Wewnętrzne ukojenie

Właśnie siedzę w szpitalu i czekam, aż doktor przyjdzie z moim prześwietleniem ręki.

Przynajmniej się nie nudzę. Chłopaki ułożyli swoje krzesła tak, by utworzyć prowizoryczny krąg do rozmów.

Dowiedziałem się sporo rzeczy. Na przykład, że Minho i Woojin chodzili kiedyś razem na lekcje pływania oraz że Bangchan jest kuzynem Felixa.

A i Hyunjin i Changbin są razem w klasie.

To wypadało wiedzieć.

Przez te 30 minut, gdy już czekamy na te wyniki bardzo się do siebie zbliżyliśmy z resztą.

Mamy wiele wspólnych tematów oraz świetnie się dogadujemy.

Nie chcę im na razie mówić o Iwao. Na razie nie chcę im wszystkiego mówić.

Jak się również okazało jestem najmłodszy, Jinnie najstarszy.

Może to i dobrze? Nie będę musiał brać przynajmniej za nich odpowiedzialności w razie czego.

W końcu przychodzi lekarz z moim prześwietleniem. Nareszcie.

-Panie Yang, wyglada to na zwichnięty nadgarstek, więc założymy panu usztywnienie i za 3 tygodnie będzie pan miał zdrową rękę. - mówi spokojnie.

-Dobrze, dziękuję. - po tych słowach lekarz zakłada mi coś w rodzaju rękawiczki i mogę wyjść z moimi przyjaciółmi z tego piekielnego miejsca.

-Przepraszam was, że musieliście się mną zająć. Poradziłbym sobie naprawdę. - przepraszam ich.

-Nie ma o czym mówić! To dla nas przyjemność, że mogliśmy się poznać z tobą i twoimi kumplami. I nie waż się mieć wyrzutów sumienia za to, bo zrobiliśmy to z własnej woli. - uspokaja mnie Changbin.

Po kilku chwilach żegnam się z wszystkimi i wracam do domu z Hyunjinem.

Kiedy wchodzimy do domu, rzucam się na sofę w salonie i natychmiast zasypiam.

Byłem w czarnym, pustym, zimnym pokoju. Siedziałem na fotelu, który stał w rogu. Nie padało na nie żadne światło, lecz i tak wstrzymywałem oddech.

Dlaczego?

Iwao stał przy ścianie z zakrwawionym nożem i węszył. Szukał mnie.

-Gdzie jesteś Yangie? Chodź, mam dla ciebie niespodziankę...

Bałem się. Cholernie się bałem. Nie byłem w stanie nawet wziąć oddechu, przełknąć śliny. Po prostu nie mogłem.

-Gdzie jesteś do cholery! I tak wracam! Rosnę w siłę! Już niedługo, już niedługo! - krzyknął i rzucił w moją stronę nóżem.

Widziałem jak leci centralnie na mnie.

Nagle poczułem krew spływającą po mojej twarzy. Zacząłem dotykać się po niej całej, by poczuć narzędzie w moim czole.

-Tu jesteś... - zauważył mnie i podszedł, by nasze twarze były naprzeciw siebie.

-N-nie! J-ja... - opadałem z sił.

Zauważyłem, że wróg wyciąga nóż z mojego czoła, a następnie przeciął moje gardło.

-Do widzenia Yangie...

Zrywam się i zaczynam krzyczeć. Łzy lecą po moich policzkach potokiem.

Nie... to nie mogło być...

Zabieram nogi i przyciągam je do siebie oraz oplatam je rękoma.

Duszę się, próbuje złapać oddech.

Nie, on nie....

Widzę mroczki przed oczami i nie mogę złapać oddechu.

Dlaczego nie ma Hyunjina?

Zaczynam znów krzyczeć i nie mogę się uspokoić. Trzęsę się cały.

Czuję jakby ciecz znów spływała po mojej twarzy.

Krztuszę się z łzami w oczach.

Robi mi się słabo, ciemno...

-Yangie, kochanie? - wchodzi spokojnie do salonu, ale gdy widzi co się ze mną dzieje, od razu biegnie w moją stronę.

-J-ja... - nie mogę złapać oddechu.

-Oddychaj, wdech i wydech. - mówi i zmusza mnie do oddychania z nim - Jestem tutaj, patrz na mnie słońce. Dobrze ci idzie. Wdech i wydech. - powtarza i trzyma mnie za ręce.

Długa chwila trwa aż dochodzę do siebie. Łzy wciąż jeszcze leją się po moich policzkach, ale mogę już spokojnie oddychać.

Czuję tylko jak Hyunjin opatula mnie kocem i przyciąga do siebie.

Między nami występuje cisza, której chwilowo potrzebowałem.

-Kochanie, dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz ataki paniki? - pyta mnie spokojnie po minucie, gładząc moje plecy.

-Ja nigdy ich nie miałem... - odpowiadam cicho.

-Możesz mi powiedzieć co się stało? Nie naciskam, ale-

-Iwao wróci. - rzucam krótko.

Nie chcę już tego ukrywać. Jeśli ma się to stać to niech przynajmniej wie.

-Co to znaczy? - wyczuwam jego stres.

-Widziałem jak mnie zabija. Jak nóż utkwił w mojej głowie, a później jak przeciął mi gardło. J-ja czuję tą krew... - znów moje oczy zachodzą się łzami.

-Nie, nie, nie honey, nie płacz. Patrz na mnie, słyszysz? Patrz na mnie. - chwyta moje policzki w dłonie oraz mówi do mnie.

Tym razem się uspokajam. Za dużo emocji na raz.

Ponownie mój chłopak przyciąga mnie do siebie tym razem mocniej mnie przytulając. Po chwili czuję, że kładzie dłoń na moim czole.

-Yangie, ty masz gorączkę! - wstaje jak poparzony i leci po termometr, który przykłada do mojego czoła.

-38,7 stopni. Jutro nie pójdziesz do szkoły kochanie. A teraz przyniosę ci kolacje, dobrze? - zadaje mi uroczo pytanie, a ja z chęcią kiwam głową.

Pomysł o kolacji to najlepsza opcja. Nie chcę myśleć o tym wszystkim. Za dużo emocji. Za dużo jak dla mnie.

Hyunjin spokojnie przychodzi z tacą kanapek z dżemem i herbatką, a gdy kładzie moje jedzenie na stoliku, podaje mi tabletki.

-Zjedz je proszę honey, napewno zbiją gorączkę - prosi mnie, a ja posłusznie wykonuję jego polecenie. 

Kiedy wreszcie spożywam mój posiłek, czuję się... dziwnie.

Jakby... przez moje ciało przechodziły dziwne mrowienia, uderzenia. Jakby ktoś kopał mnie prądem.

Ale...

Nie Jeongin, wydaje ci się.

Może po prostu jestem chory?

To najbardziej prawdopodobna opcja.

Po 10 minutach idę do łazienki, a następnie w piżamie do mojego łóżka.

Oglądam pokój dookoła. Już go kocham.

Czuję się tu bezpiecznie, w przeciwieństwie z tamtym domem.

Ale to już przeszłość.

Przed zaśnięciem Hyunjin podchodzi do mnie, mierzy mi temperaturę oraz całuje mój policzek. Uroczo to robi.

-Dobranoc kochanie, słodkich snów. - oznajmia  i przykrywa po same czoło kołdrą.

-Dobranoc misiu, kocham cię. - szepczę i żegnam go oraz odprowadzam wzrokiem.

To mnie czasami przerasta. Że jestem złym chłopakiem.

Może on jednak mnie nie kocha? Nie chcę dopuszczać do siebie takich myśli.

Ale gdyby nie odwzajemniał mojego uczucia to by się mną tak mocno nie opiekował.

Jest taki męski...

Macham rękami i fascynuję się w myślach Hyunjinem, gdy nagle uderzam się chorą ręką w szafkę.

Dosyć głośno. Nawet bardzo.

Automatycznie moje łzy spływają po moich policzkach, ale drugą ręką zasłaniam twarz, by ukochany mnie nie usłyszał.

Nie chcę go jeszcze bardziej stresować.

Wstrzymuję oddech i liczę do dziesięciu modląc się w duchu, by chłopak tu nie przyszedł.

Po chwili wypuszczam cicho powietrze i ostrożnie obracam się na bok, by po kolejnej chwili usnąć.

/Podoba się?\

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top