IV Ślubna nieśmiałość

Doskonale pamiętał pierwsze spotkanie rodziny Bodt, rozdzielonej przed laty. Potoki łez, uściski i wiele słów, który przeplatały się między sobą. Tym razem nie widział między nimi tak ogromnej więzi, obie siostry bruneta komentowały każdy skraj zamku, chichocząc między sobą, a starsza kobieta próbowała przywoływać do porządku swojego męża, który nie był najszczęśliwszy, gdy dowiedział się o ślubie jedynego syna.

Jean słysząc gorzkie szepty, miał ochotę spojrzeć w bursztynowe oczy otoczone pajęczyną zmarszczek, przypominając im o tym, iż jego przyszły mąż został przez nich sprzedany.

Rozumiał ich katastroficzną sytuację finansową, jednak nie wiedział czy byłby w stanie zrobić taką krzywdę własnemu dziecku i po latach, które mogłyby zdawać się wiecznością, nie okazać mu wszelkich uczuć na jakie zasłużyło. Choć z drugiej strony cieszyło go to. W końcu w innym wypadku los nigdy nie przywiódłby Marco do niego, nie zasługiwałby na kogoś tak cudownego
-----

- Wasza wysokość, proszę się rozluźnić. Nie mogę dobrze odmierzyć materiału, a muszę skoczyć ostatnie poprawki przed trzecią. - Rudowłosa kobieta krzątała się po pokoju, co jakiś czas łapiąc się za głowę, w ogarniającej ją panice. - Czas tak nagli... Jeśli się nie wyrobię na czas, to chyba sama sobie zetnę głowę. 

- Zero trupów na moim ślubie, Petro. - Blondyn zaśmiał się, przykucając nieco, gdy przyszywała ostatnie ozdoby do jasnego płaszcza. Ta w odpowiedzi przewróciła oczami i starała się nie ukłuć swojego przyszłego króla igłą, która drżała w jej bladych palcach. - Wystarczy mi, że Zoe chce przywlec cholerną głowę. 

- Hmm, słyszałam co nieco od służek. Dziwna sytuacja. - Westchnęła ciężko i pogładziła materiał, przyglądając się złotej nitce, która prowadziła kolejne to szlachetne kamienie, układające się w wspólną i harmonijną całość. - Słyszałam też, że ma już taki charakterek. Podobno kiedyś robiła obrzydliwe eksperymenty na ludziach. Stąd niechęć kaprala Ackermana do jej osoby... 

- Nie widzę zbytnio powiązania. - Mruknął i zaciekawiony spojrzał na rudowłosą. Gdy ta zarumieniła się speszona swoją śmiałością, przewrócił oczami i machnął ręką na znak by kontynuowała. - No dalej, nikt cię nie ukarze za rozmowy ze mną, nawet na taki temat. Mów śmiało. 

- Nie wiem czy to prawda... Ale pannie Zoe oddawano poległych. - Odparła, odsuwając się nieco i przetarła zaczerwienione dłonie. - A był rok, gdy poległych mieliśmy naprawdę dużo. Byli to młodzi kadeci, których zaciągano do wojska zaraz po kolejnym zamachu. Nie byli wyćwiczeni czy gotowi na wojnę, przez co zginęli na pierwszej z misji. - Mówiła coraz ciszej, jednak jej głos wciąż niósł się echem po pustej sali, odbijając się od bladych ścian. - Kapral stracił wtedy dwójkę najbliższych towarzyszy, a to co z nich zostało... 

- Oddano Hanji? - Zapytał, otwierając szeroko oczy i wydał z siebie cichy jęk, gdy kobieta nieśmiało pokiwała głową. - Więc jeśli plotki były prawdziwe, dobrała się do ich zwłok. To tłumaczyłoby jego zachowanie wobec niej... I w sumie jego ogólne zachowanie. Zawsze myślałem, że od początku nie miał nikogo i z natury jest tak chłodnym typem. A jednak los odebrał mu wszystko. 

- Nie los, a ludzie! Okrutne stworzenia, nie szanujące życia; swojego czy innych. Ty, panie, powinieneś najlepiej o tym wiedzieć. - Wymamrotała, jednak zaraz ponownie spłonęła rumieńcem i ukłoniła się lekko. - Przepraszam, nie powinnam była o tym mówić.

Blondyn przyglądał jej się przez moment z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym uśmiechnął się łagodnie i ułożył dłoń na jej ramieniu, gładząc je delikatnie. 

- To nic. Dokończmy ten płaszcz, dobrze? - Zapytał, ponownie się do niej odwracając i przykucając, by mogła spokojnie dosięgać materiału. - Chciałbym by był gotów na ceremonię. W końcu dziś odbędzie się mój ślub. Nie ma co w taki dzień odgrzebywać przykre tematy.

Ral skinęła głową i energicznie wzięła się do pracy, wkładając w to całą siebie. Chciała by jej praca nie poszła na marne, by wszystko było idealne i zapięte na ostatni guzik. 

Nie tylko ona miała ciężki i pracowity dzień. Cała służba była wyjątkowo zabiegana i zestresowana najważniejszym dniem w życiu ich przyszłego władcy; zaślubinami. Przygotowano złote obrączki, bialutkie gołębie, płatki kwiatów i liczne bukiety. Orkiestrę, pięknie przystrojony cały zamek wraz z ogrodem oraz długie stoły zastawione wytwornymi daniami. Wszystko miało być cudowne. 

Cały dzień się nie stresował, był spokojny i opanowany niczym tafla niezmąconej wody, jednak nie na długo. Gdy wsiadł do karocy, jego dłonie mimowolnie zwilgotniały i drżały lekko, a im bliżej byli, tym bardziej było mu niedobrze. Nie była to zbyt długa podróż, w końcu zdecydowano, by cała ceremonia odbyła się w niewielkiej kaplicy, w której pobierali się wszyscy jego przodkowie. Jednak by do niej dotrzeć, musiał on pokonać cały labirynt, który dzielił go od równie zdenerwowanego bruneta.
Kirstein przeszedł całą ścieżkę i niespiesznie stanął u boku starszego chłopaka, ujmując jego dłoń w niemal czułym geście, spoglądając na jego twarz swymi piwnymi oczami, które aktualnie były mimowolnie zaszklone z ogarniających go emocji.

- Myślałem, że już nie przyjdziesz. - Bodt odezwał się szeptem, obrzucając niższego chłopaka karcącym spojrzeniem. Bóg jeden wiedział jak wystraszył się myśli, iż zostanie wystawiony i upokorzony, zraniony...
- Tak szybko się mnie nie pozbędziesz, Bodt. - Mrugnął do niego, nieco rozbawiony i śmiało odkrył twarz bruneta, którą do tego momentu skrywał welon ślubny. Ponownie ujął dłonie przyszłego męża i wymawiał wyćwiczone regułki, przyglądając się piegowatej twarzy. Wraz z kolejnymi słowami zbliżało się nieubłagane - przysięga, wsuniecie obrączki na drżący palec oraz ucałowanie pana młodego. Z ostatnim poradził sobie gorzej niż myślał; skradł mu jedynie krótki i niezdarny całus, płonąc rumieńcem z zawstydzenia. Obaj byli zażenowani i zawstydzeni całą sytuacją, jednak nie wyszło to aż tak tragicznie, przez co zgromadzeni zareagowali entuzjastycznie na całą sytuację, klaszcząc i wydając z siebie radosne okrzyki.


Ryż wraz z pachnącymi płatkami białych róż, posypał się na ich głowy, tworząc przed nimi piękną kurtynę, utrzymującą się na ułamki sekund. Zaraz po tym Bodt wsunął dłoń pod kolana blondyna, układając drugą na jego plecach i mimo niezadowolonej miny chłopaka, podniósł go, chichocząc przy tym cicho. Wyglądał na naprawdę szczęśliwego, przez co Kirstein powstrzymał się przed obelgami czy też docinkami, ciasno zaciskając wargi w wąską linię. Pozwolił również na to, by jego twarz ponownie przybrała różany odcień, gdy trwał przyciśnięty do ciepłego i słodko pachnącego ciała. Tak obaj wyszli z kaplicy, a siostry piegusa, śmiało wysypywały z koszy kolejne to płatki kwiatów, krocząc tuż za nimi. Całej wędrówki do królewskich ogrodów i zamku podjęli się również goście, którzy już teraz popijali bursztynowy napój z wysokich kieliszków, a przy tym  głośno podśpiewywali, czasem wykrzykując imiona nowożeńców, którzy coraz to bardziej oswajali się z całą sytuacją.

------------------------

- Zatańczysz ze mną? - Zapytał cicho, podchodząc do bruneta, który podpierał ścianę, przyglądając się innym tańczącym parom, choć był to wyłącznie jego dzień. Zamyślony chłopak przeniósł wzrok na swojego małżonka i uniósł jedną brew, jakby obawiając się najgorszego i zaczął przyglądać mu się podejrzliwie, jakby chcąc wybadać jego zamiary. 
- Znów chcesz odegrać przedstawienie? - Zapytał, rumieniąc się na same wspomnienie i energicznie pokręcił głową. - Nie ma mowy, Jean. Zdecydowanie za mało wypiłem, by dobrowolnie bawić się w twoje gierki. 

 - Przestań, nie mam zamiaru się tobą bawić. - Mruknął i przesunął dłonią po jego ramieniu, chcąc jakoś ugłaskać bruneta. - Chcę jedynie zatańczyć z moim mężem. W końcu... pierwszy taniec ma duże znaczenie. Odmówisz mi?

Czekał, przyglądając się brunetowi z zainteresowaniem i zniecierpliwieniem. Zaczął aż przygryzać wargę ze zdenerwowania, jednak jego mimika złagodniała, gdy usłyszał zrezygnowane westchnięcie. Brunet niechętnie wyciągnął dłoń ku niemu i pozwolił poprowadzić się na sam środek parkietu. Dłoń niższego chłopaka znalazła się na jego ramieniu, zaś drugą ciasno splótł ich palce. 

- Ja mam prowadzić? - Bodt zdziwił się widocznie i spojrzał na niego, delikatnie marszcząc brwi. 
- Teraz zostałeś moim partnerem nie tylko w tańcu czy polityce, ale i w życiu. - Szepnął, spoglądając chłopakowi w błyszczące bursztynowe oczy i przybrał delikatny uśmiech, stawiając pierwsze kroki walca. - Czasem będziesz musiał ustawić mnie pionu i zwyczajnie poprowadzić, a mi to pasuje. W końcu taka uległość nie jest wyznacznikiem słabości, a zaufania. A ufam ci Marco i chcę byś ty ufał mnie. 


Ciemnowłosy zaczął przyglądać mu się z jawnym zdziwieniem, rozchylając przy tym wargi. Nie wiedział co powiedzieć, przez co jedynie odchrząknął i odwrócił wzrok, odruchowo mocniej przyciągając do siebie blondyna. Trwali tak w czułym uścisku, jednak nie na długo. Czyjaś drobna dłoń spoczęła na ramieniu Marco, delikatnie zaciskając na nim palce. Obaj chłopcy spojrzeli w kierunku właściciela smukłej dłoni i zdziwili się, widząc przed sobą niskiego szatyna, który jedynie przewrócił oczami na ich reakcję. 


- Mógłbym odbić? - Zapytał beznamiętnie, jednak uniósł jedną brew, przyglądając się im obu. Blondyn skinął głową i wycofał się, chcąc odejść nieco dalej, jednak drobne i chłodne palce zacisnęły się na jego nadgarstku, zatrzymując go. 

- Chcę zatańczyć z tobą, Kirstein. - Mruknął i posłał przepraszające spojrzenie piegusowi, jednak ten pokiwał jedynie głową i udał się w kierunku stołu, porywając jeden z kieliszków wypełniony słodkim winem. 

Blondyn powiódł wzrokiem za mężem, lecz nim się obejrzał, trzymał już w ramionach drobne ciało, które należało do kaprala. Szatyn od razu zrobił stanowczy krok przed siebie, zmuszając tym samym Jeana do cofnięcia się z odrobiną gracji. 

Wyprostował się niczym struna, spoglądając z uwagą na niższego mężczyznę, który poruszał się z wdziękiem, jakby wręcz płynął w powietrzu, przyciągając wzrok innych. Ackerman przesunął dłonią po ramieniu młodszego, po czym splótł ich palce w chłodnym uścisku i wykonał piruet, by zaraz powrócić do Kirsteina. Nigdy nie spodziewał się zobaczyć wojskowego w takiej sytuacji czy roli, jednak starał się nie komentować i odtańczyć z nim ten jeden jedyny układ. Jedynie milczenie odrobinę mu przeszkadzało, co nie ubiegło uwadze szatyna. 

- Nie schlebiaj sobie, Kirstein. Nie zostałem cichym wielbicielem, nic z tych rzeczy. - Mruknął, po czym znów dał się poprowadzić, kołysząc się w takt słodkiej melodii, która im towarzyszyła. - Powiedzmy, że uciekam przed trzema osobami. 

- Zgaduję, że przed panną Zoe... Dowódcą Smithem, który zdążył się już upić... - Jean zmarszczył lekko brwi i rozejrzał się dyskretnie, poszukując wzrokiem trzeciej osoby, której towarzystwa mógłby unikać. Nie trwało to jednak długo, gdyż dostrzegł postać kryjącą się w kącie sali, która patrzyła w ich stronę niemal tęsknie. 

- Jeager, nowy i niezwykle irytujący dzieciak. - Westchnął ciężko i pozwolił by blondyn ułożył dłonie na jego biodrach, podnosząc go podczas zgrabnego obrotu. Gdy drobne obcasy butów Ackermana znów cicho zastukały o parkiet, mimowolnie zaśmiał się pod nosem, nieskutecznie próbując ukryć rozbawienie. - Nie śmiej się, Kirstein. To nic zabawnego, to wręcz katastrofa. Ile bym nie gnoił tego bachora, to ten i tak wraca, i w dodatku domaga się uwagi. 

- Więc chyba wykrakałem ci, o tym znalezieniu sobie kogoś. - Blondyn parsknął cicho i napawał się obruszonym wyrazem twarzy jaki gościł aktualnie u kaprala. Starszy mężczyzna westchnął męczeńsko, ponownie ujmując dłoń chłopaka i zerknął w stronę Bodt'a, który przyglądał im się z boku. Przez to uśmiechnął się mimowolnie, po czym przeniósł wzrok na swojego partnera w tańcu.

- Tak swoją drogą... gotów na noc poślubną? - Zapytał z przekąsem, wywołując zmieszanie u swojego rozmówcy. Tym razem to on cicho się zaśmiał, rozbawiony zawstydzeniem chłopaka. - Oj Kirstein, Kirstein. Chyba nie myślałeś, że cię to ominie? 

- Byłbym wdzięczny gdybyś nie poruszał takich tematów, Ackerman. W innym razie wpuszczę ci nowego do pokoju, w najmniej spodziewanym momencie. A cholera wie, co może mu wpaść do głowy, gdy będzie miał okazję pobyć sam z kapralem, za którym ciągle biega. - Odgryzł się i przybrał dumny wyraz twarzy, który dodatkowo rozbawił szatyna. Mężczyzna pokręcił jedynie głową na boki, puszczając groźbę mimo uszu. Zaraz jednak wyraz jego twarzy zmienił się momentalnie; wyglądał na poważniejszego i surowszego niż jeszcze chwilę wcześniej. 


- Ten dzieciak naprawdę cię kocha, więc weź tego nie spierdol. - Mruknął nieco przyciszając głos, jakby bojąc się, iż ktokolwiek może usłyszeć ich rozmowę. - Ma tylko ciebie i mam wrażenie, że czasem tego nie zauważasz. Jak ufny i oddany jest względem ciebie. Myślisz, że dlaczego bawi się w całe te małżeństwo? Ze względu na ciebie, Kirstein. - Mruknął, odruchowo mocniej zaciskając palce na jego ramieniu. - Jeśli go zranisz, osobiście wyrwę ci co trzeba. 

- Zastanawia mnie dlaczego tak martwisz się o Bodta. Nie jesteście rodziną, przyjaciółmi czy kimkolwiek bliskim dla siebie. W końcu nie licząc przeszłości... Nigdy nie miałeś kogoś bliższego, nie dbałeś o relacje międzyludzkie. A jednak drżysz o niego. - Jean uniósł lekko głowę, spoglądając na Levia spod wachlarza jasnych rzęs. - Przypomina ci młodszego ciebie? 


Mężczyzna prychnął głośno i przewrócił oczami, przygryzając wewnętrzną stronę policzka, jakby wzbraniając się przed nieodpowiednimi słowami. 

- Nigdy nie byłem tak pełen dobroci i radości, co on. - Mruknął, uciekając gdzieś wzrokiem, a gdy walc ucichł, wziął blondyna pod ramię, zmuszając go do spaceru przez salę. - A nie da się zaprzeczyć, iż Bodt jest wręcz uosobieniem dobra. Nie chcę by stał się zgorzkniałym i chłodnym mężczyzną, by zgnił w środku. Dbaj o tego dzieciaka

Ich rozmowa na czysto prywatne tematy wydłużyła się znacznie, co niezwykle zdziwiło blondyna i nie zauważył nawet, gdy mężczyzna zaprowadził go pod ogromne i ciężkie drzwi, uchylając je nieco. 

- Więc bądź dla niego dobry, to tylko dzieciak. Zakochane szczenię. - Odparł i lekko popchnął Jeana do środka, opierając się o framugę. - Miłej nocy poślubnej, Kirstein. Pamiętaj co ci powiedziałem. - Odparł i zatrzasnął drzwi, zostawiając blondyna samego, po czym odszedł przy akompaniamencie stukotu obcasów, który niósł się echem po pustych korytarzach. 


-----------------


W pewnej chwili muzyka coraz to bardziej cichła, aż w końcu zdawała się być jedynie odległym echem uroczystego wesela, które teraz przerodziło się w swojską biesiadę. Goście pili, jedli, co niektórzy tańczyli, jednak wszystko to zakończyło się równo z wybitą dwunastą godziną. 

Służba czy nawet wojskowi z chęcią zbliżyli się do onieśmielonego piegusa, który niczego się nie spodziewał. Po chwili nieuwagi stracił swój wianek z welonem oraz płaszcz. Hanji z szatańskim uśmiechem rozpięła złote guziczki, zaś jego siostra - roześmiana rudowłosa - zerwała z niego bielusieńką koszulę.

Chłopak wręcz piszczał w ramach sprzeciwu, nie rozumiał całej sytuacji i kompletnie nie chciał rozumieć. Bronił się nawet, gdy czyjeś drobne i chłodne dłonie spoczęły na zapięciu jego spodni, które również stracił i tak został jedynie w bieliźnie, która nie zakrywała zbyt wiele. Nim się obejrzał, goście unieśli go i śpiewając pijackie piosenki; zdecydowanie zbyt dowcipne i sprośne, zaczęli kroczyć w stronę mahoniowych drzwi jego (a raczej ich) nowej sypialni. 
Biedny brunet wciąż pokrzykiwał, szarpał się nieco z niemiłosiernego zawstydzenia, jednak i tak skończyło się dla niego co najmniej ciekawie. drzwi otworzyły się z głuchym skrzypnięciem, by zaraz zatrzasnąć się wśród chichotów i szeptów, gdy piegus został siłą wrzucony do pokoju, w którym od dawna znajdował się Jean. 

- Marco? - Chłopak zapytał niepewnie i usiadł wygodniej na łóżku, a jego palce nerwowo zacisnęły się na kieliszku, który trzymał w dłoni od dłuższego czasu.

 Brunet spłonął rumieńcem i nieśmiało podszedł do łóżka na którym usiadł po chwili wahania i sam wziął do rąk kieliszek wypełniony mocnym alkoholem. Palił go w gardło, niemal tak jak wstyd z faktu, iż przebywał w towarzystwie chłopaka niemal nagi. Wypił wszystko i odstawił puste już szkło, ocierając zaróżowione wargi. 

- Rozebrali mnie i wepchnęli do sypialni. Chyba mają nadzieję, że... no wiesz. - Wymamrotał zmieszany i zaczął bawić się własnymi palcami. - Mógłbym chociaż pożyczyć twój płaszcz? Czuję się jak idiota, siedząc przy tobie w samej bieliźnie. 


- Nie będzie ci potrzebny, piegusie. - Wyszeptał i uśmiechnął się łagodnie. To widocznie zaskoczyło bruneta, który nawet nie zauważył kiedy twarz Jeana zbliżyła się do niego na niebezpiecznie niewielką odległość. - Pięknie wyglądasz. 

- Jean...? - Szepnął, jednak zaraz został uciszony przez młodszego chłopaka, który gorliwie przycisnął swoje wargi do jego.
Marco mógł wyczuć od niego alkohol, obaj byli najzwyczajniej w świecie wstawieni ze stresu, jednak w tej chili żadnemu to nie przeszkadzało.

Bodt nieśmiało wplótł palce w jasne kosmyki, odwzajemniając niezdarną pieszczotę, jaką obdarzał go jego małżonek. Całował go czule, jakby chcąc pokazać mu całą swą miłość, którą żywił do niego od wielu długich lat. Drżącymi palcami zaczął odpinać koszulę blondyna i zsunął materiał z jego ramion, odrzucając go gdzieś na bok. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy jedna z dłoni Kirsteina znalazła się na jego policzku, gładząc go czule i przytrzymując lekko, jakby bał się, iż brunet mógłby się wycofać. A nie miał takiego zamiaru, chciał być jak najbliżej swojego ukochanego i chłonąć wszystko, co ten mu darował.
Wcześniej cieszył się z samej idei ślubu, a podczas krótkiego cmoknięcia przy ślubnym kobiercu, o mało serce nie wyskoczyło mu z piersi. A teraz?

Leżał na materacu, z rękoma zarzuconymi na szyi chłopaka, którego kochał ponad wszystko. Mógł go całować i dotykać, wywołując u niego nikłe rumieńce, przyjemne dreszcze, a nawet tłumione westchnięcia. 

- Powinienem przestać? - Jean zapytał cicho, drażniąc skórę chłopaka gorącym drżącym oddechem. Spoglądał na niego niepewnie, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak daleko się posunęli, a przez to, słowa Ackermana, mimowolnie rozbrzmiały w jego głowie. 

- Ja... Wolałbym by to nigdy się nie kończyło. - Odparł, przygryzając wargę i przesunął dłonią po policzku blondyna. Usłyszawszy ów nieśmiałą odpowiedź, od razu na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech i znów nachylił się nad Bodt'em, pozwalając sobie na coraz więcej i więcej, napawając się jego słodkimi reakcjami. 

---------

Ranek wdarł się niespodziewanie, oświetlając ich twarze jasnymi promieniami światła. Blondyn przetarł leniwie oczy i przeciągnął się w miarę możliwości; w końcu na jego piersi spoczywała głowa starszego chłopaka, który wtulał się w jego ciało. Mimowolnie uśmiechnął się lekko i przesunął palcami po jego policzku, odgarniając ciemne kosmyki, które naleciały mu do oczu. Piegus zamruczał przez to cicho, lekko zaciskają powieki i poprawił się na materacu. Wyglądał tak niewinnie i słodko, choć jak się okazało tejże nocy; nie był aż tak niewinny, na jakiego wyglądał. Mimowolnie zarumienił się na te wręcz szalone wspomnienie i przygryzł wargę, chcąc tym samym stłamsić uśmiech, który cisnął się na jego usta. 


- Nie śpisz już? - Cichy głos odezwał się tuż przy jego uchu, a wilgotne cmoknięcie spoczęło na policzku blondyna, który nie był w stanie już dłużej walczyć z uśmiechem. 

- Nie... O dziwo się wyspałem. - Zaśmiał się cicho i przesunął dłonią po nagim boku kochanka, wywołując u niego lekkie dreszcze. - Dziś czeka mnie ciężki dzień. W końcu zostanę królem, będę koronowany...

- Dla mnie już jesteś królem. Moim królem. - Brunet uśmiechnął się łagodnie i ujął jego dłoń, splatając ich palce w czułym uścisku. Ucałował każdą kosteczkę i przytknął wewnętrzną stronę jego dłoni do swojego policzka, przymykając przy tym powieki.

Ten widok niezwykle rozczulał Kirsteina, jednak jego ciepłe uczucia, towarzyszące ów scenie, nie trwały zbyt długo. Obraz przed jego oczami zaczął się rozmazywać, a wręcz nagle rozpływać. Zalała go ciemność i uczucie niepokoju. Nie widział Marco, nie widział zupełnie nic. Został mu jedynie słuch i słodki głos, obijający się w jego głowie. 

Jean. Jean. Jean. Jean. Jean. Jean...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top