#17

Nie wierzę w to. Po prostu nie wierzę. To co prawdopodobnie miało się za chwilę wydarzyć przerastało mnie o głowę, a może jeszcze więcej... Nie rozumiem dlaczego akurat on, ale dowiem się. Cokolwiek zrobił nie powienien płacić za to... życiem. A może ci kretyni robią to z przyjemności? Nie, to byłoby nieprzemyślane i chore. Właściwie i tak wszystko jest jakieś popieprzone.

Teraz doszło do mnie, że już niedługo stanie się coś strasznego. Coś co nie powinno mieć miejsca. Przed oczami zamiast ogromnych, żelaznych drzwi, miałam przerażający obraz całej akcji za nimi. Moja wyobraźnia wymyślała najprzeróżniejsze zakończenia sytuacji, z których żadna nie była zadowalająca. Nie chciałam, żeby tak się potoczyło, ale będzie jak będzie. Losu nie da się zmienić.

- Może wyciśniemy to z niego. - usłyszałam dalsze zdanie rozmowy. - Nie strzelajcie od razu. Podda się i wszystko wypapla.

- Ostatnio też tak mówiłeś Rick.

- Tym razem się uda.

Czyli chcą się czegoś dowiedzieć? Grożą mu śmiercią, bo chcą się do cholery czegoś dowiedzieć? Oni nie mają za bardzo poukładane. Muszę coś zrobić. Muszę. Bezradność jest do dupy, ale mówią, że na wszystko jest rozwiązanie. No cóż, oby mieli rację.

Po raz któryś dzisiaj oparłam się o ścianę i podsłuchiwałam. Chociaż tyle. Wystraszyłam się. Dookoła rozległo się hałaśliwe trzaśnięcie. Byłam prawie pewna, że ktoś wszedł do tamtego pokoju, ale na moje i nie tylko moje szczęście nie padł ani jeden strzał. Z nurtującej mnie strony marzyłam, żeby był to Chris, a z tej przerażonej strony modliłam się, by jednak go tu nie było. Przychodząc tu można by uznać, że popełnił samobójstwo. Tak wynika ze słów tych idiotów.

Zaczęłam krzyczeć. Może to coś da.

- Zostawcie go! I tak wam nic nie powie! - darłam się, powtarzając te zdania aż do braku tchu.

Nikt nie odpowiadał. Co raz bardziej moje zmartwienie rosło. Nie miałam pojęcia co się tam wydarzyło. A może już za późno? Może już po wszystkim? Może to już się stało...

Nagle stało się coś czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała. Ktoś odkluczył drzwi. Wszędzie zapanował głośny zgrzyt. Zanim się obejrzałam ta sama osoba mocno chwyciła mnie za ramię i pociągnęła do siebie. Nie wiedziałam co robić. Zdezorientowanie i jednocześnie strach wstrząsnęły mną ze zdwojoną siłą. Na początku próbowałam się wyrwać, ale zaprzestałam gdy zobaczyłam z jakiej sytuacji się znajduję.

Stoję w rogu małego pomieszczenia ze spluwą przy skroni. Reszta wycelowana jest w kierunku wejścia, a ich punktem jest... Christian. Obok niego sępią się blondyn i mięśniak. Oboje dodatkowo celują bronią w bruneta ze sztucznymi uśmiechami.

Jak tylko się rozejrzałam nasze oczy z brunetem się spotkały. Kolor jego źrenic gwałtownie się zmienił. Zamiast błękitu oceanu powstał zimny lodowiec. Chłopak oddychał głęboko, a szczękę miał wyraźnie zaciśniętą. Nie unikał mojego wzroku, jak robiłam to ja. Bezwstydnie gapił się i mierzył mnie groźnym spojrzeniem.

Nikt się nie rusza. Wygląda to jakby świat dziwnie się zatrzymał. Jedyne czego nie mogę znieść to palący wzrok chłopaka. Boję się drugi raz popatrzeć w tamtą stronę. Wiem, że gdy to zrobię, rozkleję się, a tylko tego tu brakuje. Nie mam zamiaru okazać słabości. Spuściłam głowę.

- I co? Będziecie teraz tak niewinnie stać? - zaczął blondyn.

Nasza dwójka jak na zawołanie spojrzała się na niego. Ja błagalnie, a on jak zwykle groźnie.

- Masz ją wypuścić. - nakazał poważnie i stanowczo.

- Collins, rozumiem, że nie możesz się pogodzić się z przegraną, ale...

- Przestań pierdolić Will. Sam wiesz, że wygrana zawsze jest moja. - przyznał już spokojniej.

- Nie wiem czy widzisz, ale z tej sytuacji już nie ma dla was wyjścia. Zginiesz ty, albo ona. - wskazał na mnie.

- Albo ty. - dodał odważnie.

Will nie odpowiedział tylko obdarzył Christiana swoim przerażającym wzrokiem.

Zaczynało robić się co raz niebezpieczniej. Brunet nie daje żadnych znaków bezsilności czy też strachu. Najzwyczajniej pokazuje, że ma ich wszystkich gdzieś, nawet jeśli mają nad nim cholerną przewagę.

W pewnym momencie mogłam zauważyć jak miętoli coś w swojej prawej ręce, a przy tym uśmiecha się jeszcze bardziej. Nie przypominał on tego zwykłego uśmiechu, a raczej ten podchodzący pod te złowieszcze. Wiedziałam, że ma plan. Inaczej nie byłby Chrisem.

Odetchnęłam z ogromną ulgą. Musiałam mu zaufać. Do wyboru miałam też śmierć. Chyba podziękuję.

- To jak? Powiesz nam, czy mamy sami z ciebie to wycisnąć? - odezwał się Rick.

Ten tylko wzruszył ramionami.

I właśnie w takiej chwili zastanawiam się jak on może mieć na to tak po prostu wyjebane. Wzrusza ramionami, a tu chodzi o jego życie!

- I tak się nie dowiecie, więc tylko marnujecie swój czas. - odparł bez większego zainteresowania. - Równie dobrze możecie mnie zastrzelić.

Nie patrzyłam dokładnie, ale mogę przysiądz, że każdy w tym pomieszczeniu wytrzeszczył oczy na te słowa. Ja natomiast spanikowałam. Nie miałam pojęcia na czym polega jego plan, ale nie podobał mi się. A może on się rozmyślił? Może się poddał?

Starałam się zachować jakbym ani trochę się tym nie przejęła. Starałam się... ale nie wyszło. Przejęłam się i to mocno. Próbowałam wykryć na jego twarzy jakikolwiek cień rozbawienia z nadzieją, że to tylko jakiś słaby żart. Nie był. Wskazywało na to jego wyraźne, niewątpliwe zachowanie. Wyglądał na całkowicie zdecydowanego.

- Chris... - pisnęłam.

Kurde, jeszcze nigdy nie wydałam z siebie podobnych dźwięków.

Chłopak jedynie popatrzył na mnie swoim spokojnym wzrokiem i wziął długi wdech.

- Ale musicie liczyć się z miom ostatnim życzeniem. - uśmiechnął się chytrze i skrzyżował ręce na wysokości klatki.

- Tym razem się nie wywiniesz. Ostatnie życzenie pewnie ma cię uratować, hę? - zakpił. - Może zażyczysz sobie byśmy cię wypuścili? Albo jeszcze lepiej. Zawieźli do babuni na obiadek? Co ty na to?

Collins zmarszczył brwi, a dłonie włożył w szerokie kieszenie. Zaraz po tym niespodziewanie parsknął fałszywym śmiechem.

- Zawsze miałeś okropne poczucie humoru Rick. - przyznał, po czym jego mina wróciła do poprzedniej formy. - Chcę tylko pożegnać się z dziewczyną.

Przepraszam... z kim?!

- W sensie - rozejrzał się. - z nią, tak? - pokazał na mnie pytająco.

- Tak, ze mną! - okej, to co zrobiłam było dziwne.

Dlaczego to powiedziałam? A co jak nie chodziło o mnie?

Christian wysłał mi zdziwione spojrzenie, ale po chwili uniósł kącik ust i pokiwał głową.

- Tylko spróbujcie kombinować, a spędzicie tu najgorsze chw...

- Okej, rozumiem. - przerwał mu z niecierpliwością.

Chłopak podchodził co raz bliżej, a ja tylko grzecznie stałam i co chwilę z zakłopotaniem przypadkowo pstrykałam palcami. Nie lubiłam tego, ale co poradzić na cholerne przyzwyczajenia.

Gdy brunet znajdował się już całkiem blisko wzbudzało się we mnie zupełnie nowe, ale przyjemne uczucie. Wolałam nie wiedzieć co ono oznacza. Zdecydowanie.

Em... co on planuje?

Chris mimo naszej NIEdalekiej odległości zmieścił w niej jeszcze kilka kroków. Teraz dzieliła nas tylko cieniutka linia powietrza. Dreszcze zaczęły mnie nachodzić, a serce przestało trzymać systematyczne tempo co niestety nie umknęło jego uwadze. Zadowolony nachylił się, lecz zamiast przybliżać się do wyczekujących warg, zbliżył się do ucha.

No chyba nie myślałaś, że cię pocałuje idiotko.

- Biegnij. - szepnął.

Co?

- Ale...

Kiedy wciąż sterczałam sparaliżowana i nie zdołałam przemyśleć znaczenia wyrazu wypowiedzianego przez chłopaka w całym pomieszczeniu znikąd pojawił się szary dym. Spanikowałam. Gdzie nie gdzie słychać było niecelne lub przypadkowe strzały pistoletu. Wydawało mi się jakbym za chwilę miała dostać jednym z nich. Jednak nie to zdawało się być najgorsze. Nie mogłam zauważyć wyjścia, a dym powoli dawał o sobie znać. Zaczęłam kaszleć i dusić się. Zmarnowana podparłam ścianę starając się o każdy oddech.

Dlaczego wszystko musi dziać się tak szybko?

Stojąc tak bezsilnie, ewidentnie się poddałam. Przed oczami widziałam czarne mroczki, które okrążały jakąś postać. Mnie zdawało się to oczywiste, że nie była ona prawdziwa. Normalny człowiek dawno gdyby mógł opuścił ten pokój, a nie sterczał tu jak kołek i wpatrywał się... we mnie?

Niespodziewanie osoba zaczęła biec w moją stronę i kiedy cokolwiek ogarnęłam chwyciła mnie za dłoń i pociągnęła za sobą.

----------

Hej!

Masakra. Naprawdę zrozumiem jeśli taka będzie wasza opinia. Rozdział pisałam na szybko, bez wytchnienia. Dużo powtórzeń, błędów itp. Nie miejcie mi tego za złe... Bardziej skupiam się teraz na szkole niż wattpadzie. Taka prawda. Ale cóż, nic nie poradzę.

Do nexta :**

_MayBay_

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top