Nie jest dobrze

Siedzę właśnie z Hyunjinem w sali i oglądamy film na laptopie, którego przyniosłem później.

Jest tak miło.

Poinformowałem wszystkich o tym, że chłopak się obudził i ma się dobrze. Ucieszyli i powiedzieli, że odwiedzą nas jak będziemy już w domu.

Cieszę się, że mamy takich przyjaciół. Bałem się tych od Hyunjina, że mnie nie polubią czy coś, ale na szczęście wszystko dobrze się ułożyło.

W pewnym momencie mój żołądek zaczyna się ściskać, a ja mam ochotę zwymiotować.

-Kochanie, pójdę do toalety, dobrze? - mówię, próbując udawać w miarę spokojnego.

-Jasne słońce. - odpowiada mi.

-Dzięki. - po tych słowach szybkim krokiem udaję się do łazienki i gdy tylko tam wchodzę, od razu mną szarpie.

Widzę mroczki przez oczami i... zwymiotowaną krew.

Cholera. Coś jest do chuja nie tak.

Zwracam jeszcze dwa razy czerwoną ciecz i wstaję, ledwo dochodząc do umywalki.

Patrzę na swoje odbicie w niewielkim lustrze.

Wyglądam strasznie. Cały blady, ubrudzony krwą przy kącikach ust, cały się trzęsący.

Mroczki przed oczami nasilają się.

Jak ja mam tam wrócić? Przecież od razu się skapnie, że coś nie gra.

Muszę przynajmniej umyć usta, by nie zauważył co się stało.

Powolnymi ruchami wycieram się i wychodzę z pomieszczenia, opierając się o ściany.

Cholera, jak ja mu się wytłumaczę? Ja przecież ledwo widzę na oczy.

Może to ze stresu? Cholera wie.

Dobra. Dasz radę.

Wchodzę do pokoju chłopaka i siadam koło niego. Chłopak patrzy na mnie podejrzanie.

-Coś się stało słońce? Jesteś strasznie blady. - pyta mnie.

-N-nie! T-tylko słabo mi się trochę zrobiło. To nic, n-naprawdę. - uspokajam go.

-Napij się kochanie. Dobrze ci to zrobi. - podaje mi butelkę wody, którą przyniosłem mu wcześniej.

-Ale-

-Nie ma ale. Pij i nie dyskutuj. - przerywa mi.

Odkręcam ją i gdy tylko biorę łyk, plamy przed oczami stają się coraz większe.

-Idź do domu skarbie. Jesteś zmęczony. - rozkazuje mi.

-Zostanę z tobą. Jest okej. - próbuję mówić spokojnie.

-Właśnie widzę. Nic mi nie będzie, obiecuję. W razie czego będę dzwonił. - chwyta mnie delikatnie za zranioną dłoń tak, by nie zadać mi bólu.

-Eh. No dobrze. Ale będę tu z samego rana! - śmieję się.

-Dobrze. Pa kochanie.

-Pa misiu. - wstaję i wolnym krokiem wychodzę z budynku.

Teraz tylko dojść do domu.

To będzie chyba najdłuższa droga jaką będę musiał przejść.

Piętnaście minut.

Piętnaście minut zajęło mi dostanie się do domu.

Ciągle się potykałem o własne nogi, mroczki nie ustępowały i nie ustępują dalej.

Leżę na sofie w salonie i nie mam siły wstać. Nie mam siły na nic.

Ale oczywiście. Moje życie musi sobie ze mnie robić żarty, więc znów dostaję skurczu w żołądku i ledwo dobiegam do łazienki.

To jest chore. Jak ja.

Czy ja umieram? Nie sądzę.

Cholera. Moje dłonie znów sięgają do żyletki i robią trzy cięcia.

Ja nad tym po prostu nie panuję. Nie rozumiem siebie. Po prostu nie rozumiem.

Jest godzina 22:41, a ja siedzę koło toalety i ledwo biorę oddech.

Chcę być normalny. Bez problemów, bez choroby.

Mam jednak przyjaciół, chłopaka, moją małą rodzinę. I to na razie musi mi wystarczyć.

Wstaję i o ile mi pozwala mój organizm, ruszam pod prysznic, a potem do łóżka.

Miękkiego, czystego łóżka.

Przez całą noc nie mogę zasnąć. Gdy zamykam oczy, widzę krew. Dużo krwi.

Zasypiam dopiero o 5:43. Nareszcie.

Widziałem ciemność. Pustą i zimną jak moje wnętrze. Pochłaniało mnie.

Całego. Nie mogłem się ruszyć. Nie wiedziałem gdzie jestem.

Nagle zobaczyłem Hyunjina.

Uśmiechał się do mnie. Był w szpitalu. W pewnym momencie widziałem jak dwie osoby w czarnych ubraniach dusiły go, biły.

Chciałem mu pomóc, ale moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa.

Później już widziałem tylko krew. Ciepłą i płynną jak gorące źródła. Topiłem się w niej. Jakby mnie zabijała.

To twoja wina, że Hyunjin jest w szpitalu. Twoja wina. Mogłeś temu zaradzić.

Budzę się z krzykiem. Na szczęście nikogo nie ma w domu, więc mnie nie usłyszał.

To twoja wina.

Patrzę na zegarek. 8:30.

Cholera. Muszę iść po Hyunjina.

To twoja wina.

Szybko zakładam czarne rurki i czarną bluzę z kapturem, przy okazji uderzając się o szafkę zranioną ręką.

To twoja wina.

Przeklinam w myślach i biegnę napić się wody, po czym znów ląduję w toalecie, wymiotując.

To nic, Jeongin. To nic.

Idę do szpitala szybkim krokiem, by Hyunjin nie wyszedł wcześniej niż ja.

Gdy jestem przy jego pokoju, doktor podchodzi do mnie.

-Pan Yang? - pyta mnie.

-Tak. Coś się stało? - teraz ja zadaję mu pytanie.

-Proszę uważać na swojego chłopaka, ponieważ żebra muszą mu się zrosnąć. Może on też czuć delikatny ból w klatce, ale to normalne. A jak pańska ręka? - wskazuje na moją dłoń.

-Nawet dobrze.

-To wspaniale. Proszę się zgłosić za dwa tygodnie na ściągnięcie.

-Dobrze, dziękuję. - po tych słowach wchodzę do pomieszczenia, gdzie Hyunjin właśnie się budzi.

-Dzień dobry księżniczko. Jak się spało? - pytam go i delikatnie gładzę po policzku.

-Bardzo dobrze. A tobie? - świeci tymi swoimi pięknymi oczkami.

-Może być. - kłamię.

-Kłamiesz. Widzę twoje wory pod oczami. Ile spałeś?

Cholera. No dobra. To chyba mogę mu powiedzieć.

Albo nie? Nie wiem.

-Niecałe cztery godziny. - opuszczam głowę, by nie widział mojej twarzy - Martwiłem się o ciebie...

I obwiniałem się za to wszystko.

To twoja wina Yang do cholery!

Ale tego już nie musi wiedzieć.

-Jeongin... Popatrz na mnie. - unosi moją głowę, chwytając moją brodę - Jestem tu przy tobie i mam się dobrze. A to, że ktoś mnie zaatakował, nie oznacza, że to twoja wina. Policja tu była po tym, jak poszedłeś. Powiedziałem im wszystko co pamiętam i powiedzieli, że znajdą tą zgraję.

-Mam nadzieję.

-Chodź tu do mnie. - mówi i otwiera ręce do przytulenia.

Z chęcią oplatam jego talię i opieram głowę o jego ramię.

Jest tak miło. Chcę by ta chwila się nie skończyła.

Chcę przy nim być na zawsze.

Chcę go przytulać rano i wieczorem.

Chcę być jego słoneczkiem.

Jego miłością.

Jego pasją.

Jego sensem życia.

Jego wszystkim i niczym.

Nigdy go nie przestanę kochać.

Nigdy o nim nie zapomnę.

Nigdy nie przestanę o nim myśleć.

Nie chcę przestawać.

I nigdy nie przestanę.

Bo taka jest moja wola.

Ja tak chcę.

Nigdy.

/I jak? Podoba wam się?\

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top