6//mad about you//
Trouble is my middle name
But in the end I'm not too bad
Can someone tell me if it's wrong to be so mad about you
Mad about you
***
Reszta dnia minęła mi szybko, a to wszystko dzięki moim nowym znajomym. Okazało się, że angielski mam z Jacem, a z nim nawet słuchanie o literaturze angielskiej z XVII wieku nie było aż tak nudne. Chłopak po prostu miał dar rozbawiania mnie i zamieniania każdej, nawet najbardziej dołującej sytuacji w coś przyjemnego. Jego pozytywne nastawienie było wręcz godne podziwu i, co zauważyłam, uwielbiane przez wszystkich. Nawet przez nauczycieli. Jeżeli istniało uosobienie słowa „dusza towarzystwa", to był nim właśnie Jace Novak.
– Że niby co mamy przeczytać? – zapytał mnie chłopak, gdy wychodziliśmy z sali, podążając z prądem innych uczniów, dla których to też była ostatnia lekcja.
– Zabić drozda – odparłam.
– A to co? Biologia, czy angielski? Od kiedy wprowadzili nam ornitologię do nauki o literaturze? – prychnął zbulwersowany chłopak, a ja nie mogłam się nie roześmiać.
– Wiesz, że w tej książce nie ma ptaków? – zerknęłam na chłopaka z ukosa.
Mina chłopaka jasno mówiła, że myślał inaczej. Pokręciłam rozbawiona głową. Zabawne było, jak wielu ludzi sądziło, że książka o rozprawie sądowej oskarżonego o gwałt może być przewodnikiem dla ludzi polujących na drozdy. Serio. Spotkałam się z takimi przypadkami.
– Czyli, jak dobrze rozumiem, przeczytasz i mi opowiesz o co chodzi? – Jace znacząco poruszył brwiami.
– Lepiej. Pożyczę ci tą książkę – odparłam, wykonując ten sam ruch, co on.
Jace raczej nie był fanem czytania, więc poinformowałam go o ekranizacji owej powieści, na co ten bardzo się ucieszył. Osobiście nie lubiłam żadnych, filmowych adaptacji, bo w większości przypadków nie odwzorowywały one tego, co zawarte było w książce, ale miałam świadomość, że nie każdy podzielał moje zdanie. Większość wolała obejrzeć godzinny film, niż spędzić kilka dni na czytaniu. Tak wyglądała dzisiejsza młodzież – przesiedzenie dnia z telefonem w ręku nie było problemem, ale zamienienie cyfrowych literek na atramentowe przewyższało nasze możliwości.
– Mózg mnie boli! – jęknęła Barbie, pojawiając się nagle z nikąd i od razu położyła głowę na ramieniu Jace'a. Gdyby nie odmienna orientacja chłopaka, byliby naprawdę świetną parą. Ich charaktery oraz temperament idealnie do siebie pasowały.
– To niemożliwe. W mózgu nie ma receptorów bólu, a nawet jeśli, to ciebie by ten ból nie dotyczył. Nie byłoby cię co boleć.
Barbie uderzyła przyjaciela łokciem w żebra, dość mocno. Chłopak zgiął się w pół i wydał z siebie obolały jęk.
– Za co? – zapytał, rozmasowując bok.
– Za Bateman. I matmę. Ta kobieta mnie wykończy. Znowu wymyśliła sobie jakąś olimpiadę – mruknęła niezadowolona dziewczyna i otworzyła drzwi do srebrnej skody. – Podwieźć cię do domu? – zapytała, patrząc na mnie.
– Wracam z bratem – odparłam, patrząc w ekran komórki, gdzie Ray informował mnie, że właśnie skończył lekcje.
– Czyli do jutra? – Jace oparł się o dach auta.
– Do jutra.
Ruszyłam w stronę Lucy, która powoli zostawała ostatnim samochodem na parkingu. Oparłam się o czerwony bok i dla zabicia czasu sprawdziłam tablicę portalu społecznościowego. Najpierw jednak musiałam stoczyć bój z dziesiątkami reklam, którymi zostałam zaatakowana. Już dawno powinnam zainstalować sobie jakiś program, dzięki któremu uniknęłabym takich sytuacji, ale zawsze o tym zapominałam.
Stopniowo przedzierałam się przez kolejne spamy, gdy jeden z nich przyciągnął moją uwagę. Był to pomarańczowy neon, który już skądś znałam. Wcześniej nie zarejestrowałam w głowie napisu, jaki tworzył, co mogłam zrobić dopiero teraz.
– Havana – przeczytałam na głos, a moje ramiona pokryła gęsia skórka, a policzki nagle zapiekły mnie. Już samo wspomnienie poprzedniej nocy przywoływało u mnie przyjemny ścisk w żołądku i uśmiech na ustach.
Niektórych wieczorów się nie zapominało i tamten należał do tej grupy.
Ten facet był... Nawet nie wiedziałam, jakich słów mam użyć, by go opisać. Był po prostu inny. Nie taki, jakich mężczyzn zwykłam poznawać. Tam, w aucie, poczułam to coś. Ten przyjemny prąd, który czują przyszli przyjaciele na początku znajomości. Czegoś podobnego doświadczyłam dzisiaj, gdy poznałam Barbie i Jace'a. Tyle, że to był inny rodzaj tego czegoś.
– Mam nadzieję, że oglądasz właśnie moje zdjęcia – Levi pojawił się z nikąd, przez co okropnie mnie wystraszył. Szybko zablokowałam ekran, nim chłopak zdążył dostrzec, że szczerzę się jak głupia do reklamy baru.
– Może innym razem – powiedziałam, splatając ręce na piersi.
– Trzymam cię za słowo – Chłopak trącił mnie łokciem, „niby" przypadkiem ocierając się o moją pierś.
Mój dotychczas przyjazny uśmiech zmienił się w mocno wymuszony. Nie lubiłam, gdy ktoś przekraczał granice, gdy ja nie wyrażałam na to ochoty. Takie zachowanie irytowało mnie, bo przypominały najgorszy okres mojego życia.
– I jak z tą imprezą? – zapytał chłopak.
Uparty był - musiałam przyznać. Albo rzeczywiście chciał mnie poznać, albo po prostu zaliczyć. Na to drugie raczej nie miałam ochoty, chociaż Levi był przystojny. Jednak związki nie były mi teraz w głowie.
– Raczej będę zajęta – odparłam, rozglądając się za Ray'em. Czemu akurat teraz musiał się spóźniać?
– No weź – Levi nie odpuszczał. Oparł się o Lucy, stając niebezpiecznie blisko mnie. Kolejna nachalność i przekraczanie granic. – Bardzo chciałbym, żebyś przyszła.
Więc dlaczego robisz wszystko, bym jednak tego nie zrobiła? – zapytałam w myślach i odsunęłam się od chłopaka, przechodząc na drugą stronę Lucy.
– Zastanowię się – powiedziałam i z ulgą zobaczyłam zbliżającego się Raya. Mój brat na widok Leviego rozpromienił się.
Weszłam do samochodu, bo naprawdę nie chciałam wysłuchiwać mizdrzenia się Rayana do Leviego. Chciałam już tylko wrócić do domu i zakopać się w pościeli. Potrzebowałam snu, którego zabrakło mi w nocy.
– Jeżeli dłużej będziesz zgrywała taką niedostępną, to Levi w końcu się znudzi – powiedział mój brat pouczającym tonem.
– Nie zgrywam – oburzyłam się. – Po prostu koleś sam mnie do siebie zraża. Pierwszego dnia. Niedługo będę dziękować niebiosom na kolanach za jego brak zainteresowania.
Ray spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym „ty tak na serio?" i odjechał z parkingu.
– Jesteś jakaś dziwna – stwierdził w końcu.
– Tak już mam – Wzruszyłam ramionami, zerkając na wskazówkę prędkościomierza. – Gdzie tak pędzisz?
– Zaraz zaczyna się mecz – powiedział wyraźnie podekscytowany. – Arkansas Razorbacks grają z Texas Longhorns o zakwalifikowanie się do Super Bowl. To najważniejszy mecz w sezonie.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się w stronę okna. Jakieś tam mecze footbolu nie bardzo mnie interesowały. Jedyne, o czym myślałam, to łóżko.
Tak. Łóżko było bardzo dobrym pomysłem.
***
Gdy wróciliśmy do domu, pierwszym, co zrobiłam, to popędzenie do swojego pokoju. Choć słyszałam, że Clay jest w domu, to nie miałam sił z nim porozmawiać. Z resztą on też nie miał wtedy na to czasu. Razem z Rayem zabrali się za przygotowania do meczu. Wiedziałam, że to oznacza przygotowanie piwa, przekąsek i tych dziwnych, piankowych paluchów z nazwami drużyn. Chyba nigdy nie zrozumiem tego zapału mężczyzn do sportu.
Zaraz po wpadnięciu do pokoju, rzuciłam torebkę na kanapę i rozebrałam się do bielizny. W życiu nie zasnęłabym w czymkolwiek, co nie byłoby luźnym dresem lub spodenkami i t-shirtem. Ubrana w spraną już koszulkę z logo zespołu AC/DC i krótkie szorty, chwyciłam swoje słuchawki i rzuciłam się na łóżko. W telefonie włączyłam playlistę, z którą zwykłam zasypiać. Już po chwili odpływałam do krainy Morfeusza, z piosenką Mad About You zespołu Hooverphonic.
Obudziło mnie... właściwie to sama nie wiedziałam co. W pierwszej chwili pomyślałam, że pogłośniłam muzykę przez sen, ale słuchawki leżały obok mnie. Musiałam długo drzemać, bo playlista się skończyła. Sięgnęłam po komórkę, a wtedy znowu rozległ się ten dźwięk. A raczej ryk.
Ryk neandertalczyków, którzy w salonie entuzjazmowali się meczem rozgrywanych przez innych neandertalczyków.
– Super – mruknęłam zła, przecierając oczy. Nie znosiłam, gdy ktoś mnie budził. Tylko mój budzik był wyjątkiem. Każda inna, żywa osoba automatycznie znajdowała się na mojej czarnej liście.
Wiedząc, że już nie zasnę, wstałam z łóżka ponownie wkładając słuchawki do uszu. Chciało mi się pić, ale tych krzyków słuchać nie zamierzałam.
Zeszłam na dół, nucąc pod nosem Mad About You i skierowałam swoje kroki do kuchni.
Connie stała przy blacie, krojąc warzywa, z których zapewne miała zamiar przygotować kolację.
– Obudzili cię? – zapytała.
– Niestety – mruknęłam otwierając lodówkę. Wyciągnęłam schłodzony karton soku pomarańczowego i sięgnęłam po szklankę.
– Chłopcom odbija, gdy oglądają mecze – Westchnęła kobieta, wrzucając pokrojone warzywa do miski. – Najgorzej było, gdy Colton miał kilka miesięcy i trudno było go usypiać. Wtedy cały dom wrzeszczał. Mały, bo go obudzono, ja z tego samego powodu, a oni, bo ktoś tam z skądś tam zdobył przyłożenie. Teraz przynajmniej Col siedzi z nimi. Jeden problem z głowy.
Uśmiechnęłam się bawiąc się szklanką. Z salonu wciąż docierały krzyki chłopaków oraz jeden obcy mi głos.
– Jak było w szkole? – zapytała nagle kobieta, zabierając się za obieranie ogórków.
– W porządku – odparłam, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Na moment zapadła dość krępująca cisza.
Szukałam w głowie jakichkolwiek tematów do rozmowy, ale zostałam w tym wyręczona.
– Świetnie śpiewasz – powiedziała, wywołując u mnie zakłopotanie. Nie sądziłam, że Connie to słyszała. – W liceum są kółka muzyczne. Albo wiele innych. Jeśli chcesz, mogłabyś znaleźć coś dla siebie.
Tylko nie to – pomyślałam, przewracając oczami.
Nienawidziłam zajęć w grupach. Znacznie lepiej pracowało mi się w pojedynkę, a większa liczba osób, udzielanie się, próby ogarnięcia całego tego rozgardiaszu doprowadzały mnie do szału. Gdybym znalazła się w jakimkolwiek kółku, ja bym zwariowała, a pozostali prawdopodobnie by razem ze mną.
– Nie sądzę, bym się tam odnalazła – powiedziałam. – Spotkania grupowe, są raczej nie dla mnie.
Connie już miała coś mi odpowiedzieć, gdy rozległ się dzwonek jej komórki. Kobieta pośpiesznie odłożyła nóż na deskę i wytarła dłonie w tył swoich jeansów.
– Lincoln – powiedziała, przybierając służbowy ton. – Aha. Jasne. Chwileczkę – Kobieta odsunęła komórkę od ucha i przykryła ją dłonią. – Muszę znaleźć papiery dla klienta. Opłuczesz resztę warzywa? Zaraz wrócę i dokończę.
– Nie ma sprawy – Sięgnęłam po durszlak wypełniony jarzynami. Connie opuściła kuchnię z momentem, gdy Geike Arnaert zaśpiewała:
Are you the fishy wine that will give me
A headache in the morning
A ja wraz z nią, choć to moje skrzeczenie ciężko było nazwać śpiewem.
– Connie, wpadam tylko po colę i już mnie nie...
Odwróciłam się z zamiarem osuszenia warzyw na blacie, gdy zobaczyłam, kto wszedł do kuchni.
Texas?
Durszlak wyleciał mi z rąk i z łoskotem uderzył o podłogę, ale nawet nie zwróciłam na to uwagi. Bardziej zaaferowało mnie pytanie, co facet, z którym poprzedniej nocy uprawiałam seks na parkingu za barem, robi w domu mojego ojca. Sam mężczyzna był niemniej zdziwiony moim widokiem i zapewne oboje mieliśmy te same pytania w głowie. A w szczególności jedno:
Jakim cudem znowu się spotkaliśmy?
I jedyne słowa, które mogłam wypowiedzieć, brzmiały:
- Skąd się tu wziąłeś?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top