I


- Słuchajcie! Nie uwierzycie co usłyszałam! - zawołała mała dziewczynka na środku świetlicy. Camila spojrzała na nią, odłożyła swoją kolorowankę i podeszła do Christi. - Ta wiadomość jest skierowana do ludzi, nie do dziwaków - prychnęła na nią. Brązowookiej zrobiło się przykro więc odeszła od tłumu śmiejących się z niej dzieci i schowała się za rogiem by usłyszeć to co ma do powiedzenia.

- Usłyszałam od panny Jones że ma do nas przyjechać Lauren Jauregui w odwiedziny! - z ust maluchów wydobyły się ciche westchnięcia zachwytu a serce brunetki stanęło. Ta Lauren Jauregui? Ta której plakat ma powieszony nad łóżkiem?

Przypomniało jej się jak rok temu także tu była, niestety nie mogła jej zobaczyć ponieważ dzieci zamknęły ją w pokoju. Płakała cały dzień z powodu marzenia które ktoś odebrał jej w tak niehumanitarny sposób. Tym razem to się zmieni, nieważne co, musi ją zobaczyć i usłyszeć jak śpiewa na żywo.

- Nie mogę w to uwierzyć! Może znów podpisze mi płytę?! - krzyknął chłopczyk w zielonej koszulce

- Nie wiem, ale ona będzie już jutro, rozumiecie?! - Christi uniosła ręce w górę przez swój zachwyt - Dam jej do podpisania dziesięć kartek a potem sprzedam je na aukcji - zaśmiała się wrednie na swój pomysł.

- Musimy zadbać o to aby dziwoląg nie narobił nam wstydu - szepnął James a wszyscy mu przytaknęli. Zaalarmowana ich planami dziewczyna szelestem wyszła ze świetlicy i udała się do swojego pokoju.

Ponieważ nikt nie chciał być z nią, musiała spać sama w ciasnej komórce. Dyrektorzy sierocińca nawet nie zadbali o to aby miała porządne łóżko jak inne dzieci. Spała w kojcu po psie jednej z opiekunek. Nie przeszkadzało jej to, gdyż był całkiem wygodny, choć nadal czuła nieprzyjemną psią woń. Miała złe wspomnienia z tymi zwierzakami gdy jeden z nich ugryzł jej ogon.
Wyciągnęła spod "łóżka" pogiętą i zniszczoną po bokach kartkę. Było to małe zdjęcie Lauren które zostawiła tutaj rok temu, które znalazła w śmietniku. Camila uśmiechała się, widząc jej uśmiech na tym zdjęciu. Zamarzyła jeszcze widzieć jej autograf na nim z dopiskiem "dla Camili". Westchnęła i zasnęła, przytulając kawałek fotografii do serca.


Rankiem obudziły ją krzyki dzieci z dołu. Przetarła oczy i wyciągnęła ramiona by rozciągnąć mięśnie. Od pisków bolała ją głowa. Wyjrzała zza małe okno i zauważyła wielką czarną limuzynę. Oprzytomniała. To limuzyna w której przyjechała jej idolka!

Karcąc samą siebie w myślach za zbyt długi sen, zaczęła czesać swoje włosy aby wyglądać ładniej na spotkaniu. Gdy już uznała że wygląda wystarczająco dobrze, otworzyła drzwi i wyszła, niestety uderzyła w coś. Pomasowała twarz modląc się żeby nie wyskoczył jej jakiś guz, gdy podniosła głowę i spojrzała na wściekły wyraz twarzy panny Jones.

- Gdzie no się wybierasz? - zapytała z założonymi rękoma

- Camila chciałaby zobaczyć Lauren Jauregui - odpowiedziała a jej język zaczął się plątać

- Nie ma takiej opcji. Gwiazda światowego formatu, nie może zobaczyć że w odwiedzanym przez nią sierocińcu jest pół człowiek pół kot! Powie coś mediom i stracimy dobry wizerunek! Gdzie wtedy znajdziemy sponsora? - zmarszczyła brwi a Camila była już bliska płaczu bo wiedziała co to oznacza - Zostajesz tutaj - oznajmiła i z trzaskiem zamknęła drzwi, po czym zakluczyła je. Dziewczynka wybuchnęła gorzkim płaczem.

Nie mogła uwierzyć dlaczego ludzie są dla niej źli. Nawet jej idolka nie lubi hybryd, przynajmniej tak twierdzi ta okropna baba z wąsem. Chciała tylko spojrzeć w oczy Lauren i podziękować jej za to że jest, za wszystkie piosenki przez które się uśmiechała i za to że ocaliła jej życie. Chwyciła swoje zdjęcie i patrzyła na uśmiech Lauren, który do końca jej nędznych dni będzie mogła podziwiać tylko na kawałku poniszczonej fotografii.

Padła na kojec i płakała przez parę godzin, dusząc się łzami.

Nie chciała o tym myśleć, ale słyszała jak na dole Lauren śpiewa, a ten głos był jak dźwięk otwieranych drzwi do Nieba. Mimo iż muzyka była zniekształcona przez kilka warstw ścian i piski małolatów, zdołała odpłynąć w niej.


- Chciałabym wam podziękować za przyjemną wizytę! - ogłosiła swoją mowę pożegnalną, podczas której Camila rozpłakała się jeszcze bardziej. - Pamiętajcie że kocham was, nieważne skąd jesteście! Wszyscy jesteśmy równi, czarni, żółci, biali, grubi, chudzi... Bądźcie sobą i nie dajcie nikomu tego zmienić! - po tych słowach rozeszły się gromkie brawa.

Wtem dziewczynkę coś uderzyło w serce. Lauren powiedziała że ją kocha, może nie wprost, ale ona mogła to rozszyfrować po tych pięknych słowach.

Zdecydowała że nie może znów się poddać. Wzięła swoje zdjęcie i schowała je do kieszeni dresów, po czym zastanowiła się skąd mogłaby uciec. Miała dwie opcje. Drzwi i ciasne okno. Spróbowała najpierw bezpieczniejszej opcji. Wzięła rozbieg i uderzyła w nie, niestety ani drgnęły za to jej ramię zaczęło niemiłosiernie boleć. Odpuściła sobie.

Otworzyła okno i w głowie zakręciło jej się od wysokości. Ale Lauren była warta ryzykowania życia. Złapała się za rynnę i ostrożnie wskoczyła na nią, po czym zsuwała się powolutku w dół, starając się nie wyobrażać sobie czy mogłaby zginąć spadając z tej wysokości. Gdy była już około sześć metrów nad ziemią, rynna wydała dziwny trzask i coś jakby poluzowało się. Kilka sekund później Camila krzyknęła gdyż ta oderwała się i spadła na trawnik. Nie bolało tak mocno, ale widok zniszczonej rynny oderwanej od kilkunastometrowego budynku wyglądał okropnie i już wiedziała jak zła będzie panna Jones. Znów ją pobije albo będzie podduszać w wannie podczas kąpieli.. na samą myśl zrobiło jej się słabo.

- Na razie ważniejsze są marzenia! - powiedziała sama do siebie, i przetarła krew która leciała jej z rany na policzku. Podniosła się ledwo i powlokła się do wejścia do sierocińca.

W porę, bo Lauren właśnie opuszczała go w towarzystwie dzieciaków które obskakiwały ją z każdej strony. Gdy wszyscy ją zobaczyli, stanęli jak wryci. Panna Jones posłała jej mordercze spojrzenie, którego nie zauważyła. Była jak w transie, wpatrzona w swoją idolkę. Wyglądała jak anioł. Anioł który stoi cztery metry przed nią. Lauren najpierw spojrzała na jej posiniaczoną twarz, potem zjechała niżej a następnie dostrzegła ogonek który podkuliła. Camila pomyślała że zaraz wybuchnie śmiechem, ale pozytywnie się zdziwiła gdy kąciki ust zielonookiej kobiety się uniosły w przyjazny uśmiech.

- Witaj, co mogę dla ciebie zrobić? - zapytała łagodnie.

Dziewczynka już otworzyła usta i wyciągnęła zdjęcie do podpisania, gdy jej opiekunka weszła między nie i złapała ją za ucho.

- Proszę się nią nie przejmować, to tylko jedna z naszych zbuntowanych podopiecznych - warknęła i pociągnęła ją za nie mocno, tak że zapiszczała z bólu. Na ten widok Lauren poczuła niesamowitą złość. Jakim prawem ten babsztyl krzywdzi taką niewinną kreaturkę? Miała ochotę ją pobić, ale salwa fotografów i dzieci które ją otaczały sprawiła że nie mogła tego zrobić.

- Puści ją pani, widocznie chciałaby dostać autograf - powiedziała z zaciśniętymi zębami, posyłając jej pełne nienawiści spojrzenie

- Och, nie sądzę żeby..

- Ją to boli - zauważyła Lauren. Jones nie mając wyjścia puściła brunetkę która miała już łzy w oczach. Podeszła do niej kulejąc i podsunęła swój autograf.

- Camila prosi.. - wydukała zawstydzona, gdy Lauren z rumieńcami spojrzała na swoje poniszczone zdjęcie. Jednak podpisała je swoim imieniem i nazwiskiem, dodając kilka uśmiechów i serduszek.

- Masz na imię Camila...? - chciała dodać "złotko" niestety nie mogła okazywać dzieciom zbyt wiele miłości. W mediach od dawna krążyła pogłoska że lubowała się w o wiele młodszych dziewczynach, oczywiście nie tak bardzo młodych, za które można iść do więzienia przez wyrok pedofilii.

- Mhm - przytaknęła. Lauren dodała na kartce "dla uroczej Camili x" i oddała jej ją. Serce młodszej biło jak oszalałe ze szczęścia, nigdy nie uśmiechała się tak szeroko jak teraz.

- Może jeszcze wspólne zdjęcie? - zaproponowała zielonooka a Camila była w całkowitym niebie. Ustawiły się do zdjęcia, ignorując złość dyrektorki i pełne zazdrości dzieci. One tylko dostały zdjęcie grupowe, a to Camila będzie miała osobne. - Zrób dwa - szepnęła do fotografa. Dwa zdjęcia wyleciały z aparatu. Jedno dla Camili, drugie dla Lauren.

- Bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo dziękuje! - pisnęła z płaczem, oglądając je.

- Panno Lauren, musimy już wyjeżdżać, mamy zaplanowane koncert na dziewiętnastą - oznajmił jej ochroniarz, niszcząc cały dobry dobry nastrój.

- Och.. - westchnęła i spojrzała pełna bólu na dziewczynkę.

- Cóż, dziękujemy za odwiedzenie panno Jauregui - wtrąciła się Jones i odprowadziła ją do samochodu, wtedy ujrzała coś co zbroiła Camila.. - O-o mój Boże! COŚ TY ZROBIŁA! - wrzasnęła patrząc na rynnę oderwaną od ściany. - Wiesz ile to kosztowało!? - podeszła do niej i pociągnęła za włosy tak że prawie się przewróciła. Dziewczyna zapłakała czując jak kobieta wyrywa jej włosy z głowy. Lauren nie mogła nie zareagować...

- Proszę ją zostawić, ja pokryje wszystkie szkody - powiedziała ze sztucznym uśmiechem.

- Nie trzeba, naprawdę. Ta mała niezdara wszystko odpracuje, prawda? - skierowała się do niej.

- Nie, nie trzeba. Ona tylko chciała mnie zobaczyć, więc to moja wina. - a właściwie twoja, głupia stara szmato, dodała w myślach - Pieniądze przeleje wieczorem mój manager - westchnęła.

- N-no dobrze. Dziękuje jeszcze raz.

- Do widzenia. Pa, urocza istotko, do zobaczenia - dodała szeptem ale wyraźnie słyszalnie by zarówno Jones to usłyszała i poczerwieniała ze zdziwienia.

- Do widzenia - odparła onieśmielona tym prawdziwym uśmiechem, skierowanym tylko do niej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top