Obrona Monteriggioni
Tej nocy ciemnowłosa nie mogła spać. Nie wiedziała czy to z ekscytacji czy ciężaru odpowiedzialności, która teraz na niej spocznie. Po wyrzuceniu z templariuszy działała na własną rękę. Racja, pomogła Eziu, jednak było to działanie całkowicie dla własnej korzyści. Była to zemsta za wszystkie te lata poniżeń, których doznała z rąk templariuszy. Teraz czekało ją ponownie działanie na czyiś rozkaz. A nie wykonywanie rozkazów było karane. Wiedziała o tym. Nawet jeśli asasyni nie wykorzystywaliby tak dotkliwych kar cielesnych jak Rodrigo, to wiedziała, że takowe na pewno są w użytku.
Westchnęła, obracając w rękach pierścień. Wciąż nie mogła uwierzyć że się zgodziła. Przez natłok myśli nawet nie rozbroiła się kompletnie. Nie rozpięła karwaszy, a odpięła tylko pas na miecz i zrzuciła wierzchnie odzienie, pozostając w spodniach i koszuli.
Świtało, kiedy zdecydowała się że czas położyć się i może odrobinę zdrzemnąć. Nagle jednak coś przeleciało przez pokój, niszcząc wszystko na swojej drodze. To nie było normalne.
Wsunęła pierścień na palec i założyła rękawiczki. Podbiegła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Widziała płonące miasto oraz latające kule armatnie nad jego murami. Nie zastanawiała się, tylko wyskoczyła na zewnątrz, lądując miękko na ugiętych nogach.
Rozejrzała się. Ludzie biegali we wszystkie strony, spanikowali. Najemnicy Maria zbierali się, żeby odeprzeć atak. Kiedy jeden z nich przebiegał koło niej, złapała go za ramię:
– Kto atakuje?
– Borgia. – Nie powiedział nic więcej tylko ruszył dalej. Ciemnowłosa zacisnęła zęby i ruszyła biegiem w poszukiwaniu Maria. Musiała wiedzieć jakie ma plany obrony.
Zobaczyła go przed głównym wejściem do willi. Rozmawiał z Eziem.
– Musieli się skupić po wschodniej stronie w ciągu nocy.
– Jakim cudem nie zobaczyliśmy, wróć, nie usłyszeliśmy ich? – Zapytała kobieta, podbiegając do nich. – Jaki masz plan, Mario?
– Musimy ich powstrzymać dopóki mieszkańcy nie uciekną.
– Zajmę się tym. – Powiedział Ezio. Właśnie w tym momencie kula armatnia trafiła w balkon będący nad ich głowami. Udało im się usunąć w ostatnim momencie.
– Użyj armat nad bramą. Planuję poprowadzić natarcie frontalne. – Mario chciał już ruszać, kiedy Ezio zatrzymał go.
– Masz to?
– Jest bezpieczne. Borgia nie może się przebić przez mury, dopóki ludzie ich nie opuszczą. – Wyciągnął rękę w kierunku bratanka. – Insieme per la vittoria! [Razem po zwycięstwo]
– Insieme. – Ezio uścisnął solidnie jego dłoń.
Nim Mario odszedł Ezio powiedział:
– Uważaj na siebie.
– Będę.
Każdy z mężczyzn ruszył w swoim kierunku. Rheya złapała Maria.
– Idę z tobą.
– Zostajesz. Pomóż Eziu.
– Poradzi sobie. Jest duży. – Powiedziała, wciąż podążając za mężczyzną. – Będziesz potrzebował dowódców.
– Poradzę sobie.
– Nie. Wielu zginęło podczas pierwszego ataku. Jesteś tego tak samo świadom jak ja! – Mówiła coraz głośniej.
– Nie chcę żebyś zginęła! – Odwrócił się do niej wściekły. – Ezio ma łatwiejsze zadanie. On może wyjść z tego żywy.
– Już spisujesz się na straty. Wiem z czym wiąże się to co chcesz zrobić. Wiem, że ma liczniejszą armię. Ale można to wygrać, jeśli dobrze to rozplanujemy. Przynajmniej musimy spróbować. – Złapała go i zaczęła ciągnąć w kierunku zbierających się oddziałów. – Jestem w stanie poprowadzić twoich ludzi, jeśli wskażesz mi dokąd. Nie będzie to moja pierwsza bitwa. Poza tym... – Odwróciła się z drapieżnym uśmiechem. – ...teraz jestem jedną z was.
Mężczyzna w końcu się poddał. Wyrwał do przodu a kobieta podążyła za nim. Nie była pewna ilości wojsk Monteriggioni ani tych Borgiów. Nie wiedziała czy wyjdą stamtąd żywi. Ale nie wolno im było poddać się bez walki.
🔪
Plan był prosty. Mario miał poprowadzić główne uderzenie, żeby zająć większość armii przeciwnika. W tym czasie dwa oddziały miały zajść wojska od flanki i oskrzydlić wroga. Mario postawił Rheyę na czele jazdy. Miała zaatakować tyły wroga szarżą kawaleryjską. Jeśli nie byłoby to możliwe, gdyż wróg zabezpieczyłby tyły, miała znaleźć wyrwę w wojskach piechoty i roznieść ich kopytami jak najwięcej. Problemem była tylko liczebność wojsk – stosunek wynosił 5:1.
Kiedy narada zakończyła się wszyscy ruszyli, żeby przygotować się do natarcia. Ciemnowłosa spojrzała jeszcze raz na niego.
– Nie daj się zabić.
– Nic nie obiecuję. Jeśli zrobi się gorąco masz uciekać za mury.
– Nie będę uciekać jak tchórz.
– To jest rozkaz. Jeśli będziemy przegrywać zabierasz swoich podkomendnych i wracacie. Macie największą szansę na powrót. Jeśli Ezio wyprowadzi wszystkich mieszkańców, użyjesz moich najemników do osłony odwrotu. To miasto jest już stracone.
– Tak się stanie. – Powiedziała, rozumiejąc plan mężczyzny. – Uważaj na siebie, proszę.
Kiwnął tylko głową i zaczął przygotowywać się do ataku. Ciemnowłosa ruszyła dosiąść swojego wierzchowca. Po drodze wdziała jeszcze zbroję, którą otrzymała od Maria. Była trochę nie jej rozmiarów, ale zakrywała to co powinna. Zabrała ze sobą kopie, z której powiewała flaga w kolorach Borgiów. Jeśli nie ma się przewagi liczebnej, trzeba się uciekać do forteli. Nie miała jednak wątpliwości, że szybko zostaną odkryci, gdyż mieli inne umundurowanie od ludzi Borgiów. Do pasa przypięła miecz, którym planowała walczyć po złamaniu kopii.
Wyjechali zachodnią bramą. Nie było tam takiego stężenia wrogów jak przy bramie południowej, więc przedarli się bez większych strat. Objechała miasto szerokim łukiem, żeby ściągnąć na siebie jak najmniej uwagi. Następnie wysłała zwiadowców, żeby sprawdzili czy Mario ruszył już z atakiem.
Kiedy wrócili z potwierdzeniem, ciemnowłosa nakazała się rozbić im na trzy części i przydzieliła dwóm z nich dowódców. Plan był prosty. Z powodu górzystego terenu, jazda nie mogła wykorzystać całkowicie swojej siły natarcia. Rheya planowała sama pojechać doliną i wbić się klinem w tylne formacje wroga. Dwie pozostałe grupy miały wykorzystać pobliskie wzniesienia żeby nabrać prędkości i roznieść wrogów w drugim uderzeniu.
Grupy rozjechały się. Ciemnowłosa rozpoczęła kłus w kierunku wrogich wojsk. Nie spodziewali się kontrnatarcia wojsk Monteriggioni, gdyż ich tyły były niezabezpieczone.
Kiedy byli dostatecznie blisko zaczęli przyspieszać aby nabrać odpowiedniej prędkości do taranowania. Jej drużyna ustawiona była w klin i gdy zbliżali się już do szyków wroga, opuścili przed siebie kopię. Ciemnowłosa wiedziała, że wytrzyma ona tylko jedno natarcie, więc musieli zabić ich jak najwięcej.
Gdy wrogowie zrozumieli co się dzieje było już zbyt późno. Kawaleria prowadzona przez kobietę wpadła w piechotę Borgiów, rozrywając ich szyki. Każdy z kawalerzystów zabił wrogów. Kiedy piechurzy zaczęli się rozbiegać, wpadając na siebie i tworząc chaos, nastąpił kolejny atak kawalerii, prowadzonej przez dwóch wyznaczonych przez nią dowódców. Połamane kopie odrzucono a ich miejsce zajęły miecze. Zaczęli wyrąbywać wrogie oddziały. Wokół spadały kule armatnie, gdyż obrońcy miasta strzelali do wroga. Do momentu aż zakończyła się panika w szykach wroga, zabili sporą ilość piechurów.
– ODWRÓT!
Rheya zawróciła konia i ruszyła w drogę powrotną, wycinając kolejnych wrogów. Musieli się wydostać, gdyż pierścień wrogich wojsk zaciskał się wokół jej oddziałów. Kiedy w końcu wojska papieskie zrozumiały co się dzieje posłano na tyły również łuczników, żeby wybić uciekających kawalerzystów.
Jeźdźcy poganiali swoje konie i większość z nich wybiegła, nim wrogie wojska odcięły im drogę ucieczki. Ci, którzy nie zdążyli, polegli w boju, zabierając ze sobą kolejnych kilkunastu wrogów. Kilku również utraciło swoje życia podczas starcia oraz samej ucieczki. Pozostało ich jednak na tyle wielu, że można było podjąć się kolejnej szarży. Tym razem z braku kopii byli skazani na wykorzystanie wyłącznie mieczy. Jednak jeśli udałoby im się ponownie wbić w szeregi wroga, mogli ponownie uszczuplić solidnie jego wojska.
Ciemnowłosa odjechała kawałek od pola bitwy żeby ponownie nadebrać wojska Borgiów. Chciała zaatakować wroga od zachodniej flanki. Planowała jednak dla tego objechać całe miasto, żeby mieć pewność, że wróg również nie gotuje się do ataku na tyły obrońców. Gdy jednak okazało się że tak jest, Rheya zajęła się mordowaniem wsparcia.
🔪
Było źle. Mimo dobrego wykorzystania tego co mieli oraz większych zdolności bojowych obrońcy przegrywali starcie. Przewaga liczebna wroga była zbyt duża, żeby pokonać go. W trakcie jednego ze starć kobieta została postrzelona z łuku w lewe ramię. Wyrwała strzałę i opatrzyła prowizorycznie ranę, jednak, jej ręka była praktycznie bezużyteczna. Nie planowała jej nadwyrężać o ile nie będzie to sytuacja życia lub śmierci.
Kiedy Rheya wiedziała, że nie ma już możliwości pokonania armii papieskiej, zarządziła odwrót do miasta. Wiedziała że mieszkańcy mieli się zebrać pod północnym murem i uciekać. Planowała wjechać do miasta i bronić drogi ucieczki do samego końca.
Gdy porozstawiała swoich ludzi, zdjęła zbroję która ograniczała jej ruchy, a następnie stanęła na głównym placu przed willą, żeby zobaczyć jak wygląda sytuacja.
W tym momencie brama została zniszczona. Do środka wpadł Mario, przewracając się. Był ranny, nawet z takiej odległości widziała to.
Próbował się odczołgać, ale nawet na to nie miał siły. Za nim wszedł Cesare, Micheletto i parę innych osób. Catherina Sforza została przez nich schwytana.
– Wiem że tu jesteś Ezio. Papież powiedział mi o tobie i twojej małej grupie asasynów... i o tym. – Wyciągnął jabłko. Ciemnowłosa widziała co potrafi ten artefakt. Ruszyła biegiem na mury. Stamtąd planowała zeskoczyć i odebrać bratu artefakt. Wiedziała że w jego rękach będzie to zabójcza broń. – Przelaliśmy zbyt wiele krwi. Uważam że powinniśmy się pogodzić. Więc uważam to za zaproszenie, od mojej rodziny... – Ciemnowłosa nie patrzyła co się dzieje. Biegła ile sił w nogach. Musiała to zakończyć, zanim jej brat zrobi coś czego będzie żałował. – ...dla twojej.
W następnej sekundzie słychać było strzał. Rheya odwróciła się w tamtym kierunku i zobaczyła zabitych Ezia i Maria.
– NIE! – Nie powstrzymała krzyku, który wyrwał się z jej ust. W następnej chwili Cesare patrzył wprost na nią.
– Macie ją przyprowadzić! Żywą.
Ciemnowłosa nie miała czasu na żałobę. Obaj mężczyźni zostali zabici, ale ona żyła. Musiała zająć się ewakuacją miasta i uratować kogo się tylko dało, aby ich śmierć nie poszła na marne.
Odwróciła się i ruszyła w drogę powrotną. Przebiegła tylko mały fragment muru, a następnie zeskoczyła na jeden z dachów a z niego na uliczkę. Musiała przekraść się przez miasto niezauważenie.
🔪
Przemieszczała się, często skręcając w kolejne uliczki. Nim w jakąś weszła, sprawdzała czy jest bezpiecznie. Jeśli nie miała wyjścia, wybierała uliczki w których był tylko jeden wróg, gdyż łatwiej było jej się go pozbyć. W jej działaniach nie pomagała ranna ręka, gdyż spowalniała ona jej ruchy.
Zbliżała się do willi, kiedy usłyszała okropny krzyk. Była rozdarta. Pospieszyć się do willi i zająć się ewakuacją ludzi czy może ruszyć w kierunku żałosnego płaczu i uratować choćby jedną więcej osobę?
Ostatecznie stwierdziła, że poradzą sobie jeszcze chwilę bez niej. Ruszyła w kierunku krzyku. Gdy weszła w wąską uliczkę, z obu stron ograniczoną budynkami, zobaczyła zapłakaną kobietę, siedzącą na ziemi i mocno obejmującą swoją córkę. Nad nią stał mężczyzna w czarnym płaszczu z obnażonym mieczem. Nie można było pomylić jego intencji.
Kiedy postawił kolejny krok w kierunku kobiety, Rheya nie zastanawiała się. Ruszyła biegiem w jego kierunku i kiedy zaczął się odwracać w jej stronę, wyskoczyła i kopnęła go. Stracił równowagę i potknął się, ale się nie przewrócił. Upuścił jednak broń, którą Rheya wykopała na drugą stronę uliczki.
– Uciekaj! – Ciemnowłosa, odwróciła się do kobiety, a w następnym momencie otrzymała cios w szczękę. Aż ją zamroczyło. Przed kolejnym ciosem udało jej się jednak zasłonić.
– Mówiłem mu, że powinien cię wtedy zabić. – Dopiero po tych słowach kobieta spojrzała na swojego przeciwnika. Okazało się że jest nim nie kto inny jak Micheletto. Rheya wiedziała że wplątała się w niezłe bagno.
Nic nie odpowiedziała tylko, zamachnęła się, próbując kopnąć go w goleń. Mężczyzna jakby spodziewał się jej ciosu, odbił go swoją nogą i próbował sam ją kopnąć. Kobieta w ostatnim momencie zrobiła krok w tył, unikając ataku. Następnie zaatakował ją w żebra z jej lewej, potem posłał w jej kierunku prawy sierpowy, a następnie chciał ją kopnąć z półobrotu. Przed każdym z ciosów udało się Rheyi osłonić. Musiała do tego użyć również lewej ręki, a wymagało to od niej bardzo wiele. Czuła przeszywający ból w barku i widziała że długo nie wytrzyma. Musiała coś zrobić, żeby od niego uciec. Wiedziała, że jest to przeciwnik, którego nie jest w stanie pokonać. Na pewno nie w tamtym momencie.
Zrobiła zwód w lewo, a następnie wyprowadziła prawy sierpowy, który sięgnął celu. Od siły uderzenia twarz mężczyzny odwróciła się na bok. Kiedy spojrzał na nią z oczami pełnymi nienawiści, zobaczyła że udało jej się rozciąć jego wargę.
Splunął krwią i ponownie zamachnął się. Trafił ją w podbródek, przez co kobieta cofnęła się przymroczona. Następnie uderzył ją w lewą stronę twarzy, otwierając ranę na jej policzku, która zaczęła się już leczyć. Chciał kopnąć ją w klatkę piersiową, jednak zasłoniła się rękami, wykorzystując resztki swoich sił. Siła uderzenia przesunęła ją o kilka centymetrów. Nim jednak zdążyła się pozbierać, Micheletto zaatakował ponownie. Kopniak posłał ją na ścianę. Ostatkiem swoich sił odepchnęła się od niej, próbując jeszcze wyprowadzić cios pięścią. Była jednak na tyle powolna, że mężczyzna kopnął ją w łydkę posyłając ją na kolana, a następnie kopnął w klatkę przewracając ją na plecy.
Nie mogła wziąć oddechu i zwijała się z bólu. Nie miała siły się podnieść, na pewno nie tak szybko, żeby cokolwiek zrobić. W następnym momencie poczuła jak jego ręce zaciskają się na jej gardle. Zaczęła się miotać, próbując się wyzwolić z metalowego uścisku. Drapała po jego rękach, jednak on nie puszczał. Czuła, że zaczyna tracić przytomność, kiedy nagle ją puścił. Kiedy powietrze ponownie wdarło się do jej płuc, zaczęła spazmatycznie kaszleć. Chwyciła za swoją szyję, próbując choć trochę rozmasować ją.
– Powiedział, że masz być żywa. – Mężczyzna zauważył wtedy krew sączącą się przez ranę postrzałową kobiety. Na jego twarzy pojawił się przerażający uśmiech. – Nie powiedział jednak, że nie mogę cię trochę ustawić.
W następnej chwili jej lewa ręka była przyparta do ziemi. Stanął na jej dłoni, przez co krzyknęła a lewą ręką unieruchamiał jej ciało. Po chwili kobieta krzyczała przeraźliwie, błagając o litość, kiedy zaczął grzebać palcami w jej ranie. Zaczęła się rzucać, po jej twarzy spływały łzy. On jednak nie przestawał, a ból z każdą chwilą był coraz gorszy. W pewnym momencie kobieta omdlewała już z cierpienia. Wtedy dopiero przestał.
Rheya widziała jak przez mgłę jak podnosi się i bierze w rękę miecz. W następnym momencie jęknęła, gdyż na krzyki nie miała już sił, kiedy stanął ponownie na jej ręce.
– Słyszałem że asasyni odcinali kiedyś swój palec. – Powiedział przykładając ostrze do jej serdecznego palca. – Myślę że powinniśmy wznowić tą tradycję.
W następnej chwili ciemnowłosa usłyszała huk, a Micheletto zaczął lecieć na ziemię. Spróbowała się skupić na tym co się stało.
Kobieta, którą przed chwilą uratowała, uderzyła jej napastnika ciężką deską przez głowę, nokautując go. Teraz pomagała wstać ciemnowłosej.
– Dokąd? – Zapytała, widząc że Rheya nie jest w najlepszym stanie.
– Willa. – Ciemnowłosa próbowała się skupić, żeby jakoś ulżyć kobiecie. Stawiała krok za krokiem, opierając większość swojej masy na tej, która ją podtrzymywała. Musiała tylko dojść do willi.
🔪
Rheya zaczęła powoli się wybudzać. Nawet nie wiedziała kiedy straciła przytomność. Momentalnie poczuła rozrywający ból w lewym barku. Zerwała się z jękiem.
– Powoli. Muszę skończyć to opatrywać. Strasznie krwawi. – Ciemnowłosa spojrzała na kobietę, której niedawno uratowała życie, a która następnie uratowała ją. Niedaleko siedziała jej córeczka, bawiąca się drewnianą laleczką.
– Dlaczego wróciłaś? Mogłaś przecież stracić życie. Masz córkę, którą musisz wychować.
– Dlaczego mnie uratowałaś? Widziałam co ci zrobił. To nie jest coś co robi się dopiero napotkanej osobie. Widziałam nienawiść w jego działaniu.
– Masz dobre oko. – W następnym momencie jęknęła, kiedy kobieta zacisnęła mocniej bandaż wokół jej rany. – Nienawidzi mnie ponieważ mój brat mnie nie porzucił mimo tego, że zdradziłam go. – Kiedy kobieta skończyła bandażować ranę, wstała i spróbowała poruszyć ręką czego momentalnie pożałowała. Mimo iż skręcała się z bólu podziękowała kobiecie. – Uratowałam ci, życie gdyż mój przyjaciel właśnie oddał życie za wszystkich ludzi tu żyjących. – Kobieta kiwnęła głową na znak że rozumie. Nie planowała drążyć tematu, widząc że Rheya nie chce mówić nic więcej.
– Uważałabym na nią. Jeśli będziesz jej używać możesz ją stracić.
– Postaram się zapamiętać. Choć wątpię że będzie mi to dane.
W tym momencie z góry zbiegła Claudia. Po chwili zszedł za nią ranny Ezio. Ranny ale żyw.
Ciemnowłosa nie myślała, zadziałała instynktownie. Ruszyła w jego kierunku biegiem. Wpadła na niego i szczelnie objęła, starając się nie uszkodzić bardziej ani siebie, ani jego.
– Żyjesz. – Nie było to głośniejsze niż szept. Czuła że pod powiekami zbierają jej się łzy, nie chciała jednak płakać, ponieważ chociaż jeden z nich żył.
Ezio kiedy zszedł na dół i zobaczył swoją matkę, bezpieczną, mógł odetchnąć z ulgą. W następnym momencie ktoś na niego wpadł. Wiedział, że była to Rheya. Kiedy usłyszał ulgę w jej głosie, zrozumiał jak bardzo sam cieszy się że widzi ją żywą. Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, a następnie usłyszał jęk.
Odsunął ją od siebie i zaczął oglądać. Skupił wzrok na jej koszuli, która spływała krwią.
– To nic, przeżyję. – Uśmiechnęła się do niego. Wyciągnęła rękę w kierunku jego ran, jednak nie dotknęła go, nie chcąc spowodować mu bólu. – Musimy to opatrzyć.
– Nie ma czasu. Musimy uciekać nim się przebiją. – Ciemnowłosa kiwnęła głową na zgodę, a następnie odwróciła się i ruszyła w głąb krypty, wykrzykując rozkazy do części swoich ludzi, którzy zeszli razem z nimi na dół.
Ezio zaczął zbierać resztę najemników oraz wszystkich cywilów, którym nie udało się uciec wcześniej z miasta.
🔪
Uciekali przez podziemne korytarze, którymi prowadził Ezio. Wiedział jak się po nich poruszać, bo badał je już wcześniej. Rheya wiedziała że nie kłamał i może mu zaufać w tej kwestii. Po drodze mieli parę nieciekawych wypadków i stracili kilku ludzi, ale większość opuściła mury miasta.
– Gdzie jest Mario? – Zapytała Claudia, rozglądając się. – Myślałam, że będzie na nas czekał.
– Mario nie żyje. Musicie opuścić to miejsce. – Spojrzał na kobiety ze stoickim spokojem. Rheya podziwiała, że w takim momencie i wypowiadając te słowa był w stanie zachować spokój. – Dajcie mi konia!
– Nie idziesz z nami? – Claudia ruszyła za Eziem. – Gdzie jedziesz?
– Do Rzymu.
Rheya oparła rękę na jego zdrowym ramieniu zatrzymując go.
– Powinieneś opatrzyć rany. – Kiedy spojrzał na nią wyglądał jakby wybudził się z jakiegoś letargu. Skupienie na jego twarzy zastąpione zostało przez gniew.
– Gdzie byłaś? – Zrzucił jej rękę za swojego ramienia. Spojrzała na niego, mrugając. Nie rozumiała o co mu chodziło. – Miałaś być u boku wuja.
– Chyba żartujesz. – Rheya nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała. – Kazał mi wracać i bronić miasta, bronić uciekających.
– Miałaś go chronić! Gdybyś była obok...! – Z każdym słowem mówił coraz głośniej. W następnej chwili leżał na ziemi z opuchniętym policzkiem. Chwycił za niego i spojrzał niedowierzająco na kobietę.
Słysząc te słowa, kobieta poczuła jak obezwładnia ją furia w czystej postaci. Nie myślała w tamtym momencie. Zwinęła rękę w pięść i przyłożyła Eziu, wkładając w ten cios całą nienawiść i ból, który czuła w tamtym momencie wobec i przez mężczyznę.
– Był także moim przyjacielem! – Krzyknęła, a następnie chwyciła go za kołnierz i podciągnęła w swoim kierunku. Nie zwracała uwagi na rozrywający ból w lewej ręce, ani na to że po jej twarzy spływają łzy. – Tak jak był twoim wujem, był moim bratem! Stałam z nim i walczyłam w jednej bitwie! Był moim dowódcą! Moim obowiązkiem było wypełnienie rozkazu dowódcy! Zrobiłam to i tylko dlatego żyję! Chciał mi dać tą nikłą szansę przeżycia! – Jej głos niebezpiecznie się zniżył. Nie było w nim już drżenia, które chwilę wcześniej ujawniło się z tak ogromną siłą. Patrzyła mu prosto w oczy, plując jadem w jego kierunku. – Wiedział, że miasto upadnie, wiedział że idzie na śmierć. Widziałam to w jego oczach. Jestem wojskowym, Ezio. Widziałam i wiedziałam że nie mamy szans. On postawił swoje życie aby uratować mieszkańców. Umarł za to co walczył i na własnych zasadach. – Odepchnęła go i przekroczyła nad nim. Nim odeszła odwróciła się jeszcze raz w kierunku resztek rodziny Auditorich. – On nie skończył. Chce ciebie... – Spojrzała na Ezia. – ...tak samo bardzo, jak chce mnie. Wracam do Zagarolo. Nie zostawię swoich ludzi na śmierć. – Odwróciła się z zamiarem odejścia. Odchodząc rzuciła słowa, które zawisły nad Eziem, jak katowski topór. – Nie po tym co on zrobił dla własnych.
Odeszła bez pożegnania. Zabrała konia, którego przygotowano dla Ezia i ruszyła w długą i ciężką podróż. Musiała stoczyć walkę z czasem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top