4

Harry przez ponad tydzień dochodził do siebie po bójce niedaleko sklepu. Ellie zajmowała się Jane - zaprowadzała ją do szkoły, odprowadzała i robiła jej obiady. Na całe szczęście pracodawcy Styles'a zrozumieli fatalny wypadek i dali wolne brunetowi na dwa tygodnie. Dostawał wypłatę normalnie, jakby pracował. Wtedy uwierzył, że nadal istniała dobroć na tym świecie. Nic bardziej mylnego.

Po powrocie miał odpracować te stracone godziny. Nie miał czasu dla córki, na jedzenie, odpoczynek, sen, a przecież człowiek potrzebował energii. Jego przyjaciółka martwiła się o jego pogorszony stan zdrowia. Wyglądał na bladszego z każdym dniem. To nie prowadziło do niczego dobrego.

-Tatusiu, zrobisz mi kanapkę?

- Oczywiście, skarbie. - z na wpół otwartymi oczami wszedł do kuchni, gdzie miał zamiar przyrządzić swojej córce posiłek. Stanął przy blacie, obok lodówki i zaczął przygotowywać składniki. W pewnym momencie po prostu upadł, tracąc przytomność.

- Tato? Tatusiu?! Tato! - mała brunetka, słysząc niepokojący hałas, wpadła do pomieszczenia. Klęknęła przy swoim tacie, przerażona widokiem krwi. Podniosła się z zakrwawioną rączką i wybiegła do mieszkania Ellie. - Ellie! Ellie!

- Co się stało, aniołku? - zmarszczyła czoło, widząc brudną dłoń dziewczynki. Jane pociągnęła młodą kobietę do domu, a potem do kuchni. - Jezus, Harry! - zabrała się za telefonowanie na pogotowie.

Przyjechali chwilę później i natychmiast zabrali 27-latka do szpitala. Ellie pojechała za nimi wraz z Jane, która wpadła w histerię. Dziewczyna na marne starała się uspokoić dziewczynkę. Ona jedynie chciała być przy swoim bohaterze.

- Harry Styles, został tutaj niedawno przewieziony.

- Kim pani jest?

- To jest jego córka, a ja jestem przyjaciółką.

- Przykro mi, ale nie jest pani nikim z rodziny.

- Ale ta mała jest i raczej widać w jakim jest stanie!

- Naprawdę mi przykro, lecz nie mogę nic na to poradzić. - brunetka westchnęła wkurzona i razem z zielonooką na rękach, zaczęła chodzić po szpitalu, szukając sali bruneta. Po przejściu już drugiego korytarza, nareszcie natknęły się na salę, gdzie leżał Harry. Był podłączony do maszyny różnymi kabelkami. Porozmawiały z lekarzem i mężczyzna nie mógł się nie zgodzić, patrząc na zrozpaczoną córkę Styles'a.

- Tato. - szepnęła, z trudnością siadając na krześle przy jego łóżku. Był przytomny, ale wyraźnie zmęczony.

- Cześć, maluchu. - złapała go za rękę, ponieważ wystawił przed nią swoją dłoń. Trzymała go mocno, jakby bojąc się, iż to jest ostatni raz, gdy może sobie na to pozwolić. Rozpłakała się, kiedy brunet zamknął oczy. - Hej, jestem tylko zmęczony. Kochanie, nawet się nie obejrzysz, a wrócę do domu.

- Nie zostawisz mnie?

- Nigdy, skarbie. Kocham cię, wiesz?

- Ja ciebie też. Kto się mną zajmie jak będziesz tu leżał?

- Ellie, ale wrócę do ciebie jak najszybciej, tak?

- Tak, tato.

- Panie Styles, wypuścimy pana dopiero za trzy dni. Zrobimy wszystkie badania, odpocznie pan i nabierze sił. Do tego czasu pana córką zajmie się opieka społeczna, która została już poinformowana.

- Przecież Jane ma się kto zająć.

- Jednak nie jest nikim z rodziny.

- Zajmiemy się pana córką najlepiej jak umiemy.

- Tato! - dziewczynka wdrapała się na łóżko szpitalne i przytuliła się do klatki piersiowej swojego ojca. Mężczyzna pocałował ją w głowę, nie zamierzając jej nikomu oddać. Jane była jego jedynym powodem do uśmiechu i nigdy nie powierzyłby swojego aniołka komuś obcemu. Zwłaszcza cudownej opiece społecznej. Nic gorszego jak dzisiejsza opieka społeczna - pomagają, kiedy tego nie potrzeba, a gdy człowiek był naprawdę w potrzebie to tłumaczyli, iż nie mogli nic zrobić. 

- Nie zgadzam się na to. Nie ufam wam, nie zabierzecie mi jej.

- Panie Styles...

- Powiedziałem już wszystko, co chciałem. Życzę miłego wieczoru i natychmiast proszę o wypisanie mnie ze szpitala. Na własną odpowiedzialność.

- Niestety, ale musimy zrobić panu badania. Poza tym przyda się panu odpoczynek.

- Odpocznę w domu, z moim dzieckiem. - doktor pokiwał głową na boki i siłą wyrwał dziewczynkę z rąk Harry'ego. Zerwał się z materaca i pobiegł za panią z opieki społecznej. - Ellie, dzwoń po policję! Nie możecie mi zabrać córki!-popchnął kobietę w bok i zabrał Jane z powrotem. Zaniósł ją do sali i przebrał się w łazience w swoje rzeczy. Kręciło mu się w głowie, ale go to teraz najmniej interesowało.

- Pozwę pana o pobicie!

- Słucham?

- To co pan słyszał, brutalnie mnie pan odepchnął.

- To pani mi brutalnie zabrała dziecko. Wychodzimy. - zwrócił się do dziewczyn i natychmiast opuścili szpital. Wsiedli do samochodu brunetki i w ciszy wracali do kamienicy. Harry przytulał Jane do swojej piersi, a cała roztrzęsiona Ellie starała się ostrożnie prowadzić.

Zielonooki nie mógł uwierzyć, że ludzie byli pozbawieni empatii, zrozumienia, współczucia. Został dzisiaj potwornie skrzywdzony, ponieważ bez podstawy chcieli zabrać mu jego małą księżniczkę. Jane była dla niego najważniejsza, dlatego każda próba oddalenia jej od niego była dla niego bardzo bolesna. Postawił sobie za cel, aby chronić Jane jeszcze bardziej niż przedtem.

Nie przejął się słowami kobiety z opieki społecznej. Nie zrobił nic złego, jedynie pragnął odzyskać dziecko, które kochał najmocniej jak potrafił.

- Tatusiu, nie zabiorą mnie?

- Nigdy na to nie pozwolę, aniołku.

♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top