#15

Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Miałam wrażenie jakby miała za chwilę eksplodować. Między innymi to ona zmusiła mnie do otworzenia oczu i zwróceniu na nią uwagę.

Z trudem podniosłam plecy z i tak niewygodnego łoża i leniwie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Już przez atmosferę pokoju mogłam wyczuć, że nie należy do mnie. Wszędzie beton. Po prawej niewielkie biurko, nad którym zauważyłam małe okienko ledwo dostarczające światło do środka.

Siedziałam na zniszczonym materacu i rozmyślałam nad wydarzeniami z poprzedniej nocy. Nie zwracałam większej uwagi na to jak się tutaj znalazłam, lecz kto i dlaczego mnie uwięził. Nie przypominam sobie czy kiedykolwiek zrobiłam komuś krzywdę lub coś w tym stylu. No na pewno nie, aż tak by musiał przetrzymywać mnie w jakiejś celi.

Jedynym plusem tego pokoju był brak lustra. Nie chciałam widzieć swojej zmarnowanej twarzy z całkowicie rozmazanym makijażem.

Z nadal pulsującym czołem, wstałam na równe nogi i podeszłam do potężnych, metalowych drzwi z zamiarem zobaczenia czegoś przez dziurkę od klucza.

Schyliłam się do poziomu i przymrużyłam oko, kiedy z zewnętrznej strony ktoś z zamachem otworzył drzwi, przy okazji uderzając w moje już i tak obolałe miejsce. Złapałam się za głowę i zasyczałam z bólu, ale mężczyzna nie przejął się tym ani trochę. Chwycił mnie za nadgarstek i wypchnął z szarej pustki. Znajdowałam się teraz w czymś podobnym do głównego hallu.

- Zostań tu i nie próbuj żadnych sztuczek. - nakazał grubym głosem i opuścił pomieszczenie.

Posłusznie stałam i wpatrywałam się w ścianę bez zamierzonego celu. Co się właśnie dzieje? Stoję i czekam zapewne na nic przyjemnego. Jestem idiotką. Gdybym wczoraj nie była tak głupia i nie pyskowała, prawdopodobnie znajdowałabym się teraz w moim ciepłym domku. Nie mam żadnego pomysłu. Co oni mogą chcieć?

*trzask drzwi*

Otrząsnęłam się i przestraszona odwróciłam się.

- Znowu się spotykamy. - uśmiechnął się złowieszczo. - Nawet nie wiesz jak na to czekałem.

Dopiero po tych słowach, przyjrzałam się mu dokładniej. Jest napakowany, to widać. Reszty nie byłam pewna. Nie przypominam sobie, żebym wcześniej się z nim widziała. Wygląda na ponad dwudziestopięcioletniego faceta, a ja niedługo kończę osiemnaście. Chyba się mu coś pomieszało. Może mnie z kimś pomylił?

- Ja cię nie znam...

- Naprawdę? - zaśmiał się szyderczo. - Nawet nie kojarzysz?

Zmieszałam się. Czy tak trudno przemówić do niego, że nie mam pojęcia kim jest?

- Nie. - pokręciłam głową. - Czego ode mnie chcecie? - zniecierpliwiłam się.

Mężczyzna spoważniał. Ta sprawa musi być dla nich istotna, ale mam to gdzieś. Muszę się stąd jak najszybciej wydostać. Nie wiem jakie mają zamiary wobec mnie i wolałabym się nie dowiadywać.

- Przez ciebie mamy kurewski problem. - syknął ostro. - I masz go prędko odkręcić.

- Pomyliliście mnie z kimś. - stwierdziłam. - Ja nigdy nie mieszałam się w nie swoje sprawy. To nie mogłam być ja. - przyznałam, a ten tylko parsknął wymuszonym śmiechem.

- Allison Anders, prawda?

Okej, teraz to mnie zamurowało. Jak to możliwe, że zna moje imię i nazwisko? Ta cała sytuacja nie przedstawia mi się najlepiej. Łyknęłam powietrze i znów zaczęłam mówić.

- Ja niczego nie...

- Skarbie, my już wszystko wiemy. - przerwał mi donośnie. - Nie musisz szukać żadnej wymówki.

- Mówię ci, że cokolwiek to jest, ja nie mam z tym nic wspólnego! Kompletnie nie wiem o co chodzi! A ciebie - wskazałam na niego ręką - nie spotkałam nigdy w życiu! - wydarłam się. - Zwykłe nieporozumienie.

Gdy mój monolog ucichł, w pokoju zostały tylko wściekłość i niepokój. Atmosfera stała się bojowa. W oczach mięśniaka można było zauważyć iskierki, ale nie należały one do szczęśliwych. Wlepiał we mnie ślepia jakby chciał mnie nimi zabić. Dosłownie.

- Posłuchaj gówniaro! Nie drzyj niepotrzebnie ryja, bo to nic nie da. Jeśli nie pamiętasz to ja ci z chęcią przypomnę co ty idiotko zrobiłaś!
Mój nadgarstek został ściśnięty i gwałtownie pociągnięty za zniecierpliwionym mężczyzną. Prowadzono mnie do osobnego budynku. Skąd to wiem? Właśnie wyszliśmy na zewnątrz. Było okropnie zimno, a ja nie miałam na sobie żadnej bluzy. Marzłam.

- Tylko spróbujesz krzyknąć, a nie żyjesz. - zagroził mi słyszalnym basem.

Mówił te słowa, jak najzwyklejsze na świecie. Spodziewać się można, że nie raz miał do czynienia ze śmiercią i nie zawaha się zrobić tego... nawet teraz. Nie mogło być lepiej. Złapali mnie jacyś zabójcy, którzy wpoili sobie iż zniszczyłam im plan na ewidentnie kolejne zabójstwo.

Chmara ludzi przechodziła właśnie przez tę ulicę, która wydawała mi się dziwnie znajoma. Niektórzy rzucali mi pytające spojrzenie, inni nie wiadomo czemu śmiali się z nas, a reszta lekceważąco nie zwracała jakiejkolwiek uwagi. Zastanawiało mnie czy naprawdę nie zauważyli, czy tylko udają. Mogę się założyć, że 3/4 wybrało drugą opcję. Ale cóż, ludzie już tak mają.

Straciłam widoczność dopiero gdy skręciliśmy w prawo. Teraz już wiedziałam gdzie się znajdujemy. Ta sama ciemna aleja. Nie dalej wypatrzyłam również ten sam dom, którego tak samo okrywało grafitti. Miejsce nie zmieniło się zupełnie, ale co niby mogło się zmienić przez ledwo jedną noc?

Nie zatrzymaliśmy się nawet na marną sekundę. Nogi mi odpadały, a sama świadomość, że tutaj się zaczęło, przyprawia mnie o dreszcze. Czułam, że w tym miejscu za chwilę znowu wydarzy się coś złego.

- Szybciej do cholery.

- Nie mogę. - odparłam.

- To się postaraj. - warknął i przyśpieszył.

Pozostałam cicho.

***

W końcu zatrzymaliśmy się przed jakimś budynkiem. Na sam jego widok moje usta drgnęły czując narastające przerażenie. Wielkość i sama struktura nie miała większego wpływu. Wystraszyły mnie symbole narysowane na całej powierzchni. Z pewnością nie znaczyły one niczego dobrego.

Wkroczyliśmy do środka. Obawy zakrzątały moje myśli w każdym możliwym momencie. Nawet najmniejszy dźwięk powodował, że w mojej głowie w rządku przedstawiały się najczarniejsze historie.

We wnętrzu pierwsze co było słychać, to czyjeś głosy. Podobne do tych, które słyszałam w nocy. Szorstkie tony wskazywały na ich niedaleką obecność. Najchętniej uciekłabym stąd jak najszybciej i jak najdalej.

Facet puścił mnie i zakluczył wejście, które przed chwilą przeszliśmy. Następnie bez zbędnych słów wszedł do któregoś pokoju, zatrzaskując drzwi za sobą.

Oparłam się o zimną ścianę i czekałam. To jedyne co mogłam zrobić w danej chwili. Sama nie dałabym rady się wydostać, potrzebowałabym czyjejś pomocy, która i tak jest nieosiągalna. Nikt nie ma w zwyczaju chodzić po ukrytych alejkach i znajdować stare kamienice, które samym wyglądem odciągają od siebie.

Najgorsza jest bezradność. Siedzisz ze świadomością, że nic ci nie pomoże, a sam nie możesz niczego zdziałać. Zawsze starałam się udawać silną, beztroską dziewczynę bez większych problemów, lecz prawdziwe ja widoczne jest dopiero w chwilach takich jak ta. Nie mam nic do powiedzenia, jestem zdana na innych.

Głośne westchnięcie wydało się z moich ust, a wrzaski nienaturalnie ucichły. Usłyszałam kroki. Drzwi delikatnie zaskrzypiały.

Z drugiego pomieszczenia jak poparzony wyskoczył nieznany mi blondyn. Był czymś naprawdę mocno wkurzony. Gadał coś pod nosem i rozglądał się dokładnie po każdym zakątku tych czterech ścian, aż zawiesił się na mnie. Zmarszczył brwi, przez co jego mina wydawała się być jeszcze groźniejsza. Miałam wrażenie, że chciał pobić mnie tu i teraz.

- Rusz dupę. - syknął zaciskając pięści i wracając za drzwi.

Niepewnie ruszyłam w tamtą stronę. Jednocześnie zdezorientowana i zaniepokojona. Widząc wystrój pokoju wzdrygnęłam się. Wszędzie znajdowały się identyczne tajemnicze znaki jakie widać również na zewnątrz budynku. Dokładniej przypominają one czarną czaszkę z dodatkowymi strzałami celującymi właśnie na nią. Niepokojące.

Moje myślenie przerwało mi cholernie głośne uderzenie w drewniany blat. Ze strachu podskoczyłam.

Przy owalnym stole siedziało trzech mężczyzn. Pierwszy to mięśniak, który mnie tutaj zaprowadził. Wpartywał się we mnie gorzko, wyglądając zniechęcająco. Drugi to blondyn, który (jak już po nim widać) nienawidzi mnie. Możliwe, że tamten mu coś wcześniej nagadał za co teraz ma ochotę mi przywalić i najlepiej utopić w lawie. Chyba tylko ostatni członek został ze zdrowym rozsądkiem i nie w planach zabicia mnie. Dzięki Bogu.

- Możecie mi poprostu przekazać czego chcecie? Nie chcę problemu. Najzwyczajniej postaram się naprawić co zepsułam - chociaż nie mam pojęcia co to jest - a wy mnie wypuścicie. - uśmiechnęłam się z nadzieją, że przystaną na tę propozycję co było mało prawdopodobne.

- Czego my chcemy!? - zerwał się blondyn. - To ty mieszasz się w sprawy, w które nie powinnaś! Przestań udawać niewiniątko i zdradź dla kogo pracujecie! - przeszywał mnie swoim morderczym wzrokiem, oczekując odpowiedzi.

- Ale...

- Bez żadnego "ale" kurwa! Gadaj!

- Nic nie wiem! Zrozumcie w końcu!

Ten oddalił od siebie krzesło i wyszedł zza stołu, podchodząc do mnie bliżej. Złapał mnie ciasno za ramię.

- Gdzie on jest. - zaczął ostro.

- Kto do cholery!? - zdenerwowałam się.

- Weź nie rób ze mnie kretyna. Dobrze wiesz o kogo chodzi. - warknął.

- Właśnie, że... - już chciałam zaprzeczyć.

- Chodzi o Christiana idiotko! Pierdolonego Collinsa! - krzyknął mi prosto w twarz i popchnął na ścianę, a ja nie wiedziałam co powiedzieć...

----------

Witam!

Rozdziały niestety wstawiane będą z opuźnieniem. Październik zapowiada się naprawdę źle. Nauka 99%, wattpad 1% czasu. Postaram się, ale nic nie obiecuję.

Podoba się???

Co spotka Allison?

Do następnego :***

_MayBay_

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top