Prolog

- Nie! Nie w tą stronę! Trochę bardziej w lewo! - Krzyknęła Beakley do Duckworth'a który próbował właśnie zawiesić dość duży szyld na którym widniał napis który miał witać wszystkich gości na przyjęciu, które miało odbyć się już za tydzień czyli dokładnie na urodziny słynnego Scrooge'a McDuck.

Starszy mężczyzna miał w tym roku kończyć swoje sto sześćdziesiąte pierwsze urodziny i chociaż nie chciał robić z tego zbyt wielkiego halo pozwolił młodszemu pokoleniu zorganizować przynajmniej coś w rodzaju przyjęcia by go uhonorować jak to nazwali najmłodsi. Oczywiście miała to być tylko część oficjalna, zdmuchnięcie świeczek oraz zjedzenie tortu miało pozostać tylko i wyłącznie między rodziną ponieważ właśnie tak postrzegał to mężczyzna, jako czas rodzinny który mógł poświęcić na zaciśnięcie ich więzi. Nieustannie jeździli razem na przygody zdobywając coraz to nowsze doświadczenia oraz cały czas zwiedzając swoje przywiązanie i zaufanie do siebie, ale nawet on wiedział, że czas po prostu jest potrzebny czas przeznaczony na coś spokojniejszego co nie zagrażało ich życiu na każdym kroku. Czasami naprawdę mocno żałował, że doszedł do tego wniosku tak późno.

Po drugiej stronie sali natomiast stała trójka młodych dorosłych którzy trzymali w swoich dłoniach po kilka kart i wymieniając się złośliwymi uwagami rzucali od czasu do czasu jakąś na stół. Ogólnie panowała dość miła atmosfera. Nikt się nie spieszył, nikt się nie kłócił, nikt nie martwił się o to czy zaraz wielki pająk kogoś nie ukąsi i znów będą musieli jechać do szpitala, a lekarze powitają ich jakby byli stałymi klientami. Webby zaśmiała się z docinka chłopaka w czerwonym swetrze, a potem odpowiedziała równie nieczysto. Lubiła takie chwilę, lubiła kiedy wszyscy spędzali ze sobą czas. No, przynajmniej wszyscy. Na tą myśl nieco spochmurniała i nawet nie zdążyła zauważyć jak uśmiech lekko i praktycznie niezauważalnie zszedł z jej twarz. Dewey zdawał się jednak to dostrzec i zmartwiony położył swoją dłoń na jej ramieniu.

- Hej, czy wszystko w porządku? - Zapytał ściągając na nią tym również uwagę innych którzy spojrzeli na nią zaniepokojeni i jakby spłoszeni.

- Oczywiście, że tak, po prostu nieco się zamyśliłam - zaśmiała się chcąc w ten sposób rozładować napięcie co jej się udało.

- Wiesz, jeśli trochę przesadzimy to zawsze możesz powiedzieć - Huey mimo wszystko czuł się zobowiązany do powiedzenia tego głośno. - Tak samo jak każdy inny - dodał pośpiesznie co wywołało lekkie uśmiechy na twarzach. - A swoją drogą, o czym tak myślałaś?

Przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie chciała znowu wprowadzać smutnego nastroju jednak gdyby po prostu machnęła ręką to by się jeszcze bardziej zaniepokoili. Miała wrażenie, że wszyscy stali się jacyś ostrożniejsi względem wszystkich i to ją dość uwierało. Nie stało się to również natychmiast więc mogła być na własne oczy świadkiem tego jak to stopniowo wzrastało.

- Wysłaliśmy już wszystkim zaproszenia? - Zapytała o rzecz niby niezwiązaną z tematem.

- Tak, wszystko już zostało wysłane. Dostaliśmy też od wszystkich potwierdzenia przyjęcia - przytaknął wyciągając spod swojej starej czapki z daszkiem podręcznik który zawsze nosił przy sobie i otworzył go na danej stronie gdzie wcisnął listę gości. - Od wszystkich oprócz- - nagłe urwanie w połowie zdania było dla niej jasną odpowiedzią, a wszyscy zrozumieli.

Nie mieli kontaktu z Louie'm odkąd Webby prawie skończyła dziewiętnaście lat. Właściwie to w jej urodziny dostali od niego ostatnią wiadomość z życzeniami, potem przestał nawet odczytywać wiadomości, a co dopiero na nie odpisywać lub odbierać telefony. Nikt nie wiedział kiedy wszystko zaczęło się sypać, ale na pewno nikomu się to nie podobało. W przeciwieństwie do troski urwanie kontaktu było dość nagłe. Pewnego dnia przestał w ogóle się z nimi kontaktować dzwoniąc po tygodniu informując ich jak gdyby nigdy nic, że telefon mu się rozładował i nie miał czasu go naładować. To było tak oczywiste kłamstwo, że to było aż śmieszne, najwyraźniej nawet nie starał się brzmieć wiarygodnie. Nikt nie wiedział co siedziało w jego głowie, nikt nie wiedział jaki był powód.

Już samo to, że chłopak wyprowadził się zaraz po tym jak skończył osiemnaście lat było niepokojące oraz tak naprawdę nikt się tego nie spodziewał. Nikomu nic o tym nie mówił, nawet nie napomknął tego, że to planuje jakby chcąc się pochwalić, że jako pierwszy odejdzie na własne. Po prostu pewnego dnia wszedł do biura Scrooge'a z walizkami i to oświadczył. Potem jak ktoś chciał go zatrzymać zwyczajnie odpierał ich argumenty mówiąc, że ma już na dobrą sprawę załatwione mieszkanie i pracę oraz spory zapas gotówki dzięki temu, że rozpoczął swoją działalność w naprawdę młodym wieku. Na dodatek jak się potem okazało już po wypuszczeniu go w świat, przeprowadził się poza miasto, praktycznie na inny kontynent przez co nie mieli innego kontaktu niż przez wiadomości i wideo czaty. Teraz najmłodsi członkowie rodziny mieli po dwadzieścia lat i nawet nie wiedzieli czy ich brat nadal żył lub czy miał się dobrze. Na listy również przestał już odpisywać, a te zaproszenie było ich jedyną deską ratunku. Nie chcieli wychodzić na nachalnych, ale zwyczajnie tęsknili co było w pełni uzasadnione.

- Ale mamy jeszcze tydzień prawda? - Odezwała się dziewczyna z nową motywacją. - On ma jeszcze czas żeby nam odpisać, po za tym wiecie, że odpowiedź nie przyszła by tak szybko jak u innych, w końcu jest za granicą.

- Tak, masz rację. Nie musimy go jeszcze skreślać z osób obecnych, może po prostu ma problemy z tym żeby odesłać podpisane zaproszenie - Dewey chwycił się tego jak ostatniej deski ratunku.

- Miejmy nadzieję - mruknął ponuro środkowy na co posłali mu wrogie spojrzenia. Uniósł dłonie w geście obrony. - Nie patrzcie tak na mnie, ktoś z naszej trójki musi być tym realistą.

Tyle, że to znowu była rola Louie'go. On był realistą, Huey optymistą, a Dewey pesymistą, w taki sposób rozkładali energię na równe części. Normalnie ubrana na czerwono kaczka po prostu skakała by dookoła trzymając się tego jak tonący brzytwy. Nie zrezygnowałby z swojej nadziei i chociaż w tym momencie próbował nieudolnie wyplenić ją z ich umysłów najpewniej sam nią potajemnie żył i po prostu nie chciał się do tego przyznać przed nimi i przed sobą. Z resztą, chyba każdy się o tej nadziei opierał. Jeśli teraz to zawiedzie, nie mieli już więcej szans na to by go spotkać czy chociażby porozmawiać w jakiejkolwiek formie, na pewno nie z ich inicjacji.

- Miejmy nadzieję - powtórzyła za nim wzdychając.

---

Ściany w odcieniu zieleni zdawały się połyskiwać co mogło być efektem tego, że zostały niedawno malowane na ten konkretny kolor. Na podłodze leżało kilka kartek na których znajdowały się ilustrację różnych rzeczy poczynając od najmniejszych biżuterii po artefakty, a obok nich wydrukowane ich opisy z wszystkimi najmniejszymi szczegółami. Przez okno wpadały promienie słoneczne nijak nie powstrzymane przez roletę która miała za zadanie ich nie wpuszczać do środka jednak nikt się tym za bardzo nie przejmował. Na biurku znajdował się włączony laptop na którym pokazane były liczne cyferki oraz pasek kodowania do którego z chwilę na chwilę zostawało wpychane coraz więcej liczb przez zręczne palce z długimi paznokciami, które uderzyły lekko o przyciski klawiatury. Postać ziewnęła krótko na chwilę przerywając by zakryć usta niechlujnie dłonią, a potem wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia. Akurat w tym momencie przed jej nosem została postawiona szklanka z kawą która znacząco utrudniała jej pracę.

Uniosła zmęczony wzrok znad urządzenia by spojrzeć na starszą od niej kobietę, która wpatrywała się w nią z wyraźnym zadowoleniem. Przeleciała pamięcią czy ostatnio zrobiła coś co byłoby w stanie wywołać u niej taką reakcję jak zrobienie dla niej kawy jednak nic takie nie znalazła, odepchnęła się więc odbijając stopami od ściany, którą miała dość blisko, a dzięki temuż że czarny fotel był na kółkach podjechała nieco do tyłu żeby móc spojrzeć na nią w całym profilu.

- Zgadnij co mam - zaćwierkała co było do niej dość nie podobne. Wszystkie jej wątpliwości jednak rozwiały się kiedy uniosła dłoń którą dotychczas chowała za plecami. Pomiędzy jej palcami bowiem znajdowała się fioletowa koperta z charakterystyczną pieczęcią. Młodsza uśmiechnęła się z lekkim niedowierzaniem, ale i również nieopisanym zadowoleniem.

- A więc wkraczamy do akcji - miała ochotę się zaśmiać.

- Dokładnie tak dziewczyno - przytaknęła po chwili i tak upijając nieco płynu z kubka mimo iż zrobiła napój dla młodszej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top