9//bad habit//

  You say you want it, but
You can't get it in
You got yourself a bad habit for it
Oh look at you, walking up and down a hall
I say breathe, stay with me  

***

Ronnie

Wpatrywałam się w proces działania ekspresu, obserwując to, jak bąbelki w wodzie zwiększają swoją liczbę, a potem całą chmarą płynęły ku górze. Ścianki szklanego dzbanka pokryły się parą, a w twarz uderzyło mnie ciepło. Rozległo się ciche kliknięcie, które oznaczało koniec pracy urządzenia. Ja jednak nie zareagowałam na to.

Po koszmarze, jaki mi się przyśnił, nie zmrużyłam już później oka. Od godziny drugiej byłam na nogach i to wyraźnie dawało mi się we znaki. Byłam zmęczona, zła i niewyspana. Jedynie kawa mogła mnie uratować.

– Cześć.

Drgnęłam, gdy do kuchni wszedł zaspany Ray. Chwyciłam za czajnik i zalałam wrzątkiem kawę w kubku udając, że wszystko jest w porządku. Gdyby tylko mój brat nie znał mnie aż tak dobrze...

– Co jest? – zapytał, patrząc na mnie z troską.

– Nic, a co? – Wzruszyłam ramionami, patrząc w brunatną zawartość mojego kubka. Wystarczył tylko mocny, aromatyczny zapach, by mnie choć trochę pobudzić.

– Wyglądasz, jakbyś nie spała całą noc.

Skomentowałam to mocno wymuszonym uśmiechem i wzięłam łyk kawy. To musiała być albo telepatia, albo wyglądałam aż tak źle. A miałam nadzieję, że mocniejszy makijaż ukryje cienie pod moimi oczami a puder oraz róż szarą cerę.

Gdy prowadziłam z Rayanem luźną rozmowę, w kuchni pojawił się Clay oraz Liam. Nie wiedzieć czemu, obecność taty sprawiała, że cała się spinałam. Wciąż nie mieliśmy okazji porozmawiać z nim twarzą w twarz, a przecież obiecałam to bratu. Jednak cała ta sytuacja z Jaredem, przeprowadzką, a przede wszystkim z Jeffreyem sprawiała, że zupełnie nie miałam do tego głowy. Po wymienieniu porannych uprzejmości skupiłam się na powolnym sączeniu kawy, słuchając przy tym rozmów męskiej części domu.

– Masz dzisiaj trening, Ray? – zapytał tata, podając wspinającemu się na krzesło Liamowi płatki kukurydziane.

– Yhm – przytaknął chłopak z ustami pełnymi kanapki.

– Grasz? – zdziwiłam się, patrząc na brata. Zupełnie nie wyglądał na typa sportowca, pomijając namiętne kibicowanie.

– Patrzysz na przyszłego rozgrywającego Spring Hill Mockinbird – powiedział z wyraźną dumą Ray, pokazując na siebie.

Pokręciłam głową rozbawiona, czym naraziłam się na oburzone spojrzenie Raya.

– Radzę ci nie kpić, siostro, bo do szkoły pójdziesz z buta.

Uniosłam obie ręce w obronnym geście i już miałam wziąć kolejny łyk kawy, gdy zostałam brutalnie pozbawiona kubka z drogocennym napojem.

– Hej! Jeszcze nie skończyłam! – oburzyłam się patrząc, jak Ray odkłada naczynie do zlewu.

– Nie trzeba było tyle siedzieć w łazience – sarknął ten, zabierając klucze z misy stojącej na blacie.

Westchnęłam zirytowana i ruszyłam za bratem, który podrzucał i łapał w locie kluczyki do auta.

– Ronnie.

Zatrzymałam się w pół kroku i spojrzałam na tatę. Gdy tak stał obok Liama, z bólem zauważyłam, że mają oni więcej wspólnych cech, niż my. Nie powinnam być na to zła, bo w końcu geny to loteria, ale poniekąd zabolało mnie to.

– Tak?  – zapytałam niepewnie.

– Masz jakieś plany na popołudnie?

Spojrzałam na trzymaną przez siebie torbę, której pasek nerwowo mięłam. To pytanie miało ukrytą propozycję, a ona z kolei prowadziła do rozmowy, której tak się bałam.

Bo prawda była taka, że tata nie znał powodu mojej przeprowadzki do Spring Hill. Jedyne, co wiedział, to było tyle, ile powiedziała mu mama, czyli raczej niewiele. Tylko cztery osoby znały prawdę o tym, co stało się w Richmond i moja matka była jedną z tych osób. Jednak nie sądziłam, by powiedziała Clay'owi prawdę. Zdziwiona byłam, że w ogóle skontaktowała się z byłym mężem, a w to, że wyjawiła mu mój sekret w ogóle nie wierzyłam.

Dlatego też przekonana byłam, że Clay będzie chciał wiedzieć, dlaczego wyjechałam z Richmond.

– Nie. Nie mam – powiedziałam w końcu.

– Pomyślałem, że może poszliśmy na obiad? – Mężczyzna uśmiechnął się, zagryzając jeden policzek. – Jeśli oczywiście byś chciała.

Zaskoczona tą propozycją nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nerwowo założyłam kosmyk włosów za ucho.

– Czemu nie – Wzruszyłam ramionami i drgnęłam, gdy rozległ się klakson auta.

– Odbiorę cię ze szkoły. Okej?

Pokiwałam głową i ruszyłam do wyjścia. Ignorując pełne wyrzutów słowa Raya, co do mojego spóźnialstwa, odwróciłam głowę do okna i odcięłam się od całego świata. Byłam tylko ja i moje problemy. Czyli nic się nie zmieniło.

***

Siedziałam w klasie, gdzie oprócz mnie było jeszcze trzech innych uczniów, którzy tak jak ja nie mieli nic innego do roboty i postanowili poczekać na nauczyciela.

Prawie przysypiając siedziałam ze słuchawkami w uszach, kreśląc niewidzialne linie na blacie ławki. Muzyka wynagradzała mi poniekąd tą niewypitą kawę oraz brak snu. Mocny głos wokalisty Royal Blood potrafił pobudzić mnie lepiej, niż kofeina.

Myślałam, że przyjeżdżając do Spring Hill, zostawię problemy za sobą, ale te zaczynały się piętrzyć nawet tutaj. Musiałam rozwiązać kwestię Jareda, co już na początku wiedziałam, że nie będzie łatwe. Mężczyzna miał mnie w garści i mógł mnie zniszczyć w każdej chwili. Uciekając z Richmond tylko bardziej go rozwścieczyłam, ale nie zamierzałam wracać. Dopóki nasz kontakt ograniczał się do wiadomości, nie musiałam się przejmować.

Inaczej kwestia przedstawiała się z Jeffreyem.

Wizytówka, którą mi dał, znajdowała się w tylnej kieszeni moich jeansów. Nie wiedziałam, dlaczego ją zabrałam, zamiast zostawić, czy wyrzucić. Boże, ciągnęło mnie do niego, a wczorajszy pocałunek wciąż jeszcze wspominałam. Nie powinnam była, ale nie potrafiłam przestać myśleć o jego ustach na swoich, dłoniach, które trzymały mnie mocno, przyjemnym zapachu perfum i oczu, które...

Nagle przede mną pojawiła się obca dziewczyna, która patrzyła na mnie z wysoko uniesionymi brwiami. Wyglądała jakby przyszła na wybieg, a nie do szkoły. Takie, jak ona, były królowymi w liceum i doskonale miały tego świadomość. Obajwiało się to zbytnią pewnością siebie, zadufaniem i byciem suką. O tych wszystkich cechach przekonałam się bardzo szybko.

Pomalowane koralową szminką usta poruszyły się, ale nie dosłyszałam żadnego ze słów.

– Co? – Wyjęłam słuchawki z uszu, a te od razu zostały mi wyrwane.

– Nie dość, że głupia, to i głucha – Blondyna parsknęła, odsuwając rękę, gdy chciałam odebrać swoją własność. – Nie tak prędko. Najpierw wyjaśnimy sobie kilka rzeczy.

W klasie pojawiło się już całkiem sporo osób, które przyglądały się z zainteresowaniem naszej rozmowie. Przez to, że znalazłam się w centrum uwagi, poczułam się niezręcznie.

– O co ci chodzi? – zapytałam, starając się zabrzmieć pewnie.

– O to samo chciałam spytać – Blondyna oparła się o moją ławkę i spojrzała na mnie z wyższością. – Jesteś nowa, więc będę wspaniałomyślna i zrobię dla ciebie wyjątek. Ale na przyszłość postaraj się trzymać z dala od cudzych chłopaków. Inaczej może się to dla ciebie źle skończyć.

– Daj już sobie spokój, Hergens.

Barbie nonszalancko rzuciła swoją torebkę na ławkę obok, uśmiechając się złośliwie, ale również uroczo do blondynki.

– Nie wtrącaj się, Boyer.

– Christine – Barbie przewróciła oczami, wzdychając przy tym. – Idź, proszę, rzucać swoje uroki gdzie indziej. Inaczej zmuszona będę użyć sposobów na wiedźmy mojej babci i opryskać cię krwią koguta.

Blondi zacisnęła usta w wąską kreskę, tasakując Barbie wzrokiem. Ta jednak wciąż uśmiechała się, zupełnie nie przejmując wściekłością dziewczyny. Wiedząc, że nie ma co liczyć na podporządkowanie sobie mojej nowej znajomej, znowu zwróciła się do mnie.

– Trzymaj się z dala od Leviego. Inaczej pożałujesz.

– Wiesz co, Christine? – Wstałam z krzesła i oparłam się o blat ławki. W niebieskich oczach blondynki zniknęła część jej pewności siebie – Jeżeli myślisz, że będę się słuchać kogoś, koho nogi można porównać do drzwi w supermarkecie, to chyba ci ten rozjaśniany do reszty mózg wyżarł. Jeśli oczywiście kiedykolwiek coś tam było.

Strzelałam z tymi nogami i sztucznym blondem, ale sądząc po chcichotach oraz wyrazie twarzy Chris, trafiłam.

– Pożałujesz tego, szmato– syknęła.

– Żałują to twoi rodzice, że taki pustak im się trafił – szybko zripostowałam, po czym zlustrowałam strój dziewczyny. – A propos szmat - niezła bluzka.

To ostatecznie zamknęło usta Christine. Dziewczyna rzuciła moje słuchawki na podłogę, po czym fuknęła i mamrocząc coś pod nosem odeszła na przód klasy, posyłając wściekłe spojrzenia osobą, które wciąż chichotały.

– To było niezłe – Barbie wyciągnęła dłoń, a ja przybiłam jej niską piątkę.

Podniosłam z podłogi swoje słuchawki i z powrotem zajęłam swoje miejsce.

– Wnioskuję, że Christine, to dziewczyna Leviego – powiedziałam, wyciągając z torby książki.

– Była – poprawiła mnie Barbie. – Rzucił ją miesiąc temu, ale jak widać, jeszcze to do niej nie dotarło. Christine cierpi na chroniczne niedobzykanie i uważa się za divę tej szkoły, ale nie przejmuj się nią. To suka - warczy i szczeka, ale nie gryzie.

Uśmiechnęłam się, patrząc na siedzącą z przodu blondynkę. Ta w tym samym momencie odwróciła się i posłała mi mordercze spojrzenie.

Gdzieś miałam groźby Christine. Znałam ten typ wymalowanych lal i pewna byłam, że jej groźby, to tylko puste słowa. A przynajmniej myślałam tak, do czasu.

***

– Nienawidzę jej.

Zdezorientowane spojrzałyśmy na Jace'a, który pojawił się nagle obok mnie i Barbie. Chłopak wyglądał na zdenerwowanego.

– Co się dzieje? – zapytała Bar, splatając ręce na piersi.

– Ta wiedźma, Moore, wzięła mnie do odpowiedzi. Znowu. Powiedzcie, że się na mnie nie uwzięła.

Zdążyłam już poznać panią Clarice Moore - nauczycielkę biologii. Wyglądała na starszą od pani Bateman, a jeśli ona pochodziła z czasów prehistorycznych, to ta musiała widzieć stworzenie świata. Jako nauczycielka starej daty, miała swoje własne spojrzenie na świat i dość konserwatywne poglądy. Byłam świadkiem tego, jak beształa dziewczynę za - według niej - zbyt głęboki dekolt. Jeśli to było dla niej nie do przyjęcia, to jak mogła reagować na Jace'a?

– Biedny Jace – Barbie pogłaskała przyjaciela po włosach, a ten oparł czoło na jej ramieniu. – Powinieneś donieść na te stare próchno do dyrektora 

– Żeby oblać przedmiot kilka miesięcy przed końcem szkoły? Nie, dzięki. Jakoś to przetrwam.

– Barbie ma rację – powiedziałam. – Ona nie może cię głębić.

Jace zgromił mnie wzrokiem, gdy moje słowa jeszcze bardziej nakręciły Barbie.

– Jace – Barbie nie odpuszczała. – Ona nie może cię tak traktować tylko dlatego, że jesteś gejem. To myślenie rodem ze średniowiecza, w którym ta jędza najwyraźniej się zatrzymała. To... To po prostu nie w porządku.

– Bar – Jace położył dłonie na policzkach przyjaciółki i zwrócił jej twarz ku sobie. – Weź wdech.

Chłopak zademonstrował, jak ma to zrobić, co Barbie powtórzyła. Gdy tak na nich patrzyłam, uzmysłowiłam sobie, że byliby ładną parą. Gdyby Jace oczywiście nie był gejem.

– Nienawidzę tej jędzy – mruknęła dziewczyna, obejmując w pasie przyjaciela.

– Witaj w klubie. Przez to wszystko zgłodniałem. Chodźmy coś zjeść.

Wymieniłam spojrzenia z Barbie i obie westchnęłyśmy. Jeśli Jace nie chciał pomocy, to nie mogliśmy nic zrobić na siłę.

Gdy tylko weszliśmy na stołówkę, Jace zdjął ręce z naszych ramion i ruszył w stronę barum

– Jestem głodny jak wilk! – zawołał, biorąc tacę. My również stanęłyśmy w kolejce, choć wcale nie byłam głodna. – Hej, chodźmy po szkole do kina, albo do baru.

– Dzisiaj nie mogę – powiedziałam, kładąc na tacy sałatkę i ryż z sosem. – Idę z tatą na obiad.

– A ja chętnie pójdę – oświadczyła Barbie.

– Czyli znowu kończymy we dwójkę – Jace znacząco poruszył brwiami, za co Barbie dała mu cios w ramię.

Z uśmiechem pokręciłam głową i rozejrzałam się w poszukiwaniu wolnego stolika. Gdy go w końcu zobaczyłam, od razu skierowałam tam swoje kroki. Oglądnęłam się na swoich znajomych i już miałam ich popędzić, gdy stało się coś niespodziewanego.

Taca z jedzeniem, którą niosłam przed sobą, wylądowała na mojej koszulce. Ryż z sosem oraz surówką rozpaćkała się na mojej białej bluzce oraz górnej części spodni. Widząc stojącą przed sobą Chris, nawet aż tak bardzo się nie zdziwiłam.

– Och! Jak to się mogło stać? – Christine udała przejętą. – Tak mi przykro.

– No to już...

Uciszyłam Barbie gestem, sama zachowując stoicki spokój. A przynajmniej pozornie.

Wszyscy wokół nas przyglądali się nam i nikt nawet nie pisnął ani słowem. Wykorzystując moment, gdy Chris z zadowoleniem patrzyła na gapiów, zgarnęłam cześć dania ze swojej bluzki i roztarłam je na twarzy Christine. Po stołówce poniósł się szum, który zaraz zagłuszył głośny pisk blondynki.

– Ty zdziro! - zawyła, ocierając twarz i tym samym rozmazując sobie swój perfekcyjny makijaż.

– Och! Jak to mogło się stać? – spapugowałam dziewczynę, uśmiechając się kwaśno.

Odwróciłam się na pięcie, by odejść, ale w tym samym momencie poczułam szarpnięcie za włosy. Palce Christine trzymały mnie mocno i boleśnie. Odwróciłam się do niej i rzuciłam się na nią, aż obie wylądowałyśmy na podłodze. Przygniotłam dziewczynę do podłogi i uderzyłam najpierw raz, potem drugi, ku wielkiej radości gapiów. Zachęcali nas do dalszej walki, choć wcale nie musieli tego robić. Atakowałyśmy się z taką zaciętością, że zapomniałyśmy w ogóle o tym, gdzie się znajdujemy.

Christine udało się przygnieść mnie do podłogi i rozorać mi policzek paznokciami. Wściekła przewróciłam dziewczynę na plecy i przygwoździłam ją do podłogi. Gdy moja dłoń chciała zadać cios, ktoś złapał mnie za nadgarstek.

– Puszczaj mnie! – krzyknęłam wściekła i próbowałam wyrwać rękę.

– Już wystarczy – usłyszałam znajomy głos.

Pozwoliłam się ściągnąć z Chris, a jakiś chłopak złapał blondynkę, również ją odciągając. Dziewczyna krwawiła z nosa, a potargane włosy sterczały w różne strony. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ściskam w garści ich spory pukiel. Ona też to zauważyła.

– Ty suko! Zabiję cię! Puszczaj mnie, idioto!

Znowu zaczęłam się szarpać, chcąc dokończyć dzieła i wyrwać wszystkie Chris kudły. Wtedy jednak znowu zostałam odciągnięta. Moja złość przeniosła się na trzymającą mnie postać, którą zaczęłam kopać.

– Puść mnie! – krzyknęłam zła.

Udało mi się wyrwać z uścisku i już miałam rzucić się na Chris, ale wtedy na moich nadgarstkach zacisnęły się dłonie, które zatrzymały mnie w miejscu. Poczułam znajomy zapach perfum, który zbił mnie z tropu, a brązowe spojrzenie całkowicie mnie sparalożowało.

Nie. To jakich cholerny żart.

~~~

Jeffrey

Nie tolerujemy w tej szkole żadnych objawów przemocy! – grzmiał dyrektor Hopkins, aż jego przypominająca mopsi pysk twarz przybrała czerwony kolor. – Ty, Hergens, powinnaś o tym doskonale wiedzieć. Nie od dziś jesteś w tej szkole.

Obie dziewczyny siedziały na krzesłach przed biurkiem i obie wyglądały jak sto nieszczęść. Potargane włosy, porwane bluzki, umazane resztkami jedzenia i ze śladami zadrapań, a także z siniakami. Nie wiedziałem, o co im poszło, ale najwyraźniej to musiało być coś poważnego, skoro aż się o to pobiły.

– W przeciwieństwie do niektórych – mruknęła blondynka, zerkając na siedzącą obok Ronnie. Ta całkowicie ją zignorowała.

– W twoim dobrze pojętym interesie jest teraz milczeć i nie pogarszać swojej sytuacji, Hergens.

Christine Hergens przewróciła ignorancko oczami, czym jeszcze bardziej zdenerwowała Roberta. I nie tylko jego. W tej zadufanej w sobie, rozpieszczonej lalce było coś tak irytującego, że nie dało się jej znieść.

Od pół godziny nasza czwórka siedziała w gabinecie dyrektora, gdzie przyprowadziłem obie dziewczyny zaraz po ich rozdzieleniu i przez ten cały czas, Hopkins robił chyba wszystko, by dostać zawału. Wszyscy wiedzieli o jego problemach z sercem i wszyscy wiedzieli też, jak rygorystycznie przestrzegał zasad panujących w szkole. Każde złamanie punktu regulaminu karał nadzwyczaj surowo. A Christine najwyraźniej miała to gdzieś.

– Stąpasz po cienkim lodzie, Hergens i doskonale zdajesz sobie sprawę, że mój limit tolerancji twoich wybryków zaczyna się kończyć – Dyrektor wymierzył w nią palcem, na którym znajdował się złoty sygnet. Dziewczyna ponownie przewróciła oczami. Gdy małe oczka Roberta zwróciły się do Ronnie, aż sam się spiąłem. – A ty, Lincoln? Masz coś do powiedzenia? W szkole, do której wcześniej chodziłaś, były inne zasady, czy też dziewczyny mogły się bezkarnie szarpać po podłodze?

– Nie – powiedziała cicho, patrząc na swoje kolana. Nie wyglądała na skruszoną, ale też i nie okazywała Hopkinsowi lekceważenia.

– Tylko tyle masz do powiedzenia? – Nie odpuszczał Robert, opierając się obiema rękoma o blat mahoniowego biurka.

Ronnie w końcu podniosła wzrok. Na moment nasze spojrzenia się spotkały. Wiedziałem, że była zdziwiona moją obecnością nie tylko w szkole, ale i w gabinecie. W końcu nie byłem nauczycielem.

– Źle zrobiłam. I przepraszam za to – powiedziała beznamiętnie, ale to wystarczyło Robertowi.

Hopkins z powrotem usiadł na swoim fotelu, który zaskrzypiał ostrzegawczo. To nie był mebel na jego gabaryty, ale jeśli do tej pory przetrwał takie obciążenie, to najwyraźniej był solodniejszy, niż wyglądał.

– Ty, Hergens, nie chcesz nic powiedzieć? – zapytał blondynkę, ale chyba wcale nie oczekiwał odpowiedzi, bo zaraz kontynuował. – Bez kary się jednak i tak nie obejdzie. Lincoln - dziesięć godzin po lekcjach, Hergens - piętnaście.

– Co? – Christine poderwała się z krzesła, po raz pierwszy odkąd weszliśmy do gabinetu, pokazując jakąś żywszą reakcję. – Dlaczego ja mam więcej?

– Bo to nie twój pierwszy wybryk – Robert wymierzył w nią końcem swojego wiecznego pióra. – Jeszcze jakieś skargi, czy obiekcje? Jeśli nie, proszę wrócić do klasy.

Christine zacisnęła usta, choć miała wielką chęć coś powiedzieć. Zanim jednak to się stało, wyszła z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami.

– To ją będzie sporo kosztować – mruknął Robert. – A ty, Lincoln, co tu jeszcze robisz? Idź na lekcje.

Ronnie wstała z krzesła i wtedy dobrze mogłem zobaczyć, w jak opłakanym stanie była. Jednak jej wygląd zupełnie nie pasował do jej postawy. Wciąż miała w sobie godność.

– Panie dyrektorze, wiem, że spełnianie moich próśb to ostatnie, co chciałby pan zrobić, ale proszę, czy mogłabym zostać zwolniona z reszty zajęć?

Było to śmiałe posunięcie i bardzo ryzykowne. Robert nie słynął z przychylności uczniom, a już na pewno nie tym, którzy mu się narazili. A jednak Ronnie postanowiła spróbować.

Na początku byłem pewien, że Hopkins odmówi. Wyglądał na oburzonego prośbą Ronnie i już na usta cisnęła mu się odmowa. Ale jakby miałby oprzeć się temu spojrzeniu?

– Dobrze, Lincoln – westchnął. – Traktuj to jako duży kredyt zaufania. Kara i tak cię obowiązuje, więc nie myśl, że możesz ją zignorować.

– Zapamiętam. Dziękuję.

Ronnie ruszyła do wyjścia, po drodze znowu na mnie zerkając. Dobrze wiedziałem, że winien jej byłem wyjaśnia. W sumie ona mi też.

– Za moich czasów nikt by nie pomyślał, że dziewczyny mogą tak się pobić. Co się dzieje z tym światem?

– Zmienia się – odparłem krótko i odszedłem od parapetu, o który przez ten cały czas się opierałem. – Dyrektorze, znam ojca Ron... Veronici. Moja kuzynka jest jego żoną. Odwiozę ją do domu.

– Jasne, jasne – Robert machnął ręką, niezbyt zainteresowany moimi słowami, po czym pochylił się nad rozłożonymi na biurku papierami. – Świat się zmienia. Też coś.

W małym świecie Roberta Hopkinsa, jakim była ta szkoła, nic się nie zmieniało. Nie miało prawa tego robić. Nie, dopóki stary, dobry dyrektor siedział w swoim fotelu, pochylony nad papierami i trzymał wszystko w ryzach. W tamtym momencie zazdrościłem tej stabilizacji. Mnie jej brakowało, od momentu, aż po raz pierwszy zobaczyłem te szare oczy.

~~~

Ronnie

Wściekłym szarpnięciem strzepnęłam z włosów resztki jedzenia. Wyglądałam okropnie, naraziłam się dyrektorowi i dostałam karę już drugiego dnia szkoły, a to wszystko przez tą stukniętą wariatkę Chris. 

  – Tylko warczy i szczeka, co? Coś mi się nie wydaje, Bar– mruknęłam, pocierając krwawe ślady na swoich przedramionach. 

Ciekawa byłam, jak Clay i Connie zareagują na wieść o mojej bójce, bo przekonana byłam, że dyrektor powiadomi mojego ojca o tym incydencie. Nie, żebym chciała to zataić - jeśli nawet, to nie miałabym jak. Te ślady nie zniknęłyby od razu. 

Gdy siłowałam się ze swoimi włosami, próbując związać je w kitkę, równocześnie przechodząc przez drogę, zaledwie metr ode mnie zatrzymał się samochód. Przestraszona wskoczyłam ponownie na chodnik, zachłystując się przy tym powietrzem. Widok czarnego chevroleta camaro przyprawił mnie o szybsze bicie serca, a jego właściciela o stan przedzawałowy. 

  – To już podchodzi pod stalkerstwo   – powiedziałam splatając ręce na piersi.

– Całkiem możliwe – Jeffrey oparł łokieć na szybie, przyglądając mi się z uśmiechem zimnego drania. – Wsiadaj.

– Wybacz, ale mam nieprzyjemne wspomnienia zarówno z tym autem, jak i jego właścicielem. Wolę się przejść. 

Posyłając mężczyźnie złośliwy uśmiech, ruszyłam przed siebie. Głupia jednak byłam, jeśli myślałam, że Jeff odpuści. 

Głośny, nieprzerwany dźwięk klaksonu zatrzymał mnie w miejscu. Zagryzłam policzek, starając się zachować spokój i ruszyłam do auta.

  – Bardzo dojrzałe, panie Crane – mruknęłam, siadając na miejscu pasażera. 

– Tak samo jak twoja bójka na stołówce? – Jeffrey zerknął na mnie z dezaprobatą.

– To była samoobrona i gdyby... Z resztą, nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. Raczej to ty mi powiedz, co robiłeś w szkole?

Jeffrey skręcił w lewo wjeżdżając na moją ulicę.

– Prowadzę treningi footbolu.

Football. Czego innego mogłabym się spodziewać? - prychnęłam w myślach.

– Jest coś, czym się nie zajmujesz? – zapytałam złośliwie.

Dojeżdżaliśmy do domu Clay'a. Zaczęłam przeszukiwać swoją torebkę. Było to jednak nie lada wyzwanie. Wszystkim wiadomo było, że damska torebka potrafiła mieć w sobie wszystko, oprócz tego, co było w danej chwili najbardziej potrzebne.

– O co w ogóle poszło z Christine?

– O to, że jest idiotką – odparłam krótko i zaraz jęknęłam zirytowana. – Szlag by to. Nie wzięłam kluczy.

Te zapewne leżały w misie w przedpokoju. Tam, skąd Connie kazała mi je zabrać, gdy rano mówiła mi, że do trzeciej nikt nie wróci do domu. Ray miał jeszcze lekcje, Liam i Colton poszli z Connie na jakieś zajęcia dla dzieci, a Clay pewnie pracował. Nie miałam nawet do kogo zadzwonić, by przywiózł mi klucze.

Gdy już miałam się załamać się nad swoim losem, Jeffrey sięgnął do schowka i wyciągnął z niego pęk kluczy. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie zwycięsko, a ja tylko przewróciłam oczami, po czym wyszłam z samochodu. Słysząc kroki za sobą, miałam tylko dwie myśli: by Jeffrey otworzył mi drzwi, a potem został. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top