Rozdział 9

* Haley *

Nagle zobaczyłam jak siłą wyprowadzają mojego syna z sali Kimberly, a następnie nastał chaos. Lekarze i pielęgniarki wbiegali i wybiegali z pomieszczenia. Usłyszałam, również krzyk. Przez chwilę nie wiedziałam do kogo należy, a potem okazało się, że jest mój. Próbowałam wyrwać się z Justina uścisku i ratować swoją córkę, ale on mi na to nie pozwalał. Szeptał mi na ucho uspokajające słowa i dodawał otuchy. Jednak nic z tego nie pomagało. Musiałam, po prostu musiałam się tam dostać.

- Haley ! Uspokój się do cholery i przestań się wyrywać ! Zrozum nie pomożesz jej, jeśli wbiegniesz tam i będziesz przeszkadzać lekarzom ! Musimy czekać i się modlić ! Proszę, uspokój się. Nasz syn cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję. - mówił do mnie Justin.

Przestałam się ruszać. Miał rację. Musiałam się trzymać dla naszego dziecka.

- Kocham cię. - szepnęłam i się w niego wtuliłam.

W międzyczasie Jason wszedł między nas i staliśmy tak przez dłuższy moment, nie odzywając się. Tylko przytulając i nasłuchując.

Minęło może dziesięć minut, a może godziny. Nie wiem, czas się dla mnie zatrzymał. Docierało do mnie tylko to, że Kimberly nie przetrwała. Lekarz mówił, że wszystko po dwóch dniach się unormuje, że jeśli w ciągu tamtych czterdziestu ośmiu godzin nic się nie stanie, to będzie bezpieczna. Najwidoczniej się mylił. Dzisiaj minęło trzynaście miesięcy od kiedy zapadła w śpiączkę. Nie obudziła się, a teraz zatrzymało jej się serce. Moje tak samo. Dziecko nie powinno umierać przed rodzicem. Nie powinno.


* Justin *

W ramionach trzymam moje dwa słońca, a trzecie właśnie gaśnie. Nie pozwolę na to. Jest krwią z mojej krwi, nie podda się tak łatwo. Wierzę w nią. Kimberly nigdy łatwo nie odpuszczała i teraz też tak się nie stanie.

- Nie odpuszczaj Słoneczko. Nie odpuszczaj. - szepnąłem w nicość.

Haley wtuliła się we mnie jak w ostatnią deskę ratunku i wybuchła płaczem. Widziałem jak Jason powstrzymuje łzy, jak próbuje być silny.

- Chodź. - powiedziałem do niego i podniosłem ramię.

Szybko wykorzystał okazję i się przytulił łkając cicho. Moja rodzina właśnie traci członka społeczności. Nie wiem co powiedzieć, zrobić. Nie rozumiem czemu nas to spotkało, sądziłem, że przeszliśmy już sporo, najwidoczniej pomyliłem się. Bóg musiał znowu nam kogoś odebrać.

Patrzałem tępo w drzwi próbując się wewnętrznie pozbierać, kiedy wyszedł przed nie lekarz z rezygnacją wypisaną na twarzy.

- Państwo Night? - zapytał.

- T.. Tak. - odchrząknąłem.

- Serce Kimberly właśnie odmówiło pracy. Próbowaliśmy zrobić wszystko co w naszej mocy. W ostatniej minucie udało się nam ją odzyskać. Jednak nie na długo. Tą procedurę powtórzyliśmy jeszcze cztery razy, zanim jej stan się unormował. Uważaliśmy, że przez ten cały czas jej śpiączki, ciało dojdzie do siebie. Teraz państwa córka nie wykazuje żadnych odruchów pokazujących, że żyje poza bijącym sercem. Nie wiemy czy da się coś zrobić. Przykro nam. - powiedział i odszedł.

Podążałem za nim wzrokiem zanim zniknął za zakrętem. Cisza jaka nastała po jego odejściu była przerażająca.

- Haley?  Jason? - zapytałem.

- Tak? - odpowiedzieli jednocześnie.

- Nie wiem. - powiedziałem jedynie.

Zrozumieli od razu o co mi chodziło. Poddałem się. Nie dało się już nic zrobić. Po cholernych trzynastu miesiącach wiecznego oczekiwania otrzymaliśmy odpowiedź. Straciliśmy ją.

- Kocham was. - szepnąłem. - Chodźmy do niej.

Złapałem ich za ręce i weszliśmy do sali Kimberly.

Leżała podłączona pod wszelkiej możliwości aparaturę, blada jak ściana i ledwo oddychająca. Była taka krucha, jak nigdy w życiu. Czekałem na jakiś znak. Znak, który powiedziałby mi co mam robić. Wiedziałem co lekarz miał mi do przekazania pomiędzy słowami. Uważał, że najlepiej dla niej będzie odłączenie od aparatury i zakończenie jej żywotu raz na zawsze. Tylko my nie wiemy czy jesteśmy, aż tak odważni, aby tego dokonać.

- Haley?

- Wiem. - odparła. - Powinniśmy. Ona... Ja... Ja nie chcę, żeby się dłużej męczyła.

Łzy ciekły po twarzy mojej żony, a mnie serce rozpadało się na kawałki.

Zostawiłem Haley i Jasona razem z Kimberly i poszedłem do gabinetu doktora w celu ustaleniu terminu odłączenia.

Gdy znajdowałem się pod drzwiami, zapukałem i czekałem na pozwolenie. Kiedy nadeszło nacisnąłem klamkę i wszedłem do pomieszczenia.

- Doktorze?

- Tak panie Night?

- Podjęliśmy decyzję. Chcemy ją odłączyć. - powiedziałem bez wstępu.

- Dobrze. Uważam, że tak będzie najlepiej.

- Wiemy. Kiedy można najszybciej to zrobić?

- Jutro.

- Dobrze. Dziękuję. Pójdę już do sali.

Tak przebiegła cała nasza rozmowa. Działałem jak robot. Nie wiedziałem co się dookoła mnie działo. Stanąłem przed pokojem córki i skamieniałem. Jutro już jej nie będzie na stałe. Koniec tej historii.

- Kochanie? - szepnąłem.

- Kiedy? - zapytała jedynie.

- Jutro. - odparłem.

Siedziała na krześle, dumnie wyprostowana. Jakby nic się nie działo, ale już po chwili stała się wrakiem człowieka. Jej mur rozpadł się i upadła na kolana. Jason podbiegł do matki i tulił ją. Ja natomiast podszedłem do córki i zacząłem do niej szeptać trzymając ją za rękę.

- Kochanie. Słoneczko moje. Wiesz, że tatuś cię kocha. Będziesz zawsze z nami. Nic nam cię nie odbierze. Jutrzejszy dzień będzie najgorszym w naszym życiu. Nie wiemy jak sobie poradzimy. Dla ciebie zrobiłbym wszystko. Nawet zamienił się miejscami. Mówiłem, żebyś nie wsiadała do tego samochodu tak roztrzęsiona. Powinienem cię odwieźć do domu, albo kazać zostać z nami, ale tego nie zrobiłem. To moja wina. Nie twoja. Bądź szczęśliwa kochanie, tam gdzie jesteś. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze i nic ci nie dolega.


* Kimberly *

Znowu czułam się jakbym się unosiła. Chciało mi się śmiać, płakać, krzyczeć, wszystko naraz. Przemierzałam powoli nicość. Pusta otaczająca mnie kazała mi spać. Nie chciałam się temu poddać. Coś czułam, że nie powinnam, że to jest złe.

Moje ciało czuło zmęczenie. Oczy się zamykały, a nogi nie chciały już stąpać na przód. W końcu, gdy już nie miałam siły walczyć, a próbowałam usłyszałam tatę.

- Kochanie. Słoneczko moje. Wiesz, że tatuś cię kocha. Będziesz zawsze z nami. Nic nam cię nie odbierze. Jutrzejszy dzień będzie najgorszym w naszym życiu. Nie wiemy jak sobie poradzimy. Dla ciebie zrobiłbym wszystko. Nawet zamienił się miejscami. Mówiłem, żebyś nie wsiadała do tego samochodu tak roztrzęsiona. Powinienem cię odwieźć do domu, albo kazać zostać z nami, ale tego nie zrobiłem. To moja wina. Nie twoja. Bądź szczęśliwa kochanie, tam gdzie jesteś. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze i nic ci nie dolega.

Chciałam mu wykrzyczeć, że tu jestem, że to nie jego wina i chcę do domu, ale to nie działało. Czułam jego dotyk, ale nie mogłam na niego odpowiedzieć. Moje powieki były jakby zrobione z żelaza, a tak samo ciało.

Położyłam się. W końcu co złego będzie w odpoczynku. Kiedy chciałam już zamknąć oczy i udać się w nicość, ujrzałam snop światła.

Ciekawiło mnie co znajdę za nim. Powoli podniosłam się, mimo, że już nie miałam energii. Stopa za stopą posuwałam się do przodu. Wciągnęłam rękę, aby dotknąć tego piękna i wciągnęło mnie to do środka, a czego? Nie jestem pewna.

Uchyliłam powieki w celu dowiedzenia się, gdzie teraz jestem, ale poraziło mnie światło, więc je zamknęłam. Znowu dosłyszałam głos taty, ale w tle dało się także usłyszeć łkanie.

- Kimcia, córeczko kocham cię. - szepnął i pocałował mnie w czoło.

Poczułam jak powoli odsuwa się ode mnie i znika. Nie chciałam tego, bałam się.

- N.. Nie. - szepnęłam cicho.

Nie miałam siły. Znowu byłam zmęczona.

W pokoju nastała cisza. Słychać było pikanie aparatury i oddechu ludzi. Ale nic poza tym.

- Kimberly? - powiedziała mama.

Jej głos był pełen nadziei.

- Mama? - wyszeptałam ledwo.

Moje gardło było jakby w ogniu. Chciało mi się pić.

- Wo... Wody. - wycharkałam.

- O Boże! Justin biegnij po lekarza. Jason podaj wodę. SZYBKO !

Ktoś wybiegł z sali, zapewne tata. W ciągu następnych kilku sekund poczułam na ustach zimne krople wody. Niebiański moment.

- Dziękuję. - powiedziałam i zapadłam w sen.


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Hejka !

Łapajta kolejny rozdział :D

Liczę na jakieś komentarze i gwiazdki ! :D

Zostawcie coś po sobie :>

Dla Was to tylko moment, a dla mnie motywacja :D

Pozdrawiam,

Klaudia :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top