Rozdział dwudziesty ósmy

Deckard

Minęła kolejna noc. A tę spędziłem z Derekiem, analizując połączenia, logowania, ruchy na granicach miast. Wrócili od razu, kiedy tylko dowiedzieli się co się stało. Wydawało nam się, że złapaliśmy jakiś ślad, ale zanim nasi ludzie dotarli na miejsce, nic ni było. Próbujemy wszystkiego. Nawet program matki nie daje rady – tam, gdzie on jest, wszystkie kamery są wyłączone, a jego ruchy zacierają się, jakby nigdy go tam nie było. Planował to wszystko bardzo starannie.

– Ludzie przeszukują cały teren. W końcu na coś trafią.

– Racja – mruczę, opadając na fotel.

Kładę nogi na stolik i sięgam po telefon. Spoglądam na ekran, a moje serce przyspiesza, gdy pojawia się wiadomość od Ashera.

"Spotkajmy się na starym posterunku. Wiesz gdzie."

"Będę."

„Masz być sam, albo ich już nie zobaczycie."

– Kto to? – pyta Derek, kiwając głową w stronę smartfona.

– Randy – odpowiadam szybko, nie odrywając wzroku od ekranu.

– A temu cały czas balangi w głowie?

– Jak widać – kwituję.

To musi być pułapka. Ale co innego mogę zrobić? Jeśli chcę odzyskać Isele i Lilith, nie mam wyboru. Zamykam wiadomość, chowam telefon do kieszeni.

– Idę zajarać.

Wychodzę z busa. Od razu dostrzegam Evelyn, która opiera się o tył samochodu.

– Za ile tutaj będzie? – pytam i wyciągam szluga.

– Może za godzinę.

Kiwam głową, odpalam papierosa i zaciągam się dymem, czując, jak nikotyna chwilowo uspokaja nerwy. Ciotka staje obok mnie. Oboje patrzymy na mojego ojca, który chodzi w kółko, gestykulując gwałtownie podczas rozmowy telefonicznej.

– Rozmawia z generałem Philipsem – mówi łagodnie, ale z wyczuwalnym napięciem w głosie. – To są jakieś jaja, że nie możemy znaleźć jednego człowieka, mając tyle do dyspozycji.

– Podobno z Lukiem też nie było łatwo.

Patrzy na mnie jakby chciała mnie jebnąć w łeb.

– To prawda, aczkolwiek każdy popełnia błędy.

– Tym razem też tak jest.

– Jest? – Unosi brew.

– Będzie.

– Powiedz to swojemu ojcu, który zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok, jeśli nie wróci do niego Lil.

– A co z Liamem? Gdzie on jest?

– Pojechał uspokoić trochę Steph i Yvi.

– Powodzenia dla niego.

– Będzie go potrzebował, to prawda – przytakuje. – Jakieś nowości u was?

– Nie – odpowiadam zbyt szybko, czym ją zaciekawiam.

Muszę coś wymyślić. Gdyby dowiedziała się, że planuję spotkanie z nim, oskórowałaby mnie. Ojciec wpadłby w szał, a sytuacja wymknęłaby się spod kontroli. Muszę skłamać, ale zrobić to dobrze. Jestem w tym dobry – to jedna z rzeczy, które zawsze mnie wyróżniały. Potrafię trzymać emocje na wodzy, przynajmniej większość czasu.

– Muszę zniknąć na chwilę – mówię obojętnie, drapiąc się po brodzie.

Lyn unosi brew, patrząc na mnie z podejrzeniem. Przez chwilę się nie odzywa, ale w końcu wzrusza ramionami.

– Lepiej, żebyś wiedział, co robisz. Drexel ci nie wybaczy, jeśli coś pójdzie nie tak. A już straciłeś w jego oczach trochę zaufania.

Zaciągam się po raz ostatni, wyrzucam niedopałek i przydeptuję go butem.

– Nic nie straciłem. Puść mi sygnał, gdy już tutaj dotrą.

Rzucam okiem na ojca, który nadal krąży nerwowo, po czym odwracam się i ruszam w stronę motocykla. Czuję na sobie wzrok Evelyn, ale teraz nie ma czasu na wyjaśnienia. Muszę dotrzeć na miejsce, zanim Asher zmieni zdanie.

Stary posterunek.

Miejsce na obrzeżach miasta, zapomniane przez wszystkich i wielokrotnie przez nas sprawdzane. Jest cwany. Nie mogę pozwolić, żeby wciągnął mnie w swoją grę, ale teraz chodzi o życie dwóch osób, które są dla mnie najważniejsze. Teraz nie ma miejsca na błędy. Muszę myśleć racjonalnie, aczkolwiek wiem, że kiedy go zobaczę, będę miał ochotę powybijać mu wszystkie zęby. Od tego fatalnego dnia w szpitalu, marzę o tym by leżał pięć stóp pod ziemią.

Siadam na motocykl, odpalam silnik i podkręcam manetkę, tak, że za mną zostaje tylko pył. Adrenalina zaczyna pulsować w moich żyłach. Pędzę przez pustynne okolice, mijając skały, kaktusy i resztki zapomnianych budynków, które sprawiają, że to miejsce wydaje się jeszcze bardziej odizolowane od reszty świata. Każdy metr, który pokonuję, zbliża mnie do Ashera. Do konfrontacji, której nie mogę sobie pozwolić przegrać.

Nie mogę sobie darować, że to on rozdaje karty. Ale dzisiaj to się skończy. Zrobię wszystko, co trzeba, żeby odzyskać Isele i Lil. Asher nie ma pojęcia, jak daleko jestem gotów się posunąć.

Droga prowadzi mnie przez kręte, wąskie ścieżki, aż w końcu dostrzegam w oddali zarys starego posterunku. Ruiny budynku, kiedyś pełne życia, teraz stoją w milczeniu, otoczone piachem i pustką. Idealne miejsce na takie spotkanie.

Zatrzymuję motocykl kilkadziesiąt metrów od budynku i wyłączam silnik. Cisza, która mnie otacza, jest złowieszcza. Stawiam maszynę na nóżce, staję obok i obserwuję przez chwilę teren.

Każdy krok, który stawiam, odbija się echem w mojej głowie. Nie mogę pozwolić sobie na nieuwagę. Każdy detal otoczenia może mieć znaczenie. Asher jest zbyt przebiegły, by pojawić się tu bez wsparcia. Czuje się pewnie. I pewnie ma ku temu powody. Zakładam kaptur na głowę, czując jak adrenalina podkręca mi zmysły. Wpatruję się w cień ruin przed sobą, starając się wyłapać jakikolwiek ruch. Nic. Jest podejrzanie cicho. Zbyt cicho. Zatrzymuję się na moment, nadsłuchując, lecz nawet szmer wiatru zdaje się milknąć w tej chwili.

Zbliżam się do wejścia, spoglądając na zniszczone ściany i okna. Idealne miejsce na zasadzki. Czemu nikt z naszych ludzi nie obstawił tego miejsca?

Każdy zmysł staje się bardziej wyostrzony. Nie mogę sobie pozwolić na błąd, a adrenalina wylewa się ze mnie jak trucizna. Asher już czeka, obserwując każdy mój ruch, czuję jego palące spojrzenie. Nie dam mu tej satysfakcji i pokażę, że wiem dokładnie, gdzie on jest. Przystaję na chwilę, unoszę głowę i spoglądam na drugie piętro gdzie dostrzegam czarną postać. Przykładam palce do czoła i salutuję, następnie wchodzę do środka.

Przemierzam korytarz, który prowadzi w głąb posterunku. Każdy krok rozlega się w ciszy, a światło wpadające przez pęknięcia w ścianach tworzy surrealistyczną, niemal teatralną scenerię. Mój wzrok przemyka po kątach, szukając pułapek, ukrytych kamer, czegokolwiek, co mogłoby dać mi przewagę. Ale wszystko wydaje się puste. Dziwne.

Nagle słyszę kroki. Są delikatne, ledwo słyszalne, ale na tyle blisko, by wywołać we mnie dreszcz ekscytacji. Zatrzymuję się, zaciskając pięści. To on.

Z ciemności wyłania się Asher, w swoim charakterystycznym, nonszalanckim stylu, którym panoszył się u naszym domu. Uśmiecha się, jakby to spotkanie było dla niego tylko zabawą. Ale widzę w jego oczach coś więcej – jakąś chorą satysfakcję. Za nim dostrzegam dwóch innych mężczyzn, pewnie uzbrojonych. Wiedziałem, że nie będzie sam.

– Deckard – mówi, rozkładając ręce, jakby witał dawno niewidzianego przyjaciela. – Miło cię widzieć. Jak podróż?

Jego głos ocieka sarkazmem, ale ja jestem zbyt skupiony, żeby dać się sprowokować. Wiem, że każdy mój błąd może kosztować życie. Muszę myśleć jasno, mimo że wszystko we mnie krzyczy, by zakończyć to tutaj i teraz.

– Gdzie one są? – pytam sucho, ignorując jego grę.

– Ach, zawsze do rzeczy. Typowe dla ciebie. Ale nie martw się. Są w dobrych rękach. Na razie... – Puszcza mi oko

Czuję, jak gniew we mnie rośnie, ale trzymam go na wodzy.

– Czego chcesz?

Wzdycha, po czym wyciąga z kieszeni zdjęcia. Rzuca mi je pod nogi, lecz ja nie opuszczam na nie wzroku.

– To proste, Deck. Chcę, żebyś zrozumiał, że to ja tu rozdaje karty. Ty zawsze byłeś tym, który miał kontrolę. Teraz życie twojej siostrzyczki jest w moich rękach, jak i ukochanej...

Prychniecie wydostaje się z moich ust.

– Czyli jesteś tutaj tylko z powodu Lilith?

Zaciskam pięści, nie odpowiadam. Teraz to tylko kwestia czasu. Jeszcze parę minut i zapewne dostanę cynk, że jego matka jest pod opieką Brownów. A to na pewno mu się nie spodoba i zrobi wszystko co mu powiem.

– No spójrz na nie. Takie okazy.

Nie mam zamiaru wejść w tę jego chorą grę. Domyślam się co może znajdować się na tych zdjęciach. Isele... jeśli cokolwiek się którejś stało, nie dożyje południa. Nagle czuję wibrację, więc to chwila chwały dla mnie. Uśmiecham się zadziornie.

– Co się szczerzysz? – rzuca triumfalnie, jakby już ogłosił swoje zwycięstwo. Zapewne myśli, że ma mnie na widelcu. Pewnie nawet sądzi, że już wygrał, że to koniec.

Patrzę na niego spokojnie, starając się utrzymać równowagę między zimną kalkulacją a niegasnącą wściekłością.

– Ty naprawdę myślisz, że masz pełną kontrolę, prawda? Ale jest jedna rzecz, której ci zabrakło. Chciałeś trafić w nas. W naszą rodzinę, a co z twoją?

Jego twarz tężeje. Widzę, jak walczy, próbując ukryć złość, ale nie jest w stanie.

– Pieprzysz głupoty, Deckard – warczy, ale w jego głosie słychać nutę niepewności. – Zobaczymy, kto tu naprawdę rządzi, kiedy będziesz błagał mnie o życie.

Stoję nieruchomo, wpatrując się w niego. W końcu rzucam mu krótkie, nieco ironiczne spojrzenie.

– Mam nadzieję, że dobrze się przygotowałeś. Bo twoja chwila właśnie mija – odpowiadam chłodno.

Próbuje zachować spokój, ale widzę, że coś w jego pewności siebie zaczyna pękać. Rzuca szybkie spojrzenie na swoich ludzi, jakby szukał potwierdzenia, że wszystko jest pod kontrolą. Jeden z nich odchodzi.

– Wygląda na to, że jednak nie masz wszystkiego pod kontrolą. Proszę, proszę, Deckard jednak cię przechytrzył – mówię, nie mogąc powstrzymać triumfalnego uśmiechu. – Zabawmy się.

Zaciska mocno szczęki.

– Wypuść Lilith i Isele, ja wypuszczę twoją matkę.

Zaczyna się śmiać szyderczo.

– Twój ojciec nigdy nie wypuszcza jeńców.

– Owszem. Ciebie nie puści. Twoją mamę, tak.

Milknie na chwilę, jakby próbował zrozumieć, co właśnie usłyszał. Zaciska pięści jeszcze mocniej, a jego oczy błyszczą niebezpiecznie. Szyderczy śmiech, który jeszcze przed chwilą dominował, zmienia się w cichy, tłumiony gniew.

– Myślisz, że uda ci się to wszystko tak łatwo rozwiązać? – syczy, patrząc na mnie z wściekłością. – Naprawdę sądzisz, że twój ojciec puści moją matkę tylko dlatego, że oddam ci Isele i Lilith?

Nie spuszczam z niego wzroku, utrzymując kamienną twarz, nie zdradzając ani cienia wątpliwości.

– Właśnie na to liczę – mówię powoli, pewnym tonem. – To hojna propozycja. Zwłaszcza, że porwałeś córkę capo. To mogło się inaczej skończyć.

– Masz przewagę tylko dlatego, że masz kogoś, kto dla mnie coś znaczy – mówi w końcu, z gniewem, który niemal wylewa się z jego słów. – Ale... czy ja wiem, czy aż tak zależy mi na życiu matki, niż na zemście na was? Ojciec był dla mnie wszystkim – wrzeszczy. – Kiedy tylko dowiedziałem się, kto stoi za jego śmiercią, planowałem zemstę. Dopiąłem ją do końca i nie zrezygnuję. Możecie zabijać kogo chcecie, a ja zabiję Isele i Lilith.

Nic nie odpowiadam. I nie daje po sobie poznać, że te słowa zrobiły na mnie wrażenie. Nie mam dodatkowego asa w rękawie. Nie sądziłem, że jest na tyle psychiczny by dać nam zabić własną matkę. Widać, że jest zaślepiony zemstą. Muszę to jakoś ugrać. Kiedy chcę zrobić krok w jego stronę, podchodzi do niego człowiek i szepcze coś na ucho. Nikt mnie nie sprawdził, kiedy tu wszedłem, więc mam poukrywane noże. Wystarczy jeden dobry ruch, a jego towarzysza nie będzie. Potem zaatakuję jego i dam znać Evelyn, że po sprawie. Wtedy damy radę odnaleźć dziewczyny?

Asher zaciska szczęki jeszcze mocniej, a jego oczy stają się czystą furia, jakby cała zgromadzona w nim złość nagle znalazła ujście. Widzę, jak napięcie narasta w nim z każdą sekundą. Jego ręce zaczynają lekko drżeć, a twarz przybiera wyraz niekontrolowanego gniewu. Wybuchnie. Nie daję po sobie poznać, że mnie to rusza. Ciekawe co nie poszło po jego myśli... czyżby ktoś znalazł Lilith i Isele? Wtedy od razu by do mnie dzwonili.

Nagle Asher rzuca się na mnie z impetem, z takim gniewem, że ledwo mam czas zareagować. Próbuje wyprowadzić cios w moją klatkę piersiową, ale w ostatniej chwili udaje mi się uchylić. Jego pięść świszczy obok mojego ramienia. Czuję, jak adrenalina zaczyna buzować we mnie. To chwila dla mnie.

Wykorzystuję to, że stracił równowagę, robię szybki ruch, wsuwając rękę pod kurtkę i sięgając po ukryty nóż. Szybkim i sprawnym ruchem, rzucam nim w jego kolegę. Dostał prosto w tętnicę na szyi. Moje spojrzenie z Ashem się spotykają – w jego oczach płonie wściekłość, w moich chłodna determinacja.

Dopadamy do siebie. Szarpie się, próbując zyskać przewagę, a ja zmuszony jestem walczyć o każdy krok. Nasze ruchy są szybkie, niemal zwierzęce. Ash atakuje, tym razem celując w moją twarz, ale ja uchylam się na czas, kontrując ciosem w żebra. Moje ciało pracuje na najwyższych obrotach, każdy ruch precyzyjny, każdy krok dokładnie zaplanowany. Walka trwa, a ja wiem, że to nie potrwa długo. Muszę zakończyć to szybko, nie mam ochoty dalej się z nim bawić. Ponownie próbuje uderzyć mnie w szczękę. Tym razem nie zdążam wykonać uniku, cios dosięga celu. Głowa odskakuje mi na bok, a ból rozlewa się po całej twarzy, ale to daje mi jedną, krótką chwilę, by odzyskać kontrolę. Bez wahania rzucam się na niego, wykorzystując moment jego słabości.

Uderzamy o ziemię, a ja siadam na nim okrakiem, przygniatając go swoim ciężarem. Jego twarz wykrzywia się w gniewie, ale teraz ja mam przewagę. Zaciskam dłonie wokół jego gardła, kciukami ugniatając tchawicę, powoli odcinając mu dopływ powietrza.

– Gdzie one są?! – syczę przez zaciśnięte zęby, wpatrując się w jego oczy, które teraz szeroko się otwierają, gdy zaczyna brakować mu tchu. Szarpie się pod moim, ale ja nie ustępuję. Dłońmi chwyta mnie za nadgarstki, próbując się wyrwać, ale trzymam mocno.

– Gadaj, gdzie je trzymasz?! – naciskam jeszcze mocniej, czując, jak jego oddech staje się coraz bardziej płytki. W jego oczach czai się strach, ale jednocześnie coś jeszcze – resztki jego szalonej pewności siebie, jakby wierzył, że ma jeszcze jakieś szanse.

Nagle jego usta wykrzywiają się w szyderczym uśmiechu, mimo że ledwo łapie oddech.

– Za późno, Deckard – charczy, a jego głos brzmi jak groźba. – One... już są martwe...

Ja pierdolę! Nie kłamie. Kurwa mać! Wściekłość zalewa mnie jak fala, przejmując pełną kontrolę nad moim ciałem. Zaciskam dłonie na jego gardle jeszcze mocniej, czując, jak adrenalina przepływa przez moje żyły. To uczucie jest niemal uzależniające – ta chwila, gdy wpatruję się w kogoś, kto powoli traci życie. Moje palce wbijają się głębiej, a Asher próbuje desperacko zaczerpnąć powietrza. Słyszę cichy, urywany oddech, właśnie wydaje z siebie ostatnie tchnienie.

Puszczam go i wstaję. Wpatruję się w jego bezwładne ciało, które leży u moich stóp. Serce bije mi gwałtownie, a oddech powoli wraca do normy, ale w środku czuję pustkę. Tego właśnie chciałem, prawda? Zabić go. Zemścić się za wszystko, co zrobił. Ale teraz, gdy jego życie zgasło, nie ma tej satysfakcji, której oczekiwałem. Zamiast tego, w klatce piersiowej rodzi się ciężkie uczucie – jakby coś mnie przytłaczało.

One są martwe...

Zerkam na fotografię, którą leży na ziemi i czuję narastający ucisk w piersi. To Isele. Co jeśli powiedział prawdę? Co jeśli ich już nie ma? Muszę to sprawdzić. Nie mogę pozwolić, żeby to skończyło się w ten sposób.

Robię krok w tył, jakbym musiał na chwilę odsunąć się od tej sceny. Muszę zebrać myśli, zrobić porządek w głowie. To był przypływ gniewu, a powinienem go trzymać na wodzy. Kiedy ojciec się dowie, co zrobiłem, sam mnie zabije. Chyba że... znajdę jakiegoś człowieka Ashera.

Wyciągam telefon i wystukuję wiadomość do Evelyn, próbując zebrać wszystko w całość. Bez względu na to, co się stało, muszę działać – i to szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top