|47 - Bez deszczu Bal nieudany. / Bez żaru Gra nudna.|

- ♣N; 2004 -

Ostatecznie opuszcza to miejsce - nie zamyka za sobą metalowych drzwi - nie podpalając go.
Nie jest mordercą.
Tak, ma w sobie nienawiść. Nienawiść, której nie potrafi nawet wysłowić, wytłumaczyć, nawet swoim przyjaciołom, za których oddałby życie.
Nie potrzebuje nawet odpowiedzi na tę całą scenę, nie ma pytań.
Chciał, tak bardzo chciał go zabić.
Zamiast tego nie poczuł się lepiej nawet po zostawieniu tak wielu siniaków na chudym ciele.
Zaśmiał się cicho, prześmiewczo, dłonie w kieszeniach, pochylony do przodu; przez chwilę tylko odgrywając pewną scenę szaleństwa ze scenariuszy Ametsuchi, które pewnie i tak nigdy nie dotrą na deski teatru.
Nie czuje się z tym lepiej.
Pomyśleć, że kiedyś codziennością były blizny i siniaki pozostawiane przez rodziców, a teraz, dzięki jego ukochanym siostrzyczkom... A może i w nich nie widzi ludzi?
...nie, nie, nieistotne. Poza tym, zabrzmiało, jak gdyby je winił. Nie wini. W końcu to była jego i tylko i wyłącznie jego decyzja, by tu przyjść; one tylko dały sposobność, a to, co za sobą pozostawił, to tylko nic nieznaczące ciało.
...nic nie czuł, niczego to nie przypominało. Tej nocy, gdy nawet w pobliskich barach zdawało się dziwnie cicho, po raz pierwszy... pierwszy raz, może, nieco trochę zrozumiał, co czuł Izaya.
Czuł? Czy myślał?
Był znudzony. To była... wymiana wspólnego znudzenia, jedno, spowodowane zmęczeniem, a drugie nienawiścią. Która.... ostatecznie nie miała żadnego znaczenia.
Siada w swoim apartamencie, tym razem sam, nie jest w nastroju (nie chce nikogo brudzić, by samemu poczuć się lepiej). Otworzył okno, zapalił.
Jakoś nasila się to pragnienie, by Ametsuchi wciąż żyła. Tylko ona była w stanie przerzedzić nieco ten dym.
Sięga po jej notatki, ponownie poddając się żmudnemu zadaniu, by je odpowiednio sortować; miała w zwyczaju pisać chaotycznie, nie po kolei, czasem na jednej kartce pisząc trzy różne historie, kontynuując je na marginesach gazet.
Uśmiechnął się, gdy ta, za którą się zabrał, opowiadała o pewnym ,,irytująco silnym blond smarkaczu, który wbił znak drogowy w kwietnik sąsiadki, gdy ta zwyzywała jego rodziców". Kontynuację historii odnalazł na froncie gazety sprzed kilku lat.
To jedyne, co mógł dla niej zrobić.

- ♣; ???? -

Ludzie ubrani w czerń... nie. Jest ich tylko dwoje, ksiądz i blondyn.
Wśród kwiatów trumny znajduje się jeszcze jedna osoba, tyle że odziana w biel.
Opłacony przez ,,delikwenta'' pogrzeb, na który, według instrukcji, został zaproszony prezydent Japonii i sam cesarz. Z dziwnych przyczyn nie przybyli na uroczystość pożegnania bezdomnej, nic nieznaczącej dla świata kobiety - ale właśnie o to w tym chodziło.
Ametsuchi zawsze miała dziwne poczucie humoru. Shizuo co chwila powstrzymywał się, by nie parsknąć na ten gorzki przejaw. I tak miał spuchnięte i czerwone oczy, co mu szkodzi nadać sobie nieco szaleństwa w ten ironicznie słoneczny dzień. Nawet jeżeli to wcale nie tak brzmi jej imię.
Wiedział, że zarówno ten plik dokumentów z jej mieszkania, tak jak i sam szalik były prezentem dla niego; nawet jeżeli to on kiedyś kupił jej szarą tkaninę, przywlókł kartki.
Szalik ma ślady zaschniętej krwi, której nawet woda ze specjalnym mydłem się nie pozbyła, papier został zapisany nieistotną historią tego miejsca.
Postanowił ostatni raz być tym ,,złośliwym, niewychowanym bachorem, który nigdy się nie słucha'', i wrzucił materiałowy przedmiot niedbale do trumny; opadł ciężko na jej dłoniach.
Nie było już tego innego rodzaju deszczu, łez. Chwilowo, na tej jej (starej, pomarszczonej) otoczonej białymi kwiatami (czystymi, idealnymi) twarzy...
...Shizuo pomyślał sobie, że może faktycznie lepiej by było, gdyby wieko było zamknięte. Przynajmniej wtedy mógłby ją oszukać, że w dniu jej Największego Balu i jej ukochany deszcz postanowił dla niej zatańczyć.

- ♣; 2004 -

Pewnego zbyt chłodnego jak na zbliżający się koniec wiosny wieczoru Shinra znalazł za drzwiami swojego mieszkania pakunek.
Normalnie byłby bardziej podejrzliwy i najpierw dokładnie go zbadał, ale pojedynczy znaczek na wierzchu wywołał na jego twarzy szeroki uśmiech; nie czekając, zawlókł dość sporą paczkę do środka, wołając Celty, by się pospieszyła z herbatą i przyszła do salonu.
Otworzył znalezionym w kuchni nożem karton, obchodząc się z zawartością niczym ze świętym Graalem; następnie zaczął kartkować... i poczuł, jak z każdą następną sekundą uśmiech się poszerzał.
Ostatnim razem z zawiedzeniem zauważyli, że (książka) posiadała wiele stron pustych, niezapełnionych, czasem pozostawiając historię bez rozwinięcia, czasem bez początku; ta sama książka, o której jeszcze wczoraj rozmawiali. Ten plik kartek w jego dłoni... wygląda na to, że dzieło nareszcie zostało ukończone. Może mieć tylko nadzieję, że nie jest to okrutny żart; żart, pozostawiający czytelników wiszących na klifie niepewności.
Celty bezgłośnie sięgnęła po powieść - źródło kłopotów - której tyle razy nie była w stanie zrozumieć... a która jednocześnie pozwoliła jej w jakiś sposób dojrzeć.
W końcu minęło już czternaście lat, odkąd pojawiły się jej pierwsze fragmenty...
Dotknęła nudnej okładki zrobionej z niedbale owiniętego kartonu i z dziwnym podziwem od razu zabrała się za pierwszą stronę, gdy Shinra poszedł po herbatę (jedną w bardzo ozdobnej filiżance z płatkami sakury na powierzchni).

- ♣ -

To bolało, z pewnością... a jednak, z jakiegoś powodu, wcale nie czuł satysfakcji. Nie czuł nawet dumy z tego, jak jego siostrom udało się to wszystko ustawić; tak idealnie. Zadbały zarówno o to, by patrol policyjny się tu nie odbył tej nocy, jak i zwróciły uwagę przesiadującej tu czasem dzieciarni; łóżko, gazolina, podpałka, wszystko perfekcyjnie ustawione, scena gotowa do podpalenia.
A jednak nie ma satysfakcji. Nie cielesnej, nie, tej nie ma na myśli; chodzi o ten inny rodzaj. To wszystko jakoś, nawet z tym, jak bardzo przyzwyczajony jest do absurdu, było tak dziwne, że nie chce mu się poszukać dla tego nazwy.

Z braku satysfakcji ubrany w już swój codzienny strój chwilę po krótkim prysznicu (chociaż zapach gazoliny wciąż ciut wyraźny) zapukał w drzwi.
Po uzyskaniu odpowiedzi wchodzi, wzrok przenosząc na leniwie rozłożonego na kanapie starszego mężczyznę; zdjął płaszcz, rzucając go o pobliski fotel. Przy nim nie musiał nawet zakrywać swoich nowo nabytych siniaków.

- Ho... kto cię tak urządził?

W odpowiedzi zaczął się śmiać. Jak gdyby nie znał odpowiedzi.
Pozostawił plik dokumentów na stole według umowy.

- Ne, Shiki-san, jako zapłatę... chcę zagrać w szachy.

- Szachy? Czemu nie... To nie jest najdziwniejszy z twoich pomysłów.

Ubrał kurtkę i opuścił pomieszczenie po jednej wygranej. To wcale nie było ekscytujące, nie było nawet cienia dreszczy.
Zamiast tego wolałby pograć z Shizu-chan'em.

- Słowa: 1 022 -

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top