Francesco de Pazzi

 Kiedy dnia następnego ciemnowłosy wszedł do pokoju, Sirio siedziała na łóżku i wpatrywała się w okno. Słysząc skrzypienie drzwi, odwróciła się w ich kierunku. A później wróciła do oglądania codziennego życia zwykłych ludzi.

- W czym mogę ci pomóc? - Zapytała, nie odrywając wzroku od szyby.

- Nie masz niczego więcej do powiedzenia?

Spojrzała na niego spod długich rzęs. Wstała i powolnym krokiem podeszła do niego.

- Powiedziałam ci wszystko co wiedziałam. - Uniosła dłoń i przejechała nią po szczęce mężczyzny. - Więc? Powinnam się jakoś odwdzięczyć za zasklepienie mojej rany?

Nie trzeba było go mocno namawiać. Powoli zaczęła rozpinać jego zbroję. Był mocno zdziwiony jak sprawnie jej to idzie, zważając na fakt, że nigdy nie widział żeby nosiła jedną. Kiedy zbroja opadła na ziemię reszta poszła szybko.

Ciemnowłosy był oczarowany kobietą. Była delikatna, wrażliwa, a jednocześnie dzika i nieposkromiona. Już nie pamiętał kiedy ostatnim razem spędził tak upojną noc.

🔪

Środek nocy. Sirio powoli i po cichu podniosła się z łóżka, nie chcąc obudzić śpiącego mężczyzny. Jej plan się powiódł, pomimo tego, że odczuwała mocno jego skutki.

Ubrała się i chciała opuścić pokój, jednak w oczy rzuciła jej się biała szata leżąca na ziemi. Uśmiechnęła się pod nosem i podniosła ją. Może i była odrobinę na nią za duża, ale ukrywała to co trzeba.

Otwarła drzwi i pewnym krokiem wyszła z pokoiku. Nie spodziewała się tylko strażnika, pilnującego jej.

- Signore Ezio... - Stanęła napięta jak struna. Już bała się, że strażnik zaraz zrozumie co się stało i rozpęta się istne piekło. - ...miłej nocy.

Odetchnęła z ulgą. Lekko odwróciła do niego głowę i kiwnęła. Potem ponownie ruszyła przed siebie.

Znalezienie zbrojowni było dziecinnie łatwe. Nie było też problemu z wejściem do środka. Co prawda nie znalazła swojego noża i miecza, ale było tam dostatecznie dużo innych, lepszych broni. Jednak jednej rzeczy nie mogła zostawić. Małe, prostokątne, metalowe coś, obite w skórę, leżało na jednej z półek. Wzięła je w rękę i kiedy poczuła znajomy ciężar w ręce, odetchnęła z ulgą. Nacisnęła to po bokach i dało się słyszeć cichy jęk mechanizmu. Dla niewtajemniczonych nie było mowy o znalezieniu owego mechanizmu. Z prostokąta wysunął się delikatnie nożyk, w tamtym momencie w złym stanie.

- Cazzo. Musieli go zniszczyć jak mi go zabierali.

Schowała ostrze i ukryła je wewnątrz kieszeni w rękawie koszuli. Chwyciła miecz z dobrze osłoniętą rękojeścią i nóż, który był na końcu zawinięty i brakowało mu jako takiej rękojeści. W tamtym momencie usłyszała kroki.

- Nipote?

Koniec. Już po mnie, pomyślała. Jednak mężczyzna był nie rozbudzony i nie poznał kim owy osobnik jest.

- Nie siedź zbyt długo, bratanku.

I odszedł. Już po raz drugi udało jej się uniknąć katastrofy. Kiedy tylko mężczyzna zniknął, ciemnowłosa pozbyła się białej szaty i narzuciła swoją pelerynę.

Później korzystając z okna w pomieszczeniu opuściła przybytek. Spuściła się z parapetu i ruszyła biegiem poza miasto. Porwała konia i nie odwracając się za siebie ruszyła galopem w kierunku Florencji.

🔪

- Nipote. Ezio. Gdzie jesteś?

Młodzieniec zaczął się podnosić. Rozejrzał się po pokoju, ale coś mu nie pasowało.

- Ez...Nie ma paru ostrzy w zbrojowni, włącznie z tym ustrojstwem zabranym tamtej kobiecie. A to znalazłem w środku. - Podniósł do góry białą szatę młodzieńca. - Brakuje też konia. Gdzie ona jest? - Mężczyzna nie wyglądał na ugodowego.

Młody Auditore dopiero wtedy zrozumiał co się wydarzyło. Kobieta wykorzystała swoje ciało, żeby uśpić jego czujność i kiedy tylko nadarzyła się okazja, uciekła.

- Merda!

Był na siebie wściekły, że dał się tak zrobić w konia. Jednak nie zostało mu nic innego jak ubrać się i przygotować do drogi do Florencji.

🔪

O świcie przybyła do miasta. Była kompletnie wykończona całonocną podróżą. Chwiejnym krokiem udała się w kierunku swojego starego domu. Borgia nie sprzedał mieszkania jej i jej matki, więc ilekroć musiała zostać we Florencji zawsze wybierała to miejsce. Było ono jedynym miejscem gdzie mogła się kompletnie wyciszyć.

Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, usłyszała pukanie. Zirytowana otwarła drzwi, a po drugiej stronie stał jakiś młody dzieciak.

- Kazano mi to dostarczyć. - Wyciągnął w jej kierunku zapieczętowany list. Z daleko wiedziała już czyja to pieczęć i kiedy tylko chwyciła za niego, dzieciak wziął nogi za pas.

Sirio zamknęła drzwi i rozerwała pieczęć, a później prześledziła treść listu. Miała się stawić „gdy słońce stanie w zenicie, dnia następnego" w podziemiach Santa Maria Novella.

Uśmiechnęła się pod nosem odkładając list na szafkę. Borgia nie przepuści niczego, ani nikogo kto wjeżdża pod jego nosem.

Postanowiła najpierw odpocząć, a później będzie się martwić jak dostać się w wyznaczone miejsce.

🔪

Wejście do krypty było mocno ukryte, ale strażnicy stojący przy kościele wybitnie się wyróżniali. Oczywiście nie zdążyła na czas. Po długiej drzemce, bo obudziła się następnego dnia, udała się na miasto, żeby kupić czysty materiał, żeby zmienić opatrunek. I jakoś uciekło jej, że miała się udać do Novelli.

Po małej kłótni ze strażnikami i pokazaniu im, kim jest, wpuścili ją. Nie omieszkali jeszcze ponarzekać, że przypadła im bardzo niewdzięczna robota i że dlaczego, Borgia trzyma tak blisko siebie jakąś kobietę, a nie któregoś ze swoich wiernych ludzi.

Szła długim korytarzem o ścianach z surowego kamienia, wzdłuż których leżały trumny ze zmarłymi. Całość przyprawiała o dreszcze, a co gorsza czuła jakby bezcześciła to miejsce.

W końcu dotarła do końca korytarza. Znajdowały się tam ciężkie metalowe drzwi, które strasznie zawodziły, kiedy się za nie ciągnęło. Uchyliła je na tyle, żeby mogła się przecisnąć i zasunęła je za sobą. Musiała jeszcze kawałek przejść i wtedy jej oczom ukazało się nieduże pomieszczenie. Wewnątrz znajdowali się pozostali mężowie Pazzi, Stefano da Bagnone, Bernardo Baroncelli oraz Rodrigo Borgia we własnej osobie. Omawiali coś bardzo ważnego, a ciemnowłosa nie chciała się mieszać. Stała więc w korytarzu, ukryta w cieniu, chcąc zrozumieć o czym jest rozmowa.

- Jego durny brat wciąż zmienia plany...

- Musimy się upewnić, aby Guliano na pewno udał się jutro do kościoła. - Prawie wszyscy mężczyźni zaczęli się śmiać. Wszyscy oprócz najstarszego z Pazzich.

- Co tam, Jacopo? Myślisz, że coś podejrzewają?

Kiedy ten chciał odpowiedzieć ojcu ciemnowłosej, jego syn się wtrącił.

- To nie możliwe. Medici są zbyt aroganccy albo zbyt głupi, aby w ogóle coś zauważyć. Zapewne jedno i drugie. - Znowu wybuchnęli salwą śmiechu.

Jacopo zdenerwował się i, co nie zdarzało się często, podniósł głos na syna:

- Nie lekceważ naszych wrogów, Francesco! Chyba nie zapomniałeś jeszcze jak zginął twój syn?

Widać było, że trafił w czuły punkt. Mina Francesca od razu zmieniła się na poważną.

- Tym razem nie będzie takich niespodzianek, Maestro. Daję słowo.

- Molto bene. Powinienem już iść. Przed powrotem do Rzymu muszę się jeszcze czymś zająć. Panowie, jutro nowe słońce wzejdzie nad Florencją.

Odwrócił się z zamiarem opuszczenia komnaty. W tym momencie dojrzał Sirio opartą o ścianę. Musiał być na nią bardzo zły, ponieważ nie myśląc o tym, że wszyscy się na niego patrzą, uniósł rękę i uderzył z całej siły kobietę w policzek.

Bolało. Bolało i to bardzo. Ale ból zagłuszyło jej zdziwienie, które w tamtym momencie poczuła. Spodziewała się wszystkiego, ale nie policzka od swojego ojca. Dużo przeżyła z nim gorzkich chwil. Ale jeszcze ani razu jej nie uderzył. Był to pierwszy raz.

Kiedy do niej doszło co się właśnie wydarzyło, złapała się za obolały policzek i pochyliła głowę.

- Mi dispiace, Maestro.

Wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, żeby nie denerwować tego człowieka. Dlatego pomimo tego, że nie wiedziała z jakiego powodu spotkało ją to poniżenie, wolała się ukorzyć.

- Gdzie podziewałaś się przez ostatnie tygodnie? - Jego głos był lodowaty, ale bez emocjonalny. Do tej pory zdołał się już opanować.

- Najemnicy Maria Auditore wzięli mnie w niewolę. Jednak udało mi się zbiec.

- Widziałaś, kiedy to się działo? - Miał na myśli śmierć Vieri'ego.

- Nie. Miałam głęboką ranę między żebrami i straciłam przytomność.

- Tym razem nie bierzesz bezpośredniego udziału. Masz obserwować z cieni i interweniować tylko w ostateczności. Zrozumiano?

- Tak się stanie, Mentore.

Przesunęła się przepuszczając Borgię. Kiedy tylko mężczyzna opuścił pomieszczenie, Francesco posłał jej niemiły uśmiech.

- Trzeba było nie przychodzić. Maestro bardzo się na tobie zawiódł.

Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się złośliwie.

- Może. Jednak ja wciąż mogę coś zrobić, żeby wrócić do jego łask. - W tym momencie Francesco wyglądał tak, że gdyby dostał ją w swoje ręce zamordowałby bez wahania. - Więc gdzie i o której?

- Przed Duomo, w trakcie sumy. - Odpowiedział Jacopo.

Pochyliła głowę i odwróciła się do wyjścia.

- Więc pozwólcie panowie, że was opuszczę. Stawię się jutro o czasie.

I bez kolejnego słowa opuściła podziemia.

🔪

Templariuszka stawiła się na miejscu parę minut przed określonym czasem. Ludzi była masa, bądź co bądź, była to suma. Umiejscowiła się kawałek od kościoła, w cieniu budynków, czekając na rozwój wypadków.

Niedługo potem dostrzegła Francesco i Bernardo, stojących w pierwszych rzędach wiernych. Po paru minutach pojawili się Guliano i Lorenzo wraz ze swoimi żonami. W chwili kiedy Lorenzo wszedł na schody prowadzące do kościoła, Guliano mijał spiskowców.

W tamtym momencie wyskoczyli z tłumu z obnażonymi nożami i rzucili się na niego. Nim Lorenzo zdołał zareagować został dźgnięty w kark. Nawiązała się między nim i mnichami walka. W tym czasie Guliano walczył o życie. I przegrał tą walkę. Błagał, ale jego prośby nie zostały wysłuchane. Francesco dźgnął go dziewiętnaście razy, nim w końcu zadowolony, zostawił w nieboraku nóż i wyciągając miecz ruszył na księcia Florencji. Wtedy kątem oka czarnowłosa zobaczyła białą postać. Po chwili asasyn stał u boku Medyceusza i walczył z poplecznikami Pazzi'ego.

Wyciągnęła nóż, żeby do nich dołączyć. Nie miała nic do Medyceusza, ponieważ za jego rządów miała co jeść i dach nad głową. Jednak musiała spełnić swoją powinność.

Nagle znikąd pojawili się żołnierze Medyceuszy. Widząc uzbrojoną brunetkę paru z nich natarło na nią.

Walka była bardzo ostra, ciemnowłosa zabiła parunastu z nich, ale będąc osaczona w końcu przegrała. Ranną zabrali ją do Palazzo de Medici.

🔪

Nie miała siły uciekać. Poza tym nie miała jak. Strażnicy okaleczyli jej nogę uniemożliwiając bieg. Nawet chodzenie było dla niej w tamtym momencie nie lada problemem. Do tego rozcięli jej ramię, które porządnie broczyło krwią i nie było zdatne do utrzymania broni. Mocno zaciskała na ranie drugą rękę, próbując zmniejszyć choć odrobinę krwawienie. Oprócz tego jakiś niesforny miecz przeharatał jej twarz, zostawiając na jej prawym policzku długą, brzydką ranę.

Strażnicy zaciągnęli ją do pałacu Medyceuszy. Głowa rodu rozmawiała właśnie z kimś, kiedy wprowadzono dziewczynę do środka. Kiedy zobaczyła mężczyznę w białej szacie zdobyła się na mały uśmiech. Bądź co bądź, to on wyciągnął ją z tej zatęchłej celi, odkaził rany i pomógł, nieumyślnie, uciec.

Lorenzo odwrócił się w stronę nieproszonego „gościa". Porozmawiał ze strażnikami, ale bardzo denerwowało go, że więzień nie zwraca na niego najmniejszej uwagi, tylko patrzy się w innym kierunku. Kiedy podążył za jej wzrokiem i zobaczył, że patrzy na młodzieńca.

- Znasz ją, Ezio? - Lorenzo nie krył zdziwienia.

- Nie. - Odpowiedziała ciemnowłosa, w końcu przenosząc wzrok na księcia Florencji. - A teraz możesz z łaski swojej mnie wypuścić?

- Zabiła wielu naszych.

- Trzeba było się na mnie nie rzucać z bronią. Przecież nic nikomu nie robiłam.

- Więc dlaczego trzymałaś w dłoni nóż? - Zapytał Medyceusz.

I w tym momencie skończyły jej się argumenty.

Ezio chwycił się zrezygnowany za głowę i podszedł do kobiety.

- Lorenzo to moja...znajoma. Trochę impulsywna. Ogromnie cię przepraszam za nią.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem, a później zmarszczyła brwi. Jednak nie odezwała się, wiedząc że mężczyzna nadstawia dla niej karku.

Koniec końców kobieta została wypuszczona, a Ezio zyskał nowe zadanie.

- Dlaczego to zrobiłeś? - Zapytała, kiedy byli już sami, bez żadnych świadków będących ludźmi Medyceuszy.

- Bo chciałem.

- Nie jesteś mi nic dłużny, więc nie powinieneś tego robić. Poza tym czy to nie przypadkiem ja wpędziłam cię w kłopoty? Nie powinieneś mnie w takim wypadku chcieć zniszczyć tym bardziej?

- Może. - Chwycił ją za podbródek i przyciągnął do swojej twarzy. - Jednak jeśli zabiją cię teraz nie będziemy mogli „tego" powtórzyć. - Powiedział uwodzicielskim tonem.

Puścił ją i ruszył w kierunku Signorii. Patrzyła na oddalającą się sylwetkę, mocniej naciągając kaptur, żeby ukryć czerwone policzki. Odwróciła się ruszyła w przeciwnym kierunku.

Postawiła parę kroków i zacisnęła mocno szczęki i ręce w pięści.

- Dlaczego ja muszę mieć sumienie.

Odwróciła się i pomimo mocno krwawiących ran podążyła za cieniem.

🔪

Rany bardzo mocno ograniczały jej swobodę, więc nawet nie miała jak dogonić Ezia. Szła jedynie w kierunku Signorii, najprawdopodobniejszym miejscu udania się przez ciemnowłosego. Wywnioskowała to po podsłuchanej rozmowie.

Kiedy wyszła uliczkę dalej zobaczyła wspinającego się po wieży Auditore. Nie mogła mu pomóc więc ukryła się w cieniu budynku i czekała na rozwój wydarzeń.

Parę minut później widziała ciemną postać lecącą z dachu. Po chwili podążyła za nią biała postać.

Widziała jak Francesco biegnie w jej kierunku. Prawdopodobnie nie zauważył jej, więc kiedy przebiegał koło niej podstawiła mu nogę, a on wyciągnął się na drodze jak długi.

- Nie obrażaj się. - Powiedziała, przykucając przy nim. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie, z powodu rozciętej nogi, na którą teraz mocniej naciskała. - Nie mam nic do ciebie Franceso, ale muszę spłacić dług.

Mężczyzna spojrzał tylko wściekły na nią, podniósł się i ponownie rzucił do ucieczki. Jednak te parę sekund, które stracił zaważyło na jego życiu. Już po chwili młodzieniec dopadł go i zatopił swoje ostrze w jego gardle.

Nie czekając co dalej się stanie, odwróciła się i odeszła z zamiarem udania się do domu. Była wykończona, a rany nie przestawały krwawić. Planowała legnąć się na łożu i przespać się odrobinę, a dopiero potem wyjść i zaopatrzyć się w bandaże.

Kiedy była niedaleko, poczuła szarpnięcie. Ledwo utrzymała się na nogach, a później odwróciła się wściekła do osobnika, który śmiał ją złapać.

- Czego chcesz? - Warknęła na młodego Auditore, wyrywając ramię z jego uścisku.

- Dlaczego znowu mi pomagasz? - Jego głos był tak samo wściekły jak jej.

- Żeby nie być ci nic winna. Chce mieć czyste sumienie, kiedy dostanę rozkaz, żeby cię zabić, a nie...

Chwyciła się za głowę, ponieważ pociemniało jej w oczach. Było to spowodowane wycieńczeniem organizmu walką, a także obfitą utrata krwi. Gdyby nie mężczyzna, który pochwycił ją w swe ramiona, upadłaby na bruk. Chciała go odepchnąć, ale nawet na to nie miała siły. Coś do niej mówił, ale właśnie była zajęta traceniem przytomności.

Ezio, kiedy tylko kobieta stała się cięższa w jego ramionach, zrozumiał że zemdlała. A przynajmniej taką miał nadzieję. Straciła bardzo dużo krwi, a to nie było zbyt zdrowe.

Nie wiedział co zrobić z niewiastą, jednak wpadł mu do głowy pewien pomysł. Wiedział, że będzie to najbezpieczniejsze miejsce dokąd mógł ją zabrać. Do La Rosa Colta.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top