rozdział | 15
Zielonowłosy mężczyzna siedział na chłodnych, nieco wilgotnych schodach, które nieprzyjemnie go ziąbiły. Łokcie oparł o kolana, wpatrując się we własne buty, zatopione w śniegu.
Było cholernie zimno, a jednak siedział na tyłach szkoły, w miejscu spotkań z Kacchanem. Lekcje skończył już jakiś czas temu, jednak naszła go potrzeba zaszycia się gdzieś, gdzie nie będzie musiał patrzeć na innych ludzi.
Musiał oczyścić umysł, pomyśleć i zapalić. Nie udało mu się zrealizować ostatniej rzeczy. Jak zwykle, zapomniał wziąć ze sobą zapalniczki. Zdenerwował się z tego powodu, ponieważ w tej chwili wyjątkowo potrzebował tytoniu.
Czując nagły powiew zimnego wiatru, schował się w szalu po same uszy. Słońce zasłoniły ciemne chmury, zwiastujące burzę. Powinien wracać do samochodu, jednak nie ruszył się z miejsca. Chciał tylko siedzieć i wpatrywać się w gołe gałęzie drzew, z których co jakiś czas spadał śnieg.
Tuląc się do swojego szala, rozmyślał o różnych sprawach, które ostatnio nie dawały mu spokoju. Nie było ich specjalnie wiele, bo raptem dwie: Kacchan i zbliżający się termin spłacenia czynszu.
O ile z czynszem nie miał wyjątkowo dużego problemu, nie można było powiedzieć tego samego o Katsukim. Zielonowłosy należał do niecierpliwych osób, choć w rzeczywistości sprawiał zupełnie inne wrażenie. Jedyne, co mógł teraz robić, to tupać nerwowo nogą, jednocześnie próbując wrócić myślami na ziemię.
Po wczorajszej sytuacji wciąż czuł na sobie dotyk chłopaka. Nieustannie chodziło mu po głowie to jak dobrze było im razem i to jak bardzo był sfrustrowany po nagłym przerwaniu pieszczot.
W dodatku, za dwa miesiące koniec roku szkolnego. Z tego powodu, dorosłego zaczęły pochłaniać nieco samolubne fantazje. Oczekiwał, że po zakończeniu przez Bakugo edukacji, chłopak skupi na nim trochę więcej swojej uwagi. Zastanawiał się nawet czy nie zechce się do niego wprowadzić, jednak to mogłoby być faktycznie zbyt nachalne. Umawiali się krótko, przez co ten zdążył przywiązać się do Kacchana w mgnieniu oka.
Dlatego martwił się jeszcze bardziej.
czwartek, 16 stycznia 2020
[Katsuki] Musimy się jak najszybciej spotkać (17:03)
[Izuku] Coś się stało? (17:03)
[Katsuki] chce się ruchać (17:10)
[Izuku] Lepiej weź się do roboty. Opuściłeś się z japońskiego, mój drogi. (17:12)
[Katsuki] A to ciekawe, bo egzaminy poszły mi zajebiście heh (17:12)
[Izuku] Twoje oceny pozostawiają wiele do życzenia. (17:13)
[Katsuki] może zrobię jakieś dodatkowe zadanie? Na przykład u ciebie w łóżku? (17:15)
Midoriya zaczerwienił się czytając wiadomości, które zdążył wymienić wczoraj ze swoim chłopakiem.
[Izuku] Śpisz? (20:21)
[Izuku] Dobranoc ♡ (21:56)
piątek, 17 stycznia 2020
[Izuku] Nie było cię na lekcji, wszystko w porządku? (14:20)
[Izuku] Trochę się martwię (14:20)
[Izuku] odpisz (14:24)
Pomimo wszystko, Katsuki był kujonem. W szkole pojawiał się zawsze, nie chcąc mieć zaległości. Uczeń był z niego całkiem przykładny, więc brak jego obecności na dzisiejszych zajęciach zrodził ziarnko niepewności i obaw w sercu Izuku.
Teraz minęła godzina od napisania ostatniej wiadomości. Z jakiego powodu nie mógł znaleźć chwili, żeby mu odpisać? Zawsze mógł zepsuć mu się telefon, w końcu wypadki chodzą po ludziach. Mógł też zachorować lub nagle wrócić do domu, co usprawiedliwiłoby jego nieobecność. Jednak wychowawca nic takiego nie zgłosił.
— Głupku i czym ty się martwisz? — zapytał sam siebie.
Czasami wydawało mu się, że ma paranoję. Najdrobniejsza rzecz była w stanie diametralnie zachwiać jego emocjami i psychiką. Musiał się uspokoić. Pewnie odpisze pod wieczór, może jest czymś zajęty, może źle się czuję. Powinien dać mu spokój. Nie być nachalnym, irytującym, uciążliwym.
Nie narzucaj się.
Nigdy nie był w związku. Dopiero doświadczał plusów i minusów bycia w jakimkolwiek. Nie sądził, że z różnych powodów, często głupich, można odczuwać zazdrość. Chciałby wiedzieć, co robi teraz Katsuki. Chciałby go przytulić i zabrać do siebie, żeby spędzić trochę czasu razem. Krył te pragnienia głęboko w sercu z nadzieją, że Katsuki nie zdoła ich wykopać. Midoriya naprawdę nie chciał być uciążliwy dla kogokolwiek, ale zwykle wychodziło kompletnie na odwrót.
Bywał męczący.
Była to jedna z rzeczy, których w sobie nie lubił, a wręcz nienawidził.
— A gdybym zadzwonił…? — wymamrotał niewyraźnie w szal.
Zadzwonienie, byłoby dziwne? Osobiście, gdyby Kacchan tak bardzo się o niego martwił i zasypywał go wiadomościami, nie miałby nic przeciwko temu. Poczułby się wtedy kochany. Nie zmieniało to jednak faktu, że dla Bakugo takie zachowanie mogłoby być irytujące, czy, jakby to prędzej ujął – wkurwiające.
Mężczyzna wstał niechętnie z miejsca. Otrzepał się ze śniegu i ewentualnego brudu. Siedzenie tutaj niczego by nie zmieniło. Powinien wracać zanim ściemni się jeszcze bardziej lub złapie go burza. Bał się jazdy na drodze w trakcie ulewy czy śnieżycy. Nie lubił mieć ograniczonego pola widzenia i zawsze nachodziły go myśli, że zaraz zepsują się wycieraczki, a on nie będzie wiedział, co robić.
— Uhm, proszę pana?
Z transu wyrwał go obcy głos, którego trochę się przestraszył. W kompletnej ciszy i samotności, odkrycie obecności drugiego człowieka było przerażające. Odwracając się, zobaczył jednego ze swoich uczniów, a dokładniej Eijiro, będącego przyjacielem Bakugo. Okularnik odsłonił usta, dotąd skrywane pod szalem. Wymusił na sobie delikatny uśmiech.
— Tak? — zapytał, podchodząc do niego. Z tego, co mówił mu Kacchan, Kirishima był nieco wtajemniczony w łączącą ich relację. Z tego powodu nieco dziwnie było mu teraz stać z nim twarzą w twarz.
Nastolatek wyciągnął w jego kierunku telefon, który Midoriya poznał po solidnym, ciemno-pomarańczowym etui.
— Mógłby pan mieć kłopoty, gdyby jego matka zobaczyła wasze wiadomości — wyjaśnił, podając mu urządzenie.
Piegowaty nie potrafił ukryć zdziwienia. Zmarszczył brwi, nie czując nic innego oprócz zmieszania.
— Zgubił telefon? — zapytał w końcu. Odpowiedziała mu dziwna cisza. Wpatrując się w oczy Kirishimy, próbował zrozumieć, co się dzieje.
— Pan o niczym nie wie?
Wzrok starszego zawisnął, na krótką chwilę, gdzieś w dal. Wydawało mu się, że usłyszał stłumiony dźwięk gromu. Nie mylił się. Chwilę później ujrzał, pokaźnych rozmiarów, błyskawicę.
Zerwał się wiatr, który omal nie porwał z jego szyi tak bardzo mu drogiego prezentu Kacchana.
— Co? — odezwał się cicho. Ton jego głosu przybrał chłodną barwę, pod którym skrywały się najmroczniejsze obawy — O czym mam wiedzieć?
Eijiro uniósł brwi, jednak jego wzrok pozostał smutny i nieobecny. Izuku obserwował uważnie jak nastolatek zaciska wargi, najwyraźniej próbując się do czegoś przełamać.
— Cholera — parsknął pogardliwie, czego nauczyciel się nie spodziewał — więc tak bardzo to pana obchodzi. No tak. ...Niepotrzebnie się fatygowałem — warknął, wyrywając mu telefon Bakugo z dłoni.
Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Nie potrafił zapytać: "co się stało?", ponieważ przeczuwał, że stało się coś złego.
Nie był pewny czy chce znać odpowiedź. Bał się jej. Na samą myśl o dziesiątkach możliwości, z którymi mógł się spotkać, ogarniał go lęk. Setki scenariuszy rysowało się w jego głowy, a każdy z nich był gorszy od poprzedniego.
— Czy Kaccha- Bakugo… — wydusił z siebie. Zacisnął palce wokół materiału odzienia, aby choć trochę wyładować z siebie niepewność, która w nim wzrastała. — Coś się stało z Bakugo?
— Stało i to z twojej winy, do cholery. — Wyższy mężczyzna podszedł do okularnika, którego pchnął tylko po to, aby po chwili złapać za jego płaszcz, przyciągając go w swoją stronę. Midoriya wstrzymał na krótką chwilę oddech, będąc zbyt przerażonym, aby jakkolwiek zareagować. — Wiedziałem, że ściągniesz na niego same kłopoty! To wszystko przez ciebie! — wrzasnął popychając go mocniej. Wylądował na metalowej poręczy, na której od razu zacisnął mocno rękę. Nie wiedział, co się dzieje, nie wiedział dlaczego to się dzieje. Mógł jedynie patrzeć na łzy, spływające po twarzy czerwonowłosego. — Przez ciebie był rozproszony, przez ciebie poleciał bezmyślnie na uzbrojonych psychopatów, przez ciebie leży teraz w szpitalu podłączony do pierdolonego respiratora! Jest skończony!
Izuku wsparł się o poręcz, doznając wrażenia, że zaraz nogi odmówią mu posłuszeństwa. Stał żałośnie przed młodszym, wyglądając przy tym jak siedem nieszczęść. Z czasem zaczęły dochodzić do niego słowa, którymi został zaatakowany. Nie pojął wszystkiego. Sens i spójność zostały zagłuszone przez chwiejący się głos Eijiro oraz jego własne oszołomienie.
— O czym ty… Co ty mówisz? — zapytał raz jeszcze.
— Bakugo został postrzelony — zaczął, pociągając nosem — podczas stażu. Dostał w ramię, drugi pocisk przebił płuco. Jego stan jest bardzo poważny. Nie wiadomo czy… — urwał, postanawiając nagle zamilknąć. Zdanie to nie wymagało dokończenia, aby zrozumieć jego przekaz.
Moment uświadomienia sobie tego był nagły, zupełnie jakby pojawił się znikąd. Zbyt wiele sprzecznych ze sobą emocji targało ciałem Izuku, omal nie rozrywając go na pół.
Jego ukochany Kacchan? Ten sam, z którym jeszcze wczoraj obściskiwał się w klasie? Ten sam, przed którym się otworzył? Którego kochał z wzajemnością?
Umierał?
Kacchan umierał.
"Przez ciebie!"
Nie można nazwać tego załamaniem. Nawet słowo "rozpacz" nie podsumuje wiernie stanu Izuku, przez który teraz przechodził.
Osunął się o metalową balustradę, spotykając się z zimnym śniegiem. Z początku łzy nie chciały spłynąć po jego twarzy. Nie potrafił tego zrobić. Nie z powodu przyglądającemu się mu Kirishimy. Nagle uznał, że w życiu zdążył wylać wystarczająco dużo łez.
Ukrył twarz w dłoniach, zamykając się we własnej, czarnej przestrzeni. Tylko on, ciemności i szybkie kołatanie serca. Wszystko wokół stało się bezdźwięczne, a nawet przerażająco głuche.
Uspokój się, uspokój się, uspokój się, uspokój się.
Dusił się własnym nieszczęściem. Próbował odciąć się od świata, marząc, aby z niego wyparować i zniknąć raz na zawsze.
Izuku ogarniała panika.
Nie znał Eijiro, a z taką łatwością uwierzył w każde jego słowo, które traktował za coś oczywistego. W końcu już nieraz to usłyszał. Od samego siebie, czy innych.
To twoja wina.
Potrafił tylko zatruwać innym życie. Zawadzał. Żaden lek, żaden psycholog, psychiatra, ktokolwiek – nikt i nic nie byłoby w stanie go naprawić.
Zaraza – właśnie tym był.
Lęk, niepokój, narastające w nim napięcie i spięcie mięśni. Duszności, które zmusiły go do oderwania rąk od twarzy. Ciepłe łzy, które znienacka zaczęły spływać, grubymi kroplami, po jego policzkach. Dzięki tym bodźcom zdołał się przełamać, aby spojrzeć na przyjaciela Katsukiego swoim zapłakanym wzrokiem.
— Powiedz mi gdzie… gdzie on jest? — zapytał słabym, urywanym przez łkanie, głosem. Eijiro milczał. — Proszę, muszę wiedzieć. Ja-
— Zapomnij o nim.
Zielonowłosy otworzył szeroko oczy, wpatrując się w chłopaka, który przed nim stał. Jego wyraz twarzy wydawał się złagodnieć, a jednak Izuku zauważył, że tuż nad nim zawisły ciemne chmury, z których lada moment miało coś runąć.
— Zapomnieć? — O uśmiechu Kacchana, jego ciepłym głosie i kojącym śmiechu? O jego cichych westchnięciach, pocałunkach, zaczepkach, krzyku, złości, miłości… — Nie masz o niczym pojęcia — zarzucił mu niemiłym tonem.
Wstał ze schodów, tym razem z zamiarem ustania na ziemi. Pociągnął kilka razy nosem, przecierając oczy rękawem.
— Może i nie wiem, co was łączy, ale wiem, że odkąd się pojawiłeś, wszystko zaczęło się walić — syknął, wsadzając ręce do kieszeni. Taka postawa od razu przywołała obraz Kacchana, co było w tej chwili zbyt bolesne. — Wynoś się z tej szkoły, inaczej powiem dyrekcji o twoim romansie. — Kirishima przeszedł obok niego, nie racząc go spojrzeniem. Szczupłe palce Midoriyi zacisnęły się w pięści — Zniszczyłeś Bakugo życie. Przygotuj się, że jestem gotowy zniszczyć twoje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top