Rozdział 5
– Zalej wrzątkiem i odczekaj z pięć minut. Pojemność jednej szklanki, nie mniej, jasne? Inaczej napar będzie zbyt mocny.
Martha spoglądała to na Louisę, to na woreczek, który kurczowo ściskała w swoich dłoniach. Pospiesznie przetarła strużkę potu, która pojawiła się na jej twarzy. Kobieta wsadziła woreczek do kieszeni swojego fartucha, jej ręce lekko się przy tym trzęsły.
– Pani Louiso, czy ja na pewno dobrze postępuję?
Louisa podniosła się z klęczek, po raz ostatni przyglądając rządkowi majeranku. Liście w kształcie łez pnęły się ku górze, a intensywna barwa zieleni utwierdzała Louisę w przekonaniu, że wyhodowana roślina nadawała się już do naparów. Otrzepała swoją czarną suknię, a potem stanęła naprzeciw Marthy. Drobna brunetka o piegowatej twarzy była od niej młodsza o trzy lata, a już posiadała dwójkę dzieci.
Louisa gestem dłoni wskazała jej uchylone drzwiczki szklarni. Musiały opuścić to pomieszczenie, bo prędzej czy później się ugotują. Na zewnątrz przywitały je pojedyncze promienie słońca, które przebiły się przez zachmurzone niebo. Louisa dopiero po zaczerpnięciu tchu pozwoliła sobie odpowiedzieć na pytanie.
– Nie widzę nic złego w tym, że chociaż raz chcesz postawić siebie na pierwszym miejscu.
Martha nie wydawała się przekonana. Położyła dłoń w miejscu, gdzie znajdowała się wewnętrzna kieszeń jej fartucha. Wydawało się, że podarowany woreczek dodatkowo ją obciąża.
– A... co pani zrobiłaby na moim miejscu?
Louisa udawała, że się zastanawia, choć odpowiedź od razu pojawiła się w jej głowie.
– Odłożyłabym emocje na bok i spróbowała myśleć wyłącznie racjonalnie. – Kiedy uniosła dłonie do twarzy, wyczuła od nich intensywny zapach majeranku. – Wróć do domu i jeszcze raz wszystko przemyśl, ja nie mogę podjąć za ciebie tej decyzji.
Rozmowę przerwała idąca w ich stronę Margaret, która mimo swojego wieku poruszała się wyjątkowo żwawo. Louisa widząc zaniepokojoną minę służki, uświadomiła sobie, że musiała o czymś zapomnieć.
No tak, rzeczywiście zapomniała. Ta świadomość uderzyła w nią tak mocno, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody.
– O w mordę – wyszeptała.
– Przepraszam, pani Louiso, nie dosłyszałam. – Martha nachyliła się w jej stronę.
Louisa przełknęła ślinę i spojrzała na swoją rozmówczynię, nie próbując nawet ukryć zaskoczenia. Dawne nawyki odzywały się w przypadkach, kiedy naprawdę coś szło nie po jej myśli. Tylko Margaret wiedziała skłonnościach Louisy do używania słownictwa podłapanego w dzieciństwie.
– Jaki dziś dzień?
– Wtorek, pani Louiso.
Louisa zacisnęła dłonie na swojej sukni. Odkąd wysłała list do rezydencji Moriartych, upłynęły trzy dni, a dziś wypadała data umówionego spotkania z Louisem. W międzyczasie użerała się z Henrym, zawitało do niej dwóch klientów, a ona zatraciła się w przygotowywaniu dla nich ziół, by nie myśleć o zbliżającym się powrocie brata Charlesa. Ciągle nie wiedziała, kiedy będzie musiała się z nim skonfrontować w sprawie spadku.
– Pani Louiso – podjęła Margaret. – Przybył pan Louis Moriarty. Twierdzi, że jest z nim pani umówiona na... na lekcję.
Louisa westchnęła i przywołała na twarz uśmiech, usiłując pokazać, że panuje nad sytuacją.
– Wybacz, Margaret. Nie uprzedziłam nikogo ze służby, ale to prawda. Niech pan Louis poczeka na mnie w salonie.
– Już go tam zaprowadziłam.
Louisa przytaknęła, a potem odwróciła się w stronę Marthy i chwyciła ją za obie dłonie. Wyczuła na nich multum odcisków, a sucha skóra aż prosiła się o okład na bazie rumianku.
– Dbaj o siebie. Rozumiem, że bez Charelsa przyjmuję teraz więcej osób, ale, proszę, przekaż na Whitechapel, żeby najpierw do mnie korespondowano.
Louisa kątem oka dostrzegła sylwetkę przebijającą się przez okno. Louis Moriarty krążył po pomieszczeniu, jednak z pewnością obserwował też Louisę oraz jej gościa. Skoro podejmowała się z nim współpracy, prędzej czy później będzie musiała wyznać, dlaczego zjawiają się u niej osoby z niższych warstw społecznych.
Przez moment obserwowała, jak Margaret odprowadza Marthę i kieruje ją do wyjścia przeznaczanego dla służby. Potem zaczerpnęła głębszego tchu i spokojnym krokiem ruszyła do salonu. Pobieżnie przejrzała się w lustrze zawieszonym na głównym korytarzu rezydencji, ale od razu tego pożałowała. Nie przygotowywałaby się lepiej, gdyby nie zapomniała o spotkaniu. Czerń sukni zdawała się wysysać z niej siły witalne. Louisa założyła włosy na ucho. Kilka kosmyków wyrwało się spod koka, kiedy przebywała w ogrodzie, a wiatr wiał od strony jej pleców. Pochmurna pogoda zdawała się wpłynąć na jasny odcień włosów, bo teraz wydawały się jeszcze bardziej myszowate niż wcześniej.
– Panie Louisie, przepraszam, że musiał pan czekać.
Louis James Moriarty stał przy stole z dłońmi ułożonymi wzdłuż ciała. Tuż przy nim leżały dwie nieznane Louisie księgi oraz dziennik o mniejszej objętości. Jej gość ukłonił się, a przy tym ruchu kosmyki jego blond włosów jeszcze bardziej przysłoniły mu twarz. Na Louisie spoczęły ciemnoszkarłatne oczy.
– A więc? Jaki mamy plan na dziś? – podjęła, zbliżając się do stołu. Stała na nim również herbata, najpewniej zaparzona przez Margaret. – Proszę, niech pan usiądzie. – Wskazała na krzesło i sama zajęła miejsce tuż obok niego. Podejrzewała, że czeka ją wykład o rachunkowości i zarządzaniu.
Louis Moriarty zajął miejsce, dopiero gdy ona sama usiadła. Pod stołem ukradkowo zacisnęła dłoń na materiale sukni. Miała się dziś uczyć, jednak kompletnie nie nastawiła się na to zajęcie. Gdy Louis Moriarty otworzył księgi rachunkowe, zaczęło się jej troić w oczach od cyfr i nazw. Spojrzała wyczekująco na swojego gościa.
– Stwierdziłem, że będzie dobrze, jeśli pokażę to na żywym przykładzie. Dlatego przyniosłem księgi prowadzone przeze mnie.
Louisa sięgnęła po herbatę zostawioną przez Margaret i upiła subtelny łyk.
– Nie są to zbyt poufne informacje? Nie musi się pan z nimi ze mną dzielić.
Louis Moriarty przekartkował jedną z ksiąg i zatrzymał się w połowie, tam, gdzie najpewniej znajdowały się najświeższe zapiski.
– A więc gdyby zawiodła się pani na naszej współpracy, zawsze może ich pani użyć przeciwko rodowi Moriarty. Czy możemy zacząć?
Szybka i konkretna odpowiedź. Zastanawiała się, czy podczas spotkań towarzyskich również zwraca się w ten sposób do dam.
Louisa przytaknęła, choć wcale nie była gotowa, by zacząć. Jako córka hrabi pojęła matematykę na podstawowym poziomie, ale ta w dość niewielkim stopniu odnosiła się do rachunkowości. Jej najstarsza siostra pobierała z tej dziedziny osobne nauki, jej druga siostra musnęła ten temat pobieżnie, Lousie jako trzeciej w kolejce zagwarantowano niezbędne minimum.
Zrozumiała, że Louis Moriarty oczekiwał jej odpowiedzi, w każdej chwili gotowy zabrać się za objaśnianie. Wydawał się bardzo rzeczowym człowiekiem, ograniczającym tym samym niepotrzebne interakcje do minimum, jakby każdego dnia miał do wykorzystania określoną liczbę słów. Cóż, może to stanowiło zaletę? Louisa powinna się łatwiej skupić, a przynajmniej nie usłyszy, że jest dość oporna w nauce.
– W porządku, możemy zacząć.
– Może na początek zapytam, jakie relacje miał pański mąż ze swoimi dzierżawcami?
Louisa westchnęła. Niezbyt mogła popisać się wiedzą w tym temacie. To nie tak, że Charles trzymał to przed nią w tajemnicy, ona sama nigdy nie zapytała. Nie zamierzała też teraz prosić o pomoc swojego przeklętego kamerdynera.
– Cóż, o ile wiem, nikt się nie skarżył. Kilka miesięcy temu zdarzyło się, że ktoś narzekał na wyższe podatki, ale nie wiem, jak mój mąż rozwiązał tę sprawę.
– Jeśli chce pani przejąć pieczę nad ziemiami, warto skonsultować się z dzierżawcami. Dobrze by było, gdyby zdobyła pani ich przychylność. Oczywiście to też zależy, jaki dochód planuje pani otrzymywać za dzierżawę.
Louisa przytaknęła i nawet dotarło do niej, co insynuował Louis. Jeśli chciała sprawować pieczę nad obrotem swoich ziem, będąc kobietą, warto byłoby zaprezentować się w dobrym świetle.
– Oczywiście, to tylko propozycja – kontynuował, poprawiając okulary na nosie. Ten gest już znała. W ten sposób Louis Moriarty usiłował ukryć swoje oblicze.
„Czy wprowadzam pana w aż taki dyskomfort, gdy na pana patrzę?", prawie wypowiedziała to pytanie na głos, jednak w ostatniej chwili ugryzła się w język.
– Rozważę to, czy moglibyśmy przejść do kalkulacji? Tego potrzebowałabym najbardziej.
Po kilku minutach zaopatrzyła się z zeszyt i zaczęła notować każdy szczegół. Siedziała z piórem w dłoni, czasami pisząc notatki na oślep i obserwując palec wskazujący Louisa. Jej pismo i tak wyglądało chaotycznie, nawet jeśli się przykładała, więc nie było sensu pokazywać na siłę, że jest inaczej.
– Tutaj ma pani przychód roczny po odjęciu wszystkich wydatków. Widzę, że pani mąż inwestował również w narzędzia dla swoich dzierżawców. Taki wydatek popełniono jednak po siedmiu latach, nie występuje on regularnie. Być może to było przyczyną sporu: zbyt duży podatek oraz kiepskie narzędzia do pracy.
Louisa skinęła głową. Po upływie półtorej godziny posiadała już cztery strony notatek. Louis Moriarty mógł ponownie uznać ją za wariatkę, bo chyba zapisała każde słowo, które wypłynęło z jego ust.
– Dobrze, a wytłumaczy mi pan jeszcze raz kwestie utrzymania ziemi?
Louis otworzył usta, ale pierwsze słowo było dość niezrozumiałe przez chrypę.
– O rety, no to pana zamęczyłam.
Nawet nie przyszło jej do głowy, że ponadgodzinny wykład mógł zaszkodzić jego strunom głosowym. Szczególnie, gdy nie miał w zwyczaju często się odzywać.
– Nie, nic nie szkodzi – odkaszlnął, choć chrypa nie zdawała się ustąpić. Jej gość zdążył się już zarumienić.
Sięgnął po herbatę, która pozostawała nietknięta od czasu, gdy rozpoczęli naukę.
– Mogę zaproponować panu napar. Trochę zajmie, jak się schłodzi, bo na gardło lepiej pić coś o letniej temperaturze, ale na pewno pomoże.
Wydawało się, że celowo upijał herbatę dość długo, by uniknąć odpowiedzi. W końcu jednak odstawił filiżankę, wyciągnął chusteczkę ze swojej marynarki i przyłożył ją do ust, by odchrząknąć.
– Nie, naprawdę nie trzeba.
– Jest pan moim gościem. Wiem, że siedzenie z morderczynią w jednym pomieszczeniu może być nieprzyjemne, jednak...
– To nie tak, pani Louiso. Proszę przestać tak o sobie myśleć.
Ta odpowiedź ją zastanowiła. Louis Moriarty nie miał przecież prawa jej bronić. Ile w końcu wiedział o jej pożyciu z Charlsem, by móc uznać jej występek za słuszny chociaż w niewielkim stopniu?
– Proszę przestać tak o sobie myśleć i skupić się na nauce – poprawił pospiesznie.
Przytaknęła i chwyciła za pióro, gotowa do kolejnych zapisków.
– A więc skończyliśmy na...
– Gdzie ona jest?!
Donośny, męski głos dobiegał z korytarza. Louisa wzdrygnęła się, słysząc go, bo w pierwszej chwili go nie rozpoznała. Poderwała się z krzesła. Ktoś jednak postanowił wymierzyć jej sprawiedliwość za zabicie własnego męża?
Najpierw do salonu wpadła Margaret, która w szoku zasłaniała usta dłonią.
– Pani Louiso, nie wiedziałam, co począć i wpuściłam...
W progu po chwili stanął około trzydziestoletni mężczyzna, który nie wydawał się Louisie zupełnie obcy. Zadrżała, gdy Moriarty również poderwał się z miejsca i stanął między nimi, gotów interweniować. W duchu jednak mu za to podziękowała.
W pomieszczeniu nagle zrobiło się duszno. Louisa rozpoznała lekko postrzępiony beret oraz nierówno przystrzyżoną, brązową brodę przybyłego. Serce podeszło jej do gardła. Nie wiedziała, jakim cudem zwróciła uwagę najpierw na niego, a dopiero potem na kobietę w jego ramionach. Młodziutka Martha zbladła od ich ostatniego spotkania, a ślady krwi na jej spódnicy powiedziały Louisie wszystko.
Jej pacjentka mogła umrzeć, i to przez nią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top