Rozdział 7
Po ostatnim moim spotkaniu z Ashtonem nie wiem jak się zachować. Jak na razie go unikam. Może nie jest to najgenialniejszy pomysł, ale na nic lepszego nie wpadłam. Rodzice na szczęście nie przejęli się za bardzo moim zachowaniem, za bardzo są zajęci zbliżającą się rocznicą ślubu. Został miesiąc, a oni szaleją jakby pozostało kilka godzin. Ale już tacy są i nic tego nie zmieni.
Leżę na łóżku i rozmyślam czy iść do szkoły. Po weekendzie spędzonym na przemyśleniach coraz gorzej znoszę tą sytuację. Aktualnie jest dwadzieścia trzy po ósmej, a ja nadal się nie ruszam. Lekcje rozpoczęły się o ósmej. Już i tak na pierwszą nie zdążę, a na drugą się spóźnię jak wstanę teraz. Najlepiej w ogólnie nie iść. Tak będzie bezpieczniej.
Moje przemyślenia burzy ciche pukanie do pokoju.
- Proszę. - mówię.
- Kim? - słyszę głos mojego brata.
- Co jest mały?
- Boli mnie brzuszek.
- Chodź tu do mnie. Przytulę cię. Dobrze? - pytam i spokojnie mu się przyglądam.
Mizernie wygląda. Oczy ma lekko podkrążone, zaspany wyraz twarzy i trzyma się za brzuch. Aż rwie mi się serce jak na niego patrzę. Podnoszę róg kołdry i przesuwam mu się, aby miał miejsce. Jason szybko wchodzi pod przykrycie i przylega do mnie swoim ciałkiem.
- Od dawna cię boli? - pytam pocierając jego brzuch.
- Nie wiem. Jak się obudziłem już bolało. Byłem u mamy i taty w pokoju, ale ich nie ma. Przepraszam jeśli cię obudziłem.
- Ciii... Spokojnie, nie spałam już. A mama i tata wcześniej dzisiaj musieli wyjść.
- Aha....
- Chcesz tabletkę?
- Yhm...
- Poczekaj, a ja przyniosę. Okey? - pytam Jasona.
Potakuje mi lekko głową, która spoczywa na moim brzuchu. Pomału się podnoszę i idę do łazienki. Tam próbuję znaleźć jakiekolwiek leki, ale to trudne. Chociaż w sumie nie, po prostu jest ich za wiele. Moja mama wykupiła chyba całą aptekę.
Po kilku minutach odnalazłam to czego tak zawzięcie szukałam. Udałam się do kuchni po wodę i szybko wbiegłam po schodach na górę w celu zaaplikowania leku brata. W pokoju jednak zauważyłam, że Jason zasnął. Na palcach podeszłam do niego i sprawdziłam czy nie ma dodatkowo gorączki. Moje obawy sprawdziły się. Mały był rozpalony. Wychodzi na to, że zaraził się grypą.
- Śpij kochanie. Siostrzyczka się tobą zaopiekuje. -szepnęłam cicho i pocałowałam go w czoło.
Poszłam do salonu w celu zadzwonienia do szkoły, lekarza i rodziców. Musiałam wszystkim się zająć. Na samym początku wykręciłam numer podstawówki Jasona. Gdy już wszystko ustaliłam z wychowawczynią chłopca, przedzwoniłam do swojej placówki i powiadomiłam, że nie będzie mnie do końca tygodnia. Na rozmowę z nauczycielami obu naszych szkół straciłam ponad godzinę.
Poszłam do góry sprawdzić co z Jasonem i okazało się, że jest coraz gorzej. Ma jeszcze wyższą temperaturę i mamrocze przez sen. Nie mogłam dłużej czekać, musiałam już dzwonić po lekarza.
Dowidziałam się, że wszyscy są zabiegani i nie ma możliwości, aby doktor przyjechał na wizytę domową. Pielęgniarka dyżurna powiadomiła mnie, abym pojechała do szpitala, a tam mnie przyjmą natychmiast. Wzięłam jej uwagi do serca.
- Jason? - szepnęłam i lekko potrząsnęłam jego ramieniem w celu obudzenia go.
Mały jednak nie poruszył się nawet, więc postanowiłam nic nie robić. Po prostu wzięłam go na ręce i zaniosłam do samochodu. Przypięłam pasami, aby nic mu się nie stało i udałam się do szpitala. Po drodze zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam co się dzieje i gdzie jadę. Przerażeni odpowiedzieli, że już tam jadą.
* włączcie piosenkę *
Jasona lekarze przyjęli natychmiast. Po godzinie dowiedziałam się, że mój brat choruje na niedokrwistość i potrzebna mu transfuzja krwi. Cała nasza trójka zbadała się w celu sprawdzenia czy możemy być dawcami. I udało się. Jedna z nas zgadzało się w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach i byłam to ja.
Udałam się za pielęgniarką do gabinetu w celu pobrania dwóch litrów krwi.
- Trochę cię osuszymy kochanie. - powiedziała kobieta żartobliwie.
- Na to wygląda. - odpowiedziałam jej i wykrzesałam z siebie coś na podobiznę uśmiechu.
Po trzydziestu minutach było po wszystkim, a Jasonowi podali krew.
- Kochanie odpocznij. - szepnęła do mnie mam, gdy siedziałam koło brata.
- Nie, mamo ja... - zaczęłam, ale mi przerwał tata.
- Kim, idź na korytarz. Albo poczekaj ja zaraz cię odwiozę do domu.
- Nie. Znaczy macie rację, pojadę do domu, ale dam sobie radę sama.
- Jesteś osłabiona, nie powinnaś jechać sama.
- Dam sobie radę. Już dobrze ze mną. - odpowiedziałam mu z lekkim uśmiechem, tak podobnym do jego.
- Jesteś pewna.
- Tak. Jestem tak pewna jak tego, że motor ma dwa koła.
- Dobrze to jedź, ale uważaj na siebie.
- Przysięgam. Pa. Kocham was wszystkich. - powiedziałam do nich i wyszłam z sali, a następnie ze szpitala.
Powoli udałam się na parking, gdzie stało auto. Z daleka spostrzegłam samochód, byłam już niedaleko niego kiedy zauważyłam trzy osoby obok na ulicy, jedna sylwetka była znajoma.
- Ash? - szepnęłam.
Chłopak odwrócił się jak na zawołanie i spojrzał na mnie.
- Kogo ja tu widzę. Czyż to nie Kimberly? - powiedział cynicznym głosem.
- O co ci chodzi?
- Mi? O nic. Tak po prostu.
- Aha. To spoko. Ja lecę.
- Ej Ash! Czy to nie ta sama laska , z którą się pieprzyłeś na imprezie i w szkole?- zapytał jeden z jego kumpli, a mnie zamurowało.
- Słucham? - spytałam.
- To co słyszysz kochanie. To nie ciebie bzykał ? To ty jesteś tą dziwką, która daje każdemu prawda? - odezwał się tamten.
Spojrzałam na Ashtona w celu ratunku. Tamten jednak skrzyżował ręce na klacie i stanął swobodnie z uśmieszkiem cisnącym się na usta.
W moich oczach wezbrały się łzy. Taki z niego dupek. Postanowiłam nic nie mówić, po prostu uciekłam. Był to jeden z najgorszych dni w calutkim moim życiu.
Kiedy byłam już w aucie szybko odpaliłam silnik i ruszyłam do domu. Wyjeżdżałam już z parkingu i postanowiłam zerknąć na trzech chłopaków. Tamci śmiali się i wskazywali pacami w moją stronę. Coraz więcej łez przysłoniło mi widok. Przetarłam oczy ręką w celu pozbycia się ich.
Minęła jakaś niecała minuta od szpitala, gdy w końcu się uspokoiłam, ale nie na długo. Po paru sekundach łzy znowu zaczęły zamazywać mi widok. Spróbowałam się ich znowu pozbyć ręką.
Popełniłam jednak błąd. Nie powinnam wsiadać za kółko w takim staniu. Za dużo rzeczy stało się tego dnia.
Nie zauważyłam jak przede mną pojawiła się ciężarówka. Kierowca pojazdu najwidoczniej stracił kontrolę nad autem, bo manewrował jak piłkarz po boisku. Szybko spróbowałam skręcić, jak zauważyłam co się dzieje.
Wszystko stało się jednocześnie. Ja próbująca uciec przed zderzeniem. Ciężarówka robiąca to samo. Nie przewidzieliśmy tylko, że skręcimy w tym samym kierunku. Kolizja była nieunikniona.
Koniec. Już nic nie mogłam zrobić. Ujrzałam światła prosto przed sobą i było po wszystkim. Poczułam straszny ból przeszywają moje ciało, a potem spokój. Czułam swąd dymu i słyszałam krzyki. Ktoś próbował się do mnie dostać.
- Kochanie. Już dobrze. Zaraz cię stąd wydostaniemy. Wytrzymaj jeszcze trochę. Jeszcze moment. - mówił do mnie nieznajomy głos. - LUDZIE SZYBKO. KARETKA TUTAJ. ONA JESZCZE ŻYJE, ALE NIE JEST ZA DOBRZE. NIE WIEM ILE JESZCZE WYTRZYMA. - krzyczał do kogoś.
Spróbowałam coś powiedzieć. Było to trudne. Nic już nie widziałam. Obraz stawał się coraz ciemniejszy.
- Kocham... -szepnęłam.
- Cichutko maleńka. Zaraz będzie pomoc. Nie męcz się.
- Nie. Powiedz... że.... że ich kocham. - próbowałam dalej. Brakowało mi powietrze. Nie mogła go nabrać.
- Powiem. - odparł poważnie. - A teraz już spokój. Wszystko będzie dobrze.
- Oni... oni są w szpitalu.... u... u mojego bra... brata.... - mówiłam dalej. - Sala sto sześć. Powiedz im... powiedz, że nie uważałam i przepraszam. - dokończyłam i zamknęłam oczy.
Nastała całkowita ciemność.
Nic do mnie nie docierało. Żaden hałas, ani ból.
Całkowita pustka. Pokochałam ją. Chciałam, aby już tak zostało, aby nic już mnie nie dotknęło.
***********************************************************************
No i kolejny rozdział za nami.
OCENIAJCIE !
LICZĘ NA KOMENTARZE I GWIAZDKI.
Pozdrawiam,
Klaudia :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top