Rozdział 3

Scrooge podążał za jasnowłosą wraz z swoją siostrzenicą śledząc uważnie jej ruchy. Goldie natomiast zdawała się tym w żadnym wypadku nie przejmować, wręcz przeciwnie, czerpała przyjemność z uwagi której jej poświęcali w tym momencie. Mężczyzna nie do końca potrafił pojąć w co ona grała. Jasne, mogła pojawić się na przyjęciu już nawet nie po to żeby coś ukraść, a zwyczajnie go zirytować tak jak robiła to nie raz. Doskonale pamiętał incydent z makaronem podczas pierwszych świąt Bożego Narodzenia, które spędził z Donaldem oraz Dellą i nadal jej tego nie wybaczył (chociaż musiał przyznać, że zobaczenie takich min u jego siostrzeńców było więcej niż zabawne, nie powiedział by tego jednak nigdy na głos; był pewny, że Donald by nie odzywał się do niego przez następne dziesięć lat jeśli nie więcej).

Jednak przyprowadzenie kogoś ze sobą? Goldie była typem samotnika. Wbrew pozorom nie przepadała za tym żeby mieć stałe towarzystwo, a tym bardziej żeby to towarzystwo przyglądało się jej cały czas próbując wyciągnąć jak najwięcej informacji o jej technikach podczas gdy pracowała, a jednak przyjęła ucznia. Postanowiła z jakiegoś powodu wziąć pod swoje skrzydła tamtą młodą damę i nauczyć ją tego czego sama nauczyła się przez ostanie kilkadziesiąt lat w swoim fachu. To było więcej niż niespodziewane.

Nie potrafił zliczyć ile razy był świadkiem tego żeby ktoś ją o to prosił, ba!, był taki okres kiedy sama Della tego chciała widząc, że jej umiejętności nie przydają się tylko i wyłącznie w kradzieżach, ale i również w przygodach. Oferowano jej złoto, diamenty, zwoje warte majątek, i cały czas odmawiała tłumacząc się tym, że jeśli nauczy kogokolwiek swoich technik to straci nieco swoich atutów oraz sporo czasu. Przyjrzał się jej zrelaksowanej twarzy, tamten dzieciak nawet zaczął kopiować jej mimikę, musiała mieć naprawdę opłacalny dla niej powód żeby na to pozwalać, inaczej nie potrafił tego sobie wytłumaczyć, przynajmniej na razie.

Kobieta skręciła nagle w bok na moment znikając im z oczu, tak by musili się na moment zatrzymać i rozejrzeć za tym w którym miejscu jest obecnie, to dało jej natomiast czas na nieco dalsze oddalenie się. Nie mogli przyspieszyć kroku żeby nie zwrócić na siebie uwagi gości, na szczęście zdawało się, że na razie nikt nie dostrzegł Scrooge'a i tylko z tego powodu jeszcze nie został on zalany tysiącami życzeń od osób których nawet nie kojarzył po nazwisku, a tylko i wyłącznie po twarzy. Gestem głowy nakazał Delli wykonać okrążenie po sali żeby mogli obserwować złodziejkę z obu stron na wypadek gdyby chciała się gdzieś ukryć. Będąc rozdzielonymi również łatwiej by było jej szukać gdyby nastąpiła taka potrzeba. Kobieta odpowiedziała tylko skienieniem głowy po czym zaczęła się oddalać, a McDuck już nie czekając z powrotem ruszył za swoją byłą. Zapowiadała się długa noc.

***

Webby przeskakiwała zaskoczonym spojrzeniem to z Dewey'a to na młodą dziewczynę, wydającą się być w ich wieku, obok. Szczerze mówiąc gdyby nie to, że jej kuzyn brzmiał całkowicie poważnie to uznałby to za próbę nabrania jej. W końcu zawiesiła oczy na twarzy, na podstawie tego jak się przedstawiła, Lillian. Zmarszczyła brwi doskonale dostrzegając podobieństwo jej rysów twarzy do matki trojaczków, była pewna, że inni również to dostrzegli, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jeszcze przed chwilą Della stała koło niej we własnej osobie. Czy była możliwość, że była jakąś tajemniczą krewną lub coś w tym rodzaju? Nie sądziła by to było możliwe, w końcu miała wykute drzewo genealogiczne rodziny McDuck i Duck aż do szóstego pokolenia w wstecz, nie przeoczyła by jej chyba, że nie została nigdzie wpisana co było mało prawdopodobne.

— Więc... Jesteś uczennicą O'gilt, tak? — Postanowiła zacząć rozmowę. Może gdyby się nieco o niej dowiedziała to by ją rozpoznała, no i musiała również zaspokoić swoją ciekawość. W końcu nie zawsze dowiadujesz się, że jeden z głównych rywali twojego ojca również ma swojego rodzaju następcę.

— Dokładnie — pokiwała głową nie tracąc swojego uśmiechu. — Tak naprawdę wcale nie uczę się od niej aż tak długo, jednak nie zmienia to faktu, że znam ją od lat.

— Lat? — Miała ochotę unieść jedną brew. Skoro kobieta zachowała z nią tak długo kontakt to znaczy, że musiała na tym skorzystać, no chyba, że nie było to z jej woli w co Webby wątpiła, Goldie nie była typem osoby, która by się dała do czegoś zmusić.

— O tak, właściwie byłam jeszcze dzieckiem kiedy to nastąpiło — machnęła lekceważąco ręką. — Byłam młoda i głupia, wiesz jak to jest.

Pokiwała głową, doskonale pamiętała to w jaki sposób potrafiła zaufać każdemu tylko ze względu na to, że był dla niej choć na moment miły. To było bardzo naiwne myślenie mające na celu poszukiwanie w ludziach wszystkiego co jest w nich najlepsze jednak teraz podchodziła do tych spraw o wiele ostrożniej. W końcu nie chciała powtórki jakiejś katastrofy.

— A co wy na to żebyście opowiedzieli mi coś o sobie? Nie chcę was zanudzać swoim nudnym życiem — zaproponowała. W pierwszym odruchu chciała zaprotestować. Była to jawna próba zmiany tematu, po za tym nie sądziła żeby ktoś kto dosłownie był uczniem jednego z najlepszych (jeśli nie najlepszego) złodziei na świecie mógł nie mieć nic ciekawego do powiedzenia. Postanowiła jednak zrobić tak jak zaproponowała dziewczyna, nie wiedząc o co mogła jeszcze zapytać żeby nie wyjść na zbyt dociekliwą.

— Właściwie to nie wiem co mogłabym o sobie powiedzieć oprócz tego, że mam na imię Webby, kocham przygody oraz tajemnicę oraz pewnego dnia zamierzam zostać legendą. Ale to już pewnie wiesz — uśmiechnęła się nieśmiało w jej stronę.

— Wiem czy nie, chętnie o tym posłucham — zagwarantowała po czym obróciła się do Dewey'a który do tej pory milczał. — A co z tobą?

— Miło, że pytasz! — Znacząco się ożywił najwyraźniej będąc gotowy do opowiedzenia każdego szczegółu swojego życia oraz marzeń za co Webby była w sekrecie wdzięczna.

Rozmowa zaczynała przestawać się kleić już na początku i zaczynała coraz bardziej stawać się niezręczna. Przynajmniej w jej odczuciu, nie wiedziała czy mogła powiedzieć to samo o Lillian, która nawet na moment nie straciła tego samego spokojnie-zadowolonego wyrazu twarzy. Jej uśmiech nawet na moment nie drgnął grożąc zatarciem się, a w jej oczach nadal pozostawało te przyjemne ciepło. Pozostawało tylko jednak pytanie czy było ono szczerze, zawsze mogła wyglądać z zewnątrz w ten sposób, a w środku myśleć o czymś całkowicie innym niż ich konwersacja żeby nie stracić takiego miłego wyglądu.

— No więc nazywam się Dewey jednak moje drugie imię to Turbo i muszę ci wyznać, że znacznie bardziej wolę to drugie, nadal nie potrafię zrozumieć dlaczego wujek Donald mnie tak nie nazwał, przecież to imię jest super co nie? Mój ulubiony kolor to niebieski czego można się domyślić po zobaczeniu mojej garderoby oraz uwielbiam seriale przygodowe. Mój ulubiony sok jest o smaku jabłkowym, a ulubioną przekąską są krakersy z serem. Mam również dwójk braci. Jeden niestety jest nieobecny, — tutaj jego głos nieco się zachwiał, a Webby nie mogła powstrzymać się od wrażenia, że coś w oczach ich rozmówczyni minęło nagle niszcząc na ułamek sekundy jej zrelaksowany wygląd — jednak mój drugi brat, Huey, jest tutaj i akurat pomaga naszym przyjaciołom z wystawą ich nowego wynalazku, z tego co mówił chyba szukają sponsora bo Scrooge raczej im nie pomoże z własnej kieszeni ponieważ najpewniej będzie to projekt do użytku bezpłatnego. Z resztą chodź, musisz zobaczyć to na własne oczy żeby zrozumieć o co mi w tej chwili chodzi! — Chwycił ją za rękę i pociągnął ją w tylko sobie znanym kierunku nie dając jej nawet zbytnio czasu na zakwaterowanie swoich słów.

Webby zamrugała zaskoczona tym gwałtownym ruchem po czym pobiegła za swoim przyjacielem nie mając ochoty zostawać samej. Lena i Violet były teraz zajęte swoimi sprawami i nie chciała znowu im teraz zawracać głowy. Posmutniała nieco na przypomnienie sobie ich wcześniejszej rozmowy i nawet fakt tego, że Lena ją pocałowała w policzek na pożegnanie tego nie naprawił. Westchnęła i pokręciła głową na boki, nie było teraz na to czasu. Powinna w tym momencie pilnować tego żeby Dewey nie zrobił nic głupiego jak na przykład zdezorientowanie ich gościa do takiego stopnia, że będzie miała ich dość. Może i była swego rodzaju kryminalistyką jednak zdawała się być naprawdę miła i uprzejma (przynajmniej z pozorów) oraz zdawała się mieć do nich przyjazne nastawienie. Gdyby była taka możliwość chciałby się z nią zaprzyjaźnić. Czuła na swój sposób, że gdyby przebiły się przez tą ścianę pomiędzy nimi mogłyby zostać dobrymi przyjaciółkami (kto wie, może nadal była naiwna?).

Nie potrwało długo, a już dostrzegła ich z powrotem pomiędzy ludźmi. Byli w tym momencie dość blisko do małej sceny, która została rozstawiona pośrodku pomieszczenia by przyciągnąć jak najwięcej wzroku. Swoją drogą to było miłe, że nawet jeśli Scrooge nie wsparł ich bezpośrednio finansowo to pozwolił im się zareklamować na swoim przyjęciu na którym bez dwóch zdań było naprawdę wielu wpływowych ludzi, którzy mogliby pomóc. Już sam ten gest pokazywał, że warto zwrócić uwagę na to co para miała do zaprezentowania. Po za tym już na dobrą sprawę byli owiani dobrą sławą dzięki Chmurze więc teraz powinno pójść im łatwiej niż na samym początku ich pracy gdzie musieli chować się po kątach. Do teraz pamiętała jak Huey opowiedział raz jej jak to projekt mogący zmienić świat był tworzony na kolanie w toalecie przerobionej na biuro.

Poklepała swojego kuzyna by zasygnalizować mu swoją obecność, a on uśmiechnął się w jej stronę by dać jej znać, że ją widzi po czym znów wrócił do mówienia do niższej dziewczyny obok. Dziewczyna w fiolecie zmarszczyła brwi. Fakt, Dewey był bardzo towarzyski, ale zazwyczaj nie poświęcał się rozmowie z jedną osobą aż tak. Postanowiła to jednak chwilowo zignorować, mogła się oto dopytać później gdy będą sam na sam.

— A tutaj tak jak mówiłem zostanie zaprezentowany projekt moich przyjaciół. Nie do końca wiem co to jest, uprzedze twoje pytanie, jednak jestem pewien, że będzie to coś niesamowitego tak jak zawsze. Są oni naprawdę uzdolnieni w tym wszystkim i w dziewięćdziesięciu procentach większość projektów, które tworzą zawsze są sukcesem — iznajmił dumnie.

— A pozostałe dziesięć procent? — Zapytała rozbawiona.

— Pozostałe dziesięć to te których nie dało się uratować i obróciły się przeciw nim jak na przykład tamta ulepszona obieraczka do arbuzów. Ale to nie jest na ten moment istotne — zagwarantował, a ona zaśmiała się zasłaniając przy tym swój dziób w eleganckim jednak całkowicie wyuczonym ruchu.

— Cóż, w takim razie jest pewna, że się nie zawiodę — przytaknęła. — Czy byłaby możliwość żebym mogła poznać przed pokazem tych wspaniałych wynalazców? — Zapytała patrząc prosto na firankę za którą najpewniej były swojego rodzaju małe kulisy w których Fenton, Granda i Huey właśnie przygotowywali się do zaprezentowania swojego dzieła. Dewey i Webby spojrzeli na siebie dyskretnie (przynajmniej w ich mniemaniu) niepewni co zrobić, a ona jakby czytając im w myślach zaśmiała się ponownie. — Spokojnie, nie zamierzam nic im ukraść, nie taki jest mój dzisiejszy cel — zagwarantowała, a Webby poczuła jak ciekawość wznów w niej wzrasta. Skoro nie kradzież była jej intencją to co jeszcze mogło być?

— W takim razie więc nie widzę przeciwwskazań — uwierzył jej momentalnie na słowo po czym ruchem ręki pokazał jej żeby szła przed siebie w tamto miejscu gdzie jeszcze moment temu spoczywał jej wzrok. Webby oczywiście ruszyła za nimi chcąc mieć na nich oko. Żałowała teraz, że nie było z nimi jej babci. Ona od razu wiedziałby czy można jej ufać czy nie. Skarciła się za takie myśli, w końcu nie zrobiła jeszcze niczego złego więc nie powinna zakładać, że to zrobi, chociaż ostrożności nigdy za wiele. Z resztą jej babcia musiała być gdzieś pomiędzy gośćmi i sprawdzać czy przypadkiem nikt niczego nie kombinuje, była jednak pewna, że gdyby ją zawołała lub napisałaby SMS-a natychmiast by przyszła zobaczyć co się dzieje więc przynajmniej o to nie musiał się martwić.

Dewey przeszedł jako pierwszy za zasłonkę, zaraz po nim była Lillian, a następnie na samym końcu ona. Ich oczom ukazała się mała przestrzeń z dwoma stolikami po bokach ułożonych w skosie. Na nich natomiast znajdowało się mnóstwo dokładnie rozłożonych mechanicznych oraz innych przedmiotów, które musiały mieć podobne zastosowanie. Gdzieś w górze były ukryte głośniki, które musiały wzmacniać głosy, które miały prezentować wynalazek i zachęcać do inwestycji. Po samym środku za to stały trzy osoby tak dobrze znane dla młodszych. Dewey uśmiechnął się nieco szerzej chwytając kuzynkę oraz nową przyjaciółkę za dłonie i podprowadzając je bliżej co zwróciło na nich uwagę wynalazców, którzy obrócili w ich strony głowy.

— Dewey, Webby, czy coś się stało? — Huey zadawał pytanie nie do końca rozumiejąc dlaczego jego rodzeństwo tu było. Jasne, nie miał nic przeciwko ich towarzystwu, uwielbiał je, jednak nie zmieniało to faktu, że to duo praktycznie wcale nie interesowało się robotyką. Zamrugał szybciej dopiero po momencie rejestrując nie znajomą mu twarz.

— Lillian, to jest Huey - mój brat - oraz Granda i Fenton - ci wynalazcy którzy będą się dzisiaj prezentować czy jak to tam nazwać. Huey, Fenton, Granda , to jest Lillian - nasza nowa przyjaciółka — przedstawił ich sobie.

— Hej, tak jak Dewey już powiedział mam na imię Lillian. Bardzo miło mi was poznać — zagwarantowała poszerzając swój miły dla oka uśmiech. — Słyszałam naprawdę wiele dobrego o waszych wynalazkach od Dewey'a — zwróciła się do pary. — Jeśli dobrze rozumiem jesteście również wynalazcami Chmury, prawda?

— Tak, dokładnie. Chociaż trzeba też dodać, że w jej tworzeniu istotną rolę odegrał również mój pracodawca, pan Gyro — dodał szybko Fenton, a Granda pokręciła głową rozbawiona faktem, że za każdym razem kiedy temat schodził akurat na ten wątek jej narzeczony czuł się za każdym razem zobowiązany to podkreślić.

— Tak, to nasz wynalazek — pokiwała głową.

— Muszę wam zatem serdecznie podziękować za jej darmowe udostępnienie. Kiedy nie miałam zbytnio funduszy na moje studia to właśnie ona mnie uratowała. Czy mogłabym się dowiedzieć co was skłoniło do jej stworzenia? — Zapytał wyglądając na szczersze zainteresowaną, a Fenton od razu zaczął odpowiadać nieco ośmielony oraz dumny z tego, że ich praca faktycznie komuś się przydała.

Huey za to stał z boku przyglądając się temu z dziwnym poczuciem w żołądku. To nie tak, że nowa przyjaciółka jego rodzeństwa nie przypadła mu do gustu, wręcz przeciwnie, była bardzo wychowana oraz najwyraźniej i inteligentna co bardzo sobie cenił. Chodziło jednak o to, że dawała mu dziwne uczucie deja vu. Jakby widział ją już wcześniej tylko nie był w stanie sobie przypomnieć gdzie i w jakich okolicznościach co było zdecydowanie najdziwniejsze, w końcu miał pamięć fotograficzną więc na pewno powinien chociaż kojarzyć wygląd miejsca w którym na nią natrafił. Zrobił krok w stronę brata i pochylił się w jego stronę.

— Jak ją poznaliście? — Zapytał niby od niechcenia, a przynajmniej takie było założenie, że tak to wyglądało.

— Oh, ukradła wujkowi Scrooge'owi portfel — nachylił się w jego stronę, a gdy Huey już miał krzyknąć zaskoczony tym w jak lekki sposób zostało to wypowiedziane został pociągnięty przez Dewey'a oraz Webby nieco dalej by mieć pewność, że pozostała trójka ich nie usłyszy.

— Co masz na myśli mówiąc, że ukradła wujkowi Scrooge'owi portfel? Dlaczego ją tutaj przyprowadziliście? — Zapytał już samemu nie wiedząc co myśleć. Miał jej w takim razie ufać czy mieć ją na oku?

— Przyszła na przyjęcie razem z Goldie O'gilt, — zaczęła tłumaczyć Webby — ta natomiast powiedziała, że Lillian jest niby jej uczennicą czyli de facto musi uczyć się do profesji złodzieja.

— Na początku byli z nami wujek Scrooge, mama i Goldie. Później O'gilt odeszła, a zaraz za nią poszli wujek oraz mama przez co zostaliśmy sami, po chwili dołączył do nas Webby — dodał Dewey chcąc jak najlepiej nakreślić sytuację. — Ale nie musisz się obawiać, mówi, że nie zamierza niczego kraść no i jest naprawdę miła. Porozmawiaj z nią trochę, a sam się przekonasz — przekonywał go.

— No nie wiem...

— Na razie miejmy ją po prostu na oku — wtrąciła się dziewczyna przeskakując wzrokiem pomiędzy dwoma braćmi. — Jeśli faktycznie nic się nie stanie to nic się nie stanie jednak lepiej zapobiegać niż później walczyć ze skutkami — chłopaki zgodzili się z jej zdaniem choć Dewey zrobił to nieco mniej chętnie. Po chwili całą trójką wrócili do reszty z zamiarem przypomnienie rozmawiającym, że niedługo będą musieli zacząć pokazywać tłumowi swój wynalazek i dobrze by było żeby jeszcze przez moment się przygotować póki jest okazja.

———

— Goldie, przestaj uciekać i po prostu powiedz czego chcesz — Scrooge zastąpił jej drogę kiedy w końcu blondynka wyszła z przyjęcia i weszła do korytarza nie przeznaczonego do niczyjego użytku. Miał już serdecznie dość tej gry w kotka i myszkę, przez cały ten czas jak ją obserwowali praktycznie nic się nie wydarzyło nie liczyć wyjątkowo tylko faktu, że kobieta rozglądała się od czasu do czasu na boki wydając, zdawało się jednak, że to wcale nie za nimi tak patrzyła.

— Aktualnie chciałam pójść do toalety, czy tam też za mną pójdziesz? — Uniosła brew, a Scrooge mimo wszystko poczuł lekkie zawstydzenie.

— Jeśli trzeba to tak. Po prostu zrozum, moja rodzina bardzo się starała żeby to wyglądało jak najlepiej. Nie chcę zwyczajnie żeby ich starania poszły na marne — spróbował wytłumaczyć, a rysy twarzy zielonookiej nieco złagodniały.

— Rozumiem co chcesz mi powiedzieć jednak ty też musisz zrozumieć, że my mamy swoją pracę do wykonania- — donośne chwilowe dudnienie rozniosło się dokoła przerywając jej w połowie zdania.

— Słyszałaś to? — Scrooge spojrzał na nią kiedy ona spojrzała do góry na sufit.

— Zaczyna się — mruknęła do siebie. Szczerze mówiąc miała nadzieję, że będą mieli nieco więcej czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top