#06
O Boże. Zdecydowanie muszę zmienić tę nazwę, ale na razie zastanawia mnie jedno. Kto jest "Miłością mojego życia"?
If you know what I mean.
To na pewno musi być zbieg okoliczności, że akurat doszedł do naszej szkoły nowy chłopak. Widać po nim, że ma wszystko w pompie i nie potrzebuje bawić się w jakiegoś stalkera. Tak właściwie, po co taki playboy miałby pisać do takiej nudziary. Moim nieznanym pisarzem jest pewnie jakiś gruby czternastolatek, któremu się nudzi i robi sobie najzwyczajniej ze mnie bekę.
Siedziałam tak i nawet nie ruszyłam mojego lunchu. Wpatrywałam się w jeden bardzo interesujący punkt jakim jest Christian. Trochę trudno było go dostrzec przez stado śliniących się do niego dziewczyn wokół. Ciekawe czy zignorowały słowa Chrisa jakie wypowiedział na początku lekcji, czy po prostu nie mają mózgu i nie ogarnęły, że on nie chce się z nimi zadawać. Na moje nieszczęście popadło to uwadze idiotów, z którymi miałam zaszczyt dzielić stół.
- Zakochałaś się czy co? Gapisz się na niego od jakichś dwudziestu minut, dziewczyno! - fuknął Scott zwracając tym samym moją uwagę.
- A co, zazdrosny? - poruszyłam brwiami.
Razem ze Scottem mieliśmy w zwyczaju cisnąć po sobie. To fakt, przyjaźnimy się i to bardzo bym powiedziała, ale fajnie jest dać tej przyjaźni trochę smaczku.
- Pogięło cię? Nawet bezdomny menel by cię nie chciał. - prychnął wracając do swojego jedzenia.
- Nie radzę podawać siebie jako przykład. A tak w ogóle to przepraszam. - położyłam rękę na jego ramieniu. - Nie wiedziałam, że nie masz domu. - udałam zatroskaną.
Zgromił mnie wzrokiem, a po kilku sekundach wybuchliśmy głośnym śmiechem. Cała stołówka patrzyła się na nas z wielkim znakiem zapytania, ale nie przejmowaliśmy się tym. Gdy uspokoiliśmy się po ogromnym ataku śmiechu kątem oka spojrzałam na Chrisa. Toczył teraz zawziętą rozmowę z Benem.
Ben często zamiast usiąść z nami, wybierał stolik swoich kumpli z klasy. Jest o rok starszy i strasznie wysoki. Zadaje się z Mike'iem, więc tym samym, z nami. Zapomniałabym wspomnieć, że jest kapitanem drużyny piłkarskiej w naszej szkole.
Starałam się wyczytać ich szybko wypowiadane słowa po ruchu warg, ale po krótkiej chwili uznałam, że w moim przypadku jest to niewykonalne. Wydawało mi się, iż o coś się pokłócili.
Jak w pierwszy dzień można pokłócić się z jedną z ważniejszych osób w tej szkole?
Chris chyba nie wiedział w co się pakuje.
- Wiecie może co jest z Mike'iem? - spytałam zdezorientowana jego nieobecnością.
- Ym... szczerze, to nie mam pojęcia. - stwierdził Dave. - Myślałem, że ty wiesz. Tobie zawsze wszystko mówi. - zmarszczył czoło.
- W każdym razie, martwię się trochę. Nie odpisuje mi wcale. - posmutniałam.
- Wiesz przecież, że Mike lubi wplątywać się w różne problemy. Pewnie w tym przypadku również jakiś ma, ale on zawsze się z nich wydostawał, co nie? Jutro raczej przyjdzie do szkoły.
- Mam nadzieję. - westchnęłam.
***
Nareszcie zabrzmiał mój wyczekiwany dzwonek. Matematyczka zadała nam ze sto zadań i pewnie gdyby nie koniec lekcji, dałaby nam jeszcze z dwieście.
Uradowana, a jednocześnie wykończona zajęciami wolno skierowałam się w stronę swojego domu. Wiatr dzisiaj delikatnie ochładzał moje ciało przez co słońce nie jest już takim ciężarem.
- Nie wiedziałem, że jestem, aż tak piękny, że musisz patrzeć na mnie bez przerwy.
Natychmiast odwróciłam się o mały włos się nie przewracając. Wstrzymałam oddech. Chris przede mną stał.
Czy on mówi do mnie?
- Ym... - rozejrzałam się poszukując jakiejś osoby do której mógł zwrócić te słowa, a on tylko się zaśmiał.
- Do ciebie mówię, Allison. - uśmiechnął się.
- Skąd wiesz jak się nazywam? - skrzyżowałam ręce i zmarszczyłam czoło.
- Powiedziałaś mi. - wzruszył ramionami.
- W szkole, ani razu się do ciebie nie odezwałam. Nie ma mowy, że to ja ci je przekazałam. - upierałam się.
- A czy ja powiedziałem, że podałaś mi je w szkole? - przybliżył się.
- Wiesz... chyba mnie z kimś pomyliłeś... - przekręciłam się na pięcie i chciałam kontynuować swoją drogę, ale złapał mnie za nadgarstek.
- Tej, która mi pomogła, nigdy bym nie pomylił. - odparł znów ustawijąc mnie przed sobą.
- Eee...
- Dobra, teraz słuchaj. - westchnął. - Wracałaś z imprezy. Uznałaś, że wrócisz do domu pieszo, bo byłaś lekkomyślna przez alkohol, którego, jak widziałem, wypiłaś dużo. Pobili mnie, a ty ich ode mnie odciągnęłaś. Uratowałaś mnie, Ally. - spojrzał mi głęboko w oczy.
Chwila. Impreza. Kot. Taksówka. Kaptury. CHRIS. Chryste, jak ja mogłam zapomnieć?
Stałam z lekko otwartymi ustami i wlepiałam wzrok w jego (tak jak wcześniej mówiłam) nieziemsko niebieskie źrenice. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek spotkam go jeszcze raz.
- Nie mogę w to uwierzyć. - pokręciłam głową, ale na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Przysięgam, to byłem ja.
- Jasne, wierzę ci tylko...
Nie dokończyłam. Za chłopakiem zauważyłam bardzo znienawidzoną przeze mnie osobę. Przyglądała się nam po czym podbiegła. Wszystko w jednym ułamku sekundy straciło swój urok. Świetny moment sobie wybrała.
- Hej misiaczku. - złapała Chrisa za ramię.
Ten tylko wywrócił oczami, ale odwrócił się przodem do Charlotte.
- Miałaś mnie tak nie nazywać. - burknął.
- Dobrze, nie będę kochanie. Przyszłam, bo Ben mi kazał, mówił, że masz to załatwić teraz. - oznajmiła swoim przesłodzonym wyciem.
Co ma załatwić?
- Kurwa, tak też mnie nie nazywaj. - fuknął po czym zignorował dziewczynę. - Muszę iść. - powiedział cicho do mnie z przepraszającą miną.
Odbiegł ode mnie w kierunku szkoły. Próbowałam jakoś szybko przetworzyć informację. To był on.
***
Wystarczyło przekroczyć próg mojego domu, by poczuć zapach spalonych naleśników. Tak, żeby było jasne, Ashton nie nadaje się w żadnym wypadku na kucharza.
- Co ty tam wyrabiasz? - podeszłam do pomieszczenia, z którego dobiegał smród.
Zaczęłam się śmiać. Mój brat z wielkim skupieniem, próbował przenieść przypalonego naleśnika na talerz. Niezapomniany widok.
- Daj, może ja się tym zajmę, co? - zaproponowałam.
Ashton przerzucił go niestarannie, ale widać było, że miał już dość. Najlepsze jest to, iż zrobił tylko jednego. Pokiwał mi głową, a ja zajęłam jego miejsce przy kuchence. Biedny chłopak poddał się. Mogłam usłyszeć ciche "Nigdy więcej" jak odchodził.
Znowu cichutko zachichotałam i dokończyłam przygotowywanie posiłku.
Po dzisięciu minutach zawołałam Ashtona na obiad. Ten rozradowany zabrał talerz z gorącymi naleśnikami i tak jak ja, wrócił do pokoju.
Postawiłam je na biurku, by trochę wystygły i zabrałam się za odrabianie lekcji. Najwięcej było z matematyki, która nie była moją mocną stroną.
Szukałam pomocy w internecie. Tylko tam mogłam mniej więcej zrozumieć o co w tych wszystkich zadaniach chodzi.
Podłączyłam telefon do ładowarki i włączyłam go. Ucieszyłam się gdy zobaczyłam, że Mike odpisał, ale treść wiadomości niestety tylko pogorszyła moje samopoczucie.
Mikuś<3: Jestem w szpitalu. Na miejscu wszystko ci opowiem. Przyjedź.
O Boże.
----------
Co tam?
Już niedługo znów do szkoły :(. Niestety wtedy rozdziały będą wstawiane rzadziej. Postaram się pisać też w szkole, jeśli będę mogła.
Trzymajmy kciuki za Mikusia♡
Do następnego :D
MayBay00
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top