Rozdział 2
Dewey rozglądał się jak zaczarowany dookoła czując jak podniecenie coraz bardziej kumuluje się w jego żołądku roznosząc go od środka. Miał ochotę skakać w miejscu lub zwyczajnie zacząć tańczyć, zrobić coś żeby po prostu zacząć się ruszać bo czuł, że jeśli tego nie zrobi to zaraz zostanie wysadzony w powietrze z tego napięcia. Wiedział jednak, że mimo wszystko byłoby to niegrzeczne zwłaszcza biorąc pod uwagę, że część oficjalna technicznie rzecz biorąc jeszcze nie minęła i zwyczajnie nie powinien tego robić, nawet on zdołał nabrać tego taktu przez te lata chociaż nadal zachowywał się niebywale dziecinnie. Dlatego więc zmuszał się żeby nie wiercić się za bardzo i po prostu stać w miejscu jednocześnie nie opierając się o ścianę za nim - niby proste zadanie, a jednak takie trudne do wykonania.
Rozglądał się dookoła próbując w ten sposób wychwycić jakieś znajome twarze, ale nie zdało się to na wiele. Niedawno rozdzielił się z Huey'em który poszedł już się przygotowywać do pomocy swojemu przyjacielowi za to Webby podobno zobaczyła gdzieś Lenę która została zaproszona wraz z Violet i pobiegła w tamtą stronę chcąc się przywitać, i w taki sposób został tutaj sam nie mając się nawet do kogo odezwać. Ogólnie by mu to za bardzo nie przeszkadzało, lubił w końcu zatapiać się w swoich wyimaginowanych scenariuszach, ale nie było tak też i tym razem. Nie chciał zostawać sam, fakt, może już był dorosły, ale nie zmieniało to tego w jaki sposób się czuł. Nie lubił samotności, był ekstrawertykiem i po prostu musiał przebywać w towarzystwie.
Jego oczy przymknęły się kiedy jego mózg próbował zaprzeczyć temu, że to był jedyny powód dlaczego tego chciał i dlaczego nie chciał żeby te sytuacje jakkolwiek się powtarzały. Nie mógł teraz się zmagać z swoimi małymi kryzysami egzystencji, w końcu to były urodziny jego wspaniałego wujka Scrooge'a i nie mógł tego popsuć. Wziął wdech po czym jak gdyby nigdy nic skierował się do stołu postawionym na drugim końcu pokoju. Było tam ustawione naprawdę wiele przekąsek różnego rodzaju oraz napoi, nawet tych procentowych. Doskonale pamiętał to jak Pani B mówiła, że to nie może tam stać tak po prostu skoro na imprezie będą ci którzy nie mogą jeszcze legalnie spożywać alkoholu jednak jego mama jak zawsze machnęła na to ręką mówiąc, że dzieci muszą mieć jakieś wspomnienia i i tak to zamówiła.
On jednak wolał nie ryzykować ani gniewu gospodyni ani tego, że jakieś jego leki w połączeniu z alkoholem nie będą idealnym kombo. Tak więc po prostu chwycił szklankę do której po chwili nalał soku pomarańczowego który był jego ulubionym i wypił połowę jej zawartości na raz. Obrócił się w lewo chcąc pójść dalej kiedy akurat jego drogę zagrodził mu ptak mniej więcej w jego wieku. Już miał go wyminąć kiedy zorientował się kim on jest co również spowodowało, że zatrzymał się w miejscu patrząc na niego zaskoczony. Doofus Drake zazwyczaj nie pojawiał na różnych imprezach organizowanych przez innych bogaczy jednak kiedy już tak było zawsze miał ku temu jakiś powód. Czasami od całkowicie bezsensownych po plany biznesowe chcąc na przykład nawiązać współpracę. Ale przecież wuj Scrooge raz już odrzucił takową propozycję nie kryjąc się z tym, że czuję niechęć do młodszego więc czego on mógł tutaj szukać?
— Gapisz się, w ten sposób cię wychowano czy jednak tego nie zrobiono? — Starszy spojrzał na niego kątem oka na co Dewey odruchowo zawstydzony opuścił głowę. Nie sądził, że to było aż tak oczywiste jednak szybko się poprawił ponownie patrząc mu w oczy i próbując zachować neutralny wyraz twarzy. — Mogę ci w czymś pomóc czy po prostu zamierzasz tutaj tak stać i nic nie mówić? — Zapytał ponownie.
— Nie, po prostu się zastanawiam po co tu przyszedłeś — zmrużył na niego wzrok, a kiedy miliarder uniósł brew śmiać najwyraźniej powątpiewać w jego słowa wywrócił oczami. — No bo chyba nie przyszedłeś tutaj tylko i wyłącznie w sprawach pieniędzy, jeśli tak to muszę cię zasmucić, ale wujek Scrooge nie daje drugiej szansy ludziom którzy na nią nie zasługują.
— Cóż, twój wuj najwyraźniej ma spaczony wgląd na sytuację — prychnął ustawiając się naprzeciw niego. — Moja oferta była naprawdę korzystna dla obu stron, byłem nawet gotowy zaoferować większą połowę właśnie jemu kiedy po obliczeniu wszystkich zysków okazało się, że nie da się tej kwoty podzielić równo pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Na dobrą sprawę tak więc to ja byłbym bardziej stratny, a w umowie również nie było żadnych haczyków. Scrooge po prostu jest zbyt sentymentalny żeby wziąć pod uwagę wszystkie korzyści które oferowałem. Tak więc szansa którą niby mi dał nie ma tu nic wspólnego z tematem.
— Lepsze żeby był sentymentalny niż dwulicowy — sapnął z niedowierzaniem na to co powiedział starszy kaczor.
Teraz już pamiętał dlaczego tak bardzo nie lubił tego chłopaka. Nie miał żadnego taktu i zawsze uważał, że należy mu się wszystko co tylko chcę. Doskonale pamiętał to jak Louie i Huey opowiadali mu o nim. Huey nie krył się z tym, że nie uważał go za kogoś godnego miana Świstaka co było prawdziwymi szokiem ponieważ nawet kiedy ktoś zrobił coś naprawdę złego nigdy tak nie powiedział. Podobno tak naprawdę nigdy sam nie zapracował na żadną ze swoich odznak oraz praktycznie znęcał się nad innymi i tylko dzięki pieniądzom oraz statusu społecznego nie został jeszcze wyrzucony. Najmłodszy za to nie owijając w bawełnę dodając, że Doofus również w żadnym stopniu nie szanuje przestrzeni osobistej innych oraz traktuje osoby okrzyknięte mianem jego "przyjaciół" w dość nieprzyjemny sposób. Doskonale pamiętał to jak teatralnie wzdrygną się mówiąc, a to jak starszy tylko z chwili na chwilę skracał pomiędzy nimi dystans tylko to potwierdzał.
— A kto powiedział, że nie może być jednym i drugim jednocześnie? — Otworzył nieco szerzej oczy jakby chciał zademonstrować coś w rodzaju zdziwienia. — Tak czy siak nie pojawiłem się tutaj ze względów biznesowych, do tego będzie jeszcze czas — machnął na niego ręką zanim ten zdołał cokolwiek powiedzieć. — Bardziej interesuje mnie rozejrzenie się dookoła i ocenienie waszych starań, które no cóż, nie oszukujemy się; są jakoś dziwnie wygórowane tak jak na was. Zupełnie tak jakbyście chcieli zrobić na kimś wrażenie — spojrzał w jego kierunku wyzywająco.
— Ty... — zacisnął dłonie w pięści patrząc na ubranego w czarny garnitur z ukrytym mordem w oczach. Doskonale wiedział do czego teraz nawiązywał i w żadnym wypadku mu się to nie podobało, nie, nie tyle, że nie podobało. On był wściekły.
— Hejka! — Poczuł nagle dłoń na swoim ramieniu przez co spojrzał w bok, a kiedy dostrzegł swoją mamę jego zła aura niemal natychmiast się rozprysła. — Tak zobaczyłam sobie z boku, że gadacie i pomyślałam, że dlaczego by nie podejść. Mogę zaoferować w czymś pomoc panie Drake? — Nałożyła specjalny nacisk na jego nazwisko.
— Nie, dziękuję — odpowiedział chłodno poprawiając swój krawat. — I tak już miałem odchodzić — i zaczął powoli znikać w tłumie.
— Dziwak — zgodzili się jednocześnie, a Della wybuchła śmiechem co także po chwili zrobił i Dewey.
— Ja naprawdę nie wiem kto wysłał mu zaproszenie — zaczął się bronić młodszy na co kobieta tylko pokręciła głową zrezygnowana.
— Nawet gdyby nikt tego nie zrobił to i tak znalazł by sposób żeby wejść, tacy są już bogacze — skrzywiła się. — Nie wszyscy oczywiście, ale nadal większość.
— No cóż, pewnie masz rację — rozejrzał się dookoła. — A gdzie jest Penny? Nie mówiłaś, że to z nią przyjdziesz?
— Ech, wiesz jak to jest — pokręciła głową z lekkim uśmiechem. — Się okazało, że ktoś potrzebował pomocy i pognała w tamtą stronę. Później jakimś cudem kłóciła się z policją i powiedziała żebym poszła sama, a potem mnie dogoni.
— Ajć — chłopak mógł sobie niemal wyobrazić tą scenę. Każdy w tym mieście wiedział, że z tą kobietą lepiej nie zadzierać, a jeśli funkcjonariusze naprawdę zrobili coś co ją zdenerwowało był nawet gotowy kopać już dla nich grób.
— A tak właściwie co tutaj siedzisz tak sam? Zostawiono cię? — Zapytała żartobliwie co wywołało u niego w reakcji, że jego kąciki ust poszybowały w górę.
— Nie do końca. Huey już na początku mówił, że będzie zajęty pomaganiem Fentonowi oraz Grandzie przy prezentacji sprzętu, a Webby pobiegła w stronę Violet i Leny bo wypatrzyła je gdzieś w tłumie. Obiecała, że zaraz wróci jednak wiesz jak to jest kiedy się z kimś zagada — machnął ręką.
Był niemalże stuprocentowo pewien, że Webby faktycznie na chwilę zapomni o tym, że miała do niego wrócić jednak nie byłoby to spowodowane ciekawym tematem rozmowy. Już od dłuższego czasu mógł zaobserwować jak dziewczyna uśmiechała się w ten charakterystyczny sposób kiedy widziała Lenę lub o niej myślała choćby i przelotnie. Jest pewien, że dziewczyna się zadłużyła, a kiedy rozmawiał o tym z Huey'em to on też przyznał, że tak uważał. A skoro on też tak myślał to musiała być prawda. Nie wiedział tylko jakie zdanie do tego wszystkiego ma tylko Lena. W sensie, wiedział, że dziewczyna lubiła Webby i to bardzo jednak nie zmieniało to faktu, że mogła mimo wszystko postrzegać dziewczynę jako przyjaciółkę i nic więcej. Będzie musiał to potem dyskretnie sprawdzić, nie chciał żeby jego praktycznie, że siostra była narażona na złamane serce.
— Jestem pewna, że za chwilę wróci, nie martw się — poklepała go pokrzepiająco po ramieniu.
— Mamo, mamy jakieś wieści od wujka Donalda? — Zapytał zmieniając temat.
— Z jego nogą wszystko jak na razie dobrze jednak nadal Daisy z dziewczynami upierają się żeby jeździł na wózku zamiast używać kul co moim zdaniem jest w ogóle nie potrzebne — skrzyżowała ramiona na piersi. — Znam moje brata i jak nikt inny wiem, że trzymanie go w miejscu tylko pogorszy sprawę. On nienawidzi bezczynności jak z resztą wiesz.
Miesiąc temu Donald złamał nogę przez upadek z dość wysokich schodów. Z tego co opowiadała mu May kość była tak złamana, że przebiła się przez skórę czego wolał sobię raczej nie wyobrażać by nie czuć mdłości. Tak czy siak uniemożliwiło to przyjazd na urodziny wujka Scrooge'a z czego każdy ubolewał. I to wcale nie tak, że mimo wszystko musiano niemal siłą zmusić mężczyznę do pozostania tam gdzie był żeby przypadkiem nie zrobił sobie większej krzywdy co z jego szczęściem było więcej niż tylko prawdopodobne. Pamiętał doskonale jak prowadził z nim rozmowę wideo i do kadru nagle weszła Daisy niemalże odruchowo upominając go żeby nikogo nie prosił o przywiezienie go tam. Mogło się to wydawać zabawne, ale widząc żal w oczach swojego ulubionego wujka od razu to zostało zastąpione przez smutek z jego nieobecności.
— Przynajmniej mu się powoli polepsza. Pamiętasz jak było na początku? W ogóle nie chciały wypuszczać go z pokoju, a najlepiej żeby w ogóle nie wstawał z łóżka — zaśmiali się oboje.
— Panie Scrooge, a mógłby pan coś opowiedzieć o rękawicy meduzy? Chętnie posłucham — Usłyszeli za sobą obcy głos na co odwrócili się w stronę źródła dźwięku.
Stała tam średniego wzrostu dziewczyna o w miarę krótko przyciętych włosach oraz sukience w odcieniu zielonego, a zaraz naprzeciwko niej nie kto inny jak multimiliarder którego imię przed chwilą wymówiła. I tak jak na jej twarzy gościł spokojny uśmiech tak jej rozmówca wydawał się zaalarmowany. Zaraz za dziewczyną stała kolejna sylwetka, tym razem była to kobieta o złotych włosach upiętych w kok. I tutaj już nawet nie trzeba było eksperta żeby wiedzieć kim ona jest. Zbyt często włamywała się do ich posiadłości nawet nie kryjąc się z tym żeby tego nie pamiętać.
— O'gilt — Della zmrużyła na nią wrogo oczy po czym złapała spojrzenie ze swoim synem. Kiedy oboje kiwnęli głowami ruszyli w tym kierunku. — Nie sądziłam ciociu, że znajdujesz się na liście gości.
Po wypowiedzeniu tego wszystkie trzy głowy obróciły się w jej stronę wytrącone nowym towarzystwem, a wcześniej wspomniana kobieta zmarszczyła z niezadowoleniem brwi na to jak została nazwana. Dewey nigdy chyba nie będzie w stanie pojąć jakim cudem pozwalała się tak nazywać jemu bratu kiedy za każdym razem gdy robił to ktoś inny wyglądała tak jakby miała coś nieprzyjemnego do powodzenia choć ten efekt mijał po kilku sekundach.
— Latająca dziewczyna, cześć — uśmiechnęła się z tym charakterystycznym błyskiem w oku. — Cóż, może i zaproszenia nie dostałam, ale okno mimo wszystko pozostało otwarte, prawda? Szkoda by było nie skorzystać.
— Oh, jestem pewna, że... — zamilkła patrząc na dziewczynę o zielonych oczach, a jej źrenice zmniejszyły się nieco w szoku.
Dewey przez chwilę nie rozumiał czym było to spowodowane jednak kiedy przyjrzał się uważnie ubranej na zielono kaczce sam o mało nie zachłysnął się powietrzem. Mimo iż kolor jej tęczówek oraz fryzura całkowicie różniły się od tych Delli pomiędzy nimi było uderzające podobieństwo którego nie dało się zignorować. Młodsza jak i Goldie jednak nie wyglądały na tak zaskoczone tak jak reszta.
Szczerze mówiąc chłopak nie wiedział co ma teraz zrobić, czuł się dziwnie skrępowany i to bynajmniej nie z powodu tego, że dziewczyna przed nim wygląda niemalże jak jego mama na zdjęciach za czasów zanim się jeszcze urodzili. Te oczy przywodziły mu na myśl tylko jedną osobę o której naprawdę nie miał ochoty teraz myśleć.
— Pani musi być Dellą Duck, prawda? Wiele o pani słyszałam — dziewczyna wyciągnęła dłoń w jej stronę, a Dewey mógł zobaczyć jak kobieta w niebieskiej sukience koło niej patrzy na nią przez moment nie odgadnionym wzrokiem.
— Tak, to ja — odpowiedziała ostrożnie po czym uśmiechnęła się do niej ściskając jej dłoń najwyraźniej nie wyczuwając żadnego niebezpieczeństwa bądź nie czując niepokoju. — A ty jesteś...
— Lillian, proszę mów mi Lillian — uśmiechnęła się do niej szeroko. — To naprawdę zaszczyt, że mam przyjemność panią poznać.
— Heh, nie sądziłam, że jestem tak znana — wypięła nieco dumnie pierś.
— Uważaj Dello — odezwał się nagle Scrooge ściągając na siebie uwagę. — Ta młoda dama ukradła mi przed chwilą portfel — wskazał na nią uniesioną laską, a Della jak na zawołanie zabrała swoją rękę z powrotem w swoją stronę.
— Oj no dalej Scroogie. Jesteś taki zły bo młoda zrobiła z ciebie idiotę. I to wcale nie tak, że wiele trzeba było robić — Goldie uśmiechnęła się do niego wrednie, a on wpatrywał się w nią z niedowierzaniem po czym pokręcił głową. — Tak czy siak ja zmykam, mam swoje sprawy do załatwienia — i zanim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć jej już nie było przy nich i kierowała się w stronę tłumu planując zniknąć pomiędzy nim.
— Hej, wracaj! Nic nie będziesz kraść! — Scrooge pognał za nią, a po chwili ruszyła za nimi również i Della co pozostawiło dwójkę samą sobie, jednak nie na długo.
— Dewey! — Podskoczył w miejscu czując dłoń na swoim ramieniu, a koło niego po chwili stanęła nie kto inny jak Webby we własnej osobie. — Wybacz, że to tyle mi zajęło, naprawdę sądziłam, że pójdzie szybciej. Oooo, kim jest twoja koleżanka?
Westchnął. Szykował się naprawdę długi dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top