II - "Zaręczyny i inne dziwactwa"

Piegus pospieszył ku chłopakowi, wreszcie go doganiając. Jego palce zacisnęły się gwałtownie na nadgarstku blondyna, zatrzymując go w półkroku. Spojrzał na Kirsteina z szokiem wymalowanym na twarzy, nie dowierzając jego spokojowi. Przyglądał mu się przez moment, by zaraz wymierzyć siarczysty policzek, nie bacząc na to, iż mógłby zostać ukarany za to nawet śmiercią lub wygnaniem, w końcu znieważył przyszłego władcę. Jean od razu przytknął chłodne opuszki do poczerwieniałej skóry i posłał zdziwione spojrzenie starszemu chłopakowi. 

- Dlaczego mnie uderzyłeś? - Zapytał, prostując się i pocierając swój policzek. - Nie cieszysz się z faktu, iż wejdziesz do rodziny królewskiej i zostaniesz moim mężem? 

- Oczywiście, że nie! - Brunet zawarczał groźnie, jednak zaraz się cofnął, bojąc się własnego gniewu. Przetarł twarz dłońmi i westchnął ciężko, opuszczając je powolnie. - Nie ukrywam, że jestem na ciebie zły, Jean. Po co to wszystko?

Blondyn wzruszył jedynie ramionami i podszedł do okna, spoglądając przez nie na świat, który kolejny już raz spowity był mgłą oraz kurtyną utworzoną z grubych kropel, opadających na ziemię. Atramentowe niebo raz po raz przeszywały błyskawice, a jedna z nich trafiła w stary dąb, który od razu zajął się i zapłonął, co mogło grozić rozprzestrzenieniem się ognia w dalsze rejony lasu. Nawet z tak dalekiej odległości mógł dostrzec uciekające zwierzęta, wymijające kolejne to drzewa, ze strachu przed tym niszczycielskim żywiołem. 

- W końcu tak bardzo zależało wam na zaślubinach, nawet tobie. - Odparł, nie patrząc na chłopaka i skrzyżował ręce na piersi. - Chodzi jedynie o politykę. 

- To niezwykle miłe, że nie zapytałeś mnie nawet o zdanie i zadecydowałeś o moim losie, tak jakbym był jedynie bezwartościową rzeczą w twoich dłoniach. - Marco wciąż przyglądał mu się z niedowierzaniem, a jego oczy mimowolnie zaszkliły się od wybuchowej mieszanki emocji. - Przyjaźnimy się od kołyski, więc sądziłem, że... - Jego głos odrobinę zadrżał. Chłopak przytknął dłoń do twarzy, zaciskając dwa palce na nasadzie swojego nosa, starając się nie rozpłakać ze złości. - Sam nie wiem, co myślałem, ale miałem cię za przyjaciela. A przyjaciele nie robią sobie takich świństw. 

Zaraz po tym odszedł, nie bacząc na nawoływanie Jeana, który był niezwykle zdziwiony tym nagłym wybuchem Bodta. Szczerze powiedziawszy, chłopak nigdy nie okazywał swoich uczuć. Co prawda, zawsze był pogodny i życzliwy, ofiarowywał każdemu wiele własnego ciepła, które od niego emanowało. Jednak nigdy nie pozwalał sobie na okazywanie smutku, irytacji czy żalu, ukrywając je pod maską czułego uśmiechu, który nigdy nie schodził mu z twarzy. Dopiero teraz odkrył nieco swą stronę, której prawdopodobnie nikt nigdy nie dostrzegał. 

*                              *                       * 

- No już, już. Nie powinieneś tak się mazać, piegusku. - Cichy i ciepły głos rozbrzmiał w pokoju, zaraz po ciężkim trzaśnięciu drzwi, gdy Marco wpadł jak burza do swojej sypialni. Usiadł na swoim łóżku i zignorował docinki, jednocześnie pozwalając na to, by biały puchaty dachowiec panoszył się po jego pokoju. 

- Co tym razem się stało? Blondasek znów nabroił? - Zapytał, po czym usadowił się na stole, spoglądając na chłopaka uważnym wzrokiem mądrych złotych oczu. 

- Cecil, nie powinieneś się tak o nim wypowiadać. To książę, a i niedługo zostanie królem. - Marco westchnął ciężko, patrząc przed siebie. Biała kulka futra jedynie machnęła na niego łapką, prychając przy tym bezczelnie. Podniósł się i bezszelestnie przeskoczył z blatu na kolana bruneta, układając się na nich wygodnie i bawiąc jego dłonią. Chłopak z początku niechętnie ułożył dłoń na grzbiecie zwierzęcia i przesunął nią po delikatnej sierści, uspokajając się powolnie. 

- I tak jestem kotem i ulubieńcem królestwa. Sam dobrze wiesz, że nic mi nie zrobią. Łba ściąć mi nie mogą, powiesić nie powieszą... No bo jak to tak, kota stracić? Kto wam szczury będzie łapał i umilał życie swoją osobą, hmm? - Odparł, wywołując tym samym cicho chichot piegowatego młodzieńca.

Cecil miał rację, w końcu od setek lat był pierwszym kotem, który władał ludzką mową, a przy okazji był on tak przebiegłą i dowcipną istotą, iż od początku wzbudził on sympatię ludzi. W tym Bodta, który stał się jego właścicielem. - A teraz... Opowiesz mi czy jednak mam się domyślić? Wiem, że jestem niezwykły, ale jeszcze nie potrafię czytać ludziom w myślach. Tarota układać nie umiem, kuli nie mam, więc jesteśmy skazani na rozmowę, mój drogi.  

Brunet westchnął ciężko i pokiwał głową na zgodę, ponownie przesuwając ciepłą dłonią po jasnej sierści kota. Przez moment szukał odpowiednich słów lub jak wyminąć niektóre fakty, jednak w końcu postanowił opowiedzieć wszystko. Tak podzielił się z dachowcem historią o nagłej decyzji Kirsteina, którą zdążył podzielić się z najważniejszymi osobistościami królestwa. Cecila bawiła cała ta sytuacja, jednak próbował zachować powagę, by nie zasmucić dodatkowo chłopaka. 

- Nie powinieneś cieszyć się choć trochę z takiego obrotu spraw? Może nie jest idealnie, ale w takim razie blondasek będzie tylko twój, a ciągnie cię do niego od lat. - Zeskoczył z jego kolan, znudzony już dotykiem i ułożył się wygodnie na miękkim materacu, spoglądając na swojego właściciela. Ten mimo chwilowego nikłego uśmiechu, zaraz przewrócił oczami i przetarł lekko twarz dłonią. 

- Teoretycznie to miła opcja, bo będę bliżej Jeana, jednak zdaję sobie również sprawę z tego, iż on jedynie chce utrzeć wszystkim nosa. Chodzi mu o politykę i pokazanie, że potrafi i tak postawić na swoim. Więc kwestia uczuciowa jest tu zerowa. - Wzruszył ramionami i wycofał się nieco, by móc oprzeć się plecami o chłodną ścianę. - Zostałem teraz jedynie pustym pionkiem w całej tej szamotaninie i to odrobinę raniące. 

- Tym bardziej, że go kochasz, prawda? - Cecil zignorował intensywny rumieniec, który wykwitł na twarzy swojego rozmówcy i pacnął jego udo łapą, karcąc go. - Być może nie znam się na uczuciach waszego gatunku, ale nie jestem ślepy, Marco. Ciągnie cię do niego, nieważne jakie głupstwo by nie popełnił. Chronisz go i dbasz o niego od tylu lat, gdy ten dureń jest nieświadom tego, co czujesz. Więc nie wmówisz mi, że się mylę. 

- Bo się nie mylisz, kocie... I właśnie to jest najgorsze. 

*                                     *                             *

Przygotowania szły pełną parą, w bardzo napiętej atmosferze. Każdy ze służby biegał z kąta w kąt; a to zmieniając wystrój, dokładając kwiatów i ozdób, ustawiając odpowiednie dania lub sprawdzając czy ulubiona orkiestra księcia przybyła i jest gotowa do występu. Na ten wieczór sprowadzono nawet teatr cieni, który Kirstein kochał oglądać za czasów, gdy jego ojciec stanowił pieczę nad królestwem. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik, w końcu lud miał dowiedzieć się o zaślubinach, z czym wiązały się uroczyste zaręczyny. Ta informacja, miała również powiadomić poddanych o rychłej ceremonii koronowania młodzieńca, który miałby stać się ich królem. 

Chłopak mierzył właśnie ubrania, które przygotowane na tę okazję, by wyglądał nieskazitelnie. Przesunął dłońmi po ciemnym i gładkim materiale spodni, w których ukryty był koniec jego lawendowej koszuli z ozdobnymi guziczkami. Na ramionach spoczywał mu długi granatowy płaszcz, wyszywany złotą i srebrną nicią, idealnie skrojony i podkreślający smukłą figurę młodego mężczyzny. Skropił on również szyję ulubionymi perfumami o słodkawym zapachu i przeczesał złote włosy, pod którymi kryła się ciemna, równie przystrzyżona czupryna. Gdy uznał, iż jest gotów, wyszedł z sypialni, prawie zderzając się z brunetem, który stanął przed jego drzwiami.

- Uhm... Jean, jesteś już gotów? - Zapytał, nieco omijając go wzrokiem, co ułatwiło Kirsteinowi ogarnięcie wzrokiem jego sylwetki. Chłopak ubrany był w jasne barwy, które podkreślały opaloną skórę i piękne czekoladowe piegi młodzieńca. Jego ciemna grzywka opadała mu na policzki, które prócz drobnych konstelacji, zdobiły delikatne rumieńce zażenowania, tak jak myślał.

- Od jakiegoś czasu. Słyszałem, że już wszyscy na nas czekają. - Odparł, po czym podszedł do bruneta i przypiął malutki bukiecik konwalii do jego płaszcza, po czym cofnął się i wziął chłopaka pod ramię. - Więc czas im się pokazać. 

Razem kroczyli przez długi korytarz, a im bliżej sali balowej byli, tym głośniejsze stawały się głosy, okrzyki oraz muzyka. Gdy zjawili się na miejscu, Kirstein przybrał jeden z najbardziej urokliwych uśmiechów i poprowadził Bodta ku najważniejszym osobistościom, by przywitać się z nimi. Duchowni kręcili głową z lekkim niedowierzaniem, jednak dostrzegając ciepłą aurę nieśmiałego piegusa, łagodnieli znacznie, kłaniając się lekko swoim przyszłym przywódcom. Wojskowi również powitali przyszłą parę, ściskając im dłonie, wypowiadając fałszywie miłe słowa. Na koniec dostali błogosławieństwo królowej, która niechętnie musiała zaakceptować wybór syna. Po tych formalnościach blondyn poprowadził starszego ku balkonowi, z którego dało się dostrzec cały dziedziniec, ogród z labiryntem oraz ogromny las. Zwykle puste schody oraz wystawny dwór, zapełniony był zgromadzonymi ludźmi, którzy wyczekiwali w napięciu tego, co miało nadejść. Krzyk rozniósł się echem, gdy dostrzegli młodego blondyna, niosąc na setkach ust imię ich księcia. 

- Mam przyjemność oraz zaszczyt zapowiedzieć przyszłą królewską parę; książę Jean Kirstein oraz Marco Bodt! - Wysoki blondyn w galowym mundurze wykrzyczał pewnie znaną mu już formułkę. Dumnie wypiął pierś, na której spoczywał order i nabrał powietrza, by wygłosić kolejną część komunikatu. -  Nasz drogi książę poślubi pana Bodt'a w przeddzień przesilenia letniego, by z nim u boku zasiąść na tronie i sprawiedliwe władać naszym państwem, przywracając mu jego świetność. Niech żyje młoda para! 

- Niech żyje młoda para! - Lud odkrzyknął, choć nie dało się ukryć lekkiego zdziwienia, wywołanego podjętym wyborem młodego władcy. Kirstein oraz Bodt zrobili kilka kroków do przodu, by lepiej pokazać się tłumowi, a gdy ich splecione dłonie uniosły się ku górze, pierścień który został wsunięty na palec starszego podczas przemówienia, teraz jasno i intensywnie błyszczał w świetle księżyca. Zaraz blondyn przysunął do siebie blondyna i przytknął jego dłoń do swoich warg, pozostawiając na niej wilgotny pocałunek. Chłopak spłonął rumieńcem, modląc się w duchu, by jego dłoń zamknięta w delikatnym uścisku, nie zaczęła nagle drżeć pod wpływem ciepła, które rozniosło się po jego ciele przez ów drobną czułość. Odwrócił wzrok, nie mogąc powstrzymać się od nieśmiałego uśmieszku i pozwolił, by Jean poprowadził go znów do sali. 

- Moje gratulacje, Kirstein. - Pierwszy odezwał się niski ciemnowłosy mężczyzna o chłodnym wzroku kobaltowych tęczówek. - W końcu ktoś będzie trzymał cię w ryzach. Wcześniej Bodt musiał się hamować ze strachu o własne życie, jednak teraz jako twój przyszły mąż będzie mógł postawić cię do pionu. Przyda to ci się.

- Nie sądzę bym był aż tak ważny, bym mógł wpłynąć na Jeana bardziej niż do tej pory. - Brunet odparł łagodnie, odbierając swój kieliszek i zatopił wargi w złotej słodkiej cieczy. Czuł na sobie wzrok blondyna, który opierał się o niego delikatnie, obejmując go w pasie, chcąc ukazać "szczerość" swej decyzji. Swoją wypowiedzią również skupił na sobie wzrok i uwagę kaprala, który prychnął cicho, a jego wargi wygięły się w grymasie przypominającym uśmiech.

- Nie docenia się pan, panie Bodt. Myślę, że właśnie twoja osoba może wiele wnieść do tego cholernego królestwa. Jednak radzę trzymać tego bachora krótko, inaczej wejdzie ci na głowę i będziesz cierpiał w tym małżeństwie dużo bardziej niż w przyjaźni z Kirsteinem.

- A przecież chcemy by nasza młoda para żyła jak najdłużej w szczęściu i dostatku, prawda? - Wtrącił się Smith, unosząc kieliszek i tym samym wznosząc toast. - Panie Kirstein, panie Bodt... Za te przyszłe zaślubiny.

Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, a zaraz cichy brzdęk rozniósł się, by zginąć w echu granej przez orkiestrę muzyki. 
- Nikogo nie dziwią nasze zaręczyny? - Brunet odezwał się po chwili, ocierając kciukiem wargi, na których zebrała się odrobina szampana. - Uhm, sądzę, że pary jednopłciowe mimo minionych setek lat, wciąż są odrobinę szokujące, tym bardziej w rodzinach królewskich. A jednak zostałem przyjęty dość... Ciepło?

- Proszę nie sugerować się reakcjami ludu, które można samemu dostrzec. - Po raz kolejny odezwał się Ackerman, powolnie opróżniając posrebrzały kieliszek, którego chłód dorównywał zimnej tafli tęczówek mężczyzny. - Nigdy nie wiadomo co szepcze się na ulicach, a te zdania, wypowiedziane najciszej, są tymi najszczerszymi. Jednak wracając do zapytania; w tych rejonach homoseksualizm nie jest niczym zadziwiającym, nawet jeśli chodzi o małżeństwa par królewskich. Nie szukając daleko; spójrzmy na przykład zaprzyjaźnionego nam królestwa, którym włada Historia z Ymir u boku. Nie będziecie więc pierwszymi. 

Ich rozmowy nie trwały długo, gdyż zaraz wszelkie świecie i światła zostały zgaszone, by brzdęk talerza, niosący się po sali z głośnym echem, poinformował zgromadzonych o rozpoczętym spektaklu. "Stracone zachody miłości" opowiadały o Królu Nawarry oraz o francuskiej księżniczce, przez którą władca złamał jedną z zasad, którą sam nałożył na siebie i na swój lud; rygorystyczny zakaz towarzystwa kobiet. Mimo wzlotów i upadków, wielu przeciwności, pojawiło się postanowienie, iż jeśli król wytrzyma rok bez cielesnych uciech, piękna Francuzka wróci do niego. 

Przedstawienie zakończyło się po dwóch godzinach, z otwartym zakończeniem, pozwalając widzom na wiele dopowiedzeń i własnych interpretacji. Za to kilku gości pozwoliło sobie na niewinne żarty pod adresem księcia, mówiąc, iż Francuzi tak już mają; lubią zaskakiwać, mącić oraz zdobywać to (lub też tych) co najbliższe ich sercu.

Zaraz po nim, wszyscy zebrani z chęcią przystali na tańce, gdy muzyka na nowo rozbrzmiała w ogromnej sali pełnej przepychu i bogactw. Po wypitym alkoholu i rozluźnieniu się atmosfery, nawet Kirstein zgodził się na taniec, porywając piegusa na sam środek parkietu. Choć przez połowę wieczoru grane były na zmianę walce wiedeńskie i angielskie, foxtrot'y czy też quckstep'y, tym razem wyraźnie rozbrzmiały pierwsze nuty tanga; jednego z najbardziej zmysłowych tańców.

Jean od razu zauważył jak brunet ucieka wzrokiem, usłyszawszy znaną mu melodie, czerwieni się z zawstydzonym uśmieszkiem i stara się wycofać. Blondyn jednak jedynie zrzucił z siebie płaszcz przez przypływ gorąca wywołany przez alkohol buzujący mu w żyłach wraz z gorącą krwią i uśmiechnął się pod nosem.

Zaczął powolnie kroczyć ku piegusowi, niczym drapieżnik ku swej ofierze. Wykonał lekki piruet z pełną gracją i stanął za chłopakiem, pewnie go obejmując. Gdy ten posłał młodszemu zdziwione spojrzenie, roześmiał się jedynie, porywając go do tańca.

- Narzeczonemu odmówisz? - Zapytał, uśmiechając się dumnie, by rozpocząć niemałe przedstawienie, jakim był odważny układ w rytm El Tango de Roxanne. Jean wcześniej porwał z flakonu różę, by teraz wsunąć ją między zęby i wyprostować się niczym struna, przylegając do ciała bruneta. Ich dalszym poczynaniom przyglądała się cała sala, śledząc każdy najmniejszy ruch młodych mężczyzn; każde tupnięcie, pewny krok czy teatralne omdlenie w ramionach. Im bardziej ich pokaz stawał się drapieżniejszy, tym głośniejsze były oklaski oraz ciche pokrzykiwania gości.

W końcu odsunęli się od siebie, dysząc cicho z wycieńczenia i buzujących emocji, po czym przyjęli gromkie brawa, kłaniając się lekko. Po tym Jean wrócił na swoje zajmowane miejsce, chichocząc cicho pod nosem z całej sytuacji i reakcji bruneta, który wyglądał tak, jakby co najmniej umarł przed chwilą, na tamtym parkiecie.

Zgromadzeni wciąż szeptali między sobą, kołysząc się w już dużo wolniejszy rytm muzyki. Tym razem to Kirstein i Bodt byli obserwatorami, jednak nie na długo tańczące pary przykuwały ich uwagę. Odwrócił ją od nich głośny trzask drzwi, a w nich stanęła wysoka i szczupła kobieta w krwistoczerwonej sukni. Jej włosy spięte były w schludny kucyk, a na nosie spoczywały okulary, lekko odbijające światło panujące w sali. Zbliżyła się ku nim, a Levi stojący u boku królowej, księcia i jego wybranka, mimowolnie westchnął ciężko przecierając twarz dłonią.

- Czego tu chcesz Czterooka? Spóźniłaś się i to c h o l e r n i e. - Odparł chłodno, mierząc kobietę przeszywającym wzrokiem. Ta jedynie machnęła na niego dłonią i ukłoniła się z szacunkiem, prawie klękając przed Jeanem. Zaraz jednak podniosła się i spojrzała na swojego przyszłego władcę z dumnym uśmiechem.

- Nie chciałam przychodzić z pustymi rękami przy tak ważnej okazji. - Wymownie spojrzała na zarumienionego Bodta i ponownie wlepiła wzrok w blondyna, poprawiając swoje okulary. - Niestety teraz mogę ofiarować jedynie informację, równie cenną, co ta chwila. Jednak w dniu ślubu z chęcią ofiaruję królewskiej parze coś niezwykłego.

- Cóż takiego, panno Zoe? - Pani Kirstein odezwała się po raz pierwszy tego wieczoru, przyglądając się nowo przybyłej.

- Z chęcią złożę u stóp księcia głowę królobójcy i jego pomocników, pani. - Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała ukradkiem na Levia, który przyglądał jej się, marszcząc przy tym brwi. Przecież jeszcze nic nie było do końca wiadome... - Znaleźliśmy ich. 

---------------------

No i tak za nami kolejny rozdział. Czuję się tak, jakbym nieświadomie rozpoczęła mały maraton z tym ficzkiem 

Ps. Z całego serca polecam posłuchać El Tango de Roxanne ( ) przy którym tańczą ci durnie. To chyba jedno z niewielu tang, które mi się aż tak spodobało (ps jestem ciekawa czy ktoś zna cover The Police tego utworu, wypatam mocno jeśli znajdzie się ktoś taki, bo to moja miłość) jestem bardziej zwolenniczką walców. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top