sunshine




akcja rozgrywa się w alternatywnej linii czasowej
 gdzieś między szóstką wron, a królestwem kanciarzy :3



•◦இ•◦



     — Mówiłem ci, żebyś się nie wychylał!

     Wylan uśmiechnął się głupkowato, słysząc nad swoją głową głos Jespera. Na wpół leżał, na wpół siedział, niezgrabnie opierając się plecami o ceglane pozostałości jakiegoś budynku.

     — Zwykłe dziękuję by wystarczyło, wiesz? — stęknął i przymknął oczy. — Jak nam poszło?

     — Nie najgorzej — mimo widoku krwawiącego chłopaka, Jesper wysilił się na opanowany ton. — Co nie zmienia faktu, że powinieneś trzymać się planu.

     Z ust Wylana wydobył się cichy chichot, jednak szybko przerodził się on w syknięcie z bólu. Chłopak niezdarnie przycisnął dłoń do swojego prawego boku. Sącząca się z rany krew zdążyła zostawić na jego zielonej kamizelce brunatną plamę.

     — Nie ruszaj się, kupczyku — głos Jespera zaczął drżeć, gdy zauważył, że przyjaciel bliski jest utraty przytomności.

     W takich sytuacjach, jak ta, oddałby wszystko za umiejętność zachowania zimnej krwi, którą zawsze dysponował Kaz. Swoją drogą, gdzie on się podziewał? Jeśli cała akcja potoczyła się według skrupulatnie przygotowanego planu, Brudnoręki wraz z Inej powinni lada moment pojawić się w porcie. 

     — Od dołu wyglądasz jeszcze lepiej — zachrypnięty głos Wylana przerwał rozmyślania Jespera.

— Oszczędzaj siły — udał, że nie usłyszał wątłych słów chłopaka. Pochylił się nad nim, delikatnie odgarniając z bladej twarzy rude loki. — Nina zaraz tobą się zajmie.

     Tego dnia Wrony miały do wykonania z pozoru proste zadanie — ot nastraszyć kilku delikwentów zagrażających interesom całego klubu. Pierwsze skrzypce niezmiennie grał Kaz, natomiast pozostała piątka stanowiła dywersję. Jesper ucieszył się, gdy Brekker przydzielił go do jednego zadania wraz z Wylanem. Chociaż wielokrotnie droczył się z synem kupca, a docinki w jego stronę zdawały się nie mieć końca, Fahey uwielbiał przebywać w towarzystwie Van Ecka i śmiało mógł zaliczyć go do grona osób, bez których nie wyobrażał sobie życia.

     — Święci — szepnął do siebie, przymykając oczy. Nie był w stanie patrzeć na słabnącego chłopaka. 

     Nie mógł znieść widoku jego rudych loków spoczywających na bladoróżowej twarzy, z której powoli uchodziły kolory. Nie patrzył w jego półprzymknięte zielone oczy, w które uwielbiał się wpatrywać, szczególnie wtedy, gdy Wylan pracował przy ładunkach.

     — Nie zostawię cię — poczuł na swoim kolanie wątły dotyk dłoni. — To tylko draśnięcie.

     Jesper miał ochotę zerwać się na równe nogi i krzyczeć. Krzyczeć, aż zabraknie mu tchu, a później rozpłakać się niczym małe dziecko.

     Zamiast tego spytał.

     — Skąd w tobie tyle optymizmu, kupczyku?

     Jego głos przepełniał strach. Strach, że jego ostatnim wspomnieniem związanym z jego drogim przyjacielem będzie on wykrwawiający się w cuchnącym ściekami zaułku Ketterdamu.

     — Uczę się od najlepszych — Wylan walczył o każde wypowiadane słowo.

     Jesper nie mógł dłużej utrzymać emocji na wodzy. Gorące łzy zaczęły spływać po jego policzkach, zostawiając wilgotne strużki na miedzianej skórze. Drżącą dłonią schwycił dłoń leżącego obok niego chłopaka. Nie potrafił powiedzieć, ile tak przesiedział, składając żarliwe pocałunki na poobijanych knykciach przyjaciela. Dość, że w pewnym momencie poczuł, że ktoś potrząsa go za ramię.

     — Wylan! — natychmiast poderwał się na równe nogi, odruchowo sięgając po perłowe rękojeści pistoletów. Oczyma wyobraźni widział siebie otoczonego przez oprychów, gotowych wykończyć jego Słońce.

     — Jes, spokojnie — zamiast drżącego głosu Wylana, usłyszał łagodną Inej. — Już po wszystkim, usiądź.

     — Nie! — Fahey odtrącił Zjawę i zaczął nerwowo rozglądać się dookoła.

     Wylan zniknął, a co więcej, on sam nie znajdował się na ulicach Ketterdamu, a w Listewce.

     — Jesper — Sulijka zauważyła rodzącą się panikę w oczach Nowoziemianina. — Nic mu nie będzie. Nie takimi ranami się zajmowaliśmy.

     — Jak? — chłopak był skołowany. W jednej chwili kulił się na bruku, a w kolejnej leżał na pryczy w swoim pokoju. — Jak się tu znaleźliśmy?

     — Nina was znalazła — na usta Inej wkradł się nieśmiały uśmiech. — Mówiła, że nie była w stanie oderwać cię od Wylana i dlatego musiała cię chwilowo uśpić.

     Jesper nic nie odpowiedział. W uszach nadal szumiało mu od wybuchu, a w jego głowie z zawrotną prędkością przewijały się mgliste obrazy. Chociaż słowa dziewczyny powinny uspokoić jego obawy i sprawić, że odetchnie z ulgą, wcale nie poczuł się lepiej.

     Chciał zrobić cokolwiek.

     Po chwili namysłu podniósł się z posłania i opuścił nogi na podłogę. Stare deski zatrzeszczały pod jego ciężarem, gdy wstał. Miał zamiar podejść do okna, otworzyć na oścież zbutwiałe od wilgoci okiennice i wywietrzyć pomieszczenie. Zdołał jednak zrobić tylko dwa kroki, nim zakręciło mu się w głowie, a przed oczyma zamajaczyły czarne bezkształtne plamy.

     Chwycił się stojącej przy ścianie drewnianej skrzyni w geście asekuracji. Stał przez moment przygarbiony, trzymając się kurczowo przedmiotu, aż poczuł wbijające się w jego dłonie drzazgi.

     Nie wiedział, co się z nim działo.

     Prawdą było, że opanowaniem w żadnej mierze nie dorównywał Kazowi, ale dotychczas w krytycznych sytuacjach nie tracił głowy i potrafił reagować sarkazmem z taką łatwością, z jaką Inej rzucała nożami.

     — Och, Jes — Fahey poczuł na ramieniu niepewny dotyk dłoni Zjawy. — Co tam się wydarzyło?

     Inej od dłuższego czasu przeczuwała, że Jespera i Wylana łączy coś więcej niż tylko przyjaźń. W milczeniu przyglądała się zachowaniom tej dwójki; wszystkim na pozór uszczypliwym uwagom Snajpera pod adresem kupczyka, wszystkim wymianom spojrzeń...

     — Zostaliśmy wykiwani i kilku nieprzyjemnych typów zaszło nas od tyłu kryjówki — Jesper pociągnął nosem. — Wylan odsłonił się i wystrzelił dwie bomby, które mieliśmy na wszelki wypadek. Unieszkodliwił wszystkim, poza jednym, który zdążył do niego wystrzelić.

     Chłopak zrobił pauzę, gdy zabrakło mu powietrza, a do oczu zaczęły napływać mu łzy.

     — Gdyby nie on, zabiliby mnie. Nie byłoby mnie tutaj. Koniec — zaczął się trząść, kręcąc głową. — Nie wybaczę sobie, jeśli-

     Nim zdołał dokończyć, rozległo się pukanie do drzwi.

     Jesper szybko przetarł kilka razy dłońmi twarz, chcąc ukryć jakiekolwiek ślady emocji, które nim targały. Już i tak głupio czuł się z tym, że Inej widziała go w takim stanie.

     — Proszę — wysilił się na resztki pewności w głosie i podniósł się na powrót do pionu.

     Drzwi powoli otworzyły się i do pokoju weszła Nina, na której widok Jesper, poczuł przypływ gorąca.

     Dziewczyna trzymała w dłoniach zmięty fartuch, który niegdyś musiał być biały, teraz zaś oprócz tego, że wypłowiał, pokrywały go brunatne plamy. Widocznie musiała przyjść od razu po skończeniu zajmowania się Wylanem.

     — Z naszym kupczykiem wszystko w porządku, jakoś udało mi się go poskładać — odezwała się, zanim jeszcze Jesper zdążył wymienić w głowie wszystkie możliwe wieści, które Zenik mogłaby mieć do przekazania. — Widzę, że nasza śpiąca królewna się obudziła. To dobrze-

     Jesper zdawał się nie słyszeć jej dalszych słów. Jedyne, co się dla niego liczyło, to stan Wylana.

     — Poleży w łóżku i będzie zdrów jak ryba — Nina rozmawiała z Inej, widząc, że Fahey obecny w pomieszczeniu był jedynie ciałem. — Możesz już do niego lecieć.

     Ostatnie zdanie wypowiedziała, akcentując wyraźnie każde słowo.

     — To ten — Jesper zaczął bawić się rękojeścią jednego z pistoletów. — Ja już pójdę.

     Po tych słowach wyszedł z pokoju, powstrzymując się, by nie puścić się biegiem przez korytarz. Nie bardzo uśmiechało mu się zwracanie na siebie uwagi ludzi przebywających w Listewce.


    Pokój, chociaż lepszym określeniem na pomieszczenie, w którym sypiał Wylan, byłoby klitka, znajdował się na drugim końcu piętra. Jesper doskonale pamiętał, jak kilka miesięcy wcześniej Kaz polecił mu uprzątnięcie jednego ze składzików na puste skrzynie i inne graty. Chłopak miał zwolnić tyle miejsca, ile wymagała prycz, więc domyślił się, że Brekker postanowił sprowadzić kogoś nowego do roboty. Nigdy jednak nie przypuszczał, że będzie to syn Jana Van Ecka.

     Zatęchłe i przesiąknięte na wskroś ulice Baryłki, a już szczególnie Listewka, były ostatnim miejscem, gdzie pasował drobny rudzielec z ładną twarzyczką usianą piegami.

     A teraz ten rudzielec jest twoim najlepszym przyjacielem, przemknęło Jesperowi przez myśl, kiedy zatrzymał się pod właściwymi drzwiami. Przez moment wpatrywał się w odchodzącą z drewna farbę, której widok aż się prosił o odmalowanie. Zastanawiał się, czy powinien zapukać, czy zwyczajnie wejść do pokoju.

     W końcu wystukał delikatnie melodię dwóch pierwszych wersów refrenu jednej sprośnej szanty, którą Inej wraz z Niną uwielbiały śpiewać wniebogłosy, zdzierając sobie tym samym gardła.

     — Proszę — po drugiej stronie drzwi odezwał się głos Wylana, zdaniem Jespera nie brzmiący jakby należał do osoby, która tego dnia oberwała kulą.

     Fahey nacisnął ledwo trzymającą się w jednym kawałku klamkę i pchnął drzwi. W pokoju panował półmrok, a jedynym źródłem światła było już prawie całkowicie schowane za przytulonymi do siebie budynkami Ketterdamu słońce, które chyliło się ku zachodowi.

     — Nie jest ci za zimno? — Jesper podszedł do okna, które zostało otwarte zapewne przez Ninę.

     — Możesz je przymknąć — odparł z posłania Wylan.

     Chłopak pokiwał głową i zrobił tak, jak poprosił rudowłosy. Van Eck wodził za nim zielonymi oczyma. Zauważył, że przyjaciel ociągał się. Każda wykonywana przez niego czynność zdawała się być wydłużana do granic możliwości.

     — Co się dzieje? — spytał w końcu, unosząc się do pozycji siedzącej.

     Jesper spojrzał w końcu na chłopaka. Miał na sobie jasnobrązową koszulę i takiego samego koloru szerokie spodnie. Jego włosy były roztrzepane bardziej niż zwykle i powywijane na wszystkie strony.

     W tym widoku było coś rozczulającego, a sam Wylan wydawał się niepasującym puzzlem w układance zwanej Ketterdam.

     Rudzielec widząc, że Jesper nie jest skory do zwierzeń, zrzucił z siebie koc i wstał z łóżka. Bosymi stopami czuł chropowate drewno, gdy szedł na drugi koniec pomieszczenia, gdzie pod oknem stał jego przyjaciel, wpatrujący się w widok zachodzącego słońca.

     — Nina mówiła, że powinieneś leżeć w łóżku — odezwał się Jesper, odrywając wzrok od widoku za oknem.

     — Nie odpowiedziałeś mi na pytanie — Wylan zbył uwagę chłopaka. — Zdajesz sobie sprawę, że będę pytał do skutku?

     Jesper uśmiechnął się pod nosem.

     — Czasem mam wrażenie, że jesteś małym dzieckiem — powiedział powoli. — Że mógłbyś mieć znacznie lepsze życie, zdala od tych wszystkich przekrętów, napadów, pistoletów, kul. I wiesz, dzisiaj czułem się w jakiś sposób odpowiedzialny za ciebie, bo w końcu siedzę w tym bagnie znacznie dłużej niż ty i powinienem to przewidzieć, a nie patrzeć, jak się wykrwawiasz.

      Z każdym wypowiadanym słowem z oczu chłopaka wypływało coraz więcej łez.

     — Miałem wrażenie, że cię stracę, kupczyku — głos Jespera zadrżał podczas wypowiadania ostatniego słowa. — Chyba dotarło do mnie, że nie wyobrażam sobie, żeby w moim życiu zabrakło takiego łosia jak ty.

     Wylan słuchał tych słów w milczeniu. Czekał, aż chłopak dokończy swój monolog i wyrzuci z siebie wszystkie tłamszące się głęboko w nim emocje.

     — Przecież powiedziałem, że cię nie zostawię — dłoń Van Ecka powędrowała do policzka Jespera, by otrzeć jego łzy, jednak pod wpływem tego dotyku, Fahey zaczął jeszcze bardziej płakać.

     — Przepraszam — nerwowo wodził wzrokiem między podłogą, a twarzą przyjaciela. Miał wrażenie, jak gdyby powietrze w pokoju zgęstniało. — Zbyt łatwo się przy tobie rozklejam.

     — Nie przeszkadza mi to. Każdy potrzebuje czasem trochę popłakać, nawet taka osobistość jak Jesper Fahey, najlepszy snajper Kaza Brekkera.

     — Ja ci dam osobistość — Jesper pochylił się, by żartobliwie dać pstryczka w piegowaty nos Wylana, jednak gdy ich oczy znalazły się na jednej wysokości, znieruchomiał.

     Jego wzrok zaczął błądzić między zielonymi tęczówkami Van Ecka, a jego lekko rozchylonymi ustami. Nerwowo przełknął ślinę, czując oddech chłopaka na swojej twarzy.

     — Doprowadzasz mnie do szału, kupczyku — wyszeptał, chociaż w pokoju nikogo oprócz nie było, po czym zamknął dzielącą ich odległość.

     Delikatnie musnął spierzchnięte wargi Wylana, odsunął się minimalnie, by zaraz złożyć kolejny pocałunek. Rudzielec całował z początku niepewnie, nadal trzymając jedną dłoń na policzku Jespera. Drugą delikatnie położył na jego karku, po czym wsunął ją we włosy chłopaka, pokazując, że chce mieć go blisko siebie.

     — Przyrzeknij, że nigdy mnie już tak nie wystraszysz — Jesper na nowo odsunął się od ust Wylana, przymykając oczy.

     — Przyrzekam — odparł chłopak. — Słowo łosia.

     — Wylan Van Eck proszony jest o niepsucie romantycznego nastroju!




 notka

witajcie!

tak się prezentuje walentynkowy special od mnie dla was :3

możecie dać znać, czy spodziewaliście się tutaj czegoś z uniwersum leight bardugo, bo szczerze powiedziawszy, ja zupełnie nie.

cieszę się, że udało mi się skończyć pisanie tego w walentynki i nic mi nie pokrzyżowało tych planów — wszystkiego dobrego dla was i życzę wam miłego dnia<33 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top