2//broken girl//

Look what he's done to you, it isn't fair.
Your light was bright and new, but he didn't care.
He took the heart of a little girl.
And made it grow up too fast.  

***

Mimo tego, że w domu zostałam przywitana ciepło i nikt, nawet przez chwilę, nie dał mi odczuć, że jestem tam intruzem, nie czułam się komfortowo. Pomijając niezwykle czułe przywitanie Connie oraz jej późniejszą otwartość w stosunkach do mnie, to, co wydarzyło się później, przerosło moje oczekiwania.

- W końcu miałam pretekst, by zrobić coś z tym składowiskiem Clay'a – powiedziała kobieta, prowadząc mnie na górę. – Nawet nie wiesz, ile czasu prosiłam go, by pozbył się tych wszystkich gratów z pokoju, a dzięki tobie w końcu mi się to udało.

Nie rozumiałam, o co chodzi, dlatego tylko uśmiechałam się i potakiwałam. Connie nie wymagała jednak ode mnie mówienia. Chyba jej własny głos wystarczał podczas naszej „rozmowy".

Znaleźliśmy się na piętrze, gdzie zostałam zaprowadzona na sam koniec korytarza. Minęłyśmy przy tym cztery pary drzwi, gdzie trzy opatrzone były czymś innym, skąd wiadomo było, który należy do kogo. Nalepki z rockowymi zespołami, tekstami, zabraniających wstępu i tym podobne zapewne były robotą Ray'a. Te, gdzie znajdowały się wizerunki superbohaterów Marvela należały do Liama, a trzecie opatrzone były imieniem mojego najmłodszego brata.

Connie zatrzymała się przy ostatnich drzwiach i spojrzała na mnie. Jej oczy wciąż błyszczały, a na ustach błądził uśmiech.

- Naprawdę cieszymy się, że z nami zamieszkasz – powiedziała, zatrzymując się i kładąc obie dłonie na moich ramionach. Czekałam tylko, aż znowu mnie przytuli, ale to nie nastąpiło. W ostatniej chwili kobieta jakby się zawahała, po czym cofnęła. – Odpocznij. Zaraz będzie obiad.

Skinęłam sztywno głową, a Connie odeszła. Gdy położyłam dłoń na klamce, kobieta odwróciła się do mnie.

- Gdybyś chciała coś zmienić, to mów śmiało.

Zmarszczyłam brwi, ale Connie nie dała mi szansy zapytać, o co jej właściwie chodzi. Zniknęła na schodach, pozostawiając mnie samą.

Spojrzałam na drzwi przed sobą i niepewnie położyłam dłoń na klamce. Lekko nacisnęłam ją i zajrzałam do środka. Widok wnętrza na moment odebrał mi dech.

Mój pokój w Richmond nie był taki, jaki chciałabym mieć. Pomijając fakt, że praktycznie moje łóżko znajdowało się pod biurkiem, to jego wystrój był śmiechu warty. Nie przejmowałam się jednak takimi rzeczami, gdy na głowie miałam wiele innych spraw. To, co przygotowała dla mnie Connie, było spełnieniem wszystkich moich ukrytych marzeń.

W końcu miałam duże łóżko i to takie, jakie zawsze mi się podobały – w starym stylu, z metalowymi ramami. Pod oknem znajdowała się brązowa kanapa, a obok niej, pod ścianą, stała duża biblioteczka. Gdy podeszłam do niej, zobaczyłam kilka tytułów znanych mi i lubianych przeze mnie książek. Duża, trzydrzwiowa szafa z ciemnego drewna stała tuż obok lustra, w którym się przeglądnęłam.

Wygładziłam dłonią swoje długie, ciemne włosy i poprawiłam koszulkę. Zmazałam też rozmyty lekko tusz spod oczu, zastanawiając się, jak długo tak wyglądałam.

Bywało gorzej – pomyślałam, pochylając się nad swoją torebką. Z jej odmętów wydobyłam swoją komórkę, a po odblokowaniu ekranu zobaczyłam kilka wiadomości.

Od: Amber

Już za tobą tęsknię :( Pamiętaj, że widzimy się na wakacje!

Od: Amber

Wiesz, że 39% lotów kończy się katastrofami? Mam nadzieję, że żyjesz. Wciąż masz moją bluzkę i chcę ją odzyskać.

Uśmiechnęłam się do siebie i od razu wystukałam odpowiedź.

Do: Amber

Pamiętam :* I też tęsknię :((
PS. Bluzki ci nie oddam!!!

Od: Amber

Świnia -.-" Gdy już poznasz nowych przyjaciół, to postaraj się chociaż złożyć mi życzenia urodzinowe. Byłoby miło :(((

Do: Amber

Hah :D Postaram się znaleźć dla ciebie trochę czasu ;)

Musiałam na moment przerwać konwersację z przyjaciółką, gdy rozległo się kilkukrotne piknięcie, mówiące o nowej wiadomości. Widok zastrzeżonego numeru sprawił, że przez kręgosłup przeszedł mi dreszcz. Nie chciałam sprawdzać tego SMS-a i nie powinnam tego robić. Przeszłość zniknęła, po co miałam do niej wracać?

Bo to cześć mnie - pomyślałam i kliknęłam w chmurkę wiadomości.

Od: Zastrzeżony numer

Myślisz, że wyjeżdżając uciekniesz przede mną? O nie, Ronnie. Ja NIE zapominam i NIGDY nie odpuszczam. Zapłacisz za wszystko. J.

Jęknęłam, zakrywając sobie usta dłonią. Co ja sobie myślałam? Że ucieczka cokolwiek zmieni? Że moje czyny zostaną zapomniane? Nie. Nawet gdybym przeprowadziła się na drugi koniec świata, nie było szans, by zapomnieć o tym, co się wydarzyło.

Jared Fisher nie zapominał.

Ciche pukanie do moich drzwi sprawiło, że aż podskoczyłam. Szybko otarłam i tak suche policzki, chowając komórkę z powrotem do torebki.

- Proszę – powiedziałam trochę ochrypłym głosem.

Drzwi otworzyły się, a w progu stanął mój ojciec. Mężczyzna wyglądał na zmieszanego - z resztą nie mniej, niż ja.

- Cześć, kangurku.

Słysząc to przezwisko, jakie wymyślił dla mnie ojciec w dzieciństwie, moje oczy mimowolnie wypełniły się łzami. Wiele lat nikt tak mnie nie nazywał.

Spuściłam wzrok na swoje dłonie, skubiąc z paznokci resztę niebieskiego lakieru.

- Przepraszam, że nie dałem rady cię odebrać – kontynuował mężczyzna, zupełnie niezrażony moim milczeniem oraz chłodną postawą. – Mam nadzieję, że nie musiałaś zbyt długo czekać na Ray'a. Musiałem zabrać Coltona na szczepienia i...

- Nie szkodzi – przerwałam ojcu to zbędne tłumaczenie się i posłałam mu kwaśny uśmiech. – Rozumiem. Przecież rodzina jest najważniejsza.

Nie dało się nie usłyszeć wyrzutu w moim głosie. A przynajmniej Clay tego nie przeoczył.

- Ronnie...

- Nic się nie stało – ponownie weszłam mu w słowo, robiąc to dość ostro. Mój ton głosu wskazywał zupełnie coś innego, niż powiedziałam. – Miło w końcu widzieć, że interesują cię twoje dzieci.

Raniłam go. Widziałam to dobrze. Jednak nie potrafiłam udawać dobrej córki i zapomnieć o tym, jak odebrał mi brata i zostawił samą z matką, po czym zniknął na lata. Nie wiedział, przez co przeszłam, co robiłam, jaka się stałam przez to, że on postanowił założyć sobie nową rodzinkę. A co ze starą? No tak. Stare rzeczy się przecież wyrzuca. Jak śmieci.

Podniosłam w końcu wzrok na Claya i spojrzałam w jego oczy – nieco ciemniejsze, niż moje. Dłuższe, ciemne włosy mężczyzny, niesfornie zaczesane do tyłu, czasem opadały mu na twarz, czego nawet nie poprawiał. Ubrany był w ciemnozielony t-shirt oraz spodenki w moro, noszące ślady farby. Ta znajdowała się nawet na jego dłoniach, które bez przerwy otwierał i zaciskał. Mój ojciec był młodym mężczyzną. Nie miał nawet czterdziestki, a do tego był malarzem. To, że miał w ogóle rodzinę, było cudem. No bo jak? Taki wieczny lekkoduch i dzieciak? Z jedną nie wytrzymał, więc jak udało mu się to z drugą?

- Chcę się przebrać – powiedziałam, gdy zobaczyłam, że mężczyzna chce coś powiedzieć.

Pochyliłam się nad swoją walizką, tym samym odwracając plecami do ojca. Zaczęłam przerzucać ubrania, szukając tych najcieńszych. Miałam już dość tego upału.

- Porozmawiamy później – oznajmił Clay, wychodząc z pokoju.

Ścisnęłam w dłoni białą, luźną koszulkę na ramiączkach i obejrzałam się przez ramię. Widok zamkniętych drzwi wywołał w mojej piersi dziwne, nieprzyjemne ukłucie. I za nic nie dałam rady go zagłuszyć.

***

Na dół zeszłam ubrana w białą bluzkę włożoną w krótkie, jeansowe spodenki i z zwiewną narzutką w kwiaty, którą ubrałam tylko po to, by nie siedzieć roznegliżowana przy stole. Bluzka miała dojść spore wycięcie na plecach.

Chcąc, nie chcąc, musiałam zjeść ten obiad. Co z tego, że nie byłam głodna, a myśl o przebywaniu kilka metrów od mojego ojca wywoływała u mnie nerwicę. Miałam zachowywać się grzecznie i liczyć, że jakoś uda mi się przetrwać.

- Jesteś – Connie uśmiechnęła się do mnie promiennie. Ubrana była w letnią, białą sukienkę do połowy ud, z koronkowymi wykończeniami, a na nogach miała brązowe sandałki. Wyglądała świetnie, co przyznałam z niechęcią. Ale w końcu była jeszcze młoda. Ledwo co skończyła trzydziestkę. – Pomożesz mi zanieść wszystko na stół? Nie mam sił już dłużej prosić się chłopców, a to i tak jak mówienie do ściany.

- Jasne – powiedziałam i ruszyłam za kobietą.

- Weź sałatkę i lemoniadę – Wskazała na stojący na wyspie kuchennej dzbanek oraz miskę. – Ładna dzisiaj pogoda, więc zjemy w ogrodzie.

Jeszcze więcej słońca – tego mi trzeba – pomyślałam przewracając oczami. Przebranie się niewiele pomogło. Wciąż miałam wrażenie, że za chwilę się rozpłynę.

- Nie przeraź się, gdy przy się dojdzie do kłótni lub rzucania jedzeniem. Chłopcy są... chłopcami.

Posiliłam się o wymuszony uśmiech. Connie mogła sobie mówić, jeśli chciała. Dzięki temu ja nie musiałam.

- I Ronnie – Kobieta zatrzymała mnie, gdy już miałam wyjść na taras. – Clay żałuje. Bardzo.

Zagryzłam policzek biorąc jeden, głęboki, drżący wdech.

- I myśli, że jego „żałuję" coś zmieni? – prychnęłam.

- On się stara - Kobieta próbowała położyć mi dłoń na ramieniu, ale odsunęłam się, nim zdążyła mnie dotknąć.

- Trochę już na to za późno – warknęłam wściekła. Mocno musiałam się powstrzymać, by nie rzucić trzymanym dzbankiem i miską o ziemie. – Miał osiem lat, by wszystko jeszcze naprawić. Nie zrobił nic, a doszło do tego, że to ja musiałam do niego przyjechać, więc nie wmawiaj mi, jak bardzo mu teraz przykro. I nie wtrącaj się w sprawy mojej rodziny, tylko zajmij się swoją. To taka mała prośba z mojej strony.

Wyszłam na zewnątrz, biorąc głęboki wdech. Dlaczego wszyscy musieli się wtrącać do spraw moje rodziny? Nie mieli na głowie innych zajęć, niż próby naprawienia mojego życia? Doskonale sobie radziłam i wcale nie potrzebowałam niczyjej pomocy. Jedyne, czego chciałam, to skończyć szkołę w tutejszym liceum i zacząć żyć własnym życiem. Do skończenia jej zostały mi cztery miesiące. Tylko tyle musiałam wytrzymać. Co potem? Zobaczymy.

- Gdzie Ray? – zapytała Connie, sadzając małego Coltona na jego krzesełku. Zaledwie roczny chłopiec był uroczy - nie mogłam zaprzeczyć. Te jego duże oczy odziedziczone zawsze były roześmiane, a gdy się uśmiechał, w policzkach pojawiały mu się dołeczki.

- Nie wiem – Clay rozejrzał się po sporym ogrodzie, który również był idealnie urządzony.

Wysoki płot dawał poczucie prywatności, rabaty kwiatowe posadzone były z wyczuciem smaku, a mini placu zabaw pozazdrościłoby niejedno dziecko. Idealny dom. Idealny ogród. Idealna rodzina. Idealne życie - pomyślałam gorzko. Poraz kolejny dotarło do mnie, że nie pasuję tutaj.

- Już jestem! – Ray wbiegł na taras sapiąc głośno i opadł ciężko na krzesło obok mnie.

Spojrzałam na niego uważnie i przyglądnęłam się różowej plamie na jego szyi, układającej się w odcisk ust. Nie powinnam się dziwić, bo który siedemnastolatek nie uganiał się za dziewczynami? A jednak poczułam zawód, że mój młodszy braciszek dorasta. Zapamiętałam Ray'a jako chuderlawego, trochę wkurzającego chłopaczka. Przez te lata wiele się zmieniło. My się zmieniliśmy. Na dobre i gorsze.

- Gdzie byłeś? – zapytała chłopaka Connie, nalewając do butelki Coltona soku.

- Całował się Amy! Widziałem! – zachichotał Liam, wpychając sobie do ust winogrona.

Ray spojrzał morderczo na brata, na co ten roześmiał się głośno. Connie również zagryzła wargę, próbując zachować powagę, a Clay chrząknął, pocierając usta. Sama również byłam rozbawiona.

- Kapuś – rzucił Ray, nalewając sobie lemoniady. W odpowiedzi Liam pokazał mu język, na co siedemnastolatek odpowiedział tym samym.

- Już, starczy – Connie zakończyła przekomarzania i zajęła swoje miejsce obok Claya. – Zjedzmy w spokoju chociaż raz.

Zaskoczona spojrzałam na wyciągniętą dłoń Ray'a i jego ponaglający wzrok. Dopiero później zobaczyłam, że zarówno Clay jak i Connie trzymają siedzące obok siebie osoby za ręce, a ich głowy są spiszczone. Trochę niepewnie ujęłam dłoń brata.

- Panie, dziękujemy za ten posiłek i za to, że jesteśmy tu wszyscy razem - powiedział Clay. - Dbaj o nas i pozwól nam być szczęśliwym. Amen.

- Amen - powtórzyli prawie wszyscy uczestnicy obiadu oprócz mnie i oczywiście Coltona.

Nie byłam wierząca. Z wiarą od zawsze miałam raczej niewiele wspólnego, a późniejsze wydarzenia z mojego życia jeszcze bardziej oddaliły mnie od czegoś takiego, jak Bóg, kościół i niebo.

Nie miałam pojęcia, że mój ojciec był wierzący. Tak po prawdzie nie pamiętałam nawet, by kiedykolwiek przejawiał takie wyznanie. Dlatego byłam zdziwiona tą modlitwą.

Wszyscy zabrali się do jedzenia, nie przestając przy tym mówić. Najwięcej do powiedzenia miał oczywiście Liam, który zadawał masę pytań i często nawet nie czekał na odpowiedź. Tak gadatliwego dzieciaka w życiu nie spotkałam.

Ja sama siedziałam cicho, bez większego entuzjazmu grzebiąc w swojej sałatce. Chciałam pozostać niewidzialna i jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Nie czułam się komfortowo wśród tej rodziny. Nie pasowałam tutaj.

Jednak moje wysiłki, by nie zwracać na siebie uwagi, zniweczył Liam.

- Zostaniesz u nas? – zapytał z ustami pełnymi zapiekanki.

Wszystkie oczy zgromadzonych przy stole zwróciły się w moją stronę, a jedyną osobą, która przełamywała ciszę, był Colton. Chłopiec uderzał rączkami w blat swojego krzesełka, rozwalając przy tym na boki swoją warzywną papkę.

Przełknęłam to, co miałam w ustach i chrząknęłam, poprawiając się na krześle.

- Raczej tak – powiedziałam, spuszczając wzrok na swój talerz.

- Fajnie – Chłopiec podskoczył na krześle, uśmiechając się przy tym. Miał urocze dołeczki w policzkach. Takie same jak Colton i Connie.

Uśmiechnęłam się do niego – tym razem szczerze.

- Jesteś w klasie maturalnej, prawda? – zapytała Connie, pewnie chcąc wykorzystać moment, do wciągnięcia mnie w rozmowę.

- Współczuję – powiedział Ray, nie dając mi okazji na odpowiedź. – W naszej szkole nauczyciele są cięci na wyniki egzaminów. Nie dadzą ci wytchnąć.

- Dam sobie radę – Posłałam bratu kwaśny uśmiech, na co ten szturchnął mnie łokciem.

- Wiesz, co chcesz robić po skończeniu szkoły? – zapytał Clay.

Zerknęłam na niego krótko, momentalnie tracąc tą odrobinkę dobrego humoru, która się we mnie pojawiła.

- Wrócę do Richmond – powiedziałam szczerze.

Connie wymieniła spojrzenia z Clayem, a atmosfera znowu stała się ciężka. Nawet Ray cały się spiął.

- Wiesz, że możesz tu zostać – powiedział nieśmiało mój ojciec, za co zmierzyłam go ostrym spojrzeniem.

- A skąd pomysł, że chcę? – zapytałam ostro i wstałam z krzesła. – Nie chciałam nawet tu przyjeżdżać i nie udawaj, że tobie na tym zależało. Osiem lat nie pamiętałeś, że masz córkę. Teraz to nie musi się zmieniać. Nie jestem głodna. Przejdę się.

Opuściłam taras i chodnikiem ruszyłam przez ogród w kierunku furtki.

Tak. Musiałam się przejść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top