania się Marco, który przez cały ten czas dbał o niego, będąc u jego boku i ceniąc jego życie ponad własne. Prawie dorosły już chłopak, mimo narwanego i wybuchowego charakteru, doceniał wszystko, co przynosił mu los. Jednak równie obawiał się go i tego co miał mu przynieść, nie mówiąc już o obowiązku objęcia władzy, który wręcz paraliżująco go przerażał. Potrzebował jej, by odpłacić się królobójcom za wyrządzone krzywdy, lecz, co z tego wyniknie, i co czeka Jeana, zagubionego w dorosłej codzienności? Tego nie wie nikt, nawet sam Bóg, w którego i tak przestał już wierzyć. Zostało mu jedynie czekać na to, co miało dopiero nadejść...
---------
Hej, maluchy! Jest k u r e w s k o późno, (dochodzi czwarta onie, czym jest sen) a ja przychodzę do was z kolejnym ficzkiem i AU w klimatach, jakiego nie pisałam od czasu pierwszych fascynacji got, a wtedy nie byłam nawet w gimnazjum (X'D) Nie mam pojęcia co z tego wyjdzie, choć mam rozpisane i zaplanowane wszystko od A do Z i mam cichą nadzieję, że będzie to tak dobre jak planuję
Teraz odmeldowuję się i życzę przetrwania z kolejnym rakiem z mojej strony! /Sam
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top