16//R.I.P. 2 my youth//
R.I.P. to my youth
And you could call this the funeral
I'm just telling the truth
***
Ronnie
Nie spodziewałam się telefonu od Barbie. Nie kontaktowałyśmy się odkąd rozdzieliłyśmy się na imprezie, więc sądziłam, że dziewczyna leczy kaca w domowym zaciszu, a mogłam się założyć, że nieprzyjemne następstwa picia alkoholu w nadmiernych ilościach ją dopadły. Sama przeszłam ich już najgorszą fazę, a nie wypiłam wcale mniej niż Bar.
Wrzuciłam z powrotem mokry talerz do zlewu i chwyciłam za ręcznik w który pośpiesznie zaczęłam wycierać ręce.
– Halo?
– Pomóż mi.
Odsunęłam komórkę od twarzy i spojrzałam nieco zdezorientowana na jej ekran. Oprócz pełnego zmęczenia westchnięcia dziewczyny, słyszałam też lecącą w tle muzykę.
– Słuchasz The Neighbourhood? – zapytałam.
– R.I.P. To My Youth – piosenka adekwatna dla mojego stanu. Posłuchaj.
Barbie musiała wyciągnąć telefon w stronę głośnika, bo głos wokalisty oraz basy uderzyły niespodziewanie w moje bębenki, aż ponownie musiałam odsunąć komórkę. Mimo to bardzo dobrze usłyszałam fragment piosenki.
R.I.P. to my youth
And you could call this the funeral
I'm just telling the truth, yeah
You can play this at my funeral
– Już rozumiesz? – zapytała Bar. – Masz zadbać o to, by zagrali to na moim pogrzebie.
– Zapamiętam – Uśmiechnęłam się, opierając o blat. – W czym mam ci pomóc?
– W zaplanowaniu zabicia Jace'a! –niemal wykrzyknęła dziewczyna. – Ten cholerny gnojek doprowadza mnie do szału i przysięgam, że go zabiję i każdy sąd mnie uniewinni!
Zanotowałam w myślach, by niezależnie od sytuacji nigdy nie denerwować Barbie, bo skończyć się to może dla mnie tragicznie.
– O co wam poszło? – zapytałam.
– Nie chce mi się gadać o tym przez telefon – burknęła. – Wpadniesz do mnie? Wyślę ci adres.
Zagryzłam wargę, patrząc w stronę korytarza. Ray zszedł na dół, wpatrzony w ekran swojej komórki. Nawet nie spojrzał w moją stronę, choć doskonale wiedział, że jestem w kuchni. Chłopak wyszedł z domu, a ja nawet nie zapytałam, gdzie idzie. Pewnie i tak by mi nie powiedział. Pomimo naszej kłótni, to i tak się o niego martwiłam.
– Ronnie? Jesteś tam?
– Jestem. Mogę przyjść. I tak nie mam nic do roboty.
– Dzięki, Ron. Do zobaczenia.
Schowałam telefon do kieszeni, a z leżącego na blacie notesu wyrwałam kartkę. Napisałam krótką wiadomość do taty i Connie, którzy jeszcze nie wrócili do domu. Nie chciałam jeszcze bardziej wykorzystywać cierpliwości Claya. Wszystko miało swoje granice, a ja sama najlepiej wiedziałam, że w przekraczaniu ich nie miałam sobie równych.
***
Barbie mieszkała dość niedaleko, więc byłam u niej już po niecałym kwadransie. Ładny, piętrowy dom, bliźniaczo podobny do dziesiątek innych na tej ulicy, wyglądał zbyt pedantycznie, by mogła w nim mieszkać tak szalona osoba jaką była moja koleżanka.
Nieskazitelnie biała fasada niemal raziła w oczy, na trawniku nie leżał żaden nawet listek czy patyk, krzaki były równo przycięte, a kwiaty rosły na idealnie wypielonych rabatach. Ten, kto się tym zajmował, wyraźnie miał jakiś problem.
– Jesteś w końcu – Barbie otworzyła drzwi, jeszcze zanim zdążyłam w nie zapukać. Dziewczyna objęła mnie na powitanie, po czym niemal siłą wciągnęła do środka.
– Też miło mi cię widzieć – powiedziałam trochę skołowana i zdjęłam kurtkę. Barbie zabrała mi ją, wieszając na wieszaku, po czym złapała mnie za dłoń i pociągnęła w stronę schodów.
Zaciekawiona spojrzałam na ścianę, na której znajdowało się pełno oprawionych w ramki zdjęć. Od razu rzuciło mi się w oczy, jak bardzo Barbie wyróżniała się na tle swojej rodziny. Jej rodzice wyglądali zbyt... idealnie.
Nienaganny ubiór, fryzury, nawet uśmiech sprawiały, że bijąca od Barbie naturalność oraz spontaniczność nadawała im wizerunku woskowych figur. Pan i pani Boyer mieli córkę z całkowicie innej bajki.
– Jesteś jedynaczką? – zapytałam.
– Na szczęście moje i całego świata – tak – odparła kwaśno dziewczyna. – Gdyby Louis i Sylvia mieli jeszcze więcej potomstwa, ludzkość by tego nie zniosła.
Nie rozumiałam, co te słowa miały oznaczać, ale też i nie pytałam więcej. Sądząc po wyrazie twarzy Barbie, był to dla niej drażliwy temat.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy po wejściu do pokoju dziewczyny, był panujący rozgardiasz. Sama nie miałam jakiejś obsesji na punkcie sprzątania, ale nawet ja nie mogłabym mieszkać praktycznie na stercie ubrań. Widocznie Bar to jednak nie przeszkadzało. Jednak oprócz tego bałaganu, zobaczyłam coś jeszcze. A były to zdjęcia.
Dziesiątki fotografii wiszących na ścianie przedstawiały przeróżne krajobrazy, zatrzymane w czasie osoby, a także różne przedmioty.
– To twoje? – zapytałam, podchodząc do ściany.
– Kolejny powód, przez który w oczach rodziców jestem spisana na straty – powiedziała, po czym rzuciła się na łóżko.
Nie wiedziałam, dlaczego rodzice Barbie tak uważali. Te zdjęcia były naprawdę świetne, chociaż niezbyt się znałam na fotografii. Wiedziałam jednak w nich talent.
Z głośnika stojącego na biurku wciąż leciały piosenki The Neighbourhood. Nad łóżkiem wisiał nawet plakat tego zespołu. Dziewczyna nuciła sobie aktualny kawałek, trzymając w dłoni komórkę. Nagle jej twarz przeciął wyraz wściekłości, a telefon wylądował na kanapie, stojącej obok mnie.
– Nienawidzę go! – krzyknęła, chwytając się za czerwone włosy i chowając twarz w poduszce.
– Jace'a? – zapytałam.
– Nie. To znaczy tak, ale nie w tej chwili.
Podniosłam komórkę, gdy rozległ się krótki sygnał świadczący o nowej wiadomości i podałam ją dziewczynie. Ta machnęła ręką.
– Przeczytaj. Jestem ciekawa, co ten idiota napisał tym razem.
Niepewnie spojrzałam na ekran telefonu, czując się trochę dziwnie, że czytam wiadomości nieprzeznaczone dla mnie. Skoro jednak Barbie mi ufała, to nie miałam co protestować.
Jednak po przeczytaniu SMS-a i zobaczeniu wyczekującego wyrazu na twarzy dziewczyny, pożałowałam wmieszania się w te sprawy.
– I co? Czym tym razem popisał się Kit? – zapytała z kwaśnym uśmiechem.
– Masz rację. To idiota – powiedziałam mając nadzieję, że uniknę tym przeczytania na głos wiadomości.
– Co napisał? – powtórzyła Bar, tym razem z naciskiem.
Zagryzłam policzek i ponownie spojrzałam na wyświetlacz.
– Jesteś tylko laską do zaliczenia. Nic więcej. Trzymaj się lepiej tego swojego kumpla-pedała, a ode mnie się odwal.
Trudno mi było powiedzieć te słowa, chociaż nie były one moje. Widziałam jednak, że zabolały one Barbie. Kit mógł być idiotą i ostatnim chamem, ale to wcale nie umniejszało uczuć Bar wobec niego. Dobrze znałam ten wyraz twarzy, jaki miała w tamtym momencie dziewczyna. Sama nie raz doświadczyłam, jak to jest być zakochaną w niewłaściwej osobie.
Usiadłam na krawędzi łóżka, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. W pocieszaniu zawsze byłam słaba.
– Nie znam Kita, ale wydaje mi się on być...
– Dupkiem, chamem i idiotą – wtrąciła ze złością Barbie, ale zaraz jej humor uległ diametralnej zmianie. Dziewczyna na moment znowu ukryła twarz w poduszce, a gdy się podniosła, zobaczyłam w jej oczach łzy. – A ja jestem zakochaną w nim kretynką.
– Nie jesteś kretynką – powiedziałam łagodnie, kładąc dłoń na czerwonych włosach dziewczyny. – Po prostu źle trafiłaś.
– Mówisz jak Jace – mruknęła ta, w zabawny sposób marszcząc nos.
– Może dlatego, że oboje mamy rację? – Uśmiechnęłam się.
Barbie westchnęła, podnosząc się do pozycji siedzącej. Dłuższą chwilę wzrok miała wbity w pościel, przygryzając przy tym wargę. Łzy zniknęły z jej oczu.
Już wcześniej zauważyłam, że Barbie nie jest osobą, która łatwo ulega takim emocjom jak smutek czy rozpacz. Prędzej by kogoś pobiła, niż za nim płakała. Dlatego sądziłam, że ten cały Kit rzeczywiście był dla niej ważny.
– A wiesz, co jest najgorsze? – zapytała, a rozgoryczony uśmiech wpełzł jej na usta. – Przez Kita tracę Jace'a.
– Barbie...
Dziewczyna objęła mnie, a ja nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko również ją przytulić. Gdy już Barbie odsunęła się ode mnie, zobaczyłam zawstydzony uśmiech, który błąkał się na jej twarzy.
– Dobra. Starczy. Jeszcze pomyślisz, że rozklejam się przy byle okazji.
Chciałam coś powiedzieć, ale wtedy Barbie schyliła się pod łóżko. Szukała tego krótką chwilę, zapewne przerzucając zalegające tam rzeczy aż w końcu wyprostowała się, trzymając w dłoniach drewnianą szkatułkę.
– Jeśli Jace się dowie, to zabije i mnie, i ciebie – powiedziała, uśmiechając się do mnie tajemniczo.
Nie wiedziałam, o czym mówi Barbie, aż nie zobaczyłam szklanej lufki w jej dłoni oraz plastikowej torebeczki z marihuaną. Tego się nie spodziewałam.
– Palisz? – zapytałam patrząc, jak dziewczyna wprawnie nabija lufkę.
– Tylko tak mogę być dla moich rodziców jeszcze bardziej wyrodna – odparła przygryzając końcówkę języka. – A ty? Jarałaś kiedyś?
– Raz, czy dwa się zdarzyło – odparłam wymijająco.
Nie byłam święta, ale nie byłam pewna, czy chcę znowu wracać do przeszłości. Jednak z drugiej strony, to nie było nic takiego.
***
Godzinę później, gdy obie byłyśmy już pod mocnym wpływem marihuany, a The Neighbourhood zastąpiły bardziej imprezowe rytmy, przestałam w końcu myśleć o swoich problemach. Wszystko wokół jakby zwolniło, stało się mniej ważne. Jared, tata, Ray czy nawet Jeffrey. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się na zupełnie innej planecie, gdzie nie muszę się już niczym przejmować.
– Pieprzysz! – wykrzyknęłam jednocześnie chichocząc. – Na serio uprawiałaś seks w aucie na długiej przerwie przed szkołą? Nie wierzę!
– Kit mnie namówił – Barbie wzruszyła ramionami, próbując trafić ogniem z zapalniczki w tkwiące w lufce zioło i nie śmiać się przy tym. – To był mój najlepszy seks.
Padłam na łóżko zasłaniając sobie oczy przedramieniem. Brzuch już mnie bolał od śmiechu, ale nic nie mogłam poradzić na to, że wszystko było dwa razy zabawniejsze, niż zazwyczaj.
– A więc? – Barbie wciągnęła dym do płuc i podniosła się do pozycji siedzącej. – Wieczór z Levim chyba się udał.
– Nie powiedziałabym – mruknęłam, przewracając się na brzuch. –Ten nasz "związek" nigdy nie będzie miał racji bytu. Przykro mi.
Barbie wydała z siebie jęk zawodu, po czym wypuściła słodko-gryzący dym ustami.
– Są tylko trzy powody, dla których możesz nie chcieć Leviego – powiedziała trochę zniżonym głosem. – Zgrywasz niedostępną, jesteś lesbijką, albo już kogoś masz.
– Nie jestem lesbijką! – oburzyłam się. – Po prostu Levi nie jest w moim typie.
– Czyli masz kogoś! – Barbie klasnęła w dłonie. – Gadaj! Kto to?
– Nie mam – jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach.
– Bujać to my, nie nas – Barbie trąciła mnie w ramię, po czym pisnęła. – Masz malinkę! Pieprzyłaś się z kimś wczoraj!
– Nie wczoraj, tylko dzisiaj! – zaprotestowałam i dopiero po fakcie zorientowałam się, że właśnie się zdradziłam.
Nie chciałam mówić Barbie o moich spotkaniach z Jeffem. Nie czułam się do tego upoważniona, no i przecież nikt nie mógł się o nas dowiedzieć. Taka była zasada – całkowite milczenie. Jednak w tamtym momencie mój odurzony marihuaną umysł uznał, geod uchylenia rąbka tajemnicy nic się nie stanie.
– Jest taki jeden – powiedziałam tajemniczo, przejmując lufkę od dziewczyny. – Ale łączy nas tylko seks.
– Długo go znasz?
– Nie. Kilka dni.
– Czyli poznałaś go w Spring Hill i już się z nim pieprzysz! Pewnie wskoczyłaś mu do łóżka już przy pierwszym spotkaniu!
– Raczej do auta – poprawiłam dziewczynę, na co ta zrobiła najpierw zdziwioną minę, po czym uniosła dłoń, którą przybiłam. Potem już obie się tylko śmiałyśmy, a gdy przeszedł nam napad śmiechu, leżałyśmy tylko, patrząc w sufit.
– Ronnie.
– Hm?
– Myślę, że zostaniemy przyjaciółkami.
~~~
Jeffrey
Nie spodziewałem się kolejnej wizyty tego dnia. Już po tej Russa wciąż byłem zirytowany, a do tego zmęczony po treningu. Dlatego idąc otworzyć drzwi, zaciskałem pięści ze złości. Jednak po otworzeniu drzwi i zobaczeniu osoby stojącej po drugiej stronie mój nastrój uległ całkowitej zmianie. Tego gościa spodziewałbym się najmniej.
– Ronnie? Co ty tu robisz? – zapytałem naprawdę zaskoczony jej widokiem.
Dziewczyna bez ostrzeżenia rzuciła mi się na szyję i przywitała dość długim całusem.
– A myślałam, że się ucieszysz – powiedziała trochę niewyraźnie, chichocząc przy tym. – No wiesz, lubisz moje wizyty.
Odsunąłem ją od siebie, zerkając na ulicę. Na szczęście była pusta. Wciągnąłem dziewczynę do środka, patrząc na nią uważnie. To, jak się zachowywała i wyglądała było dziwne. Zastanawiający był też bijący od niej zapach, który z resztą znałem. Złapałem ją za brodę i uważnie się jej przyjrzałem.
– Paliłaś coś? – zapytałem wprost.
– Może – Ronnie ponownie zachichotała, po czym zagryzła wargę i weszła do mojego domu. – Mam ochotę na lody. Powiedz, że masz jakieś. I chodzi mi o te normalne.
Śmiech Ronnie poniósł się po korytarzu, gdy ta skierowała się w stronę kuchni. Ruszyłem za nią, zupełnie nie wiedząc, co mam zrobić w takiej sytuacji. Gdy wszedłem do środka, dziewczyna siedziała głową w mojej lodówce.
– O mamuńciu! – wykrzyknęła nagle i wyprostowała się. W dłoniach trzymała słoiki z masłem orzechowym oraz kremem czekoladowym.
– Wiesz, że marihuana jest nielegalna? – zapytałem patrząc, jak dziewczyna przetrząsa moje szafki, w poszukiwaniu czegoś wiadomego tylko dla siebie.
– Tak jak picie alkoholu przez osoby poniżej dwudziestego pierwszego roku życia, prowadzenie pojazdów przed szesnastką i seks z osobami poniżej osiemnastu lub siedemnastu lat – wymieniła, rozpromieniając się na widok paczki ciastek. – Złamałam już wszystkie te zasady. Jeszcze jedna nie zrobi różnicy.
Nie skomentowałem tego, choć miałem kilka pytań. No, całkiem sporo pytań. Ronnie jednak nie była skora do rozmowy, ani też nie była w stanie.
Nie mogłem jej wypuścić z domu w takim stanie. Gdybym na to pozwolił, narobiłaby sobie kłopotów u Clay'a, lub w gorszym przypadku – na policji.
– Z kim paliłaś? – zapytałem.
Ronnie postawiła wszystkie trzymane przez siebie rzeczy na blacie, po czym ponownie otworzyła lodówkę. Nawet nie skomentowałem paczki oliwek, którą dodała do swoich zapasów.
– Mam prawo zachować milczenie – powiedziała, zgarniając ponownie wszystkie rzeczy. Tylko cudem żadna z nich jej nie wyleciała. – Żeby zmusić mnie do mówienia, musiałbyś mieć kajdanki – dodała podchodząc do mnie i całując mnie niespodziewanie. – Chyba, że o czymś nie wiem?
Ronnie zaśmiała się, ruszając do salonu, a ja stałem, będąc wciąż w lekkim szoku.
– Hej! W telewizji leci Klub Drugich Żon – zawołała z salonu i w tym samym momencie usłyszałem znajomą muzykę z owego filmu.
No tak. Popołudnie spędzone na oglądaniu Harrisona Forda w towarzystwie najaranej córki przyjaciela, z którą sypiam. Definicja idealnej niedzieli – pomyślałem kąśliwie.
Jednak ta sytuacja miała też drugą, dobrą stronę. Ta siedziała właśnie na mojej kanapie, oglądając program z mało znanymi, drugimi żonami bogatych mężów.
***
– Nie znoszę Tanii – westchnęła po raz któryś Ronnie, gdy ciemnowłosa kobieta pojawiła się na ekranie. – Jej ślub to jak nic ściema!
Nie bardzo rozumiałem, na czym opierał się ten program, ale nawet pytanie o sens fabuły reality show byłoby bezcelowe. Tłumaczenia Ronnie o życiu bogatych kobiet i szukanie w nim czegokolwiek interesującego było jak walenie głową w mur – do niczego dobrego nie prowadziło. Zrozumiałem jedynie tyle, że Tania to suka, a Shiva jest fantastyczna.
– Shiva jest taka urocza – mówiła dalej Ronnie. – Najlepsza z całego Klubu. Reszta jest fałszywa jak rachunek za trzy dolary.
Parsknąłem śmiechem, słysząc to określenie. Ronnie nawet nie zwróciła na to uwagi, wciąż mówiąc. Do tego jednak się przyzwyczaiłem. Słuchanie jej było nawet w niektórych momentach zabawne.
– Kit to dupek – powiedziała nagle, całkowicie zmieniając wątek.
– A Kit to...
– Dupek – dokończyła dziewczyna, patrząc na mnie. – Taki sam jak ty.
Posłałem Ronnie oburzone spojrzenie, na co ta roześmiała się.
– Żartowałam – powiedziała, trącając mnie w ramię. – Ty przynajmniej nie poprzestałeś na jednym numeru ze mną, a Kit Barbie kazał spadać. Dupek i cholerny homofob. Nienawidzę takich ludzi.
Nie rozumiałem o kim mówiła Ronnie, ale też nie wnikałem. Zapewne chodziło o jakiś jej znajomych.
Nagle Ronnie przysunęła się do mnie, całkowicie skupiając na mnie swoją uwagę. Nim zdążyłem zapytać, o co jej chodzi, ta raptownie pochyliła się i pocałował mnie. Jego wargi miękko wpiły się w moje usta. Było to tak nagłe, że początkowo nie odpowiedziałem jej na to. Gdy już miałem pogłębić ten pocałunek, Ronnie niespodziewanie odsunęła się.
– Cola.
– Co? – Trochę zirytowany tym nagłym obrotem spraw patrzyłem na dziewczynę.
– Chcę mi się pić. W lodówce jest cola – wyjaśniła.
Zaciskając zęby wstałem z kanapy i ruszyłem do kuchni.
Co ta dziewczyna ze mną robiła? Albo raczej co ja dla niej robiłem? – zastanawiałem się biorąc butelkę napoju oraz dwie szklanki. I mnie zaschło nagle w ustach.
Gdy wróciłem do salonu zastałem widok, który pogłębił to, co zaczęły pocałunki Ronnie. Ta wypinała się na kanapie, z głową zwieszoną w dół. Gdy była w takiej pozycji bardzo dobrze widziałem jej długie, zgrabne nogi oraz tyłek, który był, notabene, świetny.
– Co robisz? – zapytałem ciężko.
– Pilot mi spadł – odparła, wciąż wisząc głową w dół. – Sprzątasz tutaj?
Postawiłem szklanki i colę na stoliku, nie omieszkując przy tym zerknąć na wypięte pośladki Ronnie. Musiałem przyznać, że i z tej strony wyglądała świetnie.
– Debra to robi – odparłem.
Ronnie z miną zwycięzcy usiadła na kanapie, machając mi pilotem. Od razu zaczęła zmieniać kanały, jednocześnie sięgając po colę.
– Bzykasz ją?
Aż zachłysnąłem się colą słysząc to pytanie. Odstawiłem szklankę, nim wylałbym całą jej zawartość na kanapę i gdy już opanowałem napad kaszlu, spojrzałem na całkowicie spokojną Ronnie.
– Słucham?
– Pytam, czy bzykasz tą całą Debrę – wyjaśniła zmęczonym tonem. – To pewnie twoja sprzątaczka, a każdy facet, który ją ma, zalicza ją po pracy.
– Naoglądałaś się za dużo filmów. Debra ma sześćdziesiąt lat i przychodzi tu kilka razy w tygodniu.
Debra – bo gdy na początku mówiłem pani Morgan, to byłem nagminnie ganiony – pracowała u mnie odkąd tylko kupiłem ten dom w Spring Hill. Od tego momentu minęło już prawie sześć lat, a ta starsza kobieta wciąż przychodziła trzy razy w tygodniu, żeby ogarniać to, do czego sam się nie nadawałem. Gdyby nie ona, pewnie bym zginął.
– To pewnie nie ma o tobie zbyt dobrego zdania, skoro co tydzień widuje u ciebie inną kobietę – stwierdziła kąśliwie Ronnie.
– Nie widuje – odparłem.
– Tak? – Dziewczyna spojrzała na mnie z wysoko uniesionymi brwiami. Wyraźnie mi nie wierzyła.
– Tak, bo nie zapraszam kobiet do domu.
Tak było. Mój dom, był moim schronieniem, którego nie zwykłem niszczyć, zapraszając swoje znajome. A Ronnie... Ronnie to była zupełnie inna historia.
– To co ja tu robię?– zapytała patrząc na mnie tymi jasnymi oczami, lekko przekrzywiając przy tym głowę. Guziki w jej błękitnej koszuli napięły się przy tym, dzięki czemu mogłem dostrzec kawałek jej stanika.
– Też się zastanawiam.
Chciałem ją pocałować. Bardzo. Jednak coś mnie przed tym powstrzymywało. Może była to świadomość, że Ronnie nie była do końca o czystym umyśle, a ja nie wykorzystywałem takich sytuacji, albo po prostu fakt, że wolałem poczekać na jej krok. Chciałem przekonać się, czy zadziała bez mojej inwencji.
Pochyliła się nieznacznie w moją stronę, przygryzając przy tym wargę. Zastanowiłem się, czy smakuje ona colą, w której przed chwilą moczyła usta. Już miałem to sprawdzić, gdy mój wzrok przyciągnął siniak na jej nadgarstku. Wcześniej go nie zauważyłem, ale domyślałem się, w jakiej sytuacji on powstał.
– Co się stało w parku? – zapytałem.
Ta sprawa chodziła za mną cały dzień. Ciągle zastanawiałem się, co takiego przydarzyło się Ronnie, że zastałem ją tak roztrzęsioną i na skraju histerii. Wytłumaczenie chodziło mi po głowie, ale nie wyciągałem pochopnych wniosków.
Ronnie spięła się słysząc to pytanie. Działanie marihuany ustępowało i wracała jej jasność myśli.
– Nic – powiedziała krótko, wzruszając ramionami.
To jednak wcale mnie nie zniechęciło do poznania prawdy.
Odstawiłem szklankę z colą na stolik, po czym odwróciłem się do Ronnie. Ta starała się udawać pochłoniętą filmem, ale nie bardzo jej to wychodziło. Spojrzałem na jej lewy nadgarstek, na którym miała ciemniejszy ślad. Po chwili wahania wziąłem jej dłoń, muskając kciukiem siniak.
– Kto ci to zrobił? – zapytałem spokojnie, choć z naciskiem.
Ronnie miała piękne oczy – to wiedziałem już od początku naszej znajomości. Niezwykła jasność stalowych tęczówek, tak bardzo kontrastująca z czernią jej włosów była dla mnie jak otwarta księga. Wystarczyło tylko, bym raz w nie spojrzał, bym poznał wszystkie myśli dziewczyny.
A to, o czym myślała w tamtym momencie, z całą pewnością nie było niczym przyjemnym.
– Ronnie – wymawiając jej imię wyciągnąłem ją tym samym z ciężkich dla niej chwil.
Spojrzała na mnie ze zmęczeniem, ale i poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Wyglądała tak, jakby obwiniała się za wszystko, co się jej przydarzyło. A ja nie wierzyłem, by tak było.
– Levi po prostu za dużo wypił – powiedziała.
Dlaczego go bronisz? – zapytałem się w myślach.
Poza tym, to nie było żadne wytłumaczenie. Leviego znałem, bo chodził na treningi, które prowadziłem. Młody, nieco zadufany w sobie chłopak, któremu najwyraźniej wydawało się, że jego pozycja w szkole uprawnia go do wszystkiego. Oczami wyobraźni już widziałem, jak brutalnie wyciągam go z jego światka.
Trzymając nadal nadgarstek Ronnie w uścisku, prawą ręką wziąłem ją pod brodę. W tamtej chwili miała oczy zwierzęcia, które znalazło się w potrzasku. W pułapce, z której nie wie jak wyjść.
Dlatego też zbliżyłem się do niej i złożyłem najdelikatniejszy pocałunek, na jaki tylko było mnie stać. Ronnie wciągnęła gwałtownie powietrze, po czym położyła mi dłonie na policzkach, tym samym pogłębiając pocałunek. Miałem wrażenie, że nasycenie się tą dziewczyną było niemożliwe.
Ronnie poddała się mi, gdy nie odrywając się od jej ust zmusiłem ją do położenia się na plecach.
Zacząłem powoli posuwać się coraz śmielej, przesuwając usta po linii szczęki dziewczyny, potem po szyi, aż do jej obojczyków. Tam natrafiłem na przeszkodę w postaci koszuli Ronnie. Kiedy dotarłem do tego zagłębienia, wyprostowałem się.
– Wykorzystujesz sytuację? – zapytała patrząc, jak krok po kroku odpinam kolejne guziki.
– Możliwe.
Przejechałem palcami poczynając od mostka i kierując się w dół, aż do linii jej spodni.
– To nie fair – powiedziała, wijąc się pod moim dotykiem.
– Nie mówiłem, że gram fair.
Ponownie wpiłem się w jej usta, jednocześnie odpinając guzik w jej spodniach. Ronnie uniosła biodra, przywierając nimi do moich i dając mi tym samym przyzwolenie na dalsze działania. A ja nie zamierzałem tego zmarnować.
Już miałem ściągnąć ten zbędny w tamtym momencie element jej garderoby, gdy z rytmu wybił mnie niespodziewany dźwięk. Oboje spojrzeliśmy w kierunku leżącej na stoliku komórki Ronnie. Dziewczyna spojrzała na mnie bezradnie, a ja zaciskając usta sięgnąłem po telefon. Widok numeru, opisanego jako "Tata" pozbawił mnie ochoty na dalszą zabawę.
– To Caly– powiedziałem, podając Ronnie komórkę.
– Muszę odebrać– powiedziała lekko ochrypniętym głosem, po czym przyłożyła aparat do ucha. – Tak? Nie, jestem u koleżanki.
Wyprostowałem się i usiadłem na kanapie, gdy dotarło do mnie, że trochę niezręczne by było, gdybym wciąż wisiał nad Ronnie, podczas gdy ta rozmawiałaby ze swoim ojcem. Wystarczył już sam fakt, że była w tym momencie w moim domu, co również nie powinno mieć miejsca.
– Nie. Właśnie wychodzę. Tak – Ronnie wyciągnęła nogi, kładąc je na moich kolanach. Byłem tym zaskoczony, ale nie zaprotestowałem, chociaż już dawno tego nie doświadczyłem. – Do zobaczenia. Pa.
Ronnie westchnęła, rzucając telefon za siebie na poduszki. Dłuższą chwilę leżała milcząc, a po jej minie poznałem, że myśli nad czymś dla niej ciężkim.
– Chyba będziemy musieli to przełożyć – powiedziała w końcu.
– Chyba tak – przytaknąłem, sunąc palcami wzdłuż nóg Ronnie.
– Później? – zapytała.
– Później – wziąłem ją za dłoń i pociągnąłem, dzięki czemu znalazła się na moich kolanach – brzmi świetnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top