Rozdział 19 cz.3
Oczami Agaty
- Lecimy do Tennessee! - odparłam.
Sama nie wiedziałam co o tym myśleć. W sumie od początku misji miałam mieszane uczucia co do danego nam zadania. Cóż, ale trzeba się z tym zmierzyć.
Podziękowaliśmy wodzu za słuszną radę, po czym udaliśmy w stronę powrotną. Znów przekraczaliśmy tajemnicze drzwi, które naprowadziły nas do domu. Było już za późno aby wyruszać w nowe miejsce, więc postanowiliśmy spędzić tu noc. Gdy weszłam do naszego pensjonatu, nie zauważyłam Marca. Na łóżku zauważyłam mały liścik i pewny materiał.
Bądź gotowa o 19:00 na parterze w altance. To niespodzianka.
Ps. Załóż to, będziesz w niej pięknie wyglądać.
- Cóż za szarmant! - pomyślałam gdy przeczytałam liścik. Spojrzałam na kreację. Trzeba stwierdzić, że mój towarzysz ma gust co do koloru i fasonu. Była bardzo elegancka z przepływającymi odcieniami błękitu i turkusu.
Wzięłam ją i zaczęłam się przygotowywać. Nigdy nie przygotowywałam się do spotkania w tak egzotycznych warunkach. Wyjęłam mini podręczną toaletkę, gdzie w niej wszystko posiadałam. Szybki efektywny makijaż. Dodatkowo upięłam włosy w lekki warkocz. Założyłam kreację i byłam już gotowa do wyjścia.
Gdy schodziłam na dół z domku, obawiałam się żeby kreacji nie popsuć. Schodziłam bardzo powoli. Gdy zbliżałam się coraz bliżej holu, słyszałam delikatną muzykę. Zrobiło się już trochę ciemniej na zewnątrz. Na niebie zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy. Wokół było bardzo dużo zieleni i rozsypanych płatków róż. Szczerze to nie mam pojęcia skąd Marc wziął róże w tej okolicy, lecz obecnie nie jest to najważniejsze. Podążałam wzdłuż ścieżki obsypanej różami.
Gdy doszłam do altanki, zauważyłam mały stolik z dwoma kieliszkami do wina i jedną małą świeczuszkę. Jej woń unosiła się jak oplatająca postać w miętowej sukni. Idealnie pasowała do panującego nastroju. Jednakże umysł podpowiadał, że brakuje tutaj czegoś do układanki. A raczej kogoś. Nie minęła chwila a ktoś mi zasłonił mi oczy i szepnął do ucha - zgadnij kto to - wywołując przy tym lekki dreszcz.
Obróciłam się i od razu zostałam obdarowana małym bukiecikiem egzotycznych kwiatów. głównie palm i liści monstery, lecz kompozycja układała się w konkretny kształt.
- To serce. - odparł nieśmiało mój towarzysz.
- Ależ piękne. Dziękuję. - odparłam i uśmiechnęłam się. Podziwiam trud podczas tworzenia dzieła.
Włożyłam kompozycję do wazonu leżącym na stoliku. Marc jak dżentelmen odsunął mi krzesło. Usiadłam zgodnie z jego wolą.
- Jako przystawkę proponuję kokodę(1). Daniem głównym będzie Lovo(2). Na deser droga madame les fruits classiques(3 )- odparł z francuskim akcentem. Uśmiechnęłam się na jego widok. Cieszyłam się, że starał się jak najlepiej zaprezentować. Chwilka czy on chce mi zaimponować?
Jednym przystknięciem przy naszym stoliku pojawiła się przystawka. Wyglądała przepysznie. Jeszcze lepiej smakowała. Początkowo nie byłam przekonana do owej przystawki, lecz pierwszy kęs sprawił, że zmieniłam zdanie. Spokojnie jedliśmy przy muzyce natury. Nie potrzebowaliśmy skrzypka lub grajka aby stworzyć przyjemną atmosferę. Po dwóch posiłkach byłam już tak najedzona, iż nie dałam rady tknąć deseru. Marc wyraźnie to zauważył i momentalnie zaproponował spacer po okolicy. Zgodziłam się, w końcu ruch to zdrowie. Lekko przechadzaliśmy się podziwiając krajobraz lokalny Tuvalu. Do tej pory nie wierzę, że tak bajkowe otoczenie znajduje się tuż obok naszego pensjonatu.
Gdy dotarliśmy nad jezioro, na niebie zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy. Woda idealnie odbijała lekkie światełka, które błyskały w atmosferze. Sprawiały wrażenie jakby puszczały nam oczko. Gdy podziwiałam okolicę, poczułam jak ktoś obejmuje mnie silnym ramieniem. Spojrzałam w bok do mego towarzysza. Oczy mu świeciły jak gwiazdy a jego niebieskie spojrzenie hipnotyzowało. Rzadko spotykałam bruneta z niebieskimi oczami. Położyłam głowę na jego ramieniu. Wspólnie cieszyliśmy się lokalną przyrodą. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk. Możliwe, że pewnego instrumentu. Był tom cichutki flet który z każdą minutą przybierał wyższe dźwięki. Poczułam, że unoszę się... Gdy usłyszałam Marca
- Em... Agata... nie sądziłem, że tak odpływasz w przestworzach.- odparł ze śmiechem. Spojrzałam na niego niezrozumiale po czym spojrzałam w dół. Nie wierzyłam własnym oczom, lecz unosiliśmy się w powietrze.
Oczami autorki
https://youtu.be/aUcV-EQiorE
Marc wykorzystał tą okazję i poprosił Agatę do tańca. Kobieta z przyjemnością przyjęła zaproszenie. Tańczyli walca w powietrzu. Wirowali jak wiosenne ptaki o poranku. Czuli jakby czas się zatrzymał. Dla nich liczyła się ta chwila, która z minutę na minutę iskrzyła coraz bardziej. Nie myśleli o żadnej misji. Wiedzieli, że należy się cieszyć każdą póki trwa. I tak piękna pieśń zawsze ma swój koniec.
Muzyka dobiegająca z fletu ustąpiła, lecz para ta wciąż tańczyła. Po dłuższym czasie powoli zlatywali w dół, aż znaleźli się na bujnej kępie siana, znajdującej się nad jeziorem. Siana, dobrze widzicie. Nikt do tej pory nie wiedział skąd przybyła, ani kto czarująco grał na magicznym instrumencie. Jedno było pewne. Jutro muszą ruszyć dalej w podróż do Tennessee.
Po spektakularnym lądowaniu, ruszyli do pensjonatu. Świeczka na stoliczku już zgasła, lecz lampy solarne świeciły swym życiem dodając temu miejscu wyjątkowy klimat. Usiedli na pobliskiej ławce. Agata wyczuwała zimny podmuch wiatru, który muskał jej odsłonięte ramiona. Po chwili mroźny wiatr zamienił się w męskie perfumy. Marc nałożył na nią ciepłe odzienie. Spojrzała na niego z wdzięcznością. Po długiej ciszy Marc pomyślał, że to odpowiednia pora.
- Agato. - odezwał się wyżej wymieniony. Kobieta odwróciła się do rozmówcy. Spojrzała w jego oczy przepełnione tajemniczym blaskiem. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz..- zrobił dramatyczną pauzę. Agata nie wiedziała, że to już ten moment. Jej uczucia co do jego towarzysza były mieszane. Zanim dokończył, uczyniła krok i złożyła delikatny pocałunek. Trwali tak w dłuższej chwili. Wiedzieli, że odnaleźli drogę do szczęścia. Zostali przepiękną parą. Z ławki przenieśli się do pensjonatu gdzie spędzili najprzyjemniejszą noc w swym życiu.
Następnego dnia. Oczami Agaty
Obudziłam się dość wcześnie. Przypomniał mi się wczorajszy dzień. Niesamowite jak życie potrafi się obrócić o 180 stopni. Koło mnie leży mój chłopak. Dobrze słyszeliście. Do ślubu nam daleko. Spojrzałam dookoła. Wiedziałam, że czas na nową podróż- nowy kierunek.
Spoglądnęłam na śpiocha leżącego tuż obok mnie. Postanowiłam odświeżyć się i przejść na moim ciele.
- A gdzie się Pani wybiera? - spytał z uśmiechem mój ukochany.
- Przed siebie, a co? - odparłam, a on pociągnął mnie z powrotem.
- Poleżmy jeszcze troszkę. - nalegał ziewnym głosem.
- Marc. Proszę Cię. Musimy się zbierać. Misja na nas czeka. - zaprzeczyłam. Próbowałam wstać, ale on nie dawał za wygraną.- Kochanie, Tennessee nas wzywa.
Niespodziewanie usłyszałam strzał. Pobliskie ptaki szybko się poderwały, dając nam znak. Marc od razu się podniósł i rozbudził. Szczerze to podziałało na niego lepiej niż kawa czy poranne ćwiczenia na szkoleniu u Pani Blueberry :D Szybko się ubrał i przygotował broń. Czuł jakby ktoś nieproszony wtargnął na nasz teren.
- Schowaj się. - odparł Marc czujnie spoglądając na otoczenie. Szybko w tym czasie narzuciłam czarną koszulę. Usłyszałam, że ktoś powoli wchodzi na górę. Serce bębniło coraz szybciej a oddech był niespokojny. Czułam jakby chwila niepokoju się dłużyła. Postanowiłam, że zaryzykuje i wyjdę z apartamentu.
-Nie! Agata! - krzyknął mój ukochany, gdy zobaczył, że schodzę na dół. Instynkt podpowiadał mi żeby dalej podążać. W oddali widziałam człowieka wysokiego wzrostu z bronią w ręku. Podchodziłam coraz bliżej do nieznajomego. Serce podpowiadało mi o ucieczce, natomiast rozum kazał to zbadać. Doszłam i stanęłam naprzeciwko mężczyzny. Spoglądnęłam na niego wzrokiem bazyliszka i spytałam - Kim jesteś?. - Milczał jak zaczarowany. Jedynie mi się przyglądał jakby mnie skanował.
- Po co przyszedłeś? spytałam siwego mężczyznę. Wciąż cisza.
- Czego oczekujesz?-ponownie zadałam inne pytanie. Wydawało mi się, że rozmawiam z posągiem lub mimem (choć mim dałby jakiś niewerbalny znak). Odeszłam zrezygnowana, lecz natychmiast usłyszałam
- Czekaj Agata! - odparł po chwili milczenia stanowczym tonem.
- Zachciało się gadać. Skąd znasz moje imię?
- Ja wszystko wiem moja droga.- odparł surow o- Opowiem Ci wszystko, ale na osobności w środku.- zaproponował mężczyzna - A i jeszcze jedno. Ostrzeż swojego chłopaczka aby do mnie nie strzelał kałasznikowem. - dodał. Kiwnęłam głową i udaliśmy się w kierunku apartamentu.
Gdy byliśmy przed drzwiami, zatrzymałam mężczyznę na chwilę. Poprosiłam aby poczekał chwilę. Wiedziałam jak mój chłopak bywa impulsywny. Gdy weszłam, od razu otrzymałam salwę pytań dotyczących tego gościa i mojego zdrowia. Uprzedziłam go aby nie robił nic głupiego. Wspomniałam mu, że owy mężczyzna chce z nami porozmawiać. Zgodził się dopiero po chwili, mimo to wciąż widziałam, że nie był do końca ufny w stosunku do gościa. Mężczyzna wszedł do środka. Od razu wyznaczono mu miejsce.
- Teraz Pan mi odpowie na wszystkie pytania?
- Agato, nie będę owijać w bawełnę i od razu przejdę do sedna. Jestem agent Leroy Jethro Gibbs. NCIS oferuję propozycję współpracy w misji.
- A dlaczego taka organizacja zainteresowała się nami?- spytał Marc. W tym momencie ktoś zadzwonił. Odtworzyłam rozmowę na Skype. Na ekranie pojawiła się Pani Blueberry.
- Witam moich agentów!- odparła z uśmiechem kobieta- O widzę, że jest już z Wami Gibbs.- dodała.
- Chwila to Państwo się znają?- spytałam nieco zdziwiona.
- Owszem. Dlatego dobrze będzie jak razem wyjaśnimy tą sytuację?
- W takim razie słuchamy uważnie.- odparł Marc.
Rozmowa nabrała innego wymiaru. Podkreślono nam, że ktoś za podczas misji, lecz nie wiedzą jeszcze jaki to osobnik. Przypuszczają, że to mężczyzna, lecz nie mogą tego potwierdzić. Dlatego wysłano do nas z NCIS po to aby ochronić nas i żebyśmy dopełnili misję do końca jak należy. NCIS i MI4 od dawna współpracowali ze sobą i odnosiły sukcesy w różnorodnych misjach. Ponownie nadarza się taka okazja. Tylko zastanawiam się dlaczego przysłano nam mężczyźnie w dość potężnym wieku. Wierzę, że mieli młodszych agentów a ten skrywa wiele tajemnic tylko jeszcze nie wiem jakie.
Tymczasem w Moskwie. Oczami autorki
Mężczyzna o zgrabnej posturze szedł do swego pana z garstką nieprzyjemnych informacji. Gdy Pan się o tym dowiedział...
- Jak to? Oni żyją? Ty marna pokrako na posyłki!
- Ale Panie Kasprian. ja chciałem tylko.
- Milcz, nędzna istoto! Ja teraz mówię! Po pierwsze to nie wymawiaj publicznie tego imienia. Po drugie... chodź zbliż się do mnie proszę. - odparł milszym tonem.
Chłopak powoli przesunął się o 2 kroki dość nieśmiało.
- Bliżej dziecko bliżej. - odparł zażenowany gestykulując rękami aby całkowicie podszedł do niego.
- Wiesz Stefan co Ci powiem? - spytał z nutą tajemniczości w tle. Chłopak milczał. Bał się wypowiedzieć jakiekolwiek słowo. Jedyne co uczynił to pokiwał głową przecząco.
- W takim razie coś Ci wyjaśnię aby twój umysł bardziej się rozjaśnił. Przygarnąłem Cię pod swoje skrzydła. Nauczyłem wszystko co powinieneś o szpiegowaniu i zdobywaniu a tak mi się odpłacasz?! - ryknął głośno aż echo głosu przesiąkło ściany starej sali. Stefan jedynie głośno przełknął ślinę.
- Dam Ci ostatnią szansę. Idź ich śledź. I tego nowego agenta też! Nie chcę aby ktokolwiek mi pokrzyżował plany. Jasne? - spytał patrząc prosto w oczy jego podwładnego. Stefan potulnie pokiwał głową i ruszył do poszukiwań.
Ten skarb musi gdzieś być. Co kombinuje ta mała zgraja aby ją posiąść?- spytał siebie w myślach Kasprian. Nienawidził smaku porażki. Tym razem nie chciał poczuć jego smak.
Tuvalu,siedziba agentów
Oczami Autorki
- Czas się zbierać dzieciaki. Tennessee czeka! - odparł Gibbs.
- Nie jestem dzieckiem. - oburzył się mamrocząc Marc.
- Narzekanie Ci nie pomoże. - odezwał się staruszek. Mimo swego wieku, zmysły wciąż dobrze pracowały.
Opuścili piękną rezydencję. Czuli jakby był ich drugi dom. Trudno było zostawić to bajeczne miejsce, jednakże mieli nadzieje, że powrócą w najbliższej przyszłości. Ze swoimi bagażami wyruszyliśmy do prywatnego samolotu NCIS. Czekała ich długa podróż. W tym czasie jak już byli nad powierzchnią, Agata rozmyślała słuchając muzyki. Zastanawiała się co jeszcze los przygotował. Co jeszcze się dowiedzą? Z kim będą jeszcze podróżować? Z takimi myślami zasnęła dość szybko.
Chwilę później
Obudziłam się gdy niemalże podchodziliśmy do lądowania. Miałam już zapięte pasy, więc możliwe, że Marc mi zapiął. Zawsze myśl o innych. taki lokalny Anioł Stróż można by rzec. Szczęśliwie wylądowaliśmy na lotnisku w Nashville. Od razu moją uwagę przykuł wieżowiec stojący nieopodal lotniska. Spod niego wyjeżdżały autobusy do centrum. Skierowaliśmy się w stronę olbrzyma. Zastanawiałam się jak ludzie potrafią funkcjonować na takich wysokościach. Wspinaczka na ściankach czy po prawdziwej górze to co innego niż przebywanie w jednym miejscu.
Gdy dotarliśmy na miejsce z naszymi bagażami, nadjechał srebrzysty autobus. Szybko wsiedliśmy i znaleźliśmy dogodne nam miejsca. Każdy z nas czymś się zajął. Marc czytał coś w telefonie. Ukradkiem spojrzałam co tam ciekawego zobaczył.
-Typowy podróżnik.- pomyślałam. Czytał o mieście w którym się znajdowaliśmy. A Gibbs hm... spoglądał w różne strony jakby skanował każdy zakamarek miasta. Tak bynajmniej przypuszczałam. Kto wie co temu człowiekowi siedzi w głowie?
Nim się obejrzałam dojechaliśmy do końcowego przystanku "Downtown Nashville". W samym centrum łapaliśmy lokalny pociąg, który kierował nas na obrzeża miasta. W Harbor Village znajdował się mały dom. W okolicy było jeziorko i las. Chwila odpoczynku dla nas i zaraz ruszamy na podbój miasta.
Kilka godzin później
Zwiedzamy otoczenie jak typowi turyści. Poszukujemy tajemniczego gościa, który wódz Seanis wspominał. Niestety nie wiemy za dużo. Jedyną cechą charakterystyczną jest jego pseudonim "Rudy Lis". Marc próbuje poszukiwać poszlak na Jego temat. Jak na razie krucho nam idzie.
- Kochani, dość! - odparłam - szukamy jak osły tego typka w całym mieście i na nic. "Rudy Lis" przepadł na dobre!- odparłam przegrana. Czułam jakby nie było progresu w tej misji. Może za wiele odżycia oczekuje, ale nie lubię tak powolnych misji. Jestem osobą skupioną na zadaniu, ale szukanie igły w stoku siana nie jest moją dobrą stroną.
- Czy ktoś wspomniał "Rudy Lis"? - spytał przypadkowy mężczyzna.
- Tak to ja. Wiesz, może kto to jest? - spytałam z nadzieją
- oh... oczywiście. Wiele ludzi o nim słyszało, lecz nigdy nie ukazał się w dzień. Zazwyczaj pod osłoną nocy wychodzi by służyć krajowi. Wiele ludzi zawdzięcza mu bezpieczeństwo i silną wolę tejże osoby. Niestety nie wiem jak wygląda. Mogę powiedzieć gdzie go ostatnio widziałem.
- Tak prosimy. to byłoby pomocne.
- A dlaczego potrzebujecie akurat jego? Oczywiście jeśli mógłbym spytać..
- Powiedzmy, że to pilna sprawa. - odpowiedziałam po chwili ciszy. Mężczyzna wskazał nam na mapie gdzie ostatnio był widywany.
- To tuż przy Hendersonville. Myślę, że tam może się znów pojawić.
- W porządku. Bardzo Panu dziękujemy za pomoc. Miło było poznać Panie...
- Mans po prostu. - dodał uśmiechając się- mi również miło Pani...
- Agata. - odparłam odwzajemniając uścisk. Nim się obejrzałam zniknął.
- Dziwny typek. - podsumował Marc. Nie był do końca przekonany.
- Nie sądzę... - odpowiedziałam patrząc w miejsce gdzie mężczyzna przed chwilą był
- Zakochana? - spytał z nutą zazdrości.
- Nie, co ty. A ty co? Zazdrosny? - spytałam znacząco poruszając brwiami.
- Pfff... jak ty coś wymyślisz. - odpowiedział kręcąc przecząco głową.
- Uważaj bo w konia się zamienisz. - powiedziałam śmiejąc się.
- Hahaha... ależ ty żartownisia. -odparł zniesmaczony. Spojrzałam na Gibbsa. Staruszek wyglądał jakby był zamyślony. Coraz bardziej Jego tajemniczość przyciągała. Co tam w głowie doświadczonego agenta siedzi. Tego to nikt nie wie. Być może dowiemy się w bliskiej przyszłości...
___________________________________________________________________________
Objaśnienia:
(1) kokoda- kawałki surowej, białej ryby marynowane w mleku kokosowym z cebulą, sokiem z cytryny, solą i chili. Na koniec posypane kolendrą.
(2)Lovo- swoistego rodzaju mięso wieprzowe z warzywami. Jest w specyficzny sposób przygotowywany.
(3) Les fruits classiques czyli po francusku klasyczne owoce
Kochani mili obserwatorzy!
Dość długo nie było mnie na Wattpadzie. Dlatego chce bardzo przeprosić za to, ale kiedy nadchodzi brak weny na pisanie, to nie warto na siłę pisać żeby było. Teraz przychodzę z nowym rozdziałem. Kontynuacja będzie niebawem. Nie martwcie się. Muszę znów kolejną część rozdziału znowu podzielić na 2 części. Tak się rozpisałam że odrazu mówię, że część czwarta powieści będzie krótka. Za niedługo wrócimy do przygód Claire. Zobaczycie co się będzie działo ;)
Tymczasem miłego tygodnia
Pozdrawiam Claireska
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top