*Rozdział 1 ~ 2*
Mijały dni od zawarcia umowy między Cate a Herobrine'em, jednak białooki nadal nie przekazał w żaden możliwy sposób szatynce jego warunku. Zielonooka od razu po starciu z nim poszła do domu swojego małżonka, Josh'a, a tam padła tracąc przytomność. Zależało jej tylko na dotarciu do niego, by ten zadzwonił na pogotowie. Tam ją przewieziono na OIT, bo powiedzmy, że prawie nikt nie przeżył walki, a raczej nie bronienie się przed atakami Herobrine'a. Także, jakież było zaskoczenie lekarzy, gdy po badaniu już ocalałej ze stanu ciężkiego pacjentki USG okazało się, że jest w ciąży.
A jednak Pan Mroku dotrzymał słowa.
Od tamtego dnia jej życie się bardzo zmieniło. Wzięła ślub, zamieszkała z brązowowłosym w wybudowanym przez nich domu jednorodzinnego tuż obok pobliskiego lasu, urodziła dziecko. Ukończyła studia, zatrudniła się jako początkująca dentystka, dostała awans. Jednak z każdym kolejnym odstępem pięciu dni miała coraz realistyczniejsze koszmary. Dlaczego? Powód był prosty. Znając drugiego z najpotężniejszych bossów na serwerze, Cate mogła się spodziewać dnia, w którym traci wszystko, na czym jej zależy. Herobrine zawsze dotrzymuje słowa. Dopnie swego i już. Ale jaki wymyślił warunek dla niej, tego nikt nie wie. Ani dlaczego jej nie zdradził w dzień ustalenia sobie wszystkiego, co dotyczy wymiany. Córka za... Coś. Za nagłe otrucie Edmunda? Skrzywdzenie pociechy rodziców? Gdyby to wszystko skończyło się na zabiciu Larissy, prawdopodobnie Pan Mroku odmówiłby spełnienia proźby zielonookiej.
Tak, można się domyślić, że tak została nazwana ich córka. Z wyglądu przypominała swoją babcię - świętej pamięci już, matki Cate - Chloe. Miała bowiem rudawy kolor włosów, które od razu po ukończeniu osiemnastu lat przefarbowała je na kolor brązowy z blond końcówkami. Jednak kolor tęczówek Chloe nie był podobny do obecnego Larissy. Dziewczynka nie odziedziczyła ich ani po niej, ani po Edmundzie, ani tym bardziej po ojcu. Prawdopodobnie po matce, jednak nie wykryto u niej heterochromi. Miała je poprostu jasnozielone, co zawsze można było zauważyć w nich iskierki szczęścia bądź determinacji, jaką w sobie drzemie. Zawsze można było ją zobaczyć albo jeżdżącą konno, albo czytającą książki od matematyki ze starszych klas. Jednak z wiekiem to zaczęła interesować się elektroniką, grami typu UnderFell, lub poprostu fandomami. Jednym z jej ulubionych była Creepypasta Jeffrey'a Woods'a, ale o tym później.
Od dnia wpisania Cate ze szpitala minęło równe dziesięć lat. Larissa za niedługo miała kończyć dziewiąte urodziny, za to Cate miała zaliczyć kolejny sen, który raczej nie zalicza się do tych najlepszych. Wspominając wcześniej, od dnia zawarcia umowy z białookim szatynkę co pięć dni nękają koszmary związane z utratą wszystkiego czego kocha, a następnie z zabiciem jej samej poprzez różne tortury pod autorstwem... Anonima. Jednak po każdym jej przebudzeniu mogła się domyślić, kto stał za wbijaniem dwu calowych gwoździ prosto w kręgi kręgosłupa. Właśnie jej kolejny koszmar wypadał jej w dzień urodzin swojej córki.
Larissa miała obchodzić swoje dziewiąte urodziny u swojej najlepszej przyjaciółki z klasy - Amandy, blondwłosej dziewczyny o morskich, dużych oczach, i niskim wzroście. Pochodziła z tej samej grupy dzieci, których rodzice mają dużą pensję, oraz wysoki autorytet. Matka rudowłosej, jak już zapewne wiecie, jest dentystką. Znaną dentystką. Za to rodzicielka Amandy jest komendantem policji wydziału kryminalnego. Ojciec dziewczynki niestety przed jej narodzinami zginął w wypadku samochodowym, więc jej matka dodatkowo dostaje rentę na częściowe utrzymanie blondwłosej.
- Mamo, szybko, zaraz się spóźnimy! - z samego parteru domu jednorodzinnego można było usłyszeć piskliwy głosik rudowłosej Larissy. Szatynka szybkim ruchem ręki wzięła ze swojego łożyska skórzaną torebkę, następnie podąrzyła za głosem córki. - Daj mi kluczyki!
- Serio, poradzisz sobie z prowadzeniem auta? - zaśmiał się pod nosem Josh, wchodząc do domu przez drzwi ogrodowe. Widząc nie małe oburzenie na twarzy dziewczynki, poczochrał ją po rudych lokach, psując jej tym samym fryzurę. Ojciec Larissy zawsze był dowcipnym mężczyzną, próbującym wszystkim w około poprawić humor swoimi suchymi docinkami. Jednak gdy jest coś na rzeczy, w mgnieniu oka bierze się do pracy z powagą, i, szczerze, tu nie chodzi o ścinanie drewna na piec. Nie w tym świecie, gdzie bez problemu można zrobić spawner creeperów, gotowych zabić każdego na swojej drodze, o ile po destrukcji nie zginie, i będzie uważany za bossa od razu po Herobrine'ie. Ma on ciemny kolor włosów podchodzących pod czerń, niebieski odcień tęczówek, oraz piegi w okolicach nosa, i też na policzkach.
- Teraz ty mnie czeszesz, nie ma tak! - pisnęła obrażona Larissa.
- A wyglądam na kogoś, kto umie robić kłosy? - uniósł ręce do góry w celu obrony. - Prędzej bym ci je poplątał. - widząc lecące kluczyki od samochodu w jego stronę, poprostu je złapał, posyłając żonie błagające spojżenie.
- Zawieź ją do Alex, okey? - zapytała z nadzieją w głosie Cate. - Fritz wysłał mi esemesa, że muszę się zjawić za niego. - mówiąc to, podreptała do szafy, po czym wyjęła z niej parę czarnych szpilek. - Podobno jego syn jest w szpitalu, i musiał się zwolnić. Chyba mnie rozumiesz? - niebieskooki przytaknął, idąc w stronę wyjścia z domu.
- EY, a co z moimi włosami?! - krzyknęła zdezoriętowana zielonooka, idąc przyspieszonym krokiem za Josh'em.
- I tak są w miarę. - mruknął, otwierając już drzwi od samochodu, następnie do niego wsiadając. Dziewczynka podąrzyła za jego śladem. - To gdzie ta Ala mieszka?
- Amanda, tato. Amanda! - przewróciła oczami zirytowana, zapinając pasy. - To gdzieś obok lasku na majowej. Tato, Amanda podobno widziała tam Sleender Mana, czy ty to rozumiesz?! - uśmiechnęła się od ucha do ucha, opierając się o oparcie fotelika.
- Tak, i jeżeli nie będziesz mi krzyczała do ucha, to zaproszę go do tej całej Amandy. - zaśmiał się rozbawiony „wyobraźnią" koleżanki córki, przekręcając kluczyki w stacyjce. Larissie też się to udzieliło.
- Dobrze, no dobrze, ALE! - podniosła się nagle z oparcia. - Kurczę, czemu ty mylisz te wszystkie imiona?!
- Coś ci się musiało pokręcić. - szybko jej przerwał. - Nie mylę przecież imion, no coś ty, Lucynko. - słysząc jego jakże spokojną wypowiedź, wybuchnęła śmiechem.
Mniej więcej tak wyglądają ich relacje - on przekręca wszystko co możliwe, ona zwraca mu uwagę i się śmieje. Przez resztę drogi go domu matki Amandy opowiadali sobie nawzajem żarty, oraz niektóre wydarzenia z codziennego życia, co chwila śmiejąc się w najlepsze. Ostatnio Josh musiał wyjechać za granicę, więc przez ostatnie dwa tygodnie nie spędzali ze sobą czasu, a robią to często. Kiedy dotarli pod dom jednorodzinny państwa Wilson, Larissa pożegnała się z tatą, następnie wyruszyła w stronę bramy z reklamówką pełną napojów oraz słodyczy.
Ogólnie mówiąc, ten dzień dla Larissy minął... „Spoko", jak to inni się wyrażają, gdy są niektórzy na luzie. Godziny zabawy w berka, chowanego, i inne tego typu gry dla dzieci minęły jej szybko, miło, spędzając ten czas z przyjaciółmi tej samej klasy. Dochodziła już północ, trzy godziny, od kiedy ojciec dziewczynki miał ją odebrać samochodem z imprezy. Do tej pory nie przyjechał, ani nie odebrał telefonów od Alex. To bardzo ją zaniepokoiło, ponieważ ojciec Larissy nigdy się nie spóźnia, a ona sama chciała już dawno wrócić do swojego domu bez opieki. W końcu, poprostu wyszła z torbami, nie informując o tym zamiarze wcześniej rodziców jej przyjaciółki.
Pewnie myślicie, że 9latka wyszła sama, na ulicę, gdzie w niektórych uliczkach są źli ludzie. Ale nie, dom Alex jest na odludziu, a na zewnątrz było pusto. I ciemno.
Tyle tylko potrzeba, by Larissa mogłaby się zgubić. W pewnym momencie w okolicach pobliskiego lasku strzelił piorun, wydając przy tym charakterystyczny odgłos, przez co rudowłosa wystraszyła się. Później zaczęła lać ulewa, szybko mocząc jej ubrania, jak i włosy... Wszystko. A nie miała przy sobie parasolki.
Przyspieszonym krokiem zaczęła szukać jakiegokolwiek „schronienia", jednak żadnego takiego nie znalazła. Z flustracją, odłożyła swoje torby z prezentami, po czym usiadła obok nich, trzęsąc się z zimna, na mokrej trawie. Po chwili jednak, nagle stanęła na równe nogi, nie czując już opadających na nią kropel deszczu, za to czując dziwną aurę, oraz czyjąś obecność.
1255 słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top