II


Wieczorem po koncercie, Lauren nie mogła zasnąć. Nie z powodu adrenaliny która jeszcze została po głośnym koncercie charytatywnym. 
Była wgapiona w zdjęcie z Camilą. Patrzyła na te blizny i siniaki na jej twarzy i dusiła łzy. Wiedziała że dzisiaj ta straszna kobieta ją skrzywdzi i czuła się bezsilna. Nie chciała do tego pozwolić. Miała ochotę obronić hybrydę i dać jej wszystko co najlepsze a przede wszystkim ochronić przed złymi ludźmi z tego sierocińca.

W końcu zanim wyrzuty sumienia zjadły ją do końca, wyciągnęła swój telefon i wybrała numer do Simona Cowella, jej managera. 

- Co do licha Lauren, jest środek nocy! - krzyknął gniewnie a ona przewróciła oczami. 

- Chciałabym o coś poprosić.. - mruknęła niepewnie. 

- Mów bo chce spać! - Simon był już przyzwyczajony do jej głupich zachcianek. Trzynaście batoników o smaku pomarańczy przed koncertem, Playstation 4 w tour-busie...

- Ten sierociniec w którym dzisiaj byłam.. - przygryzła wargę - jest tam taka dziewczynka.. 

- Nie chcesz chyba..

- Tak, chcę. Chcę ją stamtąd wziąć.

- Lauren nie mogę na to pozwolić, wiesz to. Wybuchłby skandal! Znów zaczęliby coś podejrzewać i nazywać cię pedofilem, a psy zaczęłyby węszyć. Pamiętasz jak prawie znaleźli marihuanę? Dobrze że Luke wziął całą winę na siebie!

- Wyluzuj. To nie jest malutka dziewczynka, podejrzewam że ma prawie osiemnastkę. Widziałbyś jak ma tam okropnie, to sam byś ją stamtąd wyciągnął.

- To nie zmienia faktu że się nie zgadzam. Nie chcę jakiejś przybłędy w trasie. 

- W takim razie odwołuje trasę - prychnęła uśmiechając się pod nosem. Simon nie miał wyboru. 

- Okay, w porządku Jauregui! Ale przysięgam że jeśli ktoś się o was dowie.. jesteś skończona. 

 - A ty razem ze mną - warknęła rozłączając się. 



Tymczasem w sierocińcu, Camila płakała z bólu. Nie sądziła że jej kara będzie tak okropna. Całe plecy miała czerwone od pasa którym dostała od dyrektorki. Ona chciała tylko zobaczyć Lauren, jak inne dzieci. 

- Jeszcze trochę i będziesz pełnoletnia, a wtedy wyrzucę cię stąd i nie będę musiała się użerać z takim dziwakiem! - wykrzyknęła zadając jej kolejny cios.

'''''''''''''''''''''''

Jones zdziwiła się gdy o świcie usłyszała pukanie do drzwi jej gabinetu. Otworzyła je i przed nią stanęła sama Lauren Jauregui, patrząca na nią jak na śmiecia. 

- Panna Jauregui! Cóż za niespodzianka, co pani tu robi? - roześmiała się niepewnie. 

- Daruj sobie - westchnęła i wtargnęła do gabinetu trącąc ją ramieniem. - Chcę pogadać o tej Camili, dziewczynie z wczoraj. 

- T-tak? 

- Wiem że robisz jej krzywdę.. - skubnęła kawałek swojego paznokcia. - Nie podoba mi się to. Najchętniej pobiłabym cię i rzuciła psom aby cię pogryzły - uśmiechnęła się widząc jak na jej skórze pojawiają się ciarki. 

- Nie wiem o co pani chodzi, to są kłamstwa! - zawołała. - Zaraz panią wyproszę! 

- Nie strugaj głupiej. Do rzeczy. Przyszłam tu aby ją stąd zabrać. 

- To niemożliwe, nie oddam jej pani. 

- Oddasz, w końcu to sierociniec prawda? Wiem że chciałabyś dostać za nią paręnaście tysięcy.. może starczyłoby na jakąś operację plastyczną dla ciebie? - zaśmiała się wrednie.

- Bierzesz mnie za dziwkę? - zmarszczyła brwi. 

- Och proszę cię, kto chciałby taką dziwkę jak ty? Biorę cię za babę pazerną na pieniądze. Oddasz mi tą dziewczynę, dostaniesz sporą sumkę i w dodatku pozbędziesz się "dziwoląga" - wypowiedziała to słowo z obrzydzeniem. Ona nie była dziwolągiem, była wyjątkowa a Lauren bolało że ludzie tego nie zauważyli.

- N-nie wiem.. 

- No dalej, inaczej nagłośnie że tutaj znęcają się nad dziećmi i pożałujesz - oblizała usta i postawiła na stole walizkę z pieniędzmi. - To tylko moment, zabieram ją i po sprawie. 

- No dobrze! Niech będzie ale wynocha stąd, obie! - westchnęła i zabrała dolary. Lauren uśmiechnęła się szeroko i wstała z krzesła. 

- Nie można było tak od razu? Gdzie jest jej pokój? 

- Całkiem u góry. Jest tam tylko jedno pomieszczenie, trafi pani - powiedziała zmieszana. 

- Wypisz ją stąd. - poleciła i wyszła z gabinetu, cała w skowronkach. Jones nie miała zbyt dużo roboty gdyż Camila nawet nie była tutaj zarejestrowana.

Pokonała wielkie schody i na ostatnim piętrze, trafiła na pokój. Uśmiechnęła się i weszła do niego. Widok rozczulił ją na całego. Nastolatka leżała skulona w kłębuszek na malutkim kojcu, owinięta swoim ogonkiem. Lauren usiadła obok niej i obudziła ją łaskotaniem. Gdy Camila obudziła się całkiem uśmiechnięta i zobaczyła kto jest sprawcą, nie mogła uwierzyć że to ona. 

- Hej mała - uśmiechnęła się Lauren - dzisiaj zabieram cię do nowego domku. 

- Gdzie?! - wykrzyknęła i aż podskoczyła. 

- Zamieszkasz razem ze mną - oznajmiła. 

- Nie, nie to niemożliwe, ja śnię! - krzyknęła i zaczęła szczypać siebie po całej ręce, na co Lauren głośno się śmiała. 

- To nie sen. Zabieram cię stąd. Chodź - wstała i podała jej dłoń.

- A-ale ja muszę się w coś przebrać... - zawstydziła się. Gwiazda światowej sławy ogląda ją w poniszczonej piżamie którą dostała po kimś, w dodatku ma dziurę na tyłku na jej ogonek.

- Nie ma takiej potrzeby, już załatwiłam wszystkie rzeczy dla ciebie. O dwunastej mamy lekarza który opatrzy ci te paskudne rany a o szesnastej wylatujemy z Kuby.. Musimy się śpieszyć. 

Tak naprawdę Lauren bała się że albo złapie je jakiś fotograf, albo dyrektorka zmieni zdanie. Wolała szybko z nią uciec i mieć spokój na jakiś czas. 

- No dobrze - uśmiechnęła się Camila. Chwyciła swój mały plecak i zapakowała do niego wszystkie potrzebne rzeczy jakie musiała wziąć ze sobą. Oczywiście razem z fotografią i autografem od niej. Nie czuła świadomości że właśnie ktoś ją zaadoptował. Nikt nie zrobił tego, właściwie od małego, patrzyła jak jej koleżanki trafiają do nowych domów i poznają swoje nowe mamusie i tatusiów. Była najstarszą z podopiecznych i wątpiła w to że kiedyś znajdzie swoich prawdziwych opiekunów. 


Piętnaście minut później opuściły budynek i skierowały się do terenówki w której przyjechała Lauren. Kobieta zapięła jej pasy i usiadła obok, po czym zasłoniła roletę oddzielającą pasażerów od kierowcy. 

- Chciałabym cię bardziej poznać - oznajmiła. - Na początku coś o twoim pochodzeniu. Wiesz coś o sobie? 

- W..wiem. Urodziłam się w Kubie, tak przynajmniej jest napisane w aktach. Moja mama oddała mnie bo byłam dziwakiem i nie umiała się mną zająć... tak mi powiedziała pani Jones. 

- Okropna ona jest, ale już nie dam jej ciebie skrzywdzić.

- Dziękuję. Zostaniesz moją nową mamusią? 

- Ech no tak.. Może nie taką mamusią jak sobie wyobrażasz - zaśmiała się. 

- Dziękuję. Kocham cię mamusiu, nie zostawiaj mnie nigdy. 

- Nie zostawię - obiecała. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top