rozdział | 26
Nastolatek nie odezwał się ani słowem przez całą drogę. Ciągle tkwił w tej samej pozycji – przyklejony do szyby, podpierając policzek ręką, tak by zasłaniała usta. Raz po raz pociągał nosem, a sam ten dźwięk niewyobrażalnie martwił starszego. Postanowił nie zaczynać rozmowy, po tym co zobaczył. Chłopak musiał ochłonąć, a on rozumiał to najbardziej na świecie.
Już w mieszkaniu, Izuku zaparzył im herbatę. Pod nosem blondyna, postawił kubek jego ulubionej, którą była orientalna z pikantnym posmakiem. Kacchan lubił wiele rzeczy na ostro, a okularnika wciąż zadziwiało funkcjonowanie jego kubków smakowych.
— Twoja ulubiona — odezwał się pierwszy raz od tych kilkunastu minut. Bakugo wpatrywał się w ulatującą parę beznamiętnym wzrokiem. Niemrawo mruknął w odpowiedzi, ale nie raczył na niego spojrzeć.
Nauczyciel został z boku, czując się jak zagubione dziecko. Niezręczna, wyjątkowo napięta, atmosfera nie zachęcała go do podjęcia rozmowy, której wiedział, że oboje potrzebują. Postawił swój kubek na blacie obok. Usiadł na kuchennym hokerze, chwilę się powiercił, aż ostatecznie objął łapkami ciepłe naczynie.
— Proszę, porozmawiaj ze mną. — Cisza nie mogła trwać w nieskończoność, Midoriya doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Pomimo wściekłej aury, którą nastolatek roztaczał wokół siebie, nie mógł tak po prostu przemilczeć tematu. — Milczałeś przez całą drogę. Martwię się.
— Nie dopuścili mnie do egzaminu praktycznego — Katsuki odezwał się szybciej niż okularnik mógł się tego spodziewać. Po powiedzeniu tego, młodszy był cicho przez chwilę. Słychać było jedynie dźwięk mieszania łyżeczką herbaty. — Przepuszczą mnie, gdy wszystko będzie idealne. Wyniki, kondycja, wszystko, co na tą chwilę wydaje się być niemożliwe do osiągnięcia.
Słuchał uważnie, gdy ten mówił rzeczy, które w głębi serca bardzo go krzywdziły. Jasnowłosy unikał jakiegokolwiek kontaktu z Izuku czy to wzrokowego, czy fizycznego, a nawet duchowego. Piegowaty miał wrażenie, że nie był tu obecny, jednak rozumiał obawy, niepokój i złość swojego chłopaka.
— Wiem jak ważne jest dla ciebie bohaterstwo — zaczął niespiesznie. — Ale, szczerze, myślę, że chwila odpoczynku dobrze ci zrobi. Osiągniesz swój cel, ale małymi kroczkami.
Bakugo zmarszczył brwi. Był to sygnał, że zaczął się denerwować, a dlasza rozmowa może tylko powiększyć płomień.
— Nie — odparł głośno, stanowczo. — Muszę ćwiczyć dwa razy więcej, żeby wrócić do dawnej formy. Muszę pracować ciężej niż kiedykolwiek.
— Musisz odpocząć.
Atmosfera robiła się napięta, między parę zaczęło zgrzytać. Obydwoma kierowała złość, jednak ta Katsukiego była zdecydowanie intensywniejsza. Midoriya, co najwyżej wzburzony, już nie słodką, upartością młodszego, był, w głównej mierze, niespokojny. Jak diabli. Nie lubił się kłócić, ale w tej sytuacji, nie potrafił tak po prostu przyznać mu racji. Nie przytaknie czemuś takiemu.
— Nie ma czasu na odpoczynek. Przez ten cholerny postrzał zostałem daleko w tyle.
Przyszły bohater miał powody do obaw, w końcu całe życie poświęcił udoskalaniu się. Na tą chwilę, nie istniała dla niego inna alternatywa. Do niczego innego się nie nadawał.
— Jeszcze wszystkich prześcigniesz, ale w swoim tempie. Teraz najważniejszy jest powrót do zdrowia.
Izuku trzymał rękę na pulsie. Mówił spokojnie, nawet kojąco, z nadzieją, że wywrze to jakiś wpływ na podświadomości Kacchana. Drugi nagle posmutniał, jednocześnie zdawał się być zawiedziony. Upił łyk herbaty, a następnie odsunął kubek od siebie, nie zainteresowany w dalszym piciu.
— Myślałem, że chociaż ty mnie wesprzesz.
Nauczyciel od razu złapał go za rękę, nie bacząc na wcześniejsze uprzedzenia. Jego wygrzana dłoń objęła tą, równie ciepłą, blondyna. Zacisnęła się wokół niej nie mocno, ale stanowczo, pokazując, żeby nigdy w niego nie wątpił.
— Zawsze będę cię wspierał, jakąkolwiek decyzję podejmiesz — zapewnił go, bez wahania w głosie. — Ale… martwię się o ciebie.
Czerwonooki szarpnął ręką, w celu nie innym niż odczepienie się od Izuku.
— Nie rozumiesz, że nic mi nie jest?! Gdybym był faktycznie ranny, umierający, nie potrafiący nawet podnieść dupy z łóżka, odpuściłbym sobie, ale nic mi nie jest! — wyrzucił z siebie krzykiem, do którego zielonowłosy nie był przyzwyczajony.
Katsuki wstał raptownie, szukał spokoju, chodząc w kółko po małej przestrzeni kuchni. Okularnik nie odzywał się, chcąc dać mu czas na ochłonięcie. Chłopak burczał pod nosem przekleństwa, był naprawdę wściekły, jednak Izuku wiedział, że ta złość nie była skierowana w jego stronę. To ta sytuacja wywołała takie, a nie inne, uczucia, które teraz znalazły ujście.
Zatrzymał się w miejscu i oparł się o kuchenny blat. Patrząc na niego, aż strach było otwierać usta. Midoriya miał za sobą kilka prób przemówienia, ale każde słowo ugrzęzło w gardle. Była tylko cisza, teraz dopieszczona dźwiękiem deszczu, który pojawił się przed chwilą. Ładna pogoda szybko się zbuntowała.
— W takim razie… — powiedział to tak cicho, że nie był pewny, czy Katsuki go usłyszał — co masz zamiar teraz zrobić? Możesz wziąć udział w egzaminie dopiero za rok, czyli masz bardzo dużo czasu na powrót do formy. Nie ma potrzeby wywierać presji na sobie i na swoim ciele.
— Odezwał się znawca — prychnął lekceważąco. Midoriya musiał przyznać, że zniósł dzisiaj wiele przykrych słów i czynów, ale to ukłuło go w serce. — To, co straciłem przez miesiąc gnicia w łóżku i tygodnie głupich rehabilitacji, nie będę w stanie nadrobić w dwanaście jebanych miesięcy. Lata zajęło mi wytrenowanie ciała, więc tym bardziej muszę się zabrać do pracy.
Napięcie nieustannie rosło. Kochankowie wpatrywali się w siebie, jeden drugiemu chciał udowodnić swoją rację.
— Jeszcze kilka dni temu zrobiło ci się słabo po wstaniu z krzesła — przypomniał mu spokojnie starszy.
Katsuki zacisnął wargi, tylko bardziej zdenerwowany faktem, że to również zdarzyło się dzisiejszego dnia, na schodach.
— To przejdzie — burknął.
— Ale nie od razu. — Piegowaty wstał z miejsca. Zbliżył się powoli, ostrożnie, ale nie strachliwie. Skupił się na rubinowych oczach Kacchana, tak ślicznie błyszczących w blasku lampy. Nie śmiał oderwać się spod jego spojrzenia, szukając leniwie rąk chłopaka — Jesteś silny. Udało ci się przeżyć coś tak poważnego i jeszcze wyszedłeś z tego bez szwanku. — Gdy w końcu udało mu się znaleźć ciepłe dłonie, tak znajome i bliskie, splótł się z nimi palcami. — Teraz musisz się tylko uspokoić. Wszystko będzie dobrze, ponieważ mamy siebie.
Coś niedobrego działo się w głowie Bakugo. Jakby dawne demony właśnie się w nim przebudziły. Coś w nim drgnęło, dokładniej w sercu. Spoglądał niepewnie w zielone tęczówki, nieco zamglone pod osłoną szkieł okularów. Czuł względem nich pogardę. Był wobec nich chłodny. Izuku go nie rozumiał, nawet nie próbował go zrozumieć.
— Ktoś taki jak ty tego nie zrozumie.
Cisza. Uścisk dłoni Izuku nagle się rozluźnił. Z bólem wypisanym na twarzy, puścił ręce blondyna i odsunął się, wyraźnie dotknięty jego słowami.
— Taki, czyli jaki? — zapytał powoli, słychać było złość w głosie, lecz zdecydowanie dominował w nim smutek. Usta piegowatego drżały, jak na wspomnienie o dawnej traumie. — Nieobdarzony?
— Dokładnie — rzucił mu prosto w twarz, a na język cisnęło się jeszcze więcej, ale zdołał się pohamować. — Dlatego tego nie zrozumiesz.
Izuku starał się przymknąć na to oko, pomimo że bolało jak cholera. Na pewno tak nie myślał. Kierowała nim złość. Jego Kacchan nigdy by tak o nim nie pomyślał, prawda?
— Wiem, że ciężko pracowałeś, aby zostać bohaterem. Potrafię zrozumieć, dlaczego jesteś teraz wściekły. Stało się coś, na co nie masz wpływu. Trzeba to zaakceptować.
— Mówisz to, a sam nie byłeś w stanie zaakceptować rzeczywistości przez długi czas — wytknął mu.
Na wspomnienie tego, nie mógł nie pomyśleć o samym sobie. O tym, jak bardzo żałosny kiedyś był. Zaledwie wrakiem człowieka tonącym we własnym marazmie, dorosłym facetem płaczącym po kątach pustego mieszkania. Gdyby nie Kacchan, już dawno by go tu nie było. Uratował go, a teraz podtrzymywał przy życiu.
— Ty to zmieniłeś.
Katsuki przewrócił oczami.
— Teraz to nie ma znaczenia.
— Dla mnie ma to znaczenie każdego dnia — wyznał śmiertelnie poważne. Dla Izuku nie było tutaj żadnych wątpliwości.
— W takim razie teraz zaakceptuj to, że mam zamiar dopiąć swego i nikt mnie przed tym nie powstrzyma.
— Kacchan… — urwał smutno. Chciał go dotknąć, ale ten zdążył odejść w stronę salonu. Midoriya od razu poszedł w jego ślady. Deszcz wciąż walił w szyby, dając o sobie znać. Zbierało się na burzę. Gospodarz nie zauważył, kiedy w jego mieszkaniu zrobiło się tak szaro i przygnębiająco. Światło zapalone w kuchni ledwo dawało radę rozproszyć ciemność. — Jak mam do ciebie przemówić? — westchnął.
— Proste, nie rób tego.
Izuku zmarszczył ze zmartwieniem brwi.
— Ale jesteś dla mnie ważny. — Nie zanosiło się na to, żeby Katsuki miał na to odpowiedzieć. Młodszy stał przed nim, głowę miał zwróconą ku oknie balkonowym. Traktował Izuku jak ducha. — Chcę twojego dobra — dodał słabo, nie mogąc dłużej znieść tej smutnej ciszy.
— To nie wchodź mi w drogę.
Był chłodny, wciąż wściekły i obrażony na cały świat, ale zarazem dopadła go całkowita znieczulica. Czy nie widział, że sprawia mu tym przykrość? Izuku ledwo hamował łzy, które cisnęły się do oczu z nerwów i niemocy, bo ostatecznie nie potrafi mu pomóc w żadnym stopniu. Nawet nie znajdował się w kręgu obdarzonych osób, był bezużyteczny.
Zielonowłosy przetarł powieki palcami. Nie zdający sobie sprawę ze stanu partnera Bakugo, tylko przyglądał się, w milczeniu, jak chmury coraz bardziej czernieją. Było słychać grzmoty w oddali.
— Mam przyglądać się jak zamęczasz się na śmierć? — wychlipał, ale nawet ten dźwięk nie rozbudził nowych emocji w uczniu.
— Nie dramatyzuj.
— Nie dramatyzuje!
Podniósł głos, co skłoniło Katsukiego do spojrzenia na niego. Nauczyciel był roztrzęsiony. Ciało dygotało, warga drżała, blokując szloch, powieki ledwo trzymały w sobie łzy. Osiemnastolatek wciąż wyglądał na niewzruszonego, a może było to tylko odczucie Izuku, który teraz, jakby nie patrzeć, był w rozsypce, rozdarty na pół. Myśl, że musiałby znowu przez to wszystko przechodzić, wyniszczała go od środka. Tak po prostu. Ogarniała go panika na samą wzmiankę o tym. Nie było to samolubne. Nikt nie chciałby przechodzić takiego piekła po raz wtóry. Zamartwiać się dniami i nocami o ukochaną osobę, o to czy dożyje następnego dnia, czy się wybudzi, wyzdrowieje, czy znowu z nią porozmawiasz, usłyszysz jej śmiech, przytulisz ją, pocałujesz, zatoniesz razem z nią w miłości. To było nie do zniesienia. Katsuki nie miał pojęcia, co on tutaj przeżywał i jak walczył sam ze sobą.
Najwyraźniej obchodziło go to tyle co nic, bo tylko mu się przyglądał, z tym zwyczajnym wyrazem twarzy. Izuku właśnie rozklejał się przed nim, płakał przez niego, dla niego, wyrzucił z siebie to, co zalęgło się w nim kilka tygodni temu – strach, niepewność, martwienie się jego stanem zdrowia, myśleniem o nim non stop, o każdej porze dnia. To właśnie dostał w zamian – obojętność.
— Możesz zrobić sobie krzywdę, nie rozumiesz tego?! — wydukał, niepotrzebnie się do niego zbliżając. — Albo pogorszyć swoją sytuację czy całkowicie się skreślić. Dosłownie dostałeś drugą szansę od losu...
Nastolatek przyłożył dłoń do skroni, wyglądał na poirytowanego, jakby z całych sił starał się nie powiedzieć tego, co cisnęło mu się na usta.
— Jak już mówiłem, nie zrozumiesz tego.
Całe szczęście, Midoriyi udało się szybko uspokoić, przynajmniej zewnętrzne. Patrzyli sobie w oczy, gdzie te szkarłatne miały w sobie coś obcego, a nawet niebezpiecznego. Wzrok Bakugo był niepokojący dla piegowatego, któremu było jeszcze bardziej przykro z powodu tak oziębłej postawy wobec niego.
— Wtedy, w szpitalu, twoje serce przestało bić… — mówił cicho, żal wylewał się z niego tonami. — Nie masz pojęcia, jak ciężko mi było, gdy ty…
— Chlanie całymi dniami musiało być ciężkim zajęciem.
Coś w nim pękło. Zrobił to odruchowo, nawet nie zdążył pomyśleć zanim jego ręka zderzyła się z policzkiem blondyna. To był moment. Dopiero po fakcie, zarówno Izuku jak i Katsuki, zdali sobie sprawę z tego, co właśnie miało miejsce.
Starszy odsunął się, zszokowany i wystraszony. Nie pierwszy raz puściły mu nerwy, ale jeszcze nigdy nie podniósł na kogoś ręki. Nie wierzył, że to zrobił, a jednak Kacchan trzymał się teraz za policzek, wyraźnie zaskoczony tym, co się stało.
— P – przepraszam… Naprawdę przepraszam. Ja… — zabrakło mu słów na to, jak się z tego wytłumaczyć. Plątał mu się język, był zbyt podszyty strachem, żeby zrobić coś więcej niż przyglądać się z dystansu. — K– Kacchan, naprawdę przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło. Zdenerwowałem się, ale to żadne wytłumaczenie, nie miałem prawa cię… uderzyć. — Katsuki nawet na niego nie patrzył. Zero reakcji, zero słów, za to napięcie było przeogromne. Młodszy zabrał rękę z twarzy, ukazując mocno zaczerwienione miejsce. Widok ten tylko wpędził Izuku do głębszego dołka wyrzutów sumienia. — Bardzo cię przepraszam…
Uczeń wciąż milczał, trzymając swojego chłopaka w niepewności. Izuku nie wiedział co robić. Nie potrafił stwierdzić czy rozmowa sie skończyła lub czy nadal są skłóceni. Wiedział tylko, że Kacchan jest na niego bardzo zły.
Podszedł do zamrażarki, zrobił to nieporadnie, bo prawie potknął się o próg. Jego nogi wciąż się trząsły, podobnie jak ręce, które z trudem wyciągnęły woreczek z kostkami lodu. Nie mając czasu, ani głowy, żeby zrobić prawidłowy okład, zaniósł je tak do Katsukiego. Bał się zbliżyć, ale chciał pomóc.
Katsuki musiał być wściekły, bo jak tylko drugi próbował przyłożyć woreczek do jego twarzy, on strącił mu go z rąk. Torebka spadła z hukiem na podłogę. Pękła, a cała zawartość wysypała się z niej na cztery strony świata. Zielonowłosy przyglądał się temu, sam nie był pewny, co czuł w tej chwili.
— Nie wiesz jak to jest, gdy ciężka praca idzie na marne… — Osiemnastolatek odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu. — Gdy coś, do czego dążyłeś przez lata, zostaje ci uniemożliwione. Ktoś kto nie ma nawet daru, nie ma prawa mówić mi, co powinienem zrobić w tej sytuacji.
— Ja… ja chciałem tylko pomóc — powiedział cichutko.
— Tylko przeszkadzasz.
To zabolało najbardziej z dotąd padniętych słów.
— Skoro tak o mnie myślisz, dlaczego ze mną jesteś?
Nastolatek prychnął, najwyraźniej rozbawiło go to. Tylko tyle miał do powiedzenia w tej kwestii, a Izuku znowu przez to puściły nerwy. Miał dość tej obojętności, nie poznawał tego człowieka.
— Zerwij ze mną, skoro tylko ci zawadzam!
— Może powinienem, bo czasami mam cię dosyć!
Izuku ogarnęła panika, tym razem dosłowna. Ciało obeszły drgawki, oddech stał się nierówny, a serce waliło jak młot. Miał już tego serdecznie dosyć.
— Wyjdź — rzucił, odwracając wzrok. Łzy same poleciały.
— Nie chciałem tego powiedzieć — mruknął.
Szkoda, że opamiętał się trochę za późno.
— Ale powiedziałeś — odwrócił się na pięcie i wszedł do kuchni. Głos mu drżał, ledwo powstrzymywał łkanie. — Nie chcę cię widzieć, więc wynoś się stąd.
— Jak chcesz.
Drzwi trzasnęły. Izuku został w szarości swojego mieszkania, gdzie zsunął się bezsilnie na podłogę. Miał wrażenie, że znowu jest sam na tym świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top