Rozdział 17
Wcisnęłam jedynkę i czekałam. Jak tylko sygnał rozbrzmiał w słuchawce, wzięłam głęboki wdech i czekałam, aż mój rozmówca odbierze komórkę.
- Halo? Kim?! - zapytał szybko Jason.
Postanowiłam zadzwonić do osoby, która nie potrafi zabić kogoś przez telefon. Mój brat martwi się o mnie, a nie powinien. Dalej jest chory, jednak lekarze dobrze rokuję. Najważniejsze jest, aby się nie denerwował. Jego stan zależny jest od dobrego samopoczucia, a moim zniknięciem na pewno ciśnienie mu poskoczyło co najmniej do dwusetki. Martwiłam się nawet przez moment, że mógł przez to umrzeć. Lecz przypomniało mi się, że martwi nie wysyłają smsów.
- Tak, Jace. To ja. Nie martw się. Wszystko ze mną okej.
- Okej? Okej!~Gdzie ty jesteś? Rodzice rwą sobie włosy z głowy.
- Jestem w bezpiecznym miejscu. Powiedz im, aby mnie nie szukali.
- Kim, jak to nie szuk... - głos Jasona urwał się.
Po drugiej stronie usłyszałam odgłosy szamotaniny.
- Jason? - zapytałam lekko przerażona.
Przez myśl przeszło mi, że Charlie mógł właśnie mordować mojego drugiego braciszka. Wtedy pękłaby ostatnia tama. Jednak to co usłyszałam było gorsze od owego mężczyzny.
- Kimberly?! - wrzeszczała moja matka.
Przełknęłam gulę, która utworzyła się w moim gardle.
- Tak mamo. - odparłam spokojnie.
- Gdzie ty do cholery jasnej jesteś !? Ojciec i policja szukają cię wszędzie. Miał zamiar wszystko puścić w wiadomościach, abyś jak najszybciej wróciła do domu.
- Mamo uspokój się, proszę. Posłuchaj mnie uważnie. Nie mogę wrócić do domu. Jestem w lekkim niebezpieczeństwie i wy tak samo. Powiedz tacie, że Charlie wrócił. - powiedziałam.
- Charlie !!!! - krzyknęła, aż musiałam odsunąć słuchawkę od ucha.
- Tak mamo. Nie mogę wrócić. Ale nie martw się, mam dobrą kryjówkę i opiekę. Tat musi załatwić ochronę wam. I nawet się ze mną nie kłuć. Ten suki... Ten człowiek uciekł z pudła, mamo.... Nie da się go łatwo powstrzymać. Ukryjcie Jasona i siebie. Ja dam radę. Jak zawsze. Pamiętaj jestem waszą córkę. Jestem dzielna.
- O Boże, Kimberly. - szlochała do słuchawki.
- Dbajcie o siebie. Kocham was. - powiedziałam pośpiesznie i się rozłączyłam.
Z komórki czym prędzej wyciągnęłam baterię. Walnęłam z całej siły głową w poduszkę. Miałam dość. Bliskie mi osoby były w niebezpieczeństwie. Nie rozumiem czemu moja rodzina zawsze musi mieć kłopoty, a nie na przykład nauczycielka matematyki. Oczywiście nie chcę, żeby coś tej kobiecie się stało, jest serio fajna i ma rozkoszną córeczkę, Karen.
Lekko uchyliłam oczy i spojrzałam na dolną cześć swojego ciała. Moje nogi leżały bez ruchu.
- Jesteście bezużyteczne. - powiedziałam do nich.
Za pomocą myśli próbowałam poruszyć kończynami. Nic nie działało. To było bez sensu. Powinnam się przyzwyczaić do myśli, że już nigdy nie zrobię tego co kocham.
Koniec z seksem.
Koniec z wyścigami.
Koniec z bieganiem.
Koniec z deskorolką.
Koniec z motorem.
Koniec z chodzeniem.
Koniec z tańcem.
Koniec z bezczynnym staniem.
Koniec ze wszystkim i to wina Ashtona.
Jakaś część mnie uważała, że nie jest on niczemu winny. Mózg ciągle powtarzał, że tylko ja jestem za to odpowiedzialna. Jednak serce mówiło inaczej. Sugerowało, nie wrzeszczało, że to tylko jego wina. Gdyby nie on nie byłabym taka roztrzęsiona.
- NIENAWIDZĘ CIĘ ! - wrzeszczała. - NIENAWIDZĘ ! NIENAWIDZĘ ! NIENAWIDZĘ !
Łzy płynęły mi po policzku i nawet nie próbowałam ich powstrzymywać. Całe te tygodnie minęły mi na tłumieniu emocji, a teraz wszystko zostało wyciągnięte na światło dzienne i nie chciałam tego ukrywać. Koniec z tym.
- Nienawidzę. - szepnęłam po raz ostatni w przestrzeń.
- Jesteś silna. - usłyszałam głos.
Podniosłam się szybko do pozycji siedzącej i zaczęłam rozglądać po pomieszczeniu. Nikogo jednak nie zauważyłam.
- Ja wariuję. - odparłam do siebie.
- Nie. Po prostu nie chcę, abyś mnie zobaczyła. - mówił dalej.
Był to męski głos, tylko jakoś zniekształcony. Na tyle, że nie potrafiłam powiedzieć kto nim operuje.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Przyjacielem. Nie przejmuj się. Pomogę ci z Charliem.
- Czemu? Chyba nie powiesz mi, że jesteś dobrym samarytaninem?
- Nie. Ja po prostu spłacam długi. - odpowiedział.
- Długi? Jakie długi?
- Wyjawię tylko, że pomogłaś mi w przeszłości, a ja odpłacę tym samym teraz. Zgadzasz się?
Przez chwilę rozmyślałam czy powinnam przyjąć propozycję nieznajomego. Co prawda mówił, że chce pomóc. Spłacić dług. Tylko czy to była prawda? Czy może pułapka. Wszystkiego musiałam się dowiedzieć sama.
- Dobrze. Pomóż mi. Masz jakiś plan, o mistrzu? - zapytałam kpiąco.
- Owszem mam, mój pada wianie. No więc tak....
I tak zaczął się tworzyć plan jak zakończyć sprawę z Charliem. Mogłam pokonać go. Tylko to zajmie mi trochę więcej czasu. I nie wiem czy będę pozytywne tego efekty.
*****************************************************
Wróciłam !!!
Przychodzę do Was z rozdziałem :D
Dawać KOMENTARZE i GWIAZDKI <3
Pozdrawiam,
Klaudia :*
Ps. Niestety dziś nie uda mi sie wstawić rozdziału do Haven. Dlatego pojawi sie jutro :* Pseplasam.... Za dużo rozpakowywania xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top