VII


Rano Camila znów obudziła się szybciej od swojej mamusi. Chciała wstać i iść się sama wykąpać, niestety ból pośladków jej to uniemożliwił. Niespokojnie zaczęła się wiercić gdy zrobiło jej się gorąco, a kobieta w końcu otworzyła swoje zielone oczy. 

- Co się dzieje maleństwo? - zapytała łagodnie, patrząc jak jej księżniczka męczy się a na jej twarzy widnieje zniecierpliwienie. 

- Boli mamusiu.. moje nóżki - zajęczała. Lauren westchnęła, wstała z łóżka i podeszła szafki w łazience. Wyciągnęła z niej krem nawilżając i wróciła do nastolatki. 

- Połóż się na brzuszku  - poleciła a potem odgarnęła jej pościel. 

Ostrożnie zdjęła jej spodenki i zatkało ją na widok purpurowej skóry na pośladkach. Cicho skarciła siebie za wczorajsze zachowanie, lecz przypomniała sobie że nie tylko ona dawała jej klapsy. Przejechała palcem po jej pośladkach na co nastolatka cicho zajęczała a jej ogonek zadrżał. A więc jest wrażliwa, pomyślała Lauren z uśmiechem. Odkręciła tubkę i wylała trochę kremu na jej tyłek, sprawnie wszystko wmasowując. 

- Mamusiu jak zimno.. - sapnęła z ulgą, kręcąc się co niesamowicie podnieciło Lauren. 

- Nie piecze cię już skarbie? - zapytała z drżącym głosem.

- Nieee.. - pokręciła główką a zadowolona kobieta wzięła ją na ręce i zaniosła do łazienki, by przygotować swojej księżniczce wielką kąpiel. 

Niestety był to ich ostatni czas w Los Angeles, bo następny koncert był w Las Vegas. Spakowała ich torby, wzięła brązowooką za dłoń i opuściły ich luksusowy apartament, kierując się do Bugatti które miało ich zawieźć do najludniejszego miasta Kalifornii. 

Gdy dojechały do niego, była już noc, a Camzi z zachwytu dociskała nosek do szyby. Olbrzymie hotele bijące neonami i kolorowymi światłami, mniejsza replika Wieży Eiffla, masa fontann, sztuczne piramidy ze samym Sfinksem, robiły na dziewczynce wrażenie. Lauren ponieważ była już w tym mieście parę razy, tylko piła wino i podziwiała zachwyt swojej dziewczynki. 

- Mamusiu tu jest pięknie! - zawołała a Lauren szeroko się uśmiechnęła i pogładziła ją po miękkich włosach. 

- Wiem koteczku. Tylko pamiętaj że włóczy się tu masa złych ludzi, ćpunów, hazardzistów czy alkoholików.. Uważaj i trzymaj się zawsze blisko mnie, nigdy nie odchodź - powiedziała srogim tonem. 

- Tak mamusiu, nawet nie mam zamiaru cię zostawić! - przyrzekła a zauroczona kobieta przytuliła swoje mądre maleństwo. 

Ponieważ była głodna i obie nie jadły nic od rana, nie licząc hamburgera którego kupiła w McDrivie, zatrzymali się przed elegancką restauracją. 

Przeszła po wielkim czerwonym dywanie, ubrana w elegancką bordową sukienkę, trzymając Camilę ubraną w workowatą czarną bluzę za dłoń. Za nimi szedł Chuck jej ochroniarz. Zatrzymały się dopiero przed czerwonym paskiem przy którym stał ciemnoskóry facet z jakąś listą. 

- Czy mają panie dokonaną rezerwację? - zapytał patrząc na hybrydę podejrzliwie. 

- Nie, jestem Lauren Jauregui - odparła z uśmiechem widząc jak na twarzy mężczyzny rodzi się zmieszanie gdy w końcu dostrzegł kto to przed nim stoi. 

- Uh w takim razie zapraszam i życzę smacznego - bąknął zmieszany i odsłonił przed nimi pas. 

Weszły do środka a Camilę zatkało na widok bogatego pomieszczenia. Ściany były obwieszone obrazami znanych malarzy i wstawione w grube pozłacane ramy. Cały korytarz oświetlały wielkie żyrandole a przez marmurową podłogę ciągnął się dywan. 

- Pięknie tutaj - zachwyciła się młodsza

- Może być - odparła kobieta i zajęły miejsce przy stoliku całkiem z boku. Gdy kelner przyniósł im kartę dań, błyskawicznie stwierdziła że zjadłaby befsztyk ze suszonymi pomidorami i grubo opiekane ziemniaki w sosie kurkowym. Widząc jak jej maleństwo ma kłopot z wybraniem czegoś dla siebie, zdecydowała że kupi jej frytki, jakąś sałatkę i mniejszy kawałek befsztyka. 

Po dość długim czasie, podano im ich dania a mała zdziwiła się że mimo tak wysokiej ceny jaką musiała zapłacić jej mamusia, dostały tak małą porcję jedzenia. 

- Mamusiu pokroisz mi mięsko? - zapytała Camila, bezradnie szarpiąc za kawałek. 

- Dobrze - powiedziała i usadowiła się obok dziewczyny aby jej pomóc. Widząc że nie może sobie poradzić z dużą szklanką, wyjęła ze swojej torebki butelkę i wlała do niej zawartość soku pomarańczowego aby było jej łatwiej. Ta wdzięcznie uśmiechnęła się i zaczęła jeść chcąc jak najszybciej pozbyć się uczucia głodu. Ubrudziła się przy tym strasznie, ale Lauren nie przeszkadzało to, choć sama z wielką gracją kroiła mięso i popijała wszystko czerwonym winem. Ich szczęście że nikt nie widział tego, bo wziął by je obie za wariatki.

Dziesięć minut później talerz Camz był prawie pusty, pomijając rozpaprane na nim kawałki jedzenia a Lauren wciąż jadła powoli i dopiero co kończyła. 

- Mamusiu muszę do łazienki - zajęczała. 

- Teraz? Uh Camzi.. - westchnęła i zaprowadziła ją do toalety. 

Sama stwierdziła że musi załatwić potrzebę, więc gdy jej księżniczka ulżyła swojemu pęcherzowi sama weszła do środka. Camila czekała na swoją mamusię a gdy zobaczyła że ta musi jeszcze poprawić makijaż, zdecydowała się poczekać na nią na zewnątrz w celu znalezienia czegoś ciekawego. 

Gdy tylko opuściła pomieszczenie, poczuła jak swędzi ją policzek a na dłoni wyskoczyły jej bąble. Przypomniała sobie że ma uczulenie na pomarańcze i nie powinna pić soku pomarańczowego. Burknęła z dezorientacją, wyciągnęła swoje pazurki i zaczęła się mocno drapać, chcąc jakoś sobie ulżyć. 

Widok dziewczynki z dziwnym kształtem twarzy, szpiczastymi uszkami i nienaturalnie długimi pazurkami, przyciągnął wzrok jakiegoś mężczyzny. Podszedł do brązowookiej i uśmiechnął się szeroko. 

- Jakie masz piękne długie pazurki - powiedział a Camila podniosła na niego wzrok, nie wiedząc o co mu chodzi. Był otyły, ubrany w kowbojski kapelusz, miał rudą brodę, czarne okulary na nosie i garnitur w panterkę. 

- Dz..dziękuję? 

- Powiedz mi skąd jesteś - mruknął, gryząc wykałaczkę która wystawała mu z ust. 

- Z Ku..kuby - zająkała się i w tym momencie z toalety wyszła Lauren, gromiąc mężczyznę wzrokiem i owijając ręce wokół dziewczynki. 

- Chodź kochanie - powiedziała do swojego aniołka, na co facet zmarszczył brwi. 

- Jeszcze zobaczymy - szepnął i wyciągnął swój telefon. 

- Mówiłam ci abyś z nikim obcym nie rozmawiała! - skarciła ją i pośpiesznie skierowała się do wyjścia. 

- Mamusiu ja z nim nie rozmawiałam, on sam podszedł! - obroniła się. 

- Ufam ci, ale bądź ostrożna - poprosiła otwierając przed nią drzwi do Bugatti. 

Z piskiem opon odjechały lecz niestety, ich rejestracji aua zdążono zrobić zdjęcie. Lauren niepewnie przeglądała w lusterku czy przypadkiem nikt za nimi nie jedzie, mając złe przeczucia w głowie.

Dotarły do hotelu a Camila zastanawiała się dlaczego Lauren tak szybko idzie. Zamknęła drzwi na klucz i głośno odetchnęła. 

- Co się dzieje? - zapytała się dziewczynka

- Nic Camzi. Po prostu się o ciebie martwię i dbam aby nikt cię nie skrzywdził

- Mamusiu.. kocham cię - wysapała i usiadła kobiecie na kolanach, obejmując ją w szyi. Lauren uśmiechnęła się i pocałowała ją w czoło, następnie w nos i na końcu w usta, czując jak tętno dziewczynki przyspiesza. 

- Ja też ciebie kocham - odpowiedziała i przytuliła ją, dociskając swoje ciało do niej, tak że ich piersi się stykały.

- Mamusiu...? - wymruczała niepewnie. 

- Tak? 

- Bo ja.. chciałabym.. chciałabym.. umm...

- Spokojnie Camzi, powiedz co byś chciała. Iść już spać? 

- Nie... - odparła z rumieńcami. Lauren zauważyła że jej księżniczka się stresuje więc pocałowała ją znów w nosek aby trochę się rozluźniła. 

- Możesz mi mówić o wszystkim - zapewniła, szepcząc do jej uszka

- Ja.. chciałabym cię.. dotknąć... - powiedziała w końcu a Lauren na samo słowo dostała skurczu w brzuchu. 

- Naprawdę? 

- Naprawdę mamusiu. 

Lauren uśmiechnęła się szeroko i pocałowała ją po raz kolejny, prosto w duże różowe usteczka. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top