Rozdział 8

* mama Kimberly *

Nie mogę uwierzyć w to co się stało. Czyżby tego właśnie dnia, ktoś postanowił zrzucić na naszą rodzinę jakiegoś pecha. Najpierw Jason trafił do szpitala, a chwilę potem Kimberly. Z deszczu pod rynnę. Mój syn do końca życia będzie musiał zażywać lekarstwa, a drugie dziecko walczy o życie w sali obok.

- Justin, a co jeśli... - nie zdążyłam dokończyć pytania skierowanego do męża, ponieważ mi przerwał.

- Nic jej nie będzie. To nasza córka. Jest waleczna, zobaczysz. - odparł poważnie.

- Skąd wiesz? Widziałeś jak wyglądała i w jakim była stanie, gdy ja przywieźli. Nawet nie sądziłam, że to o nią chodzi, gdy mówili w wiadomościach. A potem...

Nie wytrzymałam już. Wybuchłam płaczem i wtuliłam się mocniej w ukochanego.

- Spokojnie laleczko. Będzie dobrze, przysięgam. - wyszeptał w moje włosy.

Następne godziny ciągnęły się niemiłosiernie. Siedziałam przytulona przez Justina i oby dwoje milczeliśmy, jakby każde słowo, które mielibyśmy powiedzieć zaszkodziłoby tylko sytuacji. Spoglądaliśmy to na zegarek, to na drzwi do sali operacyjnej i czekaliśmy. Nasze myśli odbiegały w przestrzeń i wracały z powrotem.

Minęła trzynasta godzina odkąd Kim jest operowana i jak na razie nikt nie wyszedł, tylko lekarze i pielęgniarki wchodzili do środka.

Kiedy miałam już wstać i zacząć chodzić po korytarzu jak wariatka drzwi się otworzyły, a z nich wyszedł chirurg.

- Państwo Night, prawda? - zapytał.

- Tak. - odpowiedzieliśmy równocześnie.

Podbiegłam prędko do lekarza, a Justin wstał i spokojnym krokiem podszedł w naszą stronę. Odkąd go znam on zawsze był tym bardziej opanowanym, ale nie w tym momencie. To jest tylko maska, jaką założył, aby znieść wiadomości, które ma nam do przekazania doktor. Widziałam jak stracił kontrole, gdy zobaczył własną córkę wwożoną do szpitala. To w jakim była stanie, jej ciało i słowa pielęgniarek, odbijające się od ścian budynku. Słowa takie jak: krytyczny, nie przeżyje, wypadek, śmierć kliniczna, brak pulsu, sala operacyjna.

- Jestem doktor Richard Fox. Operowałem państwa córkę.

- Co z nią. - zapytałam łkając lekko.

Czułam jak dwa silne ramiona oplatają mnie w pasie dodając wsparcia.

- Nie wiem od czego zacząć. Jak dobrze państwo wiedzą miała wypadek samochodowy. Czołowe zderzenie z ciężarówką przewozową. Cud, że nie zginęła na miejscu. Była w krytycznym stanie, gdy ratownicy próbowali ją wyciągnąć z taranowanego auta. Nie sądzili, że ktoś to przeżył. Nie przy takiej sile rażenia. Jednak postanowili sprawdzić. Wyciągnęli Kimberly w stanie krytyczny. Była jeszcze w stanie mamrotać. A to też zadziwiające. Zdążyła powiadomić ratownika, gdzie się państwo znajdują, co im trochę pomogło. Przejdę do obrażeń jakie odniosła. W wyniku wypadku, doznała poważnego wstrząśnienia mózgu, krwotoku wewnętrznego, złamania prawie wszystkich żeber, połamania kości rąk i nóg, a najgorsze z tego wszystkiego jest uszkodzenie kręgosłupa. W tamtym momencie nie można było czekać i bawić się w dokładne sprawdzanie, tylko przewieźć ją w ekspresowym tempie do szpitala. Państwa córce w karetce cztery razy zatrzymało się serce, z tego trzy razy udało je się ponownie rozruszać, zaś za czwartym razem już nie. Ratownicy jednak się nie poddali i walczyli, aż do dostarczenia jej na salę operacyjną, tam udało nam się ją odzyskać, po trzyminutowej śmierci. W trakcie zabiegu straciła puls jeszcze siedem razy. Nikt z nas nie sądził, że dożyje do końca, za piątym razem chcieliśmy zapisać czas zgonu, jednak ona znowu zaczęła oddychać. Po szesnastogodzinnej operacji mogę na tą chwilę powiedzieć, że żyje.

Słuchałam wywodu lekarza przez dłuższy moment i przy każdym jego słowie moje serce spowalniało i rozpadało się na kawałki. Zaś kiedy usłyszałam, że życie, poczułam się jakby anioły zstąpiły dla mnie z nieba i oddały mi duszyczkę mojej córeczki.

- Dziękuję. - szepnęłam.

- Proszę nie dziękować. To moja praca. I nie skończyłem jeszcze. Kimberly jest w śpiączce w stanie krytycznym. Nie wiemy czy się obudzi, a to jest najgorsze. Jej organizm sam wdał się w ten proces dla ochrony. Kolejne dwie doby są bardzo ważne. Od tego zależy wszystko. Trzeba się modlić, aby jej stan się nie pogorszył jeszcze bardziej. Teraz możemy tylko czekać. Problemem jest także kręgosłup. Widoczne są wielkie urazy. Nie wiemy jednak jak poważne. Podejrzewamy, że może być sparaliżowana całkowicie, albo częściowo. Chociaż to nie pewne. - powiedział i poszedł z powrotem na salę operacyjną.

Nie mogłam już dłużej ustać na nogach. Kończyny odmówiły mi posłuszeństwa i gdyby nie Justin, który dalej podtrzymywał mnie w pasie, to bym upadła.

- Justin? - szepnęłam jego imię jako pytanie.

Dobrze wiedział o co mi chodzi. Jak my powiemy naszej córce, gdy się obudzi, że jest możliwość, że będzie sparaliżowana.

- Haley, chciałbym ci powiedzieć w tym momencie, że wszystko będzie dobrze i że nic złego się nie stanie. Ale już się stało. Jest możliwość, że nasza córka się nie obudzi. Chociaż ja cholernie wierzę, że to zrobi. Więc nie ma dla nas pytania, jeśli się obudzi, tylko kiedy się obudzi. Nie wiem co zrobimy. Jak będzie spa... sparaliżowana, to trzeba będzie ją wspierać najbardziej na świecie. I my to zrobimy, na pewno. Problemem jest to, że znam naszą córkę i wiem, że ona nie przeżyje jak się dowie, że nie może biegać, chodzić, ścigać się. Kimberly jest osobą nie mogącą żyć bez ruchu, to będzie dla niej najtrudniejszy czas, a my przy niej będziemy. Tylko to wiem. - odpowiedział mi.

Łzy ciekły mi po policzkach i nawet nie próbowałam ich zatrzymać. Wtuliłam się jeszcze bardziej w męża i regenerowałam siły. Muszę być twarda, gdy moje dziecko otworzy swoje piękne oczy.

- Jesteśmy rodziną. Damy radę. - odparłam.

- Tak kochanie, damy. - zgodził się ze mną Justin.

Siedzieliśmy na podłodze, przytuleni do siebie, nie zważając na otaczający nas świat. Teraz liczyła się tylko ta chwila, tylko ta sekunda.


* Kimberly *

Czułam się jakbym latała. Dookoła mnie nic nie było. Wszędzie ciemno i cicho. Nic mnie nie bolało, byłam jak w stanie ekstazy. Dręczyło mnie jednak kilka pytań.

Gdzie ja jestem? Jak się tu znalazłam? Gdzie jest to tu? Czy ja żyję? Co się stało? Gdzie są rodzice i Jason? Jak on się czuje?

Chciałam je wszystkie zadać na głos, ale coś mi nie pozwalało. Gdy otwierałam usta, żaden dźwięk się z nich nie wydobywał. Przestraszyłam się. Zaczęłam szybciej oddychać, brakowało mi powietrza. Na swoim ciele czułam jakby jakiś dotyk, lecz nic tam nie było. Coś mną szarpnęło w dół. Spróbowałam z tym walczyć, ale na próżno. Było to silniejsze ode mnie. Próżnia jakby mnie pochłonęła.

Gdy już się poddawałam, usłyszałam głos.

- Kim? Jak się obudzisz to obiecuję, że będę grzeczny. Będę robił ci śniadania i odrabiał wszystkie lekcje. Dam ci nawet zagrać na mojej konsoli. Tylko obudź się. Śpisz już bardzo długo. Dłużej niż zawsze. Chyba nawet pobiłaś rekord. Wróć do mnie. - powiedział Jason. - Kocham cię. Nie zostawiaj mnie samego. Kto będzie mnie zawoził do szkoły ? Kto rozprawi się z łobuzami jak nie ty? Proszę, obudź się już.

Chciałam uchylić powieki, podnieść dłoń. Cokolwiek. Ale nic nie było możliwe. Ciemność znowu próbowała mnie pochłonąć. Usłyszałam jeszcze tylko jeden dźwięk.

Pip pip pip piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii.....


Potem nie było nic.


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Łapcie ludzie kolejny rozdział :)

Miałam wenę, więc macie ;D

Jestem cholernie zadowolona z dwóch ostatnich rozdziałów, z tego i z 7 :D

ZOSTAWCIE PO SOBIE JAKIŚ ŚLAD :D

CHCĘ WIEDZIEĆ CO SĄDZICIE.

DLA WAS TO MOMENT, A DLA MNIE NAPŁYW WENY !

Pozdrawiam,

Klaudia :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top