#11
Zapowiadał się u nas upalny, gorący dzień. Wychodząc jedyne co można było zauważyć spodenki ledwo na pół dupy jak nie na 3/4 i przeróżne topy najdłuższe do pępka. Nie wiem czy jako jedyna z mojej szkoły tego nie założyłam. Nie czuję się swobodnie w takich ubraniach, a właściwie skrawkach materiału. Nałożyłam zwiewną bluzkę na ramiączkach prawie za tyłek i legginsy do połowy łydek. Przeżyję... chyba.
Idąc na wrzącym od gorąca asfalcie i próbując chociaż trochę ochronić się przed słońcem własną ręką, zdałam sobie sprawę iż czarne spodnie nie najlepiej się spisują. Ostatnie minuty drogi były dla mnie jak solarka, albo gorzej. Nie mówiąc już jak wyglądałam. Włosy przyklejone do twarzy, pot spływający ze wszystkich stron. Nie chciałam widzieć żadnej dziewczyny, która postanowiła dziś nałożyć warstwę tapety. O Boże, bardzo nie chciałam.
Przechodząc przez szkolne drzwi poczułam gwałtowną ulgę. Rzadko litują się nad nami by włączyć klimatyzację, ale teraz gdyby tego nie zrobili dosłownie poszłabym na policję.
Podążając wdłuż korytarza wypatrywałam przy okazji Bena. Wiem, że z Christianem trudno byłoby pogadać na temat relacji między nimi, więc jestem zmuszona zapytać o właśnie jego.
- Mówiłem ci już, że wyglądasz pięknie, gdy jesteś spocona, śmierdzisz i... nawet cię kurwa nie dotknę. - cofnął rękę z obrzydzeniem.
- Dzięki, też miło mi cię widzieć Mike. - poklepałam go po ramieniu.
- Nie to, że źle się z tobą rozmawia, ale właśnie zaczęła się matma. - mruknął nie do końca wyraźnie, ale na tyle bym dosłyszała.
Puściłam go i nerwowo spojrzałam na swój biały zegarek.
- Czemu nie mówiłeś!? Przecież wiesz, że Sullivan mnie nienawidzi! Teraz to pewnie wstawi mi z siedem uwag! Jak nie osiem! - wrzasnęłam.
Zostawiając przyjaciela, pobiegłam do sali matematycznej. Na moje jakże wielkie "szczęście", znajdowała się na samej górze. Ogromnymi krokami pokonywałam schody, aż przede mną nie ukazał się wyczekiwany korytarz. Cała zdyszana podeszłam do klasy i szarpnęłam drzwiami. Zamknięte...
Co?
- Zawsze się nabierasz. - zobaczyłam Mike'a, który zwijał się właśnie ze śmiechu.
- Ta... ale jak? Przecież matematykę mamy tutaj, nie? - rozłożyłam ręce całkowicie zdezorientowana, a ten zaczął się jeszcze bardziej lać.
- Le. kcja. odwo. łana. - podyktował z przerwami na wybuchy śmiechu.
Z przymrużonymi oczami spojrzałam ponownie na lekko zniszczone drzwi i rzeczywiście napis na kartce przylepionej do nich potwierdzał słowa blondyna.
"Informacja dla klas 1,2,3
Lekcje matematyki z panią Sullivan odwołane."
Na mojej twarzy zawitał szeroki uśmiech. Ucieszona skakałam ze szczęścia wdłuż korytarza i z powrotem. To pierwszy raz gdy matematyczki nie ma w szkole. Przez wszystkie lata spędzone w tym nędznym liceum, nigdy nie opuściła ani jednej lekcji. Nienormalne. Musiało się jej coś stać... ale kogo to obchodzi! Nie ma matmy!
Po kilku długich minutach świętowania, oboje uspokoiliśmy się.
- Widziałeś może Bena? - zapytałam chcąc wznowić poszukiwania chłopaka.
- A co? Zainteresowałaś się? - poruszył sugestywnie brwiami.
Przewróciłam oczami.
- Muszę go o coś koniecznie spytać. - wytłumaczyłam.
- Woah, nie wiedziałem, że jesteście już na tak zaawansowanym poziomie. - udał zaskoczonego. - Wydaje mi się, że widziałem go w pobliżu stołówki.
Nie odpowiadając ruszyłam do wypowiedzianego przed chwilą pomieszczenia. Moim zamiarem było dowiedzenie się o wszystkim w szczegółach. Wczorajsze zachowanie Chrisa pokazało, że dosłownie kipią do siebie nienawiścią. Tylko dlaczego? Chodzi do naszej szkoły dopiero kilka dni, a już znalazł sobie wroga, którym do tego jest Ben. Brawo, Collins.
- Ben! - krzyknęłam i zaczęłam rozglądać się po jadalni.
Jedyne co mi odpowiedziało to ciągłe krzyki, lecz nie były one skierowane do mojej osoby, ani nawet w moją stronę. Jak zauważyłam przy stołach świeciło pustką. Nikt nie zajmował się w tym momencie jedzeniem.
Wrzaski stawały się co raz głośniejsze. Na początku chciałam się się wycofać, ale coś mnie zatrzymało na miejscu. A mianowicie konkretne znaczenie słów, które tłum powtarzał w kółko i w kółko. Głośno przełknęłam ślinę, czego i tak nikt nie usłyszał i wolnym krokiem odważyłam się pójść za niepokojącym hałasem.
Wystarczyło podejść parę małych kroków, by dokładnie dosłyszeć i zrozumieć co się tam dzieje. Wiedziałam, że tylko ja mogę przerwać tę całą akcję, bo jak widać nikt z osób stojących w tamtym miejscu nie zabierała się do tego. Wstrzymałam oddech i o wiele szybszym tempem zaczęłam zmierzać ku ogromnemu okrągu licealistów.
Uczniów było naprawdę mnóstwo. Na samym początku dziwiłam się, dlaczego w szkole tak pusto i cicho. I o to mam swą cudowną odpowiedź.
Cała zdetermionowana sytuacją przeciskałam się przez dopingujących nastolatków, by ujrzeć na własne oczy, co się tu do cholery wyrabia.
Wykończona ledwo wyminęłam ostatnią osobę. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wydechów i spojrzałam przed siebie.
- Cholera. - powiedziałam do siebie obserwując uważnie całe wydarzenie.
Nie wierzę. To na pewno jakiś chory sen.
Na środku wielkiego koła utworzonego przez tych idiotów leżał półprzytomny Ben, a na nim siedział brunet dodatkowo obkładając go pięściami. Próbował się bronić, lecz i tak było widać kto wygra.
Na początku sama byłam w szoku i nie miałam pojęcia jak zareagować. Nikt inny nie był zainteresowany tym, że Ben za chwilę może stracić przytomność, albo gorzej. Wszyscy byli zajęci czymś innym jak naprzykład krzyczenie, nagrywanie, dopingowanie, ŚMIANIE SIĘ. Kurwa, tylko mi tutaj nie jest do śmiechu? Co za patologiczna szkoła...
- Ej! Chłopaki...a właściwie Chris przestań! - wydarłam się jak najgłośniej mogłam.
Nie zwrócił nawet na mnie uwagi.
- POPATRZ TU NA MNIE, BO INACZEJ POŻAŁUJESZ! NIE ŻARTUJĘ! - podniosłam głos, ale on nadal miał mnie gdzieś, co jest raczej w jego zwyczaju.
- 3! - zaczęłam odliczać.
Wszyscy przerzucili swój wzrok i kamery na mnie. Nie lubiłam być nagrywana, ale teraz nie miałam nawet na to wpływu.
- 2! - kontynuowałam.
Nic.
- Okej, sam chciałeś. - wzruszyłam ramionami.
Odsunęłam się delikatnie by nabrać dobrego rozpędu. Ludzie o dziwo zrobili mi miejsce, dlatego rozbieg będzie idealny. Zaczęłam biec. Na celowniku miałam centralnie wskazanego Chrisa, więc wszystko powinno wyjść dobrze. POWINNO.
Kiedy dzieliło nas jedynie około metra oderwałam się od ziemi i wylądowałam perfekcyjnie tam gdzie chciałam.
Reakcja Chrisa nie zdziwiła mnie ani trochę. Był zły, nie no przesadziłam, był CHOLERNIE zły. Udowodnił mi, że słowa " Uwierz, nie chcesz widzieć mnie ostro wkurwionego" były prawdą. Nie chciałam tego widzieć. O mało przed chwilą kogoś nie zabił!
Wokół nas rozbrzmiały przeróżne gwizdy, piski i krzyki. Nie dziwię się. Może i leżałam na chłopaku, a nasze twarze dzieliło kilka centymetrów, ale do romantycznego, słodkiego pocałunku nam daleko. Zdecydowanie.
Po pewnym czasie mina Christiana lekko złagodniała, a wcześniej zaciśnięte usta ze złości, zmieniły się w cwaniacki uśmieszek.
Ten uśmiech nie świadczy niczego dobrego.
Już wziął oddech, by coś powiedzieć, ale przerwałam mu.
- NAWET. SIĘ. NIE. ODZYWAJ. IDIOTO.
Uniósł ręce w geście obronnym i podniósł się do pozycji siedzącej, żeby ułatwić mi wstanie.
- Chryste, coś ty zrobił!?
Stwierdziłam, że Ben wygląda jakby wrócił właśnie z wojny. Najbardziej uszkodzona została jego twarz. Ten pojeb celował prosto w jego głowę. To się wydaje niemożliwe. Chris pobił jednego z największych mięśniaków w szkole.
- Jezu! Co tutaj się stało!? - usłyszałam.
Zza tłumu jak poparzona wyskoczyła młodsza siostra poszkodowanego. Hannah. Zrozpaczona wyczekująco patrzyła to na mnie, to na chłopaka.
- Jak do tego doszło? - zadawała pytania, a my nawet nie wiedzieliśmy jak na nie odpowiedzieć.
- Han... jutro ci wszystko opowiemy. - popatrzyłam znacząco na Christiana. - Teraz, najlepiej, żeby wrócił do domu i odpoczął, poradzisz sobie? - mówiłam głosem przepełnionym troską.
- Mhm. - odparła cicho.
Kurde, żal mi jej teraz...
Nagle moje ciało opanował gniew. Nie byłoby niczego takiego, gdyby nasz Pan Idealny nie zaczął swoich popisówek. Nie jestem pewna jak dokładnie się to rozpoczęło, ale Ben na pewno nie zrobiłby tego pierwszy. To musiał być Chris.
Chwyciłam go za trochę zakrwawioną dłoń i poprowadziłam przed budynek. Żądałam wytłumaczenia.
- Nie widzisz, że już trochę przegiąłeś! On już tam umierał debilu! - musiałam się na nim wyżyć. - Jesteś chory! Pobiłeś go, bo coś ci się nie podoba, tak?
Włożył ręce do kieszeni.
- Nie. - odpowiedział spokojnie. - Był ważniejszy powód.
- I co? Pewnie i tak nie zamierzasz mi powiedzieć jaki, więc co mnie to obchodzi. - prychnęłam.
- Powinnaś się domyślać, Ally. - kontynuował swoim donośnym głosem, normalnie jakbym to ja była mu coś winna.
- Już wiem! - oświadczyłam entuzjastycznie, a on ożywił się trochę. - Kupiliście takie same spodnie, co? Też kiedyś miałam ten problem... - moje słowa, aż ociekały sarkazmem.
Brunet jedynie przewrócił oczami i znowu spojrzał mi prosto w moje brązowe źrenice.
- Ty.
- Co ja? - spytałam chcąc jak najszybciej skończyć tę rozmowę.
- To o ciebie chodziło, Allison.
----------
Heloł!
O to jedenasta część! Tylko ja uważam, że Chris jest słodki? Kto chciałby już ich pierwszy pocałunek?
Lol, sama bym chciała xd
Do następnego :*
MayBay00
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top