Rozdział 1
Webby stojąc przed lustrem wpatrywała się w siebie z lekkim powątpiewaniem czy faktycznie powinna ubrać akurat tą sukienkę. Uwielbiała fioletowy to fakt jednak nie zmieniało to faktu, że nie do końca podobało jej się to w jaki sposób została wykonana. Mimo wszystko pasowała jej i to wiedziała więc westchnęła pod nosem przestając przyciskać ją do swojego ciała i odkładając ją na bok. Przyjęcie zaczynało się za parę godzin i wszyscy teraz tak naprawdę byli jak na szpilkach. Nawet solenizant który zawsze podchodził do takich rzeczy na luzie. Powodem tego był fakt, że mieli nadzieję. Złudną nadzieję, że Louie mimo nie odesłania potwierdzenia pojawienia się jednak magicznie pojawi się we wrotach rezydencji witając ich i podając naprawdę dobry powód dlaczego kontakt z nim mu się urwał. Albo dlaczego on to zrobił całkowicie świadomie.
Nadzieja była jednak matką głupich i po prostu nie było sensu dalej oczekiwać. Stracili go. Nie do końca wiedziała czy może coś mu się stało i powinni iść go szukać czy może to wszystko była ich wina i starał się od nich odizolować jak najbardziej. Nie potrafiła też powiedzieć co takiego mogliby zrobić, że ten podjąłby aż tak drastyczny krok. Niestety, musieli się z tym pogodzić. Jeśli będzie potrzebował pomocy najwyżej o nią ich poprosi tak jak zrobił to Gladstone gdy został uwięziony w kasynie przez wampira szczęścia. Pokręciła głową kierując się do wyjścia ze swojego pokoju, a następnie idąc korytarzem w stronę pokoju swoich kuzynów by sprawdzić jak szły im przygotowania. Jak zawsze usłyszała po zapukaniu te samo hasło na które się uśmiechnęła, a następnie weszła do środka od razu dostrzegając dwóch młodych mężczyzn siedzących na podłodze.
Już jakiś czas temu proponowano im by dostali osobne pokoje jednak żaden z nich nie chciał przyjąć tej propozycji, a przynajmniej przenieść się na stałe. Mimo wszystko mieli te pokoje praktycznie w całości urządzone i dość często z nich urzędowali jednak nie na więcej niż kilka nocy pod rząd. Traktowali je raczej jako małe biura lub saloniki wypoczynkowe niż faktycznie to do czego były przeznaczone. Zlustrowała ich wzrokiem marszcząc lekko brwi na widok kolorowych garniturów i zaczęła się śmiać wprawiając najmłodszego w oburzenie.
— No dalej, słucham. Masz problem do mojego ubrania? — Zmrużył na nią oczy, a gdy ta pokręciła głową nadal nie przestając się śmiać prychnął oburzony pod nosem.
— Nie, nie, nie — mówiła pomiędzy głębokimi. — Po prostu nie ukrywajmy, taki odcień niebieskiego w pomarańczowe paski i czerwony garnitur zazwyczaj nie są widywane na takich przyjęciach na które my idziemy.
— No właśnie! Będziemy oryginalni! — Wypiął klatkę piersiową dumny z siebie, a Huey zamlaskał tylko pod nosem równie rozbawiony co ona.
— Spokojnie Webby, nie musisz się obawiać o nasz wizerunek — obiecał. — Przynajmniej nie mój, ja się na pewno tak nie pokażę — dodał szybko doskonale wiedząc, że może i czerwień wyglądała na nim dobrze, ale w tej sytuacji byłaby to lekka przesada.
— Ej! Myślałem, że jesteś ze mną w drużynie! — Wskazał na niego oskarżycielsko palcem, a gdy ten tylko uniósł dłonie w niewinnym geście zaczął mamrotać coś pod nosem o zdrajcach.
— Cóż, moje priorytety się najwyraźniej zmieniły — odpowiedział uśmiechając się do niego lekko złośliwie jednak po chwili westchnął. — To nie tak, że nie chcę się z tobą powygłupiać. Tam będzie po prostu naprawdę sporo ważnych ludzi i nie chcę się na ich tle wyróżniać by przypadkiem czegoś nie zepsuć. Po za tym miał się tam też pojawić Fenton i Granda żeby zaprezentować swój wynalazek, wspominałem wam ostatnio, że szukał sponsora prawda?
Na to pytanie odpowiedzieli zgodnie kiwnięciem głowami. To prawdą było, że Scrooge mógłby wyłożyć trochę pieniędzy na stół, ale tylko wtedy kiedy będzie miał pewność, że będą z tego stuprocentowe zyski. Faktem oczywiście było, że młody bohater wraz z swoją dziewczyną stworzył Chmurę jednak była ona nadal darmowa i nie przynosiła niczego innego oprócz wdzięczności jej użytkowników. A znając życie to miał być kolejny tego typu projekt.
— No i tak się składa, że zobowiązałem się im pomóc — wzruszył ramionami.
— Czyli zostałem sam? — Jego entuzjazm upadł. Mimo lat których im przybyło zdawało się, że nic nie zmienili się od okresu w którym jeszcze wszyscy za nimi latali i byli nadopiekuńczy.
— Wiesz, mam w szafce takie fajne krzykliwe kolczyki — zarzuciła pomysł notując w głowie żeby jeszcze raz podziękować za nie Lenie chociaż robiła to już naprawdę wiele razy.
— Jesteś najlepsza! — Ucieszył się w jednym momencie do niej doskakując i trzęsąc jej dłonią. — A teraz mi je pokaż! Musimy sprawdzić czy są wystarczająco rzucające się oczy! — I zanim jakikolwiek zdołała odpowiedzieć została pociągnięta przez swojego kuzyna z powrotem do swojego pokoju, a ostatnim co widziała była szczerze rozbawiona mina Huey'a.
Również uśmiechnęła się szerzej podążając bez żadnego "ale" za młodszym oraz przy okazji rozglądając się po korytarzu zupełnie tak jakby wcale nie znała każdej jego krzywizny na pamięć. Pamiętała jak była jeszcze dzieckiem i po prostu kochała po nim biegać. Zdawał się ciągnąć w nieskończoność i za każdym razem mogła skręcić gdzie indziej. Kilka razy zdołała się nawet zgubić, a była na tyle mała, że po prostu nie była w stanie wrócić sama lub podczas drogi zapamiętać tego gdzie podążała bo po prostu nie zwracała na to uwagi.
Nie zwróciła nawet uwagi na to jak weszli do pokoju, przynajmniej dopóki Dewey nie zaczął dobierać się do wszystkich szufladek w jej biurku jakby zupełnie nie dostrzegł stojącej na samym środku pudełeczka do tego przeznaczonego. Stuknęła go kilkukrotnie w ramię, a kiedy uzyskała jego atencję pokazała mu je gestem dłoni. Ten tylko zaśmiał się nerwowo czując się zwyczajnie głupio z tym co zrobił. W ostatnim czasie był całkiem rozkojarzony i to nawet bardziej niż zazwyczaj. Nawet leki zdawały się nie pomagać jednak raczej to nie było spowodowane jego ADHD. Bardziej jakimś czynnikiem z zewnątrz do którego nie miał ochoty się na razie przyznawać. To było głupie i powinien po prostu o tym zapomnieć.
— A więc na co czekasz?! Pokazuj! — Nakazał podekscytowanym tonem co wywołało kolejny atak wesołości.
— Jesteś niemożliwy — mimo wszystko zrobiła to o co została poproszona i uchyliło wieko. Ogólnie nie gustowała w biżuterii, a już na pewno nie takiej która nie miała jakiegoś poręcznego zastosowania. Nie oznaczało to jednak, że jej nie miała. Większość była małymi nożykami lub igłami kiedy otworzyło się je we właściwy sposób jednak to już były małe szczegóły.
Wyciągnęła jedną parę od razu pytając się młodszego co o nich myślał. Były to dość duże kolczyki w kształcie pawia z wieloma mieniącymi się kamieniami o różnych odcieniach. Znalazły go podczas jednej z wyprzedaży garażowych w okolicy, a Lena akurat postanowiła, że kupienie ich jej w formie małego żartu było dobrym pomysłem. I było jednak przywiązała się do nich troszeczkę zbyt mocno.
— Hmmm, mogą być — zgodził się kiwając głową w zamyśleniu.
— Dzięki wielkie za twoją zgodę dobrodzieju — wywróciła oczami uderzając go lekko w ramię. Szybko jednak jej uśmiech przygasł kiedy zdała sobie z czegoś sprawę.
— Hej, wszystko dobrze? — Zapytał się zaniepokojony jej nagłym umilkieniem.
— Zapomniałam kupić tacie prezent — wyznała cicho po czym usiadła gwałtownie na ziemi chwytając się za włosy i ciągnąc za nie lekko. — Boże jak mogłam?
— Hej, spokojnie. Wujek Scrooge zrozumie — położył jej uspokajająco dłoń na ramieniu, a ta spojrzała na niego tylko tak jakby postradał zmysły.
— Oczywiście, że mi wybaczy — powiedziała takim tonem jakby nie wierzyła, że ten poczuł potrzebę zapewnienia jej o tym. — On pewnie nawet nie będzie zwracał uwagi na te prezenty.
— Więc dlaczego się tak martwisz? — Zapytał nie do końca rozumiejąc jej punkt widzenia.
— Dlatego, że to oznaka, że o nim pamiętamy. Że nam na nim zależy — zaczęła lekko gestykulować chcąc przedstawić to w jaki sposób ona to odbierała. — Każdy najpewniej przygotował jakiś wspaniały prezent, a ja jako jedyna zapomniałam. Jakim cudem to się w ogóle stało? — Pociągnęła nosem. Nie lubiła robić rzeczy na ostatnią chwilę jednak tym razem sobie na to pozwoliła bujając głową w chmurach. Naprawdę nie sądziła, że zapomni aż tak.
— Możemy pójść teraz coś kupić — zaproponował nie wiedząc co do tego żadnych przeszkód.
— To nie będzie to samo. W pośpiechu weźmiemy coś co na pewno mu się nie spodoba.
— No, ale sama mówiłaś, że liczą się chęci — wtrącił się jednak zaraz został uciszony.
— Na dodatek naprawdę myślisz, że zdołamy szybko pójść do sklepu i z powrotem? Mieszkamy w jednym z najwyższych punktów w całym mieście. To się nie uda.
— Możesz więc się podpisać na prezencie od nas — zaproponował lekko już zmęczony tą małą wymianą zdań. Mimo wszystko wiedział, że ona miała rację.
— Ale to wasz prezent — zaoponowała.
— E tam, jestem pewien, że Huey nie będzie miał nic przeciwko temu — machnął ręką. — Zawsze podpisywaliśmy się razem i było dobrze.
Kiwnęła głową niechętnie, ale jednak. Taka mała drobnostka w końcu nie mogła ich powstrzymać prawda?
———
To było jasne, że skoro tyle gości zostało zaproszonych to naprawdę wielu z nich się pojawi. Właściwie to prawie każdy z zaproszonych zobowiązał się chociażby do krótkiego odwiedzenia przyjęcia. Mimo wszystko to ilość drogich samochodów zaparkowanych na podjeździe była naprawdę dość szokująca mimo, że żyli z najbogatszą kaczką na świecie już naprawdę długi czas i wiedzieli nie raz przedmioty o wiele droższe niż wszystko w zasięgu ich wzroku. Budynek z zewnątrz również został ozdobiony wieloma dekoracjami, które Beakley zdołała nabyć po tym jak Scrooge jasno zaznaczył jaki miał być budżet na to wydarzenie. Wszędzie było również pełno roślin czy to sztucznych czy prawdziwych, najmłodsi z grupy jednak obstawili, że były tutaj i takie i takie co zostało również potem potwierdzone przez osoby zaangażowane w organizację i dekorację.
W środku samego budynku również było naprawdę sporo miejsca, a on sam mimo iż nie był hojnie udekorowany to sprawiał wrażenie jakby wszystko w zasięgu wzroku było wykonane z samego złota. I sam jubilat naprawdę to lubił. Po co było wydawać fortunę skoro mogło się zadowolić lepszym efektem za mniejsze pieniądze? I wcale nie czuł się źle z tym, że skąpił nawet na własne urodziny, tak było po prostu idealnie i by tego nie zmienił. Jeszcze chwilę temu był wygłaszany toast za jego zdrowie oraz były składane mu życzenia co w sumie nadal się nie skończyło do końca, nie było to możliwe z tak wielką liczbą gości i tak małą liczbą czasu. Na pewno jednak oblężenie go znacząco się zmniejszyło i teraz podchodzili do niego pojedynczy goście od czasu do czasu kiedy przechadzał się między nimi.
Szczerze mówiąc było nawet przyjemnie mimo iż był pewny, że sylwetka Glamdona mignęła mu gdzieś w kącie oka. W ostatnich lata mężczyzna zdołał już trochę nagromadzić z powrotem swojej fortuny dzięki czemu ponownie uzyskał status osoby bogatej jednak na pewno nie w taki stopniu jak kiedyś, i wyglądało, że już nigdy nie będzie miał odzyskać swojego dawnego statusu chociażby w jeden dziesiątej. Oczywiście to nie było tak, że Scrooge narzekał. W końcu wreszcie miał tego szaleńca z głowy, prawda? Uśmiechnął się lekko kiedy następna osoba podeszła do niego najwyraźniej złożyć kolejne życzenia. Szybko jednak jego umysł instynktownie przestawił się na czujny zanim zdołał nawet konkretniej pomyśleć. Przyjrzał się więc sylwetce młodej kobiety przed nim uważniej. Miała ona bowiem włosy obcięte na dość krótko jednak były również na tyle długie żeby odróżnić, że była to raczej fryzura przeznaczona dla dziewczyn.
Jej oczy były w odcieniu głębokiej zieleni, a jej rysy twarzy były spokojne oraz delikatne. Miała na sobie również prostą sukienkę z przypiętym kwiatkiem na ramieniu w odcieniu swoich oczy co bardzo ładnie się ze sobą komponowało. Najbardziej jednak jego wzrok skupił się na jej twarzy. Z niewiadomych przyczyn wydawała się być z niej niezwykle znajoma, zupełnie tak jakby patrzył na czyjeś zdjęcie tylko nie mógł sobie przypomnieć kto na nim konkretnie był. Kiedy uśmiechnęła się szerzej dostrzegając na sobie jego wzrok kolejna lampka alarmowa zapaliła się w jego umyśle. Coś było z tą młodą damą nie tak chociaż nie wiedział jeszcze co. A może to jego starczy umysł po prostu ponosiła wyobraźnia? Po krótkiej chwili rozmyśleń to odrzucił. W końcu przecież był Scrooge McScrooge. Nic co było nim nie mogło go zawieść.
— Dzień dobry — przywitała się pochylając lekko głowę ku dołowi w akcie szacunku. — Pewnie mnie pan nie kojarzy jednak mimo to chciałabym złożyć panu życzenia z okazji pańskiego święta.
— Ależ oczywiście, nie ma problemu — zgodził się bez żadnych przeszkód. Po krótkiej analizie jej postawy mógł wywnioskować, że raczej nie była do niego wrogi nastawiona.
— Tak więc życzę panu wiecznego dobrobytu oraz życia tyle ile pan zapragnie, chociaż o te dwa nawet i bez tych życzeń raczej by się pan nie musiał martwić — zaśmiała się lekko, a on odwzajemnił uśmiech. Znowu ogarnęło go nieprzyjemne uczucie jakby już znał te ruchy oraz tą mimikę twarzy. — Proszę mi wybaczyć, nie jestem w tym zbyt dobra — pokręciła głową podchodząc jeszcze bliżej niego chcąc najwyraźniej ścisnąć z nim sobie ręce, kiedy potknęła się o własne nogi władając na niego. Szybko jednak odskoczyła do tyłu. — Najmocniej przepraszam, nic panu nie jest?
Nie odpowiedział jednak na to pytanie czując nagle dziwną pustkę w kieszeni swojego płaszcza. Sięgnął tam więc kiwając szybko głową, a gdy nie wyczuł niczego w środku otworzył szerzej oczy i natychmiast niemalże podstawił sobie ubranie pod nos machając środek tak jakby zależało od tego jego życie. Trzymał w tej kieszeni bowiem portfel i chociaż nie było w nim wcale tak dużo to nadal nie mógł pozwolić sobie na jego stratę. Zaczął rozglądać się wokół na ziemi chcąc sprawdzić czy przypadkiem mu nie wypadł gdzieś w trakcie jednak tą czynność przerwał mu inny i głośniejszy śmiech który na pewno nie należał do dziewczyny z którą jeszcze moment temu rozmawiał.
Uniósł głowę tak jak myślał dostrzegając kobietę o blondy włosach upiętych w kok oraz niebieskiej sukni z spódnicą nie sięgającą do parkietu jednak z kilkoma falbankami.
— Goldie, — będzie musiał potem porozmawiać ze swoimi siostrzeńcami dlaczego i jakim cudem pojawiła się ona tutaj. Chociaż jeśli dobrze myślał (a na 99.9% tak było) żadne z jego dzieci nie miało z tym nic wspólnego — oddaj mi portfel — zmrużył na nią oczy.
— Ależ nie ja go mam — zaprzeczyła z jeszcze szerszym uśmiechem wskazując kciukiem na zadowoloną z siebie młodszą koło siebie, która zaraz po tym rzuciła w jego stronę jego własność.
Zamrugał szybciej ponownie skupiając wzrok na kobiecie. Kim ona w ogóle była?
— Wyprzedzę cię zanim zadasz pytanie — Blondynka uniosła palec jakby czytając mu w myślach. — Poznaj Lillian, moją uczennicę.
— Hejka! — pomachała mu w niemalże kpiącym geście dłonią z długimi czerwonymi paznokciami, a Scrooge już wiedział, że to wszystko nie skończy się dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top