8//reality//

  Decisions as I go, to anywhere I flow
Sometimes I believe, at times I'm rational  

***

Jeffrey

Nie wiem, co sobie myślałem, odchodząc wtedy od stołu pod pretekstem rozmowy telefonicznej. Po prostu zadziałałem instynktownie. Po tej niezręcznej chwili, gdy dłonie moja i Ronnie złączyły się, a ja poczułem to. Widząc, jak ona znika na korytarzu, niczym spłoszony kociak, nie mogłem siedzieć bezczynnie.

Po prostu musiałem ją poczuć.

Nigdy nie sądziłem, że aż tak można być spragnionym czyjś ust, aż nie wpiłem się w delikatnie pomalowane wargi Ronnie. Potem chciałem już tylko więcej.

Nie przejmując się faktem, że to córka mojego przyjaciela, który z rodziną siedział kilka pomieszczeń dalej, posadziłem ją na umywalce, dzięki czemu znaleźliśmy się na tym samym poziomie. Położyłem dłoń na zagłębieniu jej pleców i przycisnąłem do siebie, nie odrywając się od jej ust. Syknąłem, gdy dziewczyna lekko przygryzła moją wargę i odruchowo zacisnąłem palce na jej udzie. Balansowaliśmy na krawędzi, ale to nas nie zrażało. Wręcz przeciwnie.

- Jeff – Ronnie położyła mi dłonie na klatce i odsunęła się.

Jeff – powtórzyłem w myślach. Już od dawna nikt mnie tak nie nazywał. I pilnowałem, by tak się nie działo, ale z jakiegoś powodu nie poprawiłem Ronnie.

Dotknąłem jej policzka i przejechałem kciukiem po lekko zaczerwienionej i spuchniętej od pocałunków, dolnej wardze. Szukałem w jej oczach odpowiedzi, kierunku, jakiegoś znaku, co mam zrobić, ale widziałem tylko głód – taki sam, jaki ja również odczuwałem.

Oddychała ciężko, co czułem na opuszku palca. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w przyśpieszonym tempie, a ciało z trudem pozostawało nieruchome.

Choć bardzo nie chciałem, to musiałem odstąpić. To już nawet nie chodziło o Claya, czy wiek Ronnie. Miałem wrażenie, że zbliżam się do krawędzi. Tylko raz doświadczyłem pełni tego uczucia i nie chciałem powtórki. Same wspomnienia bolały zbyt mocno.

Dlatego też wyszedłem z łazienki bez słowa, nawet nie oglądając się za siebie.

Tak powinno być – pomyślałem, wracając do stołu. I nie ważne, że druga połowa mnie się z tym nie zgadzała.

Ronnie

Nic już nie rozumiałam. Naprawdę. Znałam tego człowieka zaledwie jeden dzień, a zdążyłam poczuć wobec niego tyle skrajnych emocji, że było to aż nieprawdopodobne. No i kompletnie nie potrafiłam przewidzieć, co zaraz zrobi. Dopiero co wymienialiśmy się złośliwościami w kuchni, potem uciekł jak zawstydzony chłopak, gdy zobaczył mój dekolt, potem zachowywał chłodny dystans przy stole, a przed chwilą całował mnie, po czym wyszedł bez słowa.

I to niby ja byłam dzieckiem?

Zeskoczyłam z umywalki i w lustrze doprowadziłam swój wygląd do porządku. Starłam rozmazaną szminkę z kącików ust i uporządkowałam zmierzwione włosy. Psychicznie przygotowana wyszłam z łazienki i wróciłam do jadalni. Nikt nawet nie zwrócił uwagi, na naszą chwilową nieobecność.

Zajęłam swoje miejsce, zachowując lodową postawę i całkowicie ignorując Jeffrey'a. Ten też starał się to robić, choć mniej skutecznie.

- Namyśliłaś się już? – zapytał nagle Ray. Po mojej minie musiał stwierdzić, że nie wiem, o co mu chodzi, dlatego zaraz dodał. – Z imprezą. Idziesz?

- Impreza? – Clay zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.

Błagam, tylko bez tatuśkowania mi – przewróciłam oczami, wyczuwając zbliżające się kazanie.

- Levi Mares zaprosił Ronnie na swoją imprezę – wyjaśnił wyraźnie podekscytowany tą wiadomością Ray. – Pierwszego dnia wkupiła się w łaski kapitana drużyny footbolowej.

Posłałam bratu kwaśny uśmiech, a spojrzenie Jeffrey'a całkowicie zignorowałam. Nie wiedziałam też, co ono miało znaczyć.

- Może pójdę – powiedziałam i widząc, jak Ray otwiera usta, szybko dodałam. – I cię ze sobą zabiorę.

Rayan był szczerze uradowany tą wiadomością i prawie zaklaskał jak małe dziecko. Clay był za to mniej optymistycznie nastawiony.

- Imprezy? Ronnie, dopiero co przyjechałaś.

- I dlatego powinna poznać nowych ludzi, a gdzie to zrobi lepiej, niż nie na imprezie? – wstawiła się za mną Connie.

- I Leviemu bardzo zależało, żebym przyszła – dodałam, specjalnie podkreślając niektóre słowa. Kątem oka dostrzegłam, jak Jeff wyprostowuje się na krześle i zaciska szczękę. Było to nawet zabawne.

- Zostań jego dziewczyną, błagam – Ray złożył ręce jak do modlitwy i spojrzał w sufit.

- Rayan – Głos taty zabrzmiał groźnie, choć wychwyciłam w nim nutę rozbawienia. – Nie układaj siostrze życia.

- Ja tylko o nią dbam – oburzył się chłopak. – Wszystkie dziewczyny w szkole mówią, że Levi to „niezłe ciacho" – powiedział, wykonując cudzysłów w powietrzu. – Więc jeśli będą razem, to ona będzie zadowolona i ja, bo w końcu znajdę się w szkolnej elicie. Obustronna korzyść, siostro. Pomyśl o tym.

Rozbawiona pokręciłam głową, ale obiecałam Rayanowi przemyśleć mój „związek" z Levim, nawet jeśli nigdy nie miałoby do niego dojść. Wiedziałam jednak, że to: a) uszczęśliwi chłopaka, b) zdenerwuje Jeffa, c) usatysfakcjonuje mnie. Już nie podwójna, a aż potrójna korzyść.

Do końca kolacji Jeffrey siedział milczący, odpowiadając jedynie półsłówkami. Nie byłam mściwa, choć czasem stawałam się uosobieniem Nemezis – bogini zemsty. Wtedy byłam bezlitosna i nie patrzyłam na krzywdę, jaką wyrządzam. Wtedy to mnie nawet satysfakcjonowało.

Zaczęłam pomagać Connie w sprzątaniu ze stołu, podczas gdy reszta magicznie się ulotniła. No tak. Płeć męska do sprzątania i gotowania miała dwie lewe ręce.

Wyniosłam właśnie stos talerzy, gdy na korytarzu zostałam pociągnięta za schody, gdzie można było ukryć się przed resztą domowników.

- Uważaj! – syknęłam wyrywając swoje ramię Jeffrey'owi, gdy stos talerzy zakołysał się niebezpiecznie. – Czego chcesz?

- Musimy porozmawiać – powiedział, oglądając się przez ramię. Na szczęście, korytarz był pusty.

- Serio? – prychnęłam unosząc wysoko jedną brew. – Potrafisz rozmawiać? Wydawało mi się, że ta umiejętność jest ci obca.

- Ha ha. Zabawne - powiedział bez cienia rozbawienia i sięgnął po coś do kieszeni. Wyciągnął z niej prostokątny, biały kawałek papieru. - Naprawdę musimy porozmawiać.

Przewróciłam oczami, gdy mężczyzna patrzył na mnie tym pouczającym wzrokiem i wyszłam z ukrycia. Chciałam jak najszybciej zaleźć się z dala od tego faceta. Nazwać go dziwnym byłoby dużym niedopowiedzeniem.

- Zadzwoń – powiedział na odchodne zdejmując z wieszaka swoją skórzaną kurtkę.

- Może wcale tego nie chcę? – Uniosłam wysoko jedną brew.

Jeff uśmiechnął się, błyskając białymi zębami. Widok dołeczków w jego policzkach sprawił, że zmiękły mi kolana. Cholerna słabość.

- W barze miałem inne wrażenie.

No tak. Po alkoholu nie dość, że często urywał mi się film, to stawałam się, hm... przymilna. Było to z jednej strony dobre, bo dzięki temu nie pamiętałam rzeczy, o których wolałabym nie wiedzieć, ale z drugiej zastanawiałam się, jakie głupoty mogłam zrobić lub powiedzieć.

- Mówiłam coś jeszcze? – zapytałam, ale mężczyzna nie odpowiedział. Jedynie posłał mi znaczący uśmiech i wyszedł, pozostawiając mnie złą, rozbitą i kompletnie zmieszaną.

Jeffrey

Wracając samochodem do domu myślałem o tym, jak rozwiązać tą sytuację. Jasne stało się dla mnie, że trudno mi będzie zachować dystans wobec Ronnie, zwłaszcza, jeśli miałem widywać ją tak często. W końcu rodzina Connie była również moją, więc bywałem u nich prawie codziennie. Niby jak miałem trzymać się z dala od Ronnie, skoro nawet fakt, że jej ojciec był w domu nie powstrzymał mnie przed rzuceniem się na nią? Moje własne zachowanie mnie przerażało. I dziwiło.

Z trudem zachowywałem spokój, gdy Rayan mówił o imprezie i tym całym Levim. Odkryłem zamiary Ronnie, gdy otwarcie mówiła o tym, że związałaby się z tym chłopakiem. Chciała mnie tym zdenerwować. I udało się jej, chociaż nie urządziłem żadnej sceny. A miałem na to ochotę. Naprawdę.

Chciałem chwycić ją za ramiona, przyciągnąć do siebie i wybić jej z głowy całą tą imprezę, Leviego i innych chłopców. Chciałem ją tylko dla siebie.

To nie było normalne zachowanie. Z całą pewnością nie, zważywszy na to, że znałem Ronnie jeden dzień. A raczej w ogóle jej nie znałem. Przecież nic o niej nie wiedziałem, więc jak mogłem już tak mocno się do niej przywiązać? Co się w ogóle ze mną działo?

Wejście do domu okazało się być dla mnie całkowitym oczyszczeniem z dotychczasowych emocji. Wróciły te, które bardzo dobrze znałem i które należały tylko do mnie. Nikt inny ich nie znał.

Rzuciłem kurtkę na oparcie fotela w salonie, a buty zdjąłem po drodze, nie przejmując się zostawieniem ich w przedpokoju. Chociaż tyle było z zalet mieszkania samemu. Z barku, stojącego niedaleko kominka, wyjąłem butelkę Balcones.

Nigdy nie przepadałem za Jackiem Danielsem, ani też Jim Beam'em czy Johnnie Walkerem. Wolałem starego, dobrego Balconesa, niż te komercyjne whisky. Owszem, były dobre, ale to właśnie Balcones przypominał mi dom.

Nalałem do szklanki bursztynowego alkoholu i usiadłem w fotelu. Ze stolika obok wziąłem pilota do wieży stereofonicznej i włączyłem ją. Salon wypełnił głos Mighty Sama McClain'a. Zamknąłem oczy, słuchając jak całkowicie oddaje się swojej ukochanej, gotów zrobić dla niej wszystko. Rozumiałem go. Sam miałem kiedyś kogoś takiego, dla którego gotów byłem poświęcić nawet siebie.

Podniosłem szklankę do ust i wziąłem potężnego łyka. Przełknąłem alkohol, nie dbając o jego ostry smak, ani też ogień, który wzniecił w moim przełyku i żołądku. To przynajmniej pozwalało zapomnieć. Może i nie był to najlepszy sposób na radzenie sobie z problemami, ale na pewno najskuteczniejszy.

Jedna osoba potrafiła sprawić, że dla niej gotów byłem porzucić całe swoje dotychczasowe życie. Zostawiłem rodzinę, opuściłem miasto, w którym się wychowałem, poświęciłem wszystko, a ona... Ona odeszła. Zniknęła, zabierając ze sobą część mnie. Wypełniałem tą pustkę wszystkim, co choć na chwilę było w stanie odwrócić moją uwagę – pracą, alkoholem, kobietami. Ale to dawało tylko krótkie poczucie wypełnienia. Szybko ulatywało.

Bo prawda była taka, że pustki po Mai nie dało się wypełnić. Była ona moją jedyną i ostatnią. I została mi brutalnie odebrana, z czym nie mogłem się pogodzić.

Ale Ronnie sprawiała, że coś się zmieniało. Zagłuszała ten ból, skutecznie odwracała od niego uwagę. Dlatego tak mnie do niej ciągnęło. Potrzebowałem zapomnienia, które uzyskiwałem z nią. Było to egoistyczne z mojej strony, ale nie potrafiłem inaczej. Chciałem pozbyć się tego ciężaru, który nie spadał mi z barków od pięciu lat. Chciałem w końcu spokoju duszy. Chciałem namiastki Mai, którą dawała mi Ronnie...

Ronnie

Przewróciłam się na drugi bok, ale nadal nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji, by zasnąć. Może to przez fakt, że pierwszy raz, z trzeźwym umysłem, zasypiałam w nowym łóżku, albo – co raczej bardziej prawdopodobne – przez dzisiejsze wydarzenia. Było ich po prostu zbyt wiele, bym mogła się na nie wyłączyć.

Bo jak miałam niby stać się obojętna na znajdującego w pobliżu Jeffrey'a? Dzisiejsza sytuacja jasno pokazała, że nie będzie to wcale takie łatwe.

Mam jego numer – pomyślałam zagryzając wargę i sięgając po leżącą pod poduszką wizytówkę. Przejechałam kciukiem po czarnych literach i uśmiechając się z niewiadomego mi powodu. – I chciał się ze mną spotkać.

Jednak ja nie wiedziałam, czy byłam na to gotowa. Jeffrey w jakiś sposób mnie przerażał. Niektóre spojrzenia, jakimi mnie obdarzał, przypominały mi te, o których chciałam zapomnieć. Ale nie dało się tego zrobić. One siedziały z tyłu mojej głowy i nieustannie wyciągały na wierzch wydarzenia z tamtej koszmarnej nocy.

***

- Nie zrobię tego! – sprzeciwiłam się, splatając ręce na piersi, by chociaż tak zasłonić swoje roznegliżowanie. - Mówiłam ci, że już nie chcę!

Mogłam się opierać, ale dla Jareda nie istniało słowo „nie". Nienawidził go i słysząc odmowy, stawał się groźny.

- Stul pysk! – syknął, chwytając mnie mocno za oba policzki. Zacisnęłam powieki z przerażenia, by nie widzieć wściekłości w jego oczach. Te dwa niebieskie kawałki lodu potrafiły odebrać człowiekowi całą odwagę i podporządkować sobie. Mogły też być piękne, o czym zdążyłam się przekonać. Jednak teraz nie widziałam przed sobą przystojnego mężczyzny, który dawał mi wszystko, czego chciałam. Na jego miejscu pojawił się nieobliczalny szaleniec, którego musiałam słuchać. W innym przypadku miał dość narzędzi, by mnie zniszczyć. – Pójdziesz na górę i zrobisz wszystko, by Hauser był zadowolony? Rozumiesz, czym mam to ci inaczej wyjaśnić?

Pokiwałam głową. Jared puścił mnie i niemal z czułością otarł łzy z moich policzków. Jednak jego dotyk palił jak rozżarzone żelazo.

- Idź, Veronico. Pamiętaj, dla kogo to robisz.

Wzięłam wdech i ruszyłam na górę. Każdy krok po kawałku obdzierał mnie z resztek godności, jakie jeszcze miałam. Niszczyłam się, będąc tam, ale nie mogłam odejść. Musiałam być posłuszna, zarabiać pieniądze i dbać o mamę. Taka była moja rola i musiałam się z tym pogodzić.

***

Zerwałam się z łóżka z niemym krzykiem na ustach. Oddychałam ciężko, a całą koszulkę miałam mokrą.

Te sny – myślałam, obejmując kolana rękoma. – Od tak dawna ich nie było. Dlaczego wróciły? Dlaczego?

Mój oddech był drżący. Próbowałam się uspokoić, ale szło mi to marnie. Nie potrafiłam zapanować nad rozdygotaniem oraz strachem, jaki czaił się w mojej głowie.

Bo wspomnienia z tej nocy wciąż pozostawały żywe. I nie sądziłam, że kiedykolwiek zdołam o niej zapomnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top