Rozdział 6
Byłam bardzo zmęczona ciągłym lotem. Nie miałam tak dobrej kondycji jak Nocna Furia. Na szczęście, Czkawka zaproponował mi odpoczynek na Szczerbatku. Bez namysłu usiadłam za jeźdźcem i objęłam go. Oparłam delikatnie głowę o jego plecy i odetchnęłam. Byłam wykończona. Przymknęłam na chwilę oczy. Gdy znów je otworzyłam, przestraszyłam się. Obok nas stał na smoku jakiś człowiek. Był bardzo dziwnie ubrany i miał maskę na twarzy.
- Emm... Czkawka? - Szepnęłam.
- Też nie mam pojęcia kto to - odpowiedział równie cicho. Po chwili postać zniknęła w obłokach. Jednak nie na długo. Niespodziewanie wyłonił się spod warstwy chmur ogromny smok. Zaraz po nim pojawiło się ich jeszcze parę. Jeden z nich chwycił mnie za ramiona i podniósł z siodła. Drugi uczynił to samo z Czkawką. Szczerbatek zaczął spadać.
- Puść! Słyszysz? - Krzyczałam.
- Mój smok! One nie umie latać sam! Musicie mu pomóc! - Przerażony chłopak próbował uwolnić się ze szczelnego ucisku gada. Niestety na próżno. Wiedząc, że wszelki opór nie ma sensu, lecieliśmy w ciszy w nieznanym nam kierunku. Bardzo martwiłam się o Mordkę. Przecież on sam nie umie latać...
***
Znaleźliśmy się w ogromnej i ciemnej jaskini. Smoki otoczyły nas ze wszystkich stron. Szatyn wyciągnął metalową rękojeść. Bardzo się zdziwiłam, że nie ma ona ostrza. Po chwili, chłopak zrobił wokół nas okrąg z gazu zębiroga, który wyleciał z jednej końcówki rękojeści. Byłam kompletnie zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Gdy skończył rozpylanie gazu, podpalił go. Smoki były zachwycone. Ja również byłam pod ogromnym wrażeniem tej broni. Myślałam, że już więcej mnie nie zadziwi, gdy nagle z jego rękojeści wyłonił się ognisty miecz. Ostrze oczarowało gady. Czkawka zdobył tym samym ich przychylność i pokojowe nastawienie. Smoki rozstąpiły się i ukazały nam Szczerbatka. Bez zastanowienia popędziliśmy w jego stronę. Przytuliliśmy naszego przyjaciela z całej siły.
- Nic ci nie jest? - Zapytałam z troską.
- Wszystko dobrze. Gdy spadłem do wody, jakieś smoki mnie tutaj przyniosły - odpowiedział. Niespodziewanie, spomiędzy smoków, wyłoniła się ta sama postać w masce, którą zobaczyłam podczas lotu z szatynem. Gady, jak na rozkaz, otworzyły paszcze i rozjaśniły jaskinię. Szczerbek stanął za nami, "najeżył się" i był gotowy do ataku. Czkawka złapał mnie szybko za rękę i schował za sobą. Nie podobało mi się to trochę, ponieważ wolałabym stanąć do ewentualnej walki, niż się kryć.
- Kim jesteś? - Haddock zapytał pewnie i głośno. Człowiek nie odpowiedział, tylko dalej się w nas wpatrywał.
- Jesteś pomocnikiem Drago Krwawdonia? - Tym razem to ja zadałam pytanie. Osoba przed nami dalej milczała. Po chwili ciszy zbliżyła się do nas i zaczęła się nam dokładnie przyglądać. Położyła, lub położył, rękę na podbródku szatyna. W tej samej chwili, człowiek się cofnął, jakby się czegoś przestraszył. Zaczął łapczywie wdychać powietrze. Zdjął maskę i naszym oczom ukazała się dorosła kobieta. Podparła się swoją dziwną i zakrzywioną laską.
- Cz-Czkawka? - Zapytała kobieta. Szatyn pokiwał niepewnie głową.
- Nie pamiętam, żebyśmy się kiedykolwiek spotkali - rzekł chłopak.
- Ja pamiętam. Matka nigdy nie zapomina... - powiedziała cicho.
- Ale... jak? Co? T-to nie możliwe! - Szatyn nie wiedział co powiedzieć. Złapał się jedną ręką za czoło i zaczął gorączkowo nad czymś myśleć. - I siedziałaś tu całe dwadzieścia lat?! - Kobieta pokiwała głową.
- A ty jesteś...? - Zwróciła się do mnie.
- Astrid - odpowiedziałam, uważnie jej się przyglądając.
- Valka. Miło mi - uśmiechnęła się. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że cały czas trzymaliśmy się za ręce. Spojrzeliśmy na nasze dłonie i szybko je puściliśmy. Zmieszana złapałam się za kark, a Czkawka odwrócił wzrok. Valka zaśmiała się cicho i powiedziała:
- Chodźcie, pokażę wam coś - po tych słowach ruszyła. Chłopak miał mały problem z dogonieniem jej przez swoją sztuczną nogę. Na szczęście, Szczerbatek pomógł mu pokonać niektóre przeszkody. Kiedy wyszliśmy z szczeliny, przez którą poprowadziła nas kobieta, naszym oczom ukazała się przepiękna kraina. Była ona pod ogromną, lodową kopułą. Smoki wszelkiego gatunku latały swobodnie pomiędzy drzewami, roślinami i szpicami zrobionymi z zamarzniętej wody. Czułam się jak w smoczym raju...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top