XIII


Lauren zrobiła krok w tył ze strachu, obserwując poważne miny policjantów. 

- Ja.. ja... umm - zajęczała, czując się zawstydzona że weszli chwilę po tym jak doszła w usta swojej młodszej kochanki, która zapewne leży teraz naga na środku łóżka. Jej dłonie niespokojnie owijały się wokół rozpalonego ciała, miała wrażenie że zaraz szlafrok z niej spadnie bo nałożyła go niechlujnie. - Ale.. dlaczego? 

- Mamy podejrzenie że w środku przebywa nielegalnie młodociana osoba. Proszę się przesunąć - burknął i jak gdyby nic wkroczył do środka. Lauren szła za nim ze spuszczoną głową aż do sypialni, gdzie leżała Camila, która na szczęście zdążyła się ubrać. 

- Kto to mamusiu? - zapytała patrząc z przerażeniem na wielkich umięśnionych policjantów. Miała obawę że stanie się coś złego. 

- Mamusiu? - gliniarz powtórzył to słowo, mierząc kobietę wzrokiem. 

- Umm ta, zaadoptowałam ją - wyjaśniła.

- W porządku. Musimy zabrać ją na komendę i przesłuchać, pewien człowiek jej szuka... 

- Kto?! - Lauren zerwała się przerażona. - Jako jej.. umm matka powinnam ingerować w niektóre sprawy...

- Niech się pani nie martwi, tylko gdy skończymy przesłuchanie zadzwonimy do pani i poinformujemy co i jak - mrugnął do niej a zielonooka nieco się uspokoiła. Nie chciała rozstawać się z ukochaną a myśl że ktoś mógłby ją zabrać dobijała kobietę. 

-Mogę tylko wiedzieć co to za osoba? Ostatnio kręcił się wokół niej taki jeden podejrzany typ... - westchnęła, nawiązując do handlarza hybrydami. 

- Cóż ta osoba nazywa siebie jej.. biologiczną matką - wyjaśnił a Lauren zrobiło się słabo. 

Nie nie nie nie! Chciała krzyczeć ale kilka głębokich wdechów pozwoliło jej się w miarę uspokoić.Jaka biologiczna matka? Teraz to Camilia była Lauren, a nie jakiejś lekko myślnej baby! Bała się że ktoś zabierze jej skarb który zdążyła pokochać. I dlaczego kobieta która porzuciła ją gdy była jeszcze malutkim kotkiem zaczęła się o nią ubiegać? Teraz to Lauren chciała dbać o Camilę i ją uszczęśliwiać, a ktoś chciał to przerwać. 

- M..mamusiu! - Camila krzyknęła zaniepokojona - Kto to biologiczna mama? - zapytała widząc strach w zielonych oczach. 

- T..to twoja prawdziwa mama Camila.. taka co cię urodziła... - wyjaśnia niespokojnie, patrząc jak w oczkach hybrydy pojawiają się łzy. Łzy radości i wzruszenia.

- Prawdziwa mama? Taka cooo urodziła mnie? Poznam ją? - z ekscytacji zaczęła podskakiwać. Zawsze chciała zobaczyć jak wygląda kobieta, czy jest do niej podobna. Zapytać ją o parę rzeczy bo czasem czuła się jakby pojawiła się na tym świecie przez przypadek.

- Tak prawdziwa, jest nawet trochę do ciebie podobna - wtrącił facet obserwując tą dziwną szopkę. - To jak idziemy żeby ją poznać? - skierował się wesoło do dziewczynki.

- T..tak! - pisnęła cicho a Lauren złamało się serce na pół. Poczuła jak zazdrość której nigdy nie doznała, ogarnia ją, miała ochotę w tym momencie zwyzywać Camilę za to że woli kogoś kto ją porzucił niż ją, chociaż zapewniła jej tyle dobrego. To ona chciała być na miejscu pierwszym u hybrydy, a myśl odrzucenia bolała ją jak upadek z czwartego piętra.

- Panie policjancie, ona nie ma jeszcze osiemnastu lat więc chyba mogę jako jej opiekunka zadecydować czy może tam iść... - starała się desperacko przerwać to ale groźny grymas Camili sprawił że zamilkła.

- Nie mamusiu, proszę chce ją poznać, chcę, chcę, chcę! - zajęczała głośno. 

- Proszę pani, niech pani nie odmawia jej tej przyjemności - facet nie dawał za wygraną, aż w końcu Lauren machnęła ręką wściekła. 

- W porządku, idź ją sobie poznać. Możecie już iść wszyscy, chciałabym się wreszcie położyć - powiedziała obrażalskim tonem który nieco skrzywdził Camilę. Ona wciąż kochała swoją mamusię, ale po prostu była ciekawa drugiej kobiety. 

- Mamusiu a nie pojedziesz ze mną? - zapytała, starając się przytulić do zielonookiej ale ta ją odepchnęła. 

- Nie, po co - warknęła. - Jedź już, jestem śpiąca a mam jutro kolejny ważny koncert. I nawet nie dzwoń, będę zajęta.

Camila cicho zachlipała i powlokła się do drzwi za policjantami. Zanim przeszła przez próg, odwróciła się do kobiety. 

- Kocham cię mamusiu - powiedziała ale Lauren chyba tego nie usłyszała bo nic nie odpowiedziała. Przynajmniej dziewczynka miała nadzieje że nie usłyszała. 

W radiowozie nieco poprawił jej się humor gdy pomyślała że w końcu ujrzy i porozmawia ze swoją rodzicielką. Zapyta skąd się wziął jej ogonek, czemu potrafi zachowywać się jak kotek i dlaczego kobieta ją porzuciła i czy tego żałuje. Była pełna radosnych myśli. Wtedy będzie mogła mieć dwie mamusie, jedną prawdziwą, a drugą taką jak Lauren. A może i nawet tatę, brata albo siostrzyczkę?

W tym samym czasie zielonooka próbowała ukryć swoją złość.
Dni mijały a od Camili nadal nie dostawała żadnego sygnału. Sądziła że jej matka zadbała o nią a ona już się nie liczy. Wyobrażała sobie że teraz to ona robi jej śniadania, ogląda telewizje albo spaceruje po mieście... Gorzko zaśmiała się pod nosem, rozumiejąc że została wykorzystana przez dziewczynkę. Dała jej wszystko a ona i tak uciekła, podła mała złodziejka. Lauren postanowiła porządnie wykreślić ją ze swojego życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top