Rozdział 9
Znowu walczyłam z tą siłą. Złapałam się za głowę i upadłam na kolana. Zaczęłam krzyczeć, bo nie mogłam wytrzymać tego szumu. Ktoś do mnie podszedł i zaczął mnie delikatnie szturchać. Czułam, jak ta siła powoli przejmuje nade mną kontrolę. Tak bardzo bolała mnie głowa. W końcu poddałam się...
Wstałam i podeszłam do Drago. Ten podał mi rękę. Złapałam ją i odwróciłam się do grupki osób. Były smutne. Siedziały przy jakimś ciele. Haha, dobrze im tak. Krwawdoń i Alfa zwyciężą.
- Astrid - jakiś grubas zwrócił się do mnie. Nie odpowiedziałam mu nic, tylko uśmiechnęłam się złowieszczo. Potem, chudy szatyn wstał i spojrzał na mnie. Płakał. Mięczak i mazgaj. Haha, to takie zabawne widzieć, jak wróg cierpi.
- Chodź - mój pan zwrócił się do mnie. Dosiadł Nocną Furię i polecieliśmy, jak się później okazało, na jakąś Berk.
* perspektywa Czkawki *
Wstałem od ciała mojego ojca. Zauważyłem Astrid, która stała tuż obok Krwawdonia. Jej źrenice... były takie same jak u Szczerbatka. Alfa przejęła kontrolę również nad nią. To zbyt wiele dla mnie... Tępo wpatrywałem się w blondynkę odlatującą z tym mordercą prawdopodobnie na Berk. To jeszcze jedyne miejsce, którego nie skrzywdził. Ale ja nie dam rady go pokonać. To koniec. Nie potrafię... po prostu nie potrafię.
Złożyliśmy ciało taty na łodzi i przykryliśmy je białym materiałem. Wróciliśmy na brzeg. Pyskacz podał mi łuk i strzałę pozostawioną po bitwie. Gbur zaczął śpiewać pieśń żegnającą wielkiego wodza. Podpaliłem grot o żarzącą się kłodę. Napiąłem łuk, wycelowałem i wypuściłem strzałę. Jasny punkt błyszczał przez chwilę w powietrzu, po czym wylądował na pokładzie okrętu. Po chwili wszyscy moi przyjaciele i mama zrobili to samo. Nawet Eret oddał cześć i hołd zmarłemu. Jasne światełka migotały delikatnie i spadały na deski tworząc coraz większy płomień. Łódź powoli odpływała w dal. Po kilku minutach zniknęła w obłokach gęstej i szarej mgły. Panowała smutna i ponura atmosfera. Każdemu spłynęła po policzku przynajmniej jedną, słona łza. Po chwili milczenia, pierwsza odezwała się moja mama.
- Musimy walczyć - podeszła do mnie i położyła swoje dłonie na moich ramionach. - Twój ojciec na pewno chciałby, abyś walczył. On odszedł, więc ty musisz zająć jego miejsce - jej słowa były dla mnie ogromnym wsparciem.
- Nikt nie będzie tak wspaniały i wielki jak Stoick Ważki. Mimo wszystko postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby zwyciężyć. Drago pożałuje, że się urodził - przy ostatnim zdaniu wyobraziłem sobie tego drania. To jeszcze bardziej mnie zdeterminowało. - Lecimy na Berk - zarządziłem.
- Ale jak? Przecież zabrał nam smoki - mruknął niezadowolony Sączysmark.
- Nie wszystkie - uśmiechnąłem się i zaprowadziłem ich do pozostałości po domu białej Alfy.
*****
- Łooo! - krzyczał przerażony Pyskacz, gdy leciał na jednym z małych smoków. W niebogłosy wydzierali się również Smark, bliźniaki i Śledzik. Valka i ja nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. Na szarym końcu trzymał się Eret, który jeszcze nie do końca potrafił ujeżdżać jakiegokolwiek smoka. Maluchy były strasznie niesforne, co utrudniało nam szybkie dotarcie na naszą wyspę.
*perspektywa Astrid*
Na horyzoncie wyłaniała się jakaś wyspa. To pewnie ta Berk. Leciałam z moim panem na przedzie. Za nami płynęły statki, które były ciągnięte przez smoki. Reszta gadów trzymała się przy sobie, a Alfa poruszała się pod wodą. Co jakiś czas wyłaniała się by nabrać powietrza. Wreszcie dotarliśmy.
- Wasz wódz nie żyje! - krzyknął Drago do ludu, który wybiegł ze swoich domów. Zaczęli szemrać między sobą ze zdziwieniem. Zaczęłam się śmiać. Ci ludzie nie rozumieją, że Pan Krwawdoń jest tym, który wszystko zmieni na lepsze. Ja, Szczerbatek i reszta smoków o tym wiemy. Alfa pomogła nam dojrzeć dobro i wspaniałość pana.
- Nie tak prędko! - odezwał się jakiś chłopak na małym smoku...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top