Jacopo de Pazzi
Ciemnowłosa obudziła się z okropnym bólem głowy i odruchem wymiotnym. Jednak nie miała nic w żołądku, więc nawet nie mogła sobie ulżyć.
Leżała przez chwilę zwalczając narastającą chęć puszczenia pawia, kiedy usłyszała skrzypniecie deski. W tamtym momencie nie było czasu na mdłości.
Otworzyła oczy w momencie, kiedy kobieta rzucała się na nią z odsłoniętym nożem. Sama była rozbrojona, a jej ostrza leżały po drugiej stronie pokoju. Chwyciła jedną ręką za ramię kobiety, a drugą za nadgarstek uzbrojonej dłoni. Włożyła całą swoją siłę, żeby powstrzymać ostrze od zatopienia się w jej sercu.
- Kim jesteś?! - Wysapała, wciąż walcząc z kobietą. Od początku była na straconej pozycji. Była osłabiona po poprzednim starciu, a oprócz tego to ona była na dole. Atakująca mogła użyć swojej masy ciała, żeby coraz bardziej obniżać ostrze. I właśnie to robiła.
Jednak Sirio nie planowała sprzedać tak łatwo skóry. Chwytem za ramię zapewniła sobie odrobinkę przewagi, ponieważ kobieta była przez nią odpychana, nie pozwalając jej na dociśnięcie noża do jej klatki piersiowej. Pomimo tego, przegrywała.
Kiedy ostrze sięgnęło swego celu, drzwi z trzaskiem stanęły otworem.
Kobieta spojrzała na intruza, a przez to rozproszyła się. Tyle jej wystarczyło. Zamachnęła się lewą nogą i zepchnęła niedoszłego mordercę z łóżka. Nim zorientowała się co się wydarzyło, Florentynka stała po drugiej stronie dzierżąc krótką broń. Jej nadgarstek, pomimo zabandażowania nie był zdolny do utrzymania ciężkiej broni długiej, a nawet z krótką miała problem. Sirio włożyła całą swoją siłę woli, żeby nie pokazać tego.
- Co tu się do cholery dzieje?! - Krzyknęła do mężczyzny, nie spuszczając z oczu swojej napastniczki. - Gdzie mnie przywlokłeś?!
- Paola, dlaczego? - Ezio spojrzał na drugą kobietę.
- Jest templariuszką. Powinieneś ją zabić kiedy nadarzyła się ku temu okazja. - Teraz zrozumiała. Ezio był asasynem, ale nie wiedział kto należy do bractwa.
- Więc może zróbmy to w ten sposób, że ja nie pokroję cię na kawałki, a ty puścisz mnie wolno? Hmm? - Wyprostowała się, jednak broń nigdy nie opadła. - Uważam, że to uczciwy układ.
- W twoich...
- Paolo, przyprowadziłem ją tutaj, bo myślałem, że będzie tu najbezpieczniejsza.
- I patrz jak bardzo się myliłeś. - Powiedziała jadowicie Borgia.
Zaczęła zbierać swoją broń i układać na swoich miejscach. Ostatnią wzięła pelerynę, którą narzuciła na ramiona. Asasyni wpatrywali się w nią zdziwieni, nie dowierzając, dlatego nie postąpili na krok, żeby ją zatrzymać.
- Życzę miłego dnia. - Powiedziała lekko się kłaniając i rzucając się do okna.
Przeskoczyła przez nie i chwyciła się za parapet. Następnie odbiła się na przeciwległy budynek i zsunęła się po ścianie, zahaczając zdrową ręką o najbliższy parapet. Jednak nie zdołała się utrzymać i spadła z pierwszego piętra. Udało jej się przetoczyć, żeby zamortyzować upadek i kiedy się podniosła ruszyła biegiem, na tyle na ile pozwalała jej ranna noga, nie zwracając uwagi na ból.
Ezio w tym czasie ruszył w przeciwnym kierunku, wybiegając z pokoju. Kiedy dotarł do głównego holu przeskoczył przez barierkę lądując miękko na ugiętych nogach. Kurtyzany, które były w pobliżu krzyknęły w przestrachu, jednak młodzieniec nic sobie z tego nie robiąc pognał dalej, wypadając na ulicę.
Gdyby nie to, że kobieta nie mogła uciekać z pełną prędkością, na pewno by ją zgubił. A tak widział jak znika za winklem jednego z budynków.
Od razu ruszył w pościg. Po kilku minutach dopadł ją i chwytając mocno popchnął na budynek. Uderzyła głową o twardą ścianę co ją odrobinę zamroczyło. Chciała się wyrwać, ale trzymał ją mocno za ramiona przypartą z jednej strony budynkiem, a z drugiej swoim ciałem. Gdyby chciała mogła wyszarpać nóż, ale przeczucie mówiło jej, że mężczyzna nie zrobi jej krzywdy. No, w każdym razie większej niż do tej pory.
- Czego znowu chcesz!? - Zapytała, chwytając za jego ramiona. Jeśli czegokolwiek by spróbował mogła go zawsze w ten sposób unieszkodliwić.
- Porozmawiać.
- Patrząc na to, że twoja znajoma próbowała mnie zgładzić, wydaje mi się, że nie mamy o czym rozmawiać. - Prychnęła zła.
- Nie wiedziałem, że...
- Daruj sobie. - Strząsnęła jego ręce i ruszyła w kierunku domu. - Nie wyglądasz na kogoś, kto zdradziłby swoich dla głupiej templariuszki. Ja będę robiła swoje, a ty możesz mnie ignorować. - Odwróciła się przodem do niego, odchodząc cały czas, tyle że tyłem. - Nie uważasz, że tak będzie najrozsądniej?
Odwróciła się i przyspieszyła kroku. Jednak poczuła, że mężczyzna łapie ją za nadgarstek. Już przygotowała się, że zostanie siłą zmuszona do stanięcia, a tutaj nic takiego się nie zdarzyło.
Spojrzała na mężczyznę, który patrzył na nią wyczekująco. Mogła albo go wysłuchać, albo wyrwać rękę i odejść w swoją stronę. I pomimo tego, że miała ochotę zrobić to drugie, odwróciła się i stanęła naprzeciw niego.
- Więc? Co chcesz wiedzieć?
- Dlaczego mi pomagasz?
- Żeby odpłacić się za każdy jeden twój dobry uczynek w stosunku do mojej osoby. Nie lubię być nikomu dłużna, bo może to sprowadzać niemałe problemy.
- Ale dlaczego ja? Pierwszy raz nie byłaś mi nic winna. Ja powinienem odpłacić ci za pomoc.
Westchnęła głęboko i spojrzała mu w oczy.
- Powiedzmy, że byłam to komuś winna.
- Komu?
- Nie potrzebujesz tego wiedzieć. A teraz jeśli pozwolisz. - Odwróciła się i ruszyła w kierunku, w którym mieszkał jej zaufany medyk. - Wierzę, że niedługo znowu się zobaczymy.
Spodziewała się, że mężczyzna ponownie spróbuje ją zatrzymać, jednak o dziwo, nic takiego się nie wydarzyło. Udało jej się spokojnie dotrzeć do medyka, który zaszył jej ranę i wróciła do domu.
🔪
Spędziła kilka najbliższych miesięcy we Florencji lecząc uszkodzoną nogę. Kiedy już odzyskała kompletną sprawność ruchową dostała list. Tego pisma nie dało się pomylić z żadnym innym.
List zawierał w sobie koordynaty następnego miejsca spotkania. Miało się ono odbyć w starym teatrze, oddalonym kawałek od San Gimignano. Miało się ono odbyć za dwa dni. Dawało to dziewczynie dostatecznie dużo czasu, żeby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyć w drogę. Jeśli się spręży dotrze na miejsce w 15 godzin, więc mogła spokojnie się przygotować do drogi, kupić prowiant i jeszcze odpocząć przed podróżą.
🔪
Dwa dni później wraz z okryciem świata ciemną peleryną, ciemnowłosa stawiła się w wyznaczonym miejscu. Kiedy przybyła zastała tam kardynała Borgię i Emilio Barbarigo. Mężczyźni byli pogrążeni rozmową, dlatego nie chcąc im przeszkadzać stanęła z boku.
Po paru minutach Borgia dostrzegł ją. Kiedy tylko to się stało podeszła w kierunku mężczyzn.
- Widzę, że żyjesz. - Powiedział spokojnym głosem.
- Brzmisz na zawiedzionego, Maestro. - Odpowiedziała z wysoko uniesioną głową. Nie da się wyprowadzić z równowagi. O co to, to nie. - Signore. - Przywitała się skinieniem głowy z Wenecjaninem. - Czekacie jeszcze na kogoś?
Specjalnie zapytała w drugiej osobie. Wiedziała, że jej obecność nie ma dla Borgii wielkiego znaczenia. Równie dobrze mogła zdechnąć, a jego niezbyt by to zabolało. Gorzej że straciłby silny pion na planszy zwanej życiem.
- Jacopo. - Borgia spojrzał w jej kierunku z żywą chęcią mordu w oczach. No, nie do końca na nią. Za nią.
Kiedy odwróciła się za jego wzrokiem dostrzegła starszego mężczyznę zmierzającego w ich kierunku. Kątem oka dostrzegła także ruch z jedną z rozpadających się kolumn, jednak tę informację zachowała dla siebie.
- Przepraszam, Maestro. Zrobiłem co się dało, ale Asasyn...okazał się zbyt silny.
- Najwyraźniej. W innym wypadku inni byliby tutaj z tobą... - Jad wypływał z ust Rodriga, z każdym słowem coraz bardziej. - Nie wspominając o fakcie, że Florencja zostaje w rękach Medicich.
- To wina Francesca! Przez jego bezmyślność...Starałem się być głosem rozsądku...
Patrzyła na tego smutnego starego człowieka. Stracił wszystko co miał, a wciąż był atakowany przez mistrza zakonu. Ale on nie rozumiał. Nie rozumiał co znaczy kochać, ponieważ nigdy nie zaznał tego uczucia. Dla niego wszyscy ludzie byli albo jego pionkami, albo przeciwnikami. A jeśli pionek stawał się bezużyteczny po prostu pozbywał się go i zastępował nowym.
Patrzyła na ostatniego męskiego członka rodziny Pazzich i czuła dla niego współczucie. Ten człowiek nie miał już nikogo, ale zrzucał winę na zmarłych żeby tylko przeżyć. Ale Mistrz miał dla niego inne plany.
- Raczej tchórzostwa. - Emilio dołączył się do rozmowy. Jacopo od razu spojrzał na niego zły i zaczął mu wyrzucać. To był zły ruch.
- Pokładaliśmy wiarę w twojej rodzinie, a ty odpłacasz się bezczynnością i niekompetencją! Poproszony o rozliczenie z porażek wymyślasz usprawiedliwienia i nas obrażasz! Jak mam na to zareagować!?
- Może na początek się uspokoisz. - Niespodziewanie ciemnowłosa wtrąciła się do ostrej wymiany zdań. Wszystkie oczy momentalnie wylądowały na niej. Widziała jak żyłka na szyi kardynała zaczęła pulsować, ale to jej nie wystraszyło. Stanęła przed Jacopo, zasłaniając go swoim ciałem przed Borgią. Starzec tego nie widział, ale mężczyzna trzymał w dłoni sztylet, którym planował zamordować biedaka. - Zrobił wszystko co mu kazałeś. To, że mu się nie powiodło to tylko i wyłącznie wina jego, po trzykroć przeklętego, syna który zbyt pewny siebie, sprowadził na siebie zgubę! Poza tym ten Asasyn! Nie widziałeś go jeszcze w akcji i wcale nie jest on jakimś młodym chłopakiem, który niczego nie potrafi! Sama uszłam ledwo z życiem! Jeśliby został, to zginąłby, wtedy na nic by ci się nie przydał. Zawsze możesz ponowić atak na Medcich. Ale martwych do życia nie przywrócisz!
- I bardzo dobrze. - Powiedział to bardzo cicho. Dziewczyna musiała wytężyć słuch, żeby go zrozumieć. A kiedy do niej doszło znaczenie jego słów, było już za późno.
Skrzywiła się z bólu i spojrzała w dół. Z jej brzucha wystawał sztylet, który przeznaczony był dla starego Pazziego.
- Nie zrobisz tego. - Powiedziała, patrząc z przerażeniem w jego oczy.
- Powinienem był to już dawno zrobić. Ale dopiero teraz dałaś naoczny powód. - Powiedział to bardzo cicho, tak żeby tylko ona mogła to usłyszeć. - A teraz żegnaj. Pokładałem w tobie duże nadzieje, ale zawiodłaś mnie...Nie ty pierwsza.
Wyrwał nóż z jej ciała. Próbowała rękami jakoś zatamować krwawienie, ale nie chciało ustąpić. Poczuła jak kolana jej się uginają i wylądowała na ziemi.
- Zginiesz w piekle.
- Panie przodem.
Popchnął ją. Kiedy się przewróciła, już nie była świadoma.
W tym czasie Ezio widział, jak Hiszpan, rozcina klatkę piersiową Pazziego, a kiedy ten upadł, przebija jego krtań mieczem.
- Tak mi przykro że zabrałem twoją nagrodę, Asasynie. - Nim Ezio zareagował był trzymany przez dwóch z ludzi Borgii. - Naprawdę sądziłeś, że nie będę się spodziewał twojego przyjścia? Że nie będę przygotowany na nie? Jesteśmy w tym znaczenie dłużej niż ty...Zabić go.
Wraz z Barbarigo oddalił się, zostawiając młodzieńca swoim ludziom.
- Wiem, że jedynie wykonujecie rozkazy. Jeżeli mnie puścicie, daruję wam życie.
Zaczęli się śmiać, ale dźwięk ugrzęzł w ich gardłach, kiedy zostały przeszyte przez jego ostrze. Mężczyzna zerknął na umierającego staruszka i postanowił ukrócić jego męki. Jednak na jego drodze stanął tabun przeciwników. Zaczął sobie wycinać drogę, ale nie mógł się przebić. Było ich zbyt wielu.
Z drugiej strony ciemnowłosa zaczęła odzyskiwać przytomność. Powoli podnosiła się nie chcąc wydać najmniejszego dźwięku. Kiedy udało jej się usiąść, wyciągnęła nóż i jednym ciosem zakończyła istnienie ostatniego z Pazzich. Następnie powoli stanęła na nogach i chwytając jednego ze strażników za bark, wbiła mu ostrze sztyletu pod żebra. Wyszarpnęła je jednym ruchem i popchnęła jego zwłoki na ziemię. Skrzywiła się i wciągnęła ostro powietrze, czując pulsowanie w miejscu rany.
W tamtym momencie wszyscy odwrócili się w jej kierunku.
- Kto następny? - Zapytała, odsuwając rękę od rany i ustawiając się w pozycji bojowej.
Nikt nie chciał się ruszyć, więc ona to zrobiła. Zrobiła wypad i podcięła pierwszemu z nich gardło. Wtedy kolejni jakby wybudzili się z letargu. Biegło ich dwóch naraz. Zrobiła półobrót i uderzyła pierwszego w klatkę, kiedy drugiemu wbiła nóż w pierś. Wyrwała go i uderzyła mężczyznę w twarz. Później przerzuciła broń do drugiej ręki i wbiła ją głęboko między jego łopatki. Trup upadł do przodu, zjeżdżając po klindze, a wtedy wbiła ją w krtań leżącego, ale jeszcze niedobitego, żołnierza z dziurą w piersi.
Stanęła prosto gotowa na kolejny atak, jednak w kierunku żołnierzy posypał się grad strzał. Wszyscy padli na ziemię, martwi. Spojrzała w kierunku, z którego nadleciały pociski. Kiedy zobaczyła swojego człowieka, tego który dowodził grupą zaraz po niej, skinęła mu głową z podziękowaniem. Odpowiedział tym samym i zniknął z jej pola widzenia. Wiedziała, że będzie musiała porozmawiać po wszystkim z nim. Ale teraz miała ważniejsze sprawy na głowie.
Jęknęła głośno i gdyby się nie wsparła na ręce leżałaby twarzą w trawie. Ciemnowłosy od razu ruszył w jej kierunku.
- Jak? Przecież celował...
- Właśnie, celował. - Znów jęknęła, kiedy przez jej ciało przetoczyła się kolejna fala bólu. - Merda! Jak boli. - Wzięła parę głębokich wdechów, żeby złagodzić cierpienie. - Nie trafił. Nie jest w tym najlepszy, dlatego ma od tego ludzi. Nie jest też najsubtelniejszy, jeśli cię to ciekawi. Ale teraz sądzi, że nie żyję. - Rozłożyła się na ziemi. - Może mogłabym zacząć nowe życie?
Ezio wtedy już nie słuchał. Podszedł do ciała Jacopo i zamknął mu oczy. Odebrano mu jego zemstę, tak, ale nie mógł patrzyć na cierpienie tego człowieka. Może i odbierał życia, ale robił to szybko i prawie bezboleśnie. Ludzie nie zasługiwali na takie cierpienie, nie ważne jakimi szumowinami by nie byli.
Sirio wiedziała, że nie ma dla niej ucieczki od tego życia. Była na nie skazana, aż do śmierci. Dlatego postanowiła też że wykorzysta swoje umiejętności żeby pomóc swojemu wrogowi.
Kiedy usiadła i spojrzała na mężczyznę, akurat wstawał od ciała.
- Przepraszam. Wiem, że ty chciałeś go uśmiercić, ale nie mogłam patrzeć jak cierpi. - Skrzywiła się na swoje słowa. Nie tak powinno to zabrzmieć. - Jacopo był jedynym który traktował mnie poważnie w całej ich familii. Dlatego tyle musiałam mu wyświadczyć.
- Nie gniewam się. - Jakby na potwierdzenie swoich słów wyciągnął w jej kierunku dłoń. Przyjęła ją z wdzięcznością i z jego pomocą stanęła na nogach. - Co teraz planujesz zrobić?
- Do końca nie wiem. Ale wiem, że już nie ma dla mnie miejsca wśród templariuszy. - Spojrzała na niego kątem oka i uśmiechnęła się. - Nie rekrutujesz przypadkiem najemników?
Spojrzał na nią zdziwiony, a później sam się uśmiechnął.
- No nie wiem. A co masz do zaoferowania?
- Nienawiść do templariuszy oraz swoje umiejętności.
- Jak do tej pory często nie wychodzisz najlepiej z twoimi umiejętnościami. - Powiedział, kierując wzrok na ranę w jej brzuchu, która wciąż obficie krwawiła. - Powinnaś to opatrzyć.
- Przyznam, że nie widziałeś mnie w moich najlepszych chwilach. - Powiedziała, puszczając ostatnie zdanie mimo uszu. - Ale jestem pewna swoich zdolności. Wiem, że po tym co się działo między nami ciężko ci będzie, ale chciałabym żebyś mi zaufał.
Nastała między nimi chwila ciszy. Ciemnowłosa nie planowała jej przerywać, dając mężczyźnie czas do namysłu.
- Pewnie będę tego żałował, ale zgoda. Idziesz ze mną.
- To jutro. Najpierw muszę iść opatrzyć ranę i z kimś porozmawiać. Jutro o zachodzie przy północnej bramie?
Kiwnął głową. W ten sposób powstał jeden z pierwszych w historii paktów pomiędzy templariuszką, a asasynem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top