Rozdział 4
Aktualnie znajduję się na jakiejś wyspie. Nie mam pojęcia jak się tu znalazłam. Ostatnie co pamiętam to pójście do baru z Sami i Jesse'm. Wypiliśmy po kilka drinków i zaczęliśmy tańczyć. To nigdy nie było moim hobby, ale po alkoholu człowiek zapomina co lubi, a co nie. I tak właśnie było ze mną. W jednej chwili ruszałam się na parkiecie razem z Sami, a w drugiej byłam już na jakimś kurorcie.
Tak ludzie dobrze słyszycie. Nie wiem, gdzie jestem. Chociaż, źle to sprecyzowałam znajduję się w jakimś Key Largo.
Boże, przysięgam to będzie nauczka na przyszłość, tylko proszę znajdź mi jakąś drogę wyjścia, bez powiadamiania taty, a co gorsza mamy, pomyślałam.
Niestety moje prośby nie zostały wysłuchane. Nagle na moim telefonie wyświetliła się nazwa " Mama ". Już po mnie.
- Halo? - zapytałam odbierając.
- Kim? Boże. Gdzie ty do cholery jesteś?!
- Mamo, posłuchaj. Pamiętasz jak mnie wczoraj, razem z tatą puściliście na imprezę z Sami i Jesse'm?
- Tak? Nocowałaś u koleżanki? Nie mogłaś uprzedzić. Wiesz jak my się martwimy? Tata jest gotowy wezwać służby wojskowe, aby odnalazły jego córeczkę.
- Mamusiu, obiecaj, że nie będziesz zła i że nie będziesz krzyczeć.
- Ale czemu, kochanie?
- Obiecaj.
- Obiecuję. - odpowiada po chwili.
- No więc nie nocowałam u Samanthy.
- Jak to? To gdzie jesteś? Chyba nie u jakiegoś chłopaka prawda? Kimberly!
- Nie mamo, nie jestem u żadnego chłopaka.
- To gdzie ty jesteś?
- Ja... ja... ja jestem... No... w... tym... no.... - nie umiałam z siebie wykrztusić.
- Dziecko no mów. Przyjedziemy po ciebie.
- W Key Largo. - powiedziałam wreszcie.
- Gdzie???!!!! - wrzasnęła matka.
- Na wyspie... Key Largo...
Po drugiej stronie słuchawki nagle zaległa cisza. Przez pierwsze sekundy pomyślałam, że nas rozłączyło, więc zerknęłam na wyświetlacz, ale wszystko wskazywało na to, że połączenie trwa.
- Mamo? - szepnęłam niepewna.
- JESTEŚ NA PIEPRZONEJ WYSPIE!!!!
Odsunęłam najpospieszniej jak umiałam telefon od ucha. Koniec ze mną. Może powinnam się utopić, bo jak nie to, to własna matka mnie zatłucze.
- Tak mamusiu. - powiedziałam potulnie.
- JAK TO SIĘ DO CHOLERY STAŁO ?!!!
- Nie wiem. Nie pamiętam.
- NIE PAMIĘTASZ??!!!
- Tak. - odszepnęłam.
- JUSTIN!!! ZBIERAJ SIĘ DO CHOLERY. JEDZIEMY PO TWOJĄ CÓRKĘ. JEST NA CHOLERNEJ WYSPIE, KEY LARGO. NIE WIEM JAK SIĘ TAM ZNALAZŁA I ONA NAJWYRAŹNIEJ TEŻ NIE WIE. KLUCZYKI SĄ NA SZAFCE !!! - usłyszałam jak mama krzyczy do taty.
Jestem martwa. To jest pewne.
- Kimberly? - usłyszałam głos taty.
- Tak?
- Jak już tam będziemy, masz przechlapane.
- Wiem, tatusiu.
- Szlaban na wieczność. Zakaz na Nike. Nici z internetu i telefonu, a już nie wspomnę o wychodnym.
- Wiem. - odszepnęłam.
- Przy okazji. Mama jest tak wściekła, że radziłbym ci dać się zjeść przez rekina niż spotkać się z nią twarzą w twarz.
- Wiem. - powiedziałam i się rozłączyłam.
Nie tak wyobrażałam sobie swój koniec. A może jednak. Postanowiłam zadzwonić do Sami i Jesse'go. Nadal nie wiem co z nimi.
Wybrałam numer i już po kilku sekundach usłyszałam głos dziewczyny.
- Tak? - zapytała niepewnie.
- Cześć tu Kim. - odpowiedziałam.
- O Boże... Na szczęście. Bo już myślałam, że to matka.
- Taaa... Gdzie jesteś?
- Yyy... No... Wiesz... Chyba za dużo wypiłam.
- Nie tylko ty... Ja mam przejebane, rodzice po mnie jadą. Jestem na pieprzonej wyspie Key Largo.
- Nie pierdol!!!
- Taaa.... A ty w domu?
- Nie do końca... Ja też tak jakby jestem poza Miami...
- Co???!!! Gdzie?
- W Jupiter... Teraz ciągle ze strachem gapię się w telefon, aż mama lub tata zadzwoni i zapyta gdzie jestem.
- Kurwa... Co się wczoraj działo?
- Żebym to ja wiedziała.
- A co z Jesse'm? - zapytałam.
- On akurat wylądował najlepiej z nas, albo najgorzej.
- Jak to?
- Jest w pudle. Dzwonił do mnie dwie godziny temu czy go wyciągnę, ale jak widać nie jestem w stanie.
- Cholera.
- Nooooo...
- Mamy przejebane. - powiedziałam zrezygnowana.
- Wiem. Twoi rodzice już dzwonili?
- Tak. Już jadą. Mam chce mnie zabić, a tata mnie nigdy już nie wypuści.
- Wiec to pożegnanie? - zapytała.
- Na to wygląda.
- Miło było cię poznać Kimberly. Naprawdę. Szkoda, że tak krótko się znałyśmy, mogłaby to być najlepsza przyjaźń ever. - zaczęła swój wywód.
- Też tak uważam. Wielka szkoda. Mam jakieś dwie godziny, aż oni przyjadą i właśnie kombinuję jak popełnić samobójstwo. Tata polecał rekiny.
- Haha twój tata jest spoko.
- Nie jest. Nie teraz.
- Domyślam się... Najlepiej jak usiądziesz i się nacieszysz rajską wyspą dopóki możesz.
- Masz rację. Może to znam, że powinnam skorzystać z wolności jaka mi pozostała. - powiedziałam.
- Zapewne tak. Powodzenia. Paaaa...
- Paaaa... Nawzajem. - pożegnałam się i rozłączyłam.
Przede mną rozciąga się wspaniała plaża i kurort wakacyjny. Czemu nie skorzystać, skoro to moje ostatnie chwile życia.
Położyłam się na piasku i zaczęłam patrzeć w niebo. Minęła mi tak większość czasu. Chmury miały bardzo ciekawe kształty, jedna nawet przypominała diabła. Szybko odwróciłam od niej wzrok, bo to nie czas na tak złe wróżby.
Jednak to co zobaczyłam z drugiej strony, wcale nie było lepsze. To była moja mama, szła z tatą w moim kierunku.
Żegnaj świecie, pomyślałam.
Nagle mój telefon zaczął wibrować, oznaczając przyjście sms'a. Zerknęłam na niego pośpiesznie.
Samuś :* : Wyrwij jakieś ciacho. Bo chyba potem będzie za późno.
Ja: Już za późno. Żegnaj :((((
Odłożyłam telefon i wzięłam głęboki wdech. Zapewne mój ostatni. Pora zmierzyć się z kosiarzem.
########################################################################
Macie rozdział :*
Jestem miłościwa i go dodaję mimo, że nie było spełnionych wszystkich warunków anszej umowy :P
Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem będzie jakiś komentarz :D
Pozdrawiam,
Klaudia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top