56

Pov. Seungmin

Byłem coraz bardziej pewny tego, że zacząłem żywić do Hyunjina głębsze i poważniejsze uczucia niż zwykła sympatia. Zawstydzałem się przy nim zbyt łatwo, spinałem się lekko na dotyk, rumieniłem się, jak szalony, a moje serce wręcz wariowało.

Miałem kompletny mętlik w głowie nie rozumiałem swoich uczuć ani samego siebie. Chciałem cały czas być blisko diabła, który namieszał w moim życiu. Uwielbiałem słuchać jego głosu, a gdy śmiał się, robiło mi się cieplutko na serduszku. Każdy jego dotyk wiązał się z dziwnym prądem, który przechodził po moim ciele.

Początkowo odrzucałem myśl, że mogę zakochać się w nim, jednak nie miało to sensu na dłuższą metę. W końcu musiałem spojrzeć prawdzie w oczy i pogodzić się z uczuciem, które narodziło się dość naturalnie. To nie tak, że powstało nagle, jednego popołudnia. Ono formowało się przez cały ten czas, który spędziłem ze starszym.

Wiedziałem, że było to cholernie nieodpowiednie, jednak nie miałem wpływu na to, co działo się w moim sercu. Hyunjin był jedną z najbliższych mi osób, mimo że powinien być moim wrogiem. Znaczył dla mnie więcej niż mógłbym się tego spodziewać na początku.

- Oj, Sol, wpadłem - zaśmiałem się cicho do wiewiórki, która ułożyła się na moim ramieniu, gdy ja siedziałem na parapecie.

Nie byłem z tego powodu załamany, smutny czy zły. Cieszyło mnie uczucie, które żywiłem do Hwanga, ponieważ był to mój pierwszy raz. Jeszcze nigdy nie zakochałem się w nikim, a wiedziałem, że moją pierwszą miłością jest odpowiednia osoba, wbrew zasadom.

No bo, jeśli nie Hyunjin, to kto?

Nie było nikogo innego, kto zasługiwałby na to uczucie bardziej niż on. Szanował mnie, troszczył się o mnie i widać było, że mu zależy. Byliśmy blisko i wiedziałem, że diabeł nie skrzywdziłby mnie specjalnie, a wręcz bronił mnie zawsze, gdy było trzeba. Moje serce było u niego bezpieczne.

Uśmiechnąłem się szeroko pod nosem i odchyliłem głowę, spoglądając w ogromny księżyc, który odwzajemnił wesoło mój uśmiech. Dawno nie byłem aż tak szczęśliwy i pomyśleć, że powodem mojej euforii była miłość do diabła. Kto by pomyślał?

Byłem tak szczęśliwy, że pół nocy praktycznie nie spałem, a wpatrywałem się w rozgwieżdżone niebo, myśląc o wybranku mojego serca. Wspominałem sobie każdą chwilę z nim spędzoną, czasem chichocząc pod nosem. Cieszyłem się, że mogłem go poznać i zakochać się w nim.

Nawet po krótkim śnie nie byłem zmęczony, a wstałem wyspany i pełny energii. To był jeden z najlepszych poranków, jakie udało mi się przeżyć. Miałem wrażenie, że słońce jaśniej świeciło, ptaszki weselej ćwierkały, a wszystko wokół wydawało się o wiele lepsze, bardziej kolorowe. Więc to tak wyglądało bycie zakochanym?

Ubrałem się zadowolony i rozłożyłem się na pościelonym łóżku, by nieco odczekać przed pójściem na jakieś śniadanie. Nie spieszyło mi się nigdzie, a chciałem w spokoju nacieszyć się uczuciem, które wypełniało moje serce. Cieszyłem się, jak głupi po prostu.

- Kto tam? - zawołałem wesoło, gdy usłyszałem pukanie do drzwi, jednak nikt mi nie odpowiedział.

Nie była to codzienna sytuacja, dlatego wstałem z łóżka, by zobaczyć, kto do mnie przyszedł. Nie umawiałem się z nikim i było za wcześnie na Jisunga, ponieważ on potrafił spać do południa. Czasami nawet zdarzało mu się przesypiać cały dzień jakimś cudem.

Gdy uchyliłem drzwi, doznałem szoku, a moje serce zatrzymało się. Nie spodziewałem się, że na korytarzu zobaczę trzech dorosłych mężczyzn, z czego jednego trzymającego jakieś obręcze i łańcuchy. Od razu zrozumiałem co się działo i chciałem zatrzasnąć drzwi, ale nie zdążyłem.

- Kim Seungmin, prawda? Pójdziesz z nami - nim zdążyłem zareagować miałem na sobie te cholerne kajdany, a po chwili też wokół mnie wisiały te obręcze.

- Kim jesteście? Czego chcecie? - syknąłem, szarpiąc się.

- Zabieramy cię do celi - wyjaśnił spokojnie najstarszy z nich, sądząc po długiej brodzie.

- Niby na jakiej podstawie? - oburzyłem się.

- Zadawanie się z diabłem i zbliżenie się do niego - rzucił od niechcenia, gdy prowadzili mnie gdzieś.

- Macie dowody, ha? I co robicie z moją wiewiórką!? - zawołałem, widząc, że Sol został zamknięty w dziwnej, lśniącej klatce.

- Mamy. Co do twojego pupila to zamknęliśmy go, by nie pomógł ci się wydostać - wzruszył ramionami średniego wzrostu brunet.

- Nie wymiguj się, Kim. Sąd już zapadł - westchnął Serafin, który nie odzywał się od początku.

- To czemu mnie przy tym nie było? - szarpnąłem się, ale syknąłem, gdy moje ciało przeszył prąd.

- Nie musieliście być. Wystarczyły dowody w postaci zdjęć i nagrań. Dodatkowo pozbyliście się karnych bransoletek, więc niestety, sprawa przesądzona - wzruszył ramionami, a mi zrzedła mina.

- Kurwa - warknąłem pod nosem, na co wciągnęli ze świstem powietrze.

- Kim Seungmin, jesteś aniołem! - zawołał oburzony mężczyzna, który mnie prowadził.

- A wiesz gdzie to mam w tym momencie? Puśćcie mnie do cholery - spojrzałem się na niego morderczo, rezygnując z udawania.

- Żeby anioł w ten sposób się wyrażał! Skandal - zawołał.

- Przecież byłeś wzorowym aniołem, Seungmin, co cię opętało? - pokręcił głową Serafin.

- Nie twój pieprzony interes. Nie byłem sobą i podporządkowywałem się tym cholernym zasadom, ale koniec tego - ciskałem błyskawicami z oczu i mocno kopnąłem w jednego z aniołów, by się wyswobodzić i uciec.

Nie na wiele mi się to zdało, ponieważ po chwili biegu poczułem, jak moje ciało przeszywa prąd i straciłem przytomność, wywracając się na ziemię. Chciałem walczyć i uciec, a jedynie niepotrzebnie zmęczyłem się. Beznadzieja.

Niech was wszystkich szlag jasny trafi.

Gdy otworzyłem oczy, znajdowałem się już w celi, więc jedynie parsknąłem pod nosem. Po prostu nie mogło być lepiej. Mój najgorszy koszmar spełnił się, a ja zostałem rozdzielony z Hyunjinem na zawsze. Jeszcze tę nieskończoność spędzę w cholernym więzieniu.

- Za co siedzisz? - usłyszałem niski głos, a po chwili obok zauważyłem chłopaka w podobnym do mnie wieku.

- Zbliżenie się do diabła - przedrzeźniłem głos jednego z tamtych popierdoleńców - A ty? - uniosłem brwi.

- A wiesz, że dokładnie za to samo? - zaśmiał się cicho i wyciągnął dłoń, by zbić ze mną żółwika - Jestem Felix, a ty? - uśmiechnął się miło.

- Seungmin - odwzajemniłem słabo uśmiech, by opaść na siedzenie.

- Spędzimy ze sobą całą wieczność, tak myślę - westchnął i również usiadł, obserwując mnie.

- Lepiej tak niż w samotności - mruknąłem, a w moich oczach stanęły łzy.

- Zakochałeś się czy po prostu nie chcesz tu siedzieć? W sensie pytam, bo wyglądasz na załamanego - wytłumaczył od razu.

- A co jeśli oba? - zaśmiałem się gorzko i spojrzałem na niego ze łzami w oczach.

- Wtedy obaj jesteśmy w identycznej sytuacji - posłał mi pokrzepiający uśmiech - Jak ma na imię? - spojrzał przed siebie.

- Hyunjin - na wspomnienie o chłopaku rozpłakałem się.

- Ej, ale nie płacz - westchnął, by podać mi chusteczkę.

- Ciężko nie płakać, skoro wiem, że nigdy więcej go nie zobaczę - pociągnąłem nosem, ocierając policzki.

- Ja Changbina też, ale nie możemy rozpaczać. Jeszcze byśmy tu oszaleli - wymamrotał i zmarszczył nos, na co zaśmiałem się cicho.

- Więc chyba pozostaje nam jedynie zaprzyjaźnić się, co? - uniosłem lekko kąciki ust, mimo że dalej miałem łzy w oczach.

- Na to wygląda - kiwnął głową - Od razu mówię, że jestem dziwny - ostrzegł.

- Każdy na swój sposób jest - wzruszyłem ramionami, stwierdzając, że już go polubiłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top