|39 - Nocny duet. / Tsk, tsk. Ten Kot jest przeklęty, jakoś.|
- ♦S; 2004, wiosna -
Zapalam papierosa, drugą dłonią trzymając plik kartek. Po raz kolejny i kolejny wczytuje się w zapisane na pierwszej stronie słowa, nie mogąc przyzwyczaić się do tego druku. Tak czytelnie. Zbyt bardzo przyzwyczaiłem się do tamtego niestarannego, pełnego skreśleń i wręcz didaskaliów tekstu.
Jedynym oświetleniem jest to pochodzące z księżyca; pełnia, hah. Kto by pomyślał, że ta delikatnie niebieskawa poświata potrafi wygrać czasem z ulicznymi latarniami. Doskonale wiem, że to tylko kwestia dnia i dzielnicy; w końcu jest dzień powszedni a wokół wiele miejsc pracujących. Wszędzie indziej byłoby to zaskakujące, gdyby nie fakt, że o tej porze prawie każdy zakończył już robotę.
- ...co czytasz?
Wciąż rozgrzane od pościeli dłonie oplatają się wokół mojego ramienia, zapach delikatnych perfum staje się jeszcze wyraźniejszy. Jej głos jest nieco zachrypnięty.
...w tej scenie (obecnej, nie tej zapisanej) jest coś dziwnie uspakajającego. Swego rodzaju swobodna melancholia.
Bez słowa przechylam kartki w ten sposób, by mogła zerknąć na tytuł. Oczy lekko rozszerzone ze zdziwienia na pierwsze ze zdań. Po chwili cichy śmiech, jednak w żaden sposób nie jest złośliwy.
- ,,Powód, dla którego mężczyźni palą papierosy po seksie, nie tylko w filmach; zawsze mnie to zastanawiało. Więc sam spróbowałem. I zrozumiałem. Wypełnia ciszę. Uspokaja po wcześniejszym uniesieniu''.
- ,,...pod warunkiem, że kobieta nie ma uczulenia, albo wyjątkowej nienawiści do papierosów, jak moja ukochana żona. Wtedy, cóż. Możesz się już zacząć śmiać''.
Niespodziewane, żeby nawet moja partnerka na noc znała Ametsuchi'ego. Ha... to już kolejna osoba, która potrafi przywołać niektóre fragmenty z pamięci. ,,Zaraźliwa choroba'' może nadałoby się na tytuł tego wszystkiego...
Sam w tym momencie poczułem się nieco lepiej o nadchodzącej pozostawionej mi ,,robocie''. Więcej ludzi zna te historie, niż mógłbym się tego spodziewać. To dobrze, cichy głos zmarłej ze wspomnienia podpowiada. Ten jeden raz ktoś zapalił latarnię w ciemnym miejscu.
- ♣N -
Apartament utrzymany głównie w neutralnych kolorach; liczne półki z książkami, każda przeczytana. Większość to dorobek po studiach, które ukończył w ,,wolnym czasie''. Tyle ciekawych rzeczy w końcu można było się dowiedzieć... Chociaż czasem ma wrażenie, że więcej wiedzy o ludzkim umyśle zdobył, obserwując otoczenie, niż na samych wykładach.
Wiele półek, wysoki sufit, duża przestrzeń, duża kanapa, wiele siedzeń. Jak gdyby chciał tym wykrzyczeć: ,,Spójrzcie na to całe miejsce na przyjaciół, których nie posiadam".
Ach, dom, pomyślałby czarnowłosy, gdyby nie był obecnie zajęty. Czym dokładnie? Kręceniem się na swym nowo zakupionym obrotowym krześle (trzy okrążenia w lewo, trzy w prawo, żeby nie kręciło mu się zbyt w głowie). I to jeszcze z wyraźnie znudzonym, szarym kocurem na swoich kolanach. Szarym... ach, nie był on czarny? Był, ale tylko pierwszego dnia. Najwyraźniej ktoś miał go dość wystarczająco, że przed włożeniem do kartonu nawet go nie wykąpał, tylko od razu wyrzucił.
Patrząc na zadrapane dłonie Namie (albo na rękawiczki ogrodnicze, które zaczęła ze sobą nosić do pracy), dziwiłoby się mniej osób.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni... nie, inaczej. ,,Birds of the same feather flock together''? Brzmi lepiej, chociaż nie byłoby to ironiczne, skoro to kot...? Ach. Ogółem, per-pan Kocur najwyraźniej nie atakował tego, w którym widział swoją podobiznę.
Albo po prostu wiedział, czego ma się bać; i to wcale nie kolejnego porzucenia się obawiał. Dumny Kot jednak nigdy nie wypowiedziałby tego na głos.
- Mr~ mr~ mr~.
Okręcając się tak na tym krześle, z wyraźnie znudzonym kotem usadowionym na jego kolanach; z każdym obrotem wydając odgłosy jak jakiś szaleniec, odgłosy, które były słabą imitacją mruczenia. Jak dziecko, które oszalało w swoim znudzeniu.
- ...czasem brzydzisz mnie i przerażasz jednocześnie.
- A~ach, jesteś jakże okrutna, Namie-san...
- Ten cholerny stary kocur... jakim cudem jeszcze żyje?
Zaśmiał się cicho pod nosem na jej wyraźną irytację.
- Skąd miałbym to wiedzieć~? Może jest nawet nieśmiertelny...
- Lepiej nie. Mam dość sprzątania po tym, jak nabałaganił raz setny w tym miesiącu.
- Cóż, nie moja wina, że nienawidzi twoich butów, Namie-san. Poniekąd się z nim zgadzam... Powinnaś przestać chodzić po tamtej zepsutej dzielnicy.
- Gdzie chodzę a gdzie nie, jest moją sprawą.
- Bu, jaka oziębła~. I tu dałem ci nawet taką dobrą radę...
- Nic, co wychodzi od ciebie, może być uznane za ,,dobre''.
- Okrutna, okrutna~.
- ???? -
To nie był szpital; to była zwyczajna kpina z pokoju pełnego samo-zakupionego sprzętu, używanego przez samo-spłaconego profesjonalistę.
Szare ściany i podłogi z linoleum. Szafki i stoły i krzesła, wszystko szare i nudne. Nie ma okien, nawet lampa i samo światło wydaje się szare. Mało miejsca, klitka, a jednak wystarczająco dużo, by zmieścić tu pogrzebową paradę nieznanego człowieka.
Kap. Kap. Krew skapuje powoli żmudną tułaczką do ścieku, więcej niż by się mogło zmieścić w wystających rurach; bardziej, niż tania podróba porcelany mogłaby to znieść; wylewa się na podłogę, brudząc kafelki.
Kobieta i mężczyzna i inny mężczyzna.
Brudne włosy, żel, pot.
Krew, krew, krew.
Nagość, garnitur, doktorski kitel.
Grzesznica, grzech, grzeszność.
Zapach słodkiej czekolady w powietrzu, słodki zapach, gorzki smak.
- 2004; wiosna -
Zapach świeżego pieczywa dopiero co zakupionego w pobliskiej piekarni rozniósł się po pomieszczeniu. Shinra nie marnując ani jednej chwili rozstawił na stole różne pootwierane już słoiki, talerzyk z kostką masła, jakieś sztućce i dwa talerze, tym samym tworząc dość bogate śniadanie.
- Celty~! ♥ Chodź, chodź, zobacz, zrobiłem śniadanie~!
,,Dlaczego to wszystko wygląda tak... ozdobnie?'' zapytała go raz. Odpowiedział jej z ciepłym uśmiechem: ,,Skoro nie możesz jeść ustami, nakarm chociaż oczy''. I właśnie dlatego w każdy dzień, w którym są ze sobą umówieni, Shinra urządza takie mini-uczty. Nawet wyciął z rzodkiewki róże, a za pomocą specjalnych foremek posiekane marchewki wyglądają jak kwiatuszki. Śniadanie tak moe, że każda uczennica z podstawówki by się popłakała z radości.
Ale to jest Celty Sturluson. Więc po prostu Shinra wyobraził sobie nad jej głową dymne serduszko.
Dziewczyna wróciła do mieszkania z siatkami zakupów w dłoniach; dzisiaj mieli w końcu specjalną okazję, a mianowicie kolejną miesięcznicę (na której obchodzenie uparł się Shinra tylko i wyłącznie; nie, żeby Celty specjalnie się im sprzeciwiała). Tak, jak to jest za każdym razem, planują uszykować coś... dużego, wybitnie ambitnego, najczęściej coś, co wymaga kilku godzin przygotowań. Wbrew pozorom, gotowanie samo w sobie jako sposób randkowania i pogłębiania relacji nie jest jedynym powodem. Jest jeszcze jeden, ale...
- [...spróbujemy ponownie je zaprosić? Chcesz tego?]
Robili to, co miesiąc. Na samym początku, było to co tydzień, ale teraz... Wciąż, odpowiedź jest taka sama, nieważne, jakich słów by nie użyli.
- ...znasz mnie.
- [Czemu... po prostu nie przestaniemy?]
- Bo to by oznaczało, że przestały nas obchodzić. Teraz, jeżeli cokolwiek złego się stanie...
- [Cóż, nawet jeżeli, to przecież jego rodzice już od dobrych kilku lat nie są za nie odpowiedzialni.]
- ...niedawno dowiedziałem się, że ich główna firma ponownie zaczęła funkcjonować, jak gdyby nigdy nic. Nawet biuro jest w tym samym miejscu. Już tak od dwóch tygodni, a wszystkie tabloidy publiczne wciąż milczą.
- [Ty... mówisz poważnie?]
- Tak... Zgaduję, że ma coś na nich przygotowanego... albo się zabawił i znudził.
Po ,,tamtym skandalu'' nie pozostało ani śladu. Jeżeli by tylko zechciał, to ,,wtedy'' mogłoby być wszędzie, na wszystkich gazetach, tabloidach, a jednak... były tylko pojedyncze wysłane zdjęcia i ich... nagłe zniknięcie.
- [Martwi mnie to.]
- Nie tylko ciebie, Celty. Mnie... mnie również.
Ciche westchnienie, które nie zelżało nawet z tym przyjemnym zapachem wokół nich. Cicho ją objął, jak gdyby samemu szukając w tym objęciu potrzebnych mu odpowiedzi.
- Och, właśnie sobie przypomniałem!
Odskoczył od niej jak oparzony, z wyraźnym podekscytowaniem sięgając po niedbale rzuconą na łóżko papierową torbę. Wyjął z niej spory spiętych ze sobą kartek formatu maszynopisu, podając jej z radosnym uśmiechem.
- [To... zostało opublikowane?]
- Jeszcze nie, to świeżutki szkic...!
- [Planują to wydać kiedyś?]
- Podobno tak~.
Przeczytała ze specyficzną nostalgią pierwsze słowa, z dziwnych przyczyn przywołując je z pamięci. To było tak dawno temu, a ona wciąż doskonale...
...nie tylko ona. Za radością wyrazu twarzy Shinry skrywała się ta związana z prawdą gorzkość.
Szkic, który nie ma tytułu... ciekawe, jak zostanie to nazwane? Kto, jak kto, ale Ametsuchi nie obdarowałby ich aż tak dużą wolnością.
- Słowa: 1 324 -
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top