• Część 2 •
Pokonanie Władcy Ciem bez pomocy Czarnego Kota okazało się o wiele trudniejsze, niż na początku przypuszczała. Bez jego Kotaklizmu bardzo ciężko było rozbić kajdanki Mirato-Pirata, ale nie tylko o to chodziło. Ciągle miała wrażenie, jakby ktoś jej wyrwał kawał serca. Myślenie przychodziło jej z trudem, a nawet gdy osiągnęła zwycięstwo razem z ekipą Zjednoczonych Herosów z Nowego Jorku, jakaś część niej po prostu nie była wtedy obecna. Starała się nie myśleć o tym wszystkim, co się wydarzyło, ale okazało się to niemożliwe. Aż do końca wycieczki siedziała zamknięta w swoim pokoju, cicho płacząc z miraculum kota w ręku i dwoma kwami na ramieniu, które starały się ze wszystkich sił dodać jej otuchy. Nawet Plagg – kwami, które uważała za nie do końca zdolne do wyrażania głębszych uczuć, wspierało ją w tych trudnych chwilach, mimo że samo wyraźnie przeżywało rozstanie ze swoim właścicielem. Może nawet bardziej niż ona.
Dlaczego tak bardzo na niego naskoczyła? Dlaczego wypowiedziała tak paskudne i okrutne słowa w jego kierunku? Dopiero później zrozumiała, jak bardzo była sobą rozczarowana. Owszem, Czarny Kot zawiódł jej zaufanie, ale przecież podświadomie wiedziała, że nie zrobił tego celowo. Nie byłby w stanie. Znała go. Wiedziała, że musiało się stać coś ważnego, a ona najzwyczajniej w świecie skrytykowała go i nawet nie pozwoliła nic wyjaśnić.
Paryż sobie poradzi po ataku emopotwora. Choć magiczne biedronki tym razem nie cofnęły szkód w mieście, budynki i drogi stanowiły coś, co dało się naprawić. Ona jednak obawiała się, że przez swoją złość i zawziętość zniszczyła coś, czego nie dało się odbudować.
Zawsze ją wspierał, był przy niej w trudnych chwilach bohaterskiego zwątpienia. A ona potrafiła jedynie na niego nakrzyczeć i rzec słowa, które musiały go zranić dogłębniej niż nóż.
Tak właśnie się czuła: jakby wbiła mu nóż w serce.
Nigdy nie rozumiała, jak to możliwe, że tak lekkomyślna i niekiedy głupkowata osoba została posiadaczem tak potężnego i ważnego miraculum, lecz teraz zrozumiała, że ta siła ducha, która dotychczas pchała go do przodu i pozwalała zachowywać się tak, a nie inaczej... zniknęła. Jakoś nigdy nie przemknęło jej przez głowę, że można zniszczyć coś takiego, jednak jej się to udało. Czarny Kot zawsze polegał na jej przywództwie, a ona nie potrafiła docenić oddania, z jakim słuchał każdego jej polecenia. Był jej oparciem, ale i tarczą, obroną. W walce zawsze się uzupełniali, dzięki czemu ich starcia z superzłoczyńcami kończyły się sukcesem.
Bez niego zwycięstwo w Nowym Jorku nie dało jej tyle satysfakcji, co zazwyczaj. Tak naprawdę wcale jej nie odczuła, ani tym bardziej żadnej ulgi.
Jedynie żal, smutek i dziwną pustkę, która zaczęła rozprzestrzeniać się po jej duszy niczym choroba, która z czasem pozostawia po sobie jedynie zgliszcza.
Te niszczące uczucia nie opuściły dziewczyny nawet wtedy, kiedy wróciła wraz z klasą do Paryża. Przekraczając próg piekarni, nie potrafiła wykrzesać z siebie zbyt wiele radości przy powitaniu rodziców. Wiedziała, że wyczuwali jej podły nastrój, lecz przecież nie mogli poznać jego prawdziwego powodu. Cieszyła się, że nie naciskali na długą rozmowę, widząc jej zmęczenie i niechęć do konwersacji.
– Kochanie, tak bardzo się o ciebie martwiliśmy – powiedziała Sabine, głaszcząc córkę po włosach, gdy ta biernie trwała w ich wspólnym uścisku. Zazwyczaj próbowałaby szybko się im wyrwać ze słowami, że była już duża, lecz teraz wyglądała tak, jakby tego właśnie potrzebowała. Jakby dotyk rodziców mógł uleczyć złamane serce. – Pani Mendeleiev poinformowała nas, że po ataku Mega-Pirata ciągle źle się czułaś. Czy teraz jest już lepiej?
Nie było, ale Marinette nie zamierzała martwić swoich rodziców bardziej, niż to konieczne.
– Tak, jest o wiele lepiej, odkąd tu wróciłam – skłamała gładko, zmuszając się do uśmiechu.
Zjedli razem obiad, a potem Marinette umówiła się na spotkanie z Luką. Kiedy wyszła na zewnątrz, ponownie powitał ją ponury widok zasnutego ciężkimi chmurami nieba. Wydawało jej się to wysoce ironiczne. Podobna pogoda żegnała ją w Nowym Jorku na lotnisku, więc miała wrażenie, jakby ciągnęła się za nią przez cały Atlantyk tylko po to, aby móc ją dręczyć.
Ścisnęła w dłoni miraculum kota, boleśnie przypominając sobie o stracie partnera i najlepszego przyjaciela.
Następnie ruszyła w kierunku statku należącego do rodziny Couffaine'ów.
Zerwanie z Luką było inne niż się spodziewała. Okazał się – jak zwykle– bardzo wyrozumiały. Jedynie spuścił głowę, po czym uśmiechnął się smutno, starając się ukryć wyraźnie złamane serce. Przytulił ją i powiedział, że zawsze będzie jej oparciem, nawet jeśli ona kochała blondyna.
Żałowała, że nie mogła obdarzyć go silniejszym uczuciem.
Niestety jej serce okupował Adrien i wątpiła, aby to się miało kiedykolwiek zmienić.
A nawet jeśli, miejsca starczyłoby tam tylko dla kogoś, kto lubił się nadmiernie popisywać i miauczeć.
Musiała odnaleźć Czarnego Kota. Nie wiedziała, jak to uczynić. Nie miała pojęcia, gdzie go szukać. Lecz nawet jeśli będzie musiała krzyczeć na całe miasto, przywołując jego imię, zrobi to.
Bo on dla niej zrobiłby wszystko. Czas, by i ona odpłaciła tym samym.
⁕⁕⁕
Ledwie mogła złapać oddech. Biegała po mieście już tyle godzin, że powoli przestawała czuć własne mięśnie. Obawiała się, że jeszcze trochę i przestaną się jej kompletnie słuchać, a ona skończy jako placek na jednej z ulic, gdy nie zdoła doskoczyć do następnego dachu. Nie chciała się zatrzymywać, by nie tracić czasu, którego i tak nie miała już zbyt wiele, skoro zbliżał się świt, a ona musiała wrócić do domu, nim któryś z rodziców zajrzy do jej pokoju, by ją obudzić. Nie potrafiła jednak dłużej biec. Zatrzymała się.
Przez kilka minut pochylała się z rękami na kolanach, jak ją uczono na lekcjach wychowania fizycznego. Najchętniej by gdzieś przysiadła, lecz bała się, że potem nieprędko zdoła wstać, a każda chwila stanowiła dla niej niesamowitą wartość.
Szukała Czarnego Kota już piątą noc i nie zbliżyła się ani trochę do odnalezienia go. Rozsądna część jej umysłu nieustannie powtarzała jej, że patrolując miasto nigdy w życiu się na niego nie natknie, ale serce uparcie trwało w swoim postanowieniu.
Musiała go znaleźć. Nawet jeśli wiązałoby się to z cudem, wiedziała, że musi odnieść sukces. Nie mogła już znieść napięcia w swojej duszy.
Starała się za bardzo nie myśleć o tym, że w swoim stanie ducha stanowiła idealny kąsek dla Władcy Ciem, który atakując ją, miałby szansę zdobyć nie tylko miraculum biedronki, ale i kota. A to oznaczałoby katastrofę dla świata.
Lub kotastrofę.
Zaśmiała się w głowie na tę grę słowną, którą wytknąłby jej partner podczas ich rutynowego patrolu. Po chwili dotarło do niej, że wraz ze śmiechem z jej ust wydobył się jęk, który potem zmienił się w rozpaczliwy ciąg łez. Nie ocierała ich, bo uznała, że to nie miało sensu i tak czy inaczej w najbliższym czasie w jej oczach ukażą się nowe.
Starała się nie robić hałasu, aby nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi mieszkańców budynków znajdujących się w okolicy ani nielicznych przechodniów, którzy musieli już podążać na wczesne zmiany do pracy. Nie udało jej się jednak powstrzymać upływu łez i cichej czkawki, której dostała od zatykania ust swoją dłonią.
Po jakimś czasie jej otępienie przerwał dziwny dźwięk po prawej stronie. Mimowolnie odwróciła się w tamtym kierunku, oczekując zagrożenia, lecz jej wzrok przyciągnęła jedynie postać znajdująca się w ciemnym budynku po przeciwnej stronie ulicy.
Wcześniej nawet nie zauważyła, że znalazła się tak blisko rezydencji Agreste'ów. Nie miała jednak czasu tego analizować, ponieważ wpatrywała się w osłupieniu w ogromną przeszkloną ścianę, o którą jak gdyby nigdy nic opierał się... Adrien?
Rozszerzyła oczy ze zdumienia. Co mógł robić chłopak jej marzeń o tak dziwnej porze? Spojrzała na zegarek w jo-jo i zauważyła, że dochodziła czwarta nad ranem. Sama padała ze zmęczenia, a jednocześnie wiedziała, że jedynie adrenalina po bieganiu przez całą noc utrzymywała ją na nogach.
Co wywabiło go z łóżka przed świtem? Gdyby chodziło o sesję zdjęciową, raczej nie spędzałby czasu ze wzrokiem utkwionym nieruchomo w nocnym niebie, prawda?
Tak naprawdę nie dostrzegała wyrazu jego twarzy, ponieważ pomieszczenie za jego plecami nie było oświetlone ani jedną lampką, lecz zarys jego sylwetki był dla niej widoczny dzięki światłu latarni ulicznej. Z dziwnego powodu niepokoiło ją to wszystko. Może to tylko przeczucie albo wiedza, jak załamanego Adriena widziała przy ich ostatnim spotkaniu... albo raczej pożegnaniu jako Marinette.
Kiedy analizowała całą sytuację, zauważyła, że chłopak odszedł od okna. Czyżby zauważył, że go obserwowała? Może nie czuł się z tą wiedzą zbyt komfortowo...
Po chwili nastolatek ponownie znalazł się w zasięgu jej wzroku, a ona nie miała już żadnych wątpliwości co do tego, że tym razem to w niej utkwił swoje spojrzenie. Speszyła się, mając nadzieję, że z takiej odległości nie widział jej zmieszania. Ani łez, które przed chwilą ocierała wierzchem dłoni.
W pewnym momencie Adrien uniósł swoją dłoń, by jej pomachać. Tak przynajmniej się jej wydawało, bo nie miała przecież wyostrzonego wzroku Czarnego Kota, by nabrać większej pewności...
Czarny Kot. Dlaczego nie potrafił opuścić jej myśli?
Zmusiła się do tego, by ponownie skupić swoją uwagę na Adrienie.
Jego dłoń była wyciągnięta w jej stronę. To chyba jednak nie zbieg okoliczności. Przyzywał ją. Czyżby chciał ją do siebie zaprosić? Ale po co? Żeby porozmawiać?
Mimo harmideru w głowie dziewczyna postanowiła, że skorzysta z tego dziwnego zaproszenia.
Super bohaterka wyprostowała się. Wzięła głęboki oddech, aby uspokoić rytm serca. Wyciągnęła rękę po jo-jo, które wcześniej zawiesiła na swoim biodrze.
Przez chwilę ponownie ogarnęły ją wątpliwości. A co jeśli kompletnie źle to wszystko zrozumiała? W końcu po co ktoś taki jak Adrien Agreste miałby prosić na słowo bohaterkę Paryża? Nic ich przecież nie łączyło, a on nie mógł wiedzieć, że była także jego przyjaciółką w codziennym życiu...
Przyjaciółką. Dlaczego to słowo tak bardzo ją bolało? Przecież powinno być dla niej czymś wspaniałym i bezcennym, bo oznaczało, że Adrienowi zależało na niej jako Marinette.
Karcąc się w duchu za zwlekanie, Biedronka mrugnęła kilka razy, żeby zobaczyć, że Adrien odszedł od okna, a ona już nie wiedziała, czy w ogóle na nią czekał i życzył sobie jej wizyty. W końcu przemogła swój strach i bez użycia swojej broni wybiła się w górę, by wylądować na dachu rezydencji. Następnie zsunęła się w dół dzięki jo-jo i zręcznie wskoczyła do pokoju swojej miłości, którą wolało jej serce mimo braku bycia odwzajemnioną.
Stał przy swoich piłkarzykach. Nadal nie widziała jego twarzy, bo stał odwrócony do niej plecami. Nie wiedziała, czy w ogóle zarejestrował fakt, że wtargnęła do jego domu. Dziwnie się z tym czuła, zwłaszcza że nadal nie była pewna, czy tego sobie życzył.
– Adrien? – zapytała ostrożnie, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
Drgnął, a następnie odwrócił się w jej kierunku z ociąganiem. Bohaterka nie mogła powstrzymać sapnięcia na widok pustki w jego oczach. Cały wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście i rozpacz. Miał na sobie pogniecione, sportowe ubrania, w jakich nigdy nie podejrzewałaby go zobaczyć. Jego włosy sterczały na różne strony, a cera była bledsza niż zawsze.
– Co ci się stało? – ośmieliła się zapytać, robiąc dwa kroki w przód. Pragnęła podejść jeszcze bliżej, ale nie wiedziała, czy powinna. W końcu nadal nie wiedziała, czy powinna tam przebywać.
– To nieistotne – odparł po chwili, najwyraźniej dopiero przetrawiwszy fakt, że w jego pokoju przebywała uwielbiała przez miasto bohaterka Paryża. Przełknął ślinę, po czym przestał opierać się o stół do piłkarzyków, pozwalając ramionom opaść luźno wzdłuż przygrabionej sylwetki. Podrapał się nerwowo za szyję. – To mi się śni, prawda?
Biedronka ściągnęła brwi w jeszcze większej konsternacji. Wiedziała, że była dość dziwna pora, lecz to nie zmieniało faktu, że Adrien raczej należał do osób myślących na tyle w racjonalny sposób, by odróżnić sen od rzeczywistości. A może się myliła? W końcu teraz miała okazję zobaczyć chłopaka o zielonych oczach z bliska, w swoim codziennym, najpewniej prawdziwym środowisku.
– Nie, to nie jest sen. Wiem, że to dość niecodzienne, ale...
– Więc dlaczego tutaj jesteś?
Dziewczyna nie była pewna, czy nie usłyszała w tych słowach wyrzutu. Przygryzła nerwowo wargę, myśląc nad odpowiedzią.
– Myślałam, że do mnie machałeś – powiedziała zgodnie z prawdą. – Dlatego tutaj weszłam. Ale jeśli ci to przeszkadza, to mogę sobie pójść...
– Nie! – powiedział szybko chłopak, wyciągając ku niej dłoń, jakby magicznym sposobem chciał ją w ten sposób zatrzymać. Potem jednak zdał sobie sprawę, że mogło to zabrzmieć zbyt obcesowo, więc opuścił rękę i popatrzył z żalem w podłogę, wyraźnie zawstydzony, choć Biedronka nie rozumiała czym. – Znaczy się... nie musisz. Jeśli chcesz, nie będę cię powstrzymywał przed odejściem, ale jeśli możesz, to... zostań.
Tam tam tam!
Oto druga część opowiadania, tym razem o odczuciach Marinette. Zdaję sobie sprawę, że moje obszerne opisy mogą nużyć, ale nic nie poradzę, że lubię je pisać, bo dzięki temu pozbywam się wielu kłębiących się wewnątrz mnie emocji.
Za wami połowa historii. Cóż się wydarzy?
Zobaczycie w następnej części, moje Croissanciki <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top